Frances Crowne - Dzieci doktora Wentwortha.pdf

(522 KB) Pobierz
123391787 UNPDF
FRANCES CROWNE
Dzieci doktora Wentwortha
( Dr Wentworth’s Babies)
123391787.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W pogodny marcowy dzień pociąg ekspresowy z Londynu minął granicę Anglii i mknął
cicho wśród pagórków Szkocji. Laura Meadows patrzyła na przesuwający się za oknem
krajobraz. Zaintrygował ją widok chmur, gromadzących się wokół widocznych na horyzoncie
gór, zza których sporadycznie prześwitywało słońce. Byłaby zachwycona tym widokiem
jeszcze bardziej, gdyby w uszach nie brzmiał jej wciąż głos Keitha:
– Inverness? Dlaczego, do diabła, wyprowadzasz się na północ? I co będzie z nami? –
pytał ze złością, wpatrując się w nią zimnym wzrokiem.
Miała ogromną ochotę roześmiać się, uświadomiła sobie bowiem, że już wcześniej
przypominał jej czasami małego chłopca w sklepie ze słodyczami, który spodziewa się dostać
wszystko, czego zapragnie.
– Keith, powiedziałam ci już, że nie będę mieszkać w twoim mieszkaniu i wyczekiwać na
twoje wizyty między kolejnymi lotami. Nasz romans już się skończył. Na litość boską,
bądźmy realistami...
Spoglądała na majestatyczne szczyty strzegące małych, odludnych farm, płynące w dół
potoki, pieniące się wesoło na swej drodze do morza, rozległe sosnowe lasy, ciche, tajemnicze
i mroczne. Nie znała dotąd tej części kraju – teraz od razu skłonna była ją polubić.
Westchnęła z ulgą i zadowoleniem, odrzuciła do tyłu długie jasne włosy i wzięła do ręki
gazetę. Znowu poczuła się wolna. W końcu dlaczego nie miałaby w dwudziestym szóstym
roku życia cieszyć się wolnością?
Po jakimś czasie współpasażerowie ożywili się. Niektórzy ruszyli w kierunku bufetu,
skąd wracali z różnego rodzaju napojami. Laura miała już wstać, by zrobić to samo, gdy nagle
jakaś młoda kobieta – rzucona siłą odśrodkową na zakręcie – przechyliła się i z trzymanego w
ręce kubka omal nie trysnęła jej kawa.
– Bardzo przepraszam! – Skonsternowana, kobieta wyprostowała się i chwyciła za
oparcie fotela. – Czy zalałam panią? – spytała, wpatrując się w ciemnozielony kostium Laury.
– Nie, nic się nie stało. To chyba kara za lenistwo! Późno kupiłam bilet i były już tylko
miejsca przy przejściu – uspokoiła ją Laura z uśmiechem.
– Naprzeciwko mnie, przy oknie, jest wolne miejsce – powiedziała kobieta
konspiracyjnym szeptem. – Ta pani, która je zajmowała, już wysiadła. Gdyby chciała się pani
przesiąść...
– Chętnie, dziękuję.
– Pomogę pani przenieść torby.
Po umieszczeniu bagaży w nowym miejscu, młode kobiety usadowiły się wygodnie.
– Uff! Tak jest o wiele lepiej. – Laura uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Przy okazji, nazywam się Gemma Sinclair – przedstawiła się dziewczyna. Jej
roześmiane oczy lekko przesłaniała masa rozwichrzonych, kasztanowych włosów.
– Cześć. Jestem Laura. Laura Meadows. Naprawdę doceniam twoją pomoc.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Prawie dostawałam już szału, nie mając do kogo
123391787.003.png
otworzyć ust. Moi trzej towarzysze podróży przez cały czas trzymali nos w książkach.
Jedziesz do Inverness?
– Tak.
– To świetnie, ja też. Jeszcze ze trzy godziny. Pójdę teraz kupić kanapkę. Nie pomyślałam
o tym, żonglując kawą. Kupić ci coś?
– A kawę byś mi przyniosła?
– Drobiazg, mam już wprawę!
Laura była zadowolona z towarzystwa. Po powrocie Gemmy znalazły tak wiele tematów
do rozmowy – stroje, fryzury, makijaż, podróże, sprawy sercowe – że prawie nie zauważyły
dziesięciominutowego postoju w Edynburgu.
Kiedy Gemma zaczęła opowiadać o nadopiekuńczości swoich rodziców, Laura
uśmiechnęła się melancholijnie, ze smutkiem jednak wróciła myślą do własnych. Od chwili
śmierci jej dwudziestoczteroletniego brata w wypadku matka i ojciec wciąż skakali sobie do
oczu, starając się znaleźć winnego, czyli tego, kto pozwolił mu jeździć na motocyklu. Dom
rodzinny zmienił się nie do poznania i między innymi dlatego chciała zmienić pracę i
wyprowadzić się z Londynu. Nagle dotarło do niej, że Gemma mówi już o czymś innym.
– Jesteśmy w Inverness – oznajmiła właśnie, kiedy pociąg zwalniał wjeżdżając na peron.
– O rany, ale się zagadałyśmy. To była wspaniała podróż, Gemmo.
– Zgadzam się. – Gemma zebrała swoje rzeczy. – Mam wrażenie, że mogłybyśmy
rozmawiać jeszcze dłużej.
Pociąg zatrzymał się. Stanęły w kolejce do wyjścia i po chwili znalazły się na peronie.
– Ktoś powinien na mnie czekać. Mam tu nową pracę. – Gemma rozglądała się wokół.
Laura rzuciła jej zaintrygowane spojrzenie.
– W Lodge? Nie jesteś przypadkiem pielęgniarką? Gemma postawiła walizki i uściskała
Laurę.
– Tak! Chwała Bogu, że znalazłam koleżankę.
– Powinnam się była domyślić – roześmiała się Laura. – Pielęgniarki są w jakimś sensie
do siebie podobne, prawda?
Niebawem dostrzegły młodego człowieka w tweedowym ubraniu, myśliwskim kapeluszu
i niedbale zawiązanym długim szaliku. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, a w ręku
trzymał planszę z napisem „Szpital Lodge.”
– Dobry wieczór paniom. Czy pani...
– Laura Meadows.
– Gemma Sinclair.
– Jestem Dennis McKay. Mikrobus stoi przed dworcem. Wsiadajcie, proszę. Musimy
tylko jeszcze zaczekać na kogoś. – Zerknął na listę. – Na panią Joan Barnard.
Przeszły do samochodu i zajęły miejsca.
– Czuję się, jakbym miała skrzydła – oznajmiła nagle Gemma.
– Mnie aż tak dobrze nie jest. Może to miejsce przypomina więzienie? Przecież będziemy
na takim pustkowiu...
– A to może jest jedna ze strażniczek?
123391787.004.png
Z uwagą obserwowały Dennisa witającego niską, pulchną kobietę, której zasadnicza mina
nie wróżyła nic dobrego. Miała pociągłą twarz, okulary w cienkiej, złotej oprawce i krótkie,
proste, siwe włosy, które mimo silnego wiatru nie wyglądały na zwichrzone.
Po chwili Dennis otworzył drzwi samochodu i przedstawił kobietę.
– Pani Joan Barnard.
– Dobry wieczór – powiedziały chórem.
– Gemma Sinclair i Laura Meadows – dokończył Dennis z promiennym uśmiechem. –
Możemy ruszać.
Po wymianie zdawkowych uwag o pogodzie zapadła cisza, którą przerwała Joan Barnard,
oświadczając autorytatywnym głosem:
– Widzę, że będę najstarszą osobą wśród personelu, ale podczas wstępnej rozmowy
powiedziano mi, że im to nie przeszkadza.
– A dlaczego miałoby przeszkadzać? – Laura usiłowała zachować się przyjaźnie. –
Musisz mieć ogromne doświadczenie, Joan. W dzisiejszych czasach pielęgniarstwo stwarza
wiele możliwości. Na jakim stanowisku będziesz pracować?
Po bladej i zmęczonej twarzy Joan Barnard przemknął nikły uśmiech.
– Och, ja nie... Jestem chirurgiem – powiedziała szybko. – Wybaczcie mi małomówność,
ale jestem w podróży od wczoraj rano.
Gemma i Laura wymieniły znaczące spojrzenia. Nagle z fotela kierowcy odezwał się
Dennis:
– A ja jestem dyżurnym pielęgniarzem.
– To świetnie! – Gemma klepnęła go lekko po ramieniu. – Skoro wszyscy się już znamy,
możemy się zdrzemnąć.
– Nie radzę, jeszcze tylko parę kilometrów.
Jechali w ciemnościach bezksiężycowej nocy. Jedynymi oznakami życia były
sporadyczne światła na farmach i tylko raz zobaczyli reflektory samochodu jadącego z
naprzeciwka. W końcu mikrobus zwolnił, a przed ich oczami ukazał się ogromny budynek
szpitala. Zatrzymali się przed wspaniałymi, rzeźbionymi drzwiami dębowymi w
obmurowaniu z cegieł, do których prowadziło kilka stopni z białego kamienia. Prawie
natychmiast solidne drzwi otworzyły się i ukazała się w nich uśmiechnięta, młoda
dziewczyna. Po chwili dołączyła do niej kobieta w stroju przełożonej pielęgniarek.
Dennis w pogodny sposób przedstawił swoje pasażerki pielęgniarce, która nazywała się
Katherine Menzies.
– Witam. Miło mi was poznać. – Jasnobrązowe oczy patrzyły z niekłamaną życzliwością.
– Proszę wejść. Mary – zwróciła się do młodej dziewczyny, pomagającej Dennisowi przy
wnoszeniu bagażu – podaj nam teraz kawę, moja droga. Wypijemy ją w moim pokoju.
Siedząc przy płonącym kominku, z przyjemnością piły parującą kawę.
– Jest świetna – powiedziała ciepło Gemma. – Miałyśmy dość tej lury, jaką podają w
pociągu. Prawda, Lauro?
– Tak, ale ogólnie biorąc podróż minęła nam szybko. – Laura zauważyła, jak Joan
Barnard z trudem otwiera powieki. – Pani Barnard miała znacznie dłuższą podróż i chyba jest
123391787.005.png
wyczerpana.
Panna Menzies wstała.
– Też tak sądzę. Zaprowadzę panią, Joan, do pani mieszkania i pomogę się ulokować.
Siostry na pewno nam wybaczą, że je opuścimy. – Uśmiechnęła się do nich. – Niedługo
wrócę.
Dennis udzielił im odpowiedzi na pytanie, które miały wypisane na twarzach.
– Z panną Menzies świetnie się pracuje. Choć szpital działa dopiero od dwóch tygodni,
dokonała cudów.
– Czy są pacjenci?
– O tak, przyleciał już jeden samolot. Wzięliśmy osiem osób, a resztę przyjął szpital w
Invemess.
Catherine Menzies wróciła wyraźnie zatroskana.
– Doktor Barnard przyjechała prosto z Palestyny. Skierowano ją tu do pracy, żeby przez
jakiś czas odetchnęła od tych wszystkich niebezpieczeństw, które groziły jej przez całe dwa
lata. Z tego, co mi wiadomo, jest wspaniałym lekarzem. – Spojrzała z uśmiechem na swoje
nowe podopieczne, starające się robić jak najlepsze wrażenie. – Chodźcie ze mną na górę.
Każda będzie miała swój pokój w skrzydle przeznaczonym na kwatery dla personelu, a o
wszystkim poinformuję was rano.
Laura była zbyt zmęczona, by zachwycić się dużym i wygodnym pokojem, w którym
miała zamieszkać. Z ulgą zauważyła jednak, że miniaturowej łazienki nie będzie musiała z
nikim dzielić. A ostatnią jej świadomą myślą było to, że łóżko jest cudownie obszerne...
Następny dzień był pełen wrażeń już od rana. Nie miała wątpliwości, że rozciągający się
za każdym oknem widok jeziora Loch Brora nigdy jej się nie znudzi.
Jak wyjaśnił im Dennis, znajdowali się w jednym z pałacyków myśliwskich należących,
podobnie jak tysiące hektarów ziemi, do miejscowego księcia. Książę oraz jego żona, mili,
skromni ludzie, postanowili przeznaczyć ten pałacyk na szpital charytatywny.
Zbudowany w stylu elżbietańskim budynek, z cegły obramowanej szerokimi dębowymi
belkami i dachem o czterech szczytach, miał przestronne, wysokie pokoje z dekoracyjnymi
sufitami. Schody z ozdobnymi poręczami prowadziły na dwie wyższe kondygnacje, gdzie
pokoje pełne niegdyś przepychu zostały dostosowane do nowych funkcji budynku. Mimo to
we wnętrzu nadal panowała atmosfera świetności, którą ludzie dokonujący adaptacji
pomieszczeń na potrzeby szpitala zachowali świadomie.
Po lunchu kobiety spotkały się na oddziale przyjęć. W ogromnej sali, której ściany
pokryte były drewnianymi panelami, znajdowało się sześć wydzielonych boksów do badania
pacjentów.
– Mamy tu wyśmienite wyposażenie – poinformowała je Katherine Menzies i
oprowadziła po oddziale. – Na górze są trzy sale operacyjne, które obejrzycie później.
– Ile sal pracuje już normalnie? – spytała Joan Barnard.
– Sześć. Na każdej jest cztery do sześciu łóżek i odpowiednie wyposażenie. W razie
potrzeby możemy więc przyjąć od dwudziestu czterech do trzydziestu pacjentów... – W jej
kieszeni zadźwięczał brzęczyk. – Wzywają mnie do gabinetu, więc proponuję, żebyście
123391787.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin