Helen Shelton - Jeden magiczny pocałunek.pdf

(385 KB) Pobierz
430700239 UNPDF
HELEN SHELTON
Jeden magiczny pocałunek
( One Magical Kiss )
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Biuro dyrektora szpitala znajdowało się na najwyższym piętrze budynku
administracyjnego. Po trzygodzinnym locie z Sydney i pokonaniu pięćdziesięciokilometrowej
trasy z lotniska w Wellingtonie Will odczuwał potrzebę ruchu i dlatego zdecydował się wejść
do gabinetu Jeremy’ego schodami.
– Will! – zawołała sekretarka, uśmiechając się ciepło na jego widok. – Co za wspaniała
niespodzianka! Dziewczynki będą zachwycone – dodała, zobaczywszy w rękach gościa trzy
ogromne pluszowe zabawki. – Zresztą... – dorzuciła – każda kobieta byłaby zachwycona
prezentem od ciebie.
Rozbawiło go jej zalotne spojrzenie.
– Wesołych świąt, Will. Cieszę się, że wróciłeś. Jeremy myślał, że wrócisz dopiero po
świętach. Jak tam było w Australii? – zasypywała go dalej potokiem słów.
– Gorąco – odparł, kładąc ogromne pluszaki przy biurku sekretarki. Na jej wylewne
powitanie zareagował powściągliwie. – Ja również życzę ci wesołych świąt, Vivienne.
Odchodząc od jej biurka, musiał się schylić, by ominąć wiszącą nad nim gałąź bogato
udekorowanej choinki. Łącznie z ogromnym egzemplarzem w holu na parterze, była to już
trzecia choinka, jaką widział w tym budynku.
– Piękna – powiedział, mając na myśli samo drzewko i wspaniały, leśny zapach jego
igieł. Jednak Vivienne potraktowała tę uwagę jako komplement.
– Mam chyba dar tworzenia rzeczy, które wspaniale harmonizują z naturą – odrzekła. –
Jak ci się podoba mój Święty Mikołaj?
– Bardzo ładny – odparł automatycznie.
W tym momencie spojrzał na choinkę i ostatnie słowa zamarły mu na ustach. Mikołaj, o
którym była mowa, miał co najmniej sześćdziesiąt centymetrów długości i trudno było nie
zauważyć jego biustu.
Przyglądając się innym świecidełkom na tej dość dziwacznie wyglądającej choince, Will
zastanawiał się, ile to wszystko mogło kosztować. Choć ich szpital był najnowocześniejszym
tego rodzaju ośrodkiem w Nowej Zelandii i w zamyśle miał również być ośrodkiem najlepiej
zarządzanym, jego finanse były już poważnie nadszarpnięte, mimo że od momentu
oficjalnego otwarcia upłynęło zaledwie półtora roku. Z tego względu do wszystkich
oddziałów – łącznie z oddziałem intensywnej opieki medycznej, którym zarządzał – rozesłano
sformułowane w ostrych słowach pismo przypominające pracownikom, że świąteczne
dekoracje „stanowią niepotrzebny wydatek, który nie przynosi żadnych wymiernych
korzyści” i który w tym roku „nie będzie tolerowany”.
Will rozejrzał się wokół. W biurze dyrektora o Bożym Narodzeniu przypominała nie
tylko choinka – również ściany były świątecznie udekorowane. Przypomniał sobie, że w holu
na dole widział mrugające lampki choinkowe i słyszał nadawane przez głośniki kolędy.
Najwidoczniej ograniczenia finansowe, które spowodowały zmniejszenie wydatków na
oddziałach, nie były aż tak dotkliwie odczuwane przez szpitalną administrację.
Spojrzał na zegarek i dotarło do niego, że być może oczekuje zbyt wiele, spodziewając się
zastać dyrektora w pracy o czwartej w to piękne, ciepłe wigilijne popołudnie.
– Czy Jeremy jest u siebie? – spytał.
– Tak, ale za godzinę urywa się, żeby dokończyć zakupy. Skierował się do gabinetu
Jeremy’ego, lecz zanim zdążył otworzyć drzwi, sekretarka zawołała:
– Nie możesz teraz wejść! Przykro mi. Jeremy jest z doktor Miller i prosił, żeby im nie
przeszkadzać. Rozmawiają o przydziałach asystentów naukowych na przyszły rok.
Will gwałtownie cofnął rękę, którą położył na klamce.
– Od jak dawna rozmawiają?
– Czas jest pojęciem względnym... – odparła Vivienne z kamiennym spokojem. –
Piętnaście minut temu podawałam im herbatę. Doktor Miller była jakby przygnębiona.
Will nie miał wątpliwości, że Maggie musi być przygnębiona. Przygotowanie planów
działalności naukowej na przyszły rok zajęło jej kilka miesięcy. Wigilia jest najgorszym
momentem, jaki mógł wybrać Jeremy, by poinformować ją, że jej podanie o przydział
asystenta zostało odrzucone.
Prywatnie Jeremy poinformował go o tej decyzji dwa tygodnie wcześniej. Will martwił
się, jak Maggie przyjmie tę odmowę, dlatego podjął próby znalezienia sponsora wśród firm
farmaceutycznych. Na razie nie odniósł żadnego sukcesu. Zdawał sobie sprawę, że Maggie
może mieć więcej szczęścia, i miał zamiar namówić ją, by próbowała szukać sponsora sama.
– Chodzą słuchy, że twoje podanie o asystenta zostało rozpatrzone pozytywnie. –
Vivienne znowu uśmiechała się do niego. – Kiedy podawałam im herbatę, Jeremy właśnie
mówił o tym doktor Miller. Chyba bardzo się cieszysz.
– Po prostu czuję ulgę – odparł Will z rezygnacją. Zastanawiał się, dlaczego wcześniej się
nie domyślił, że Jeremy powie o tym Maggie. Jeremy nie znosił sytuacji konfliktowych. Na
pewno przedstawił sprawę tak, że jego własna opieszałość w poszukiwaniu funduszy wydała
się prawie niezauważalna. Bez wątpienia postarał się o to, by zasugerować związek pomiędzy
sukcesem Willa a porażką Maggie – choć dobrze wiedział, że w obu przypadkach fundusze
pochodzą z zupełnie innych źródeł. Choć oboje z Maggie pracowali na oddziale intensywnej
opieki medycznej, czyli na OIOM-ie, on zajmował się anestezjologią, mógł więc starać się o
wsparcie finansowe w katedrze anestezjologii Akademii Medycznej. Maggie natomiast była
internistką i w jej przypadku brak funduszy na badania spowodowany był cięciami w
budżecie katedry chorób wewnętrznych.
Will musiał jednak przyznać, że nawet w najlepszych momentach i zupełnie niezależnie
od działań Jeremy’ego jego stosunków z Maggie nie można było nazwać przyjacielskimi.
Doktor Miller miała chłodny, opanowany i bardzo angielski sposób bycia. W kontaktach z
nim konsekwentnie zachowywała obojętność i rezerwę. Często działało mu to na nerwy. Dziś,
po sześciu dniach oficjalnych spotkań i wykładów w Sydney, czuł się dość zmęczony. Może
odwlec moment spotkania z Maggie?
Wahał się jeszcze przez chwilę; w końcu jednak uznał, że rozmowa z Maggie może go
ożywić.
– Zrobię ci herbatkę ziołową – zaproponowała Vivienne.
– Dziękuję bardzo – odparł, chwytając za klamkę. – Jeremy niestety musi pogodzić się z
tym, że przeszkodzę im w dyskusji.
Dyrektor szpitala siedział za zarzuconym papierami biurkiem. Głowę miał spuszczoną i
udawał, że jest zatopiony w studiowaniu pliku dokumentów, który trzymał w ręku. Sprawiał
wrażenie człowieka zmęczonego i zagubionego. Włosy miał potargane, a twarz
zaczerwienioną od gorąca. Will zerknęła na niego, a potem na Maggie.
Stała przy oknie odwrócona do niego plecami. Gdy tylko wszedł, spojrzała w jego stronę.
Na jej twarzy malowało się zdziwienie.
– Will! Co ty tu, do diabła, robisz?! – odezwał się Jeremy ze zdumieniem, które
wyglądało niemal komicznie. – Nie wierzę własnym oczom! Już wróciłeś?!
– Owszem, zgodnie z planem – odparł spokojnie. Dlaczego Jeremy i Vivienne tak bardzo
dziwią się jego powrotem? Miał wrażenie, że Maggie również jest zaskoczona. Skinął głową
w jej stronę. – Witaj, Maggie.
– Dzień dobry, Will – odparła chłodno, jak zwykle.
Ich stosunki od początku układały się nie najlepiej. W chwili obecnej to on kierował
oddziałem intensywnej terapii, a ona była jego zastępcą. Jednak na stanowisko ordynatora
mianowany został zaledwie rok temu, zaś wcześniej przez sześć miesięcy obowiązki szefa
pełniła Maggie. Jeremy mówił mu, że zgodziła się na przeniesienie z Anglii i podjęcie pracy
w ich szpitalu dopiero wtedy, gdy wyraźnie zasugerowano jej, że w przyszłości również
formalnie obejmie kierownictwo oddziału.
Tak się jednak nie stało. Była doskonałym internistą i wykazała ogromny talent w
kierowaniu zespołem. Mimo to Jeremy i dział kadr odszukali Willa w londyńskim szpitalu, w
którym od pięciu lat pracował, i zaproponowali mu objęcie kierownictwa intensywnej terapii.
Propozycja była kusząca. Will lubił pracę w angielskim szpitalu i wiele się tam nauczył,
ale zaczynał już tęsknić za Nową Zelandią. Gdy zgodził się objąć zaproponowane mu
stanowisko, nie wiedział jeszcze nic o Maggie ani o tym, jak ją potraktowano. Kiedy zdał
sobie ze wszystkiego sprawę, zrozumiał, jakie rozczarowanie musiała przeżyć.
W ich stosunkach zawodowych nigdy nie odczuł z jej strony nawet śladu osobistej
niechęci, jednak prywatnie odrzucała wszelkie próby z jego strony, by nawiązać bliższą
znajomość. Frustrowało go to coraz bardziej.
– Czy pobyt w Sydney był udany? – zapytała Maggie. Gdy tak przed nim stała, krucha i
delikatna, z kokiem rudych włosów na głowie, po raz kolejny uświadomił sobie, jak bardzo
by chciał, by kolor jej włosów był również znakiem nieco bardziej ognistego temperamentu.
Gdyby była wybuchowa, może udałoby mu się sprowokować ją do otwartego starcia. Może
wyrzuciłaby z siebie całą niechęć i wszystkie zarzuty, jakie wobec niego miała. Może to
oczyściłoby atmosferę? Jednak na razie zdawała się całkowicie panować nad uczuciami.
Dotychczas w murze chłodu i rezerwy, którymi się otoczyła, nie udało mu się znaleźć
żadnego pęknięcia. Nie miał zresztą zamiaru się poddać.
– Przede wszystkim był bardzo pracowity – odpowiedział.
– Nie musiałeś się tak spieszyć z powrotem. Zgodziłam się już zastąpić cię w szpitalu w
drugi dzień świąt, mogłeś więc zostać w Sydney do dwudziestego dziewiątego. Chyba
udowodniłam już, że w pracy nieźle sobie radzę.
– Nigdy nie kwestionowałem twoich umiejętności zawodowych – odparł – a poza tym
mój wyjazd nie był wyjazdem wypoczynkowym. Wczoraj w nocy skończyłem załatwiać
sprawy i wróciłem najszybciej, jak się dało – dodał ze znużeniem.
Sądząc z jej spojrzenia, nie do końca mu uwierzyła.
– Nie zamierzałem przedłużać pobytu w Sydney, nie oczekiwałem więc od ciebie, że
przejmiesz któryś z moich dyżurów poza tymi, które wcześniej uzgodniliśmy. Wiedziałaś
przecież, że dziś wracam.
– Powiedziano mi, że zmieniłeś plany. – Maggie spojrzała znacząco na dyrektora. –
Jeremy...
– To ja poprosiłem Maggie, żeby cię zastąpiła – przyznał Jeremy z wahaniem. – Sam
wiesz – dodał, już z większą pewnością siebie. – Taki przystojniak jak ty, w Sydney, w taką
pogodę... Pomyśl tylko: te wspaniałe plaże i śliczne dziewczyny w bikini! Byłem pewien, że
skorzystasz z okazji i zrobisz sobie parodniowy urlop. Sądziliśmy, że wrócisz nie wcześniej
niż za tydzień.
– A może nawet później – dorzuciła Maggie.
– Na szczęście oboje się pomyliliście – rzekł Will z irytacją. Pogoda w Sydney była
rzeczywiście śliczna, a plaże pełne pięknych kobiet. W zamierzchłej przeszłości, kiedy
jeszcze obaj z Jeremym studiowali i razem wynajmowali mieszkanie, być może uległby takiej
pokusie. Teraz jednak w ogóle nie wchodziło to w rachubę; pierwsze miejsce w jego życiu
zajmowała praca. – Maggie, jeśli chodzi o sprawę asystentów...
– Jeremy już mi wszystko wyjaśnił – odparła. – Doskonale to rozumiem. – Jej spojrzenie
wyraźnie przeczyło słowom. Kryła się w nim uraza skierowana do nich obu. – Twoje starania
zakończyły się sukcesem. Gratulacje.
– Maggie, poczekaj. Powinniśmy o tym porozmawiać.
– Nie ma o czym mówić, Will. Do widzenia. Wesołych świąt. Możesz chyba potraktować
swojego nowego asystenta jako wymuszony prezent gwiazdkowy ode mnie.
– Maggie...
Ona już go jednak nie słuchała. Nie trzasnęła za sobą drzwiami – na to była zbyt
opanowana, ale sposób, w jaki je zamknęła, aż nazbyt wyraźnie świadczył o przepełniającym
ją rozgoryczeniu. Will rzucił przyjacielowi ostre spojrzenie.
– Wielkie dzięki, Jerry – powiedział.
Ich przyjaźń w znacznej mierze wynikała po prostu z tego, że długo się znali. Razem
chodzili do szkoły podstawowej i średniej, razem też studiowali. W czasie studiów obaj
wybrali anestezjologię. Na ogół Will myślał o Jeremym z dużą życzliwością, choć nie bardzo
podobał mu się zapał, z jakim porzucił on pracę lekarza, by objąć stanowisko czysto
administracyjne. Życzliwość ta nie czyniła go jednak ślepym na wady przyjaciela.
– Co cię napadło z tymi dziewczynami w bikini?
– Skąd mogłem wiedzieć, że nie będziesz chciał zostać w Sydney nieco dłużej? – bronił
się Jeremy. – Co najmniej od roku nie brałeś urlopu i coś ci się od życia należy. Mówiłem ci,
że nie musisz wracać na łeb na szyję. Myślałem, że prosząc Maggie, żeby cię zastąpiła, robię
Zgłoś jeśli naruszono regulamin