PROROCY Z BROOKLYNU - RYSZARD SOLAK.doc

(324 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

 

Prorocy z Brooklynu

 

    ST. Kosowski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SPIS TREŚCI:

 

OD WYDAWCY:              2

SŁOWO WSTĘPNE - MOJE WYZNANIE              3

Świadkowie Jehowy czy Świadkowie Jezusa?              8

KTO ZWYCIĘŻYŁ W LATACH SIEDEMDZIESIĄTYCH              13

„STRAŻNICA” PRZYSŁANIA PISMO ŚWIĘTE              20

STUDIUM KSIĄŻKI              23

KIM SĄ "DRUGIE OWCE"?              30

GŁOSZENIE EWANGELII CZY PRACA NA GODZINY?              32

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

OD WYDAWCY:

 

 

Książka brata Ryszarda SOLAKA, człowieka który przez wiele lat był aktywnym członkiem społeczności Świadków Jehowy, ma szczególną wartość. Jest to wyznanie osoby zaangażowanej w ruch o zasięgu ogólnoświatowym, ruch wiążący organizacyjnie i duchowo wiele tysięcy ludzi, także w naszym kraju, głoszący, że jest jedynym ludem Bożym, odnoszący się ze szczególnym lekceważeniem a nawet /w wielu konkretnych wypadkach/ z pogardą do ludzi, spoza własnego kręgu. Jest to wyznanie człowieka głęboko doświadczonego w swej wierze, który po latach poświęconej pracy na rzecz budowania organizacji Świadków stwierdził z przerażeniem, iż swój czas i siły poświęcił niesłusznej sprawie.

 

Dziesięć lat to znaczny okres w życiu człowieka, a właśnie przez dziesięć lat br. Solak był członkiem organizacji Świadków Jehowy. Do tego należy dodać następnych pięć trudnych lat "przychodzenia do siebie". Rozczarowany i rozbity duchowo, szczególnie po pamiętnym roku 1975, na który oficjalne czynniki Świadków wskazywały jako na koniec 6000 lat istnienia świata, co w konsekwencji sprowadzało się do ogłoszenia w tym roku Armagedonu, brat ten musiał się na nowo przeorientować w swym duchowym życiu. Takie decyzje u poważnych i duchowo rozwiniętych ludzi nie rodzą się z dnia na dzień. Takie decyzje kosztują!

Brat Solak zapłacił tę cenę. Ale zapłacił ją chętnie i teraz – zorientowany na Piśmie Świętym, odrzucając nieomylny jakoby autorytet „Strażnicy” redagowanej przez „rozumnego niewolnika”, zyskał nie tylko ważne doświadczenie chrześcijańskie, lecz zyskał rzecz najważniejszą, kontakt z żywym Bogiem przez Jezusa Chrystusa!

 

Wyznanie, jakie składa on w swojej książce oraz krytyka, jakiej poddaje naukę i metody organizacyjne Świadków Jehowy, nie mają za cel główny zdyskredytowania organizacji w opinii. Rzeczywistym celem, jaki przyświecał jego pracy, było pragnienie wyjścia naprzeciw wszystkim, podobnie jak on rozbitym duchowo Świadkom Jehowy. Takich jest wielu, lecz niestety, nie wszystkim starcza sił i odwagi, aby podjąć samodzielną decyzję. Przy tym, przez lata przynależności do organizacji zdążono im wmówić, że wszystkie inne społeczności chrześcijańskie są „Babilonem” i będą potępione. „Religioniści” – jak pogardliwie określa się wśród Świadków innych chrześcijan – mają przed sobą tylko dwa wyjścia: albo stać się Świadkami, albo zginąć w Armagiedonie! To są mocne słowa. Pomimo ich oczywistej nieprawdy, na zasugerowanych, oszołomionych przez naukę „rozumnego niewolnika” Świadkach robią wrażenie. Dlatego wielu z nich, mimo iż dręczą ich wątpliwości, mimo że widzą jak bardzo są manipulowani przez Brooklyńskie kierownictwo i sług terenowych, trwają w organizacji przeświadczeni, że nie ma po prostu gdzie pójść. Ci zaś, którzy zdobyli się na stanowczość i opuścili szeregi zborowe, stają na uboczu wszelkiego życia duchowego – z tych samych powodów.

 

Tylko pewna część – podobnie jak brat Solak – poszukuje dla siebie miejsca.

 

Przesłaniem tej książki jest wyrażone na jej stronicach zaproszenie wszystkich Świadków Jehowy,

tych pozostających w organizacji i tych spoza niej, do Słowa Bożego. „Jeśli pozostaniecie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie, i poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” Jan.8:31-38. Te słowa Jezusa Chrystusa każdy Świadek Jehowy winien na nowo i bardzo uważnie przeczytać i wcielić w czyn. Może to uczynić tylko wtedy, gdy zdystansuje się od tych, którzy w organizacji zajęli miejsce nauczycieli i mieniąc się jedynym autorytetem w nauce, uczynili z wierzących swoich uczniów, a dokładniej, ślepo posłusznych niewolników.

 

Brat Ryszard Solak nie doczekał chwili wznowienia swojej książki. Zmarł nagle na serce. Być może przeżycia, jakie były jego udziałem, mają tutaj swój znaczny udział. Chciał jednak abyśmy wydali jego książkę.

W ten sposób także po swej śmierci może przemówić do swoich byłych współbraci.

 

 

 

SŁOWO WSTĘPNE - MOJE WYZNANIE

 

 

Gdyby słowa te dotarły do Ciebie Czytelniku dwa lata temu, wtedy gdy powstawał rękopis tego skromnego dzieła, czytałbyś wspomnienia człowieka załamanego, który stracił grunt pod nogami z powodu załamania się idei, na której przez wiele lat budował swoją przyszłość.

 

Jednak słowa te nie były wtedy pisane z myślą udostępnienia ich szerszemu ogółowi, lecz dla swoich wspomnień na przyszłość, żeby na świeżo zanotować to, co stało się przyczyną tragedii, gdyż pamięć ludzka jest zawodna.

 

Myślałem też o tym, że dzieci moje, które były świadkami moich zmagań, mogą w przyszłości poszukiwać przyczyn mojej ostatecznej decyzji. Należało, więc pozostawić im na wypadek mojego zejścia z areny tego świata, jakiś punkt informacyjny. Z tego to właśnie powodu powstał pierwszy tekst tych rozważań.

Obecny tekst nie różni się w ogólnych zarysach od pierwowzoru, poza normalnym w takich sprawach dopracowaniem tekstu, co czyni się zawsze, jeśli tekst ma iść do druku.

 

Tę informację podaję po to, aby było wiadomo, że nic tu nie jest dodane z tego, do czego w sprawach wiary doszedłem po dwóch latach, które upłynęły od tamtej chwili.

 

Spodziewam się, bowiem, że moi przyszli adwersarze będą mi zarzucać, że zostałem nawrócony na inną wiarę.

 

A tak nie jest. Bowiem faktycznie dziś po kilku miesiącach korzystania ze zgromadzeń oraz z budującej literatury biblijnej w jednym ze zborów Ewangelicznych, mogłem wstawić brakujące elementy do tej

swoistej łamigłówki, jaką jest budowanie swojej wiary.

 

Każdy człowiek wierzący ma wątpliwości i to pobudza go do poszukiwań, a to powoduje wzrost wiary.

Jest więc rzeczą logiczną, że dziś moje myśli są szersze niż przed dwoma laty.

 

Lecz dla tych, którym dedykuję moje wspomnienia, byłyby one zbyt „twardym” pokarmem.

Mogą go spożywać po wyjściu z głębokiej choroby duchowej, w jakiej się znajdują, w której i ja kiedyś byłem.

 

Wkrótce upłynie pięć lat od chwili, gdy z wielkim „trzaskiem” wystąpiłem z grona Świadków Jehowy.

Jeżeli weźmie się pod uwagę, że przebywałem tam jako gorliwy uczestnik przez lat dziesięć, okres tych pięciu następnych lat jest dość długi, by można było pokusić się o refleksje z pewnego dystansu. Osobiście to uczyniłem, a rezultatem tego jest właśnie oddanie tych wspomnień do ręki Twojej – drogi Czytelniku!

 

Kiedy bowiem przed kilkoma laty opuściłem szeregi Świadków Jehowy, byłem załamany duchowo.

Przez dziesięć długich lat byłem bowiem stale w pierwszych szeregach organizacji. Używam tu zwrotów być może niezrozumiałych dla wielu chrześcijan, ale ci co mają cokolwiek wspólnego lub mieli, lub też będą mieć ze Świadkami Jehowy, ci mnie zrozumieją, o nich mi przede wszystkim chodzi. Może moje doświadczenie pomoże im uratować swą wiarę, a może i życie.

 

Tak właśnie, dziesięć lat. Ci, co mnie znają, nie mogą mi zarzucić, że kiedykolwiek zaniedbywałem to, co nazywa się „dziełem”.

 

Jeśli wtedy coś zaniedbałem, to wyłącznie własną rodzinę dla „dzieła”. Piszę to dlatego, że niedawno spotkałem się z zarzutem, że pewnie nie chciało mi się głosić, więc odszedłem od Świadków Jehowy. Wypowiedziała to osoba, która jest u Świadków Jehowy niedawno, może dwa lata zaledwie, więc nie zna, bo znać nie może tego, czego świadkiem byłem ja.

 

Tym bardziej, że byłem wychowany w rodzinie Świadków Jehowy, bowiem moi rodzice SĄ do dziś Świadkami Jehowy, a są nimi już przeszło 25 lat. Brat rodzony i bratowa także nimi są. Brat odsiedział kilka lat za wojsko. Jest to dowodem, że organizację Świadków Jehowy poznałem dobrze. Nie chcę mówić za swoich rodziców czy brata, bo nie mam do tego moralnego prawa, niech sami powiedzą za siebie, ale mogę powiedzieć to, że nie zostałem przez nich potępiony, miałem przywilej udostępnić im wiele z mojej literatury oraz podzielić się refleksjami. Była to budująca rozmowa dla nas wszystkich.

 

Nie moją rzeczą jest kierować ich losem. Nie jest też im samym łatwo się zdecydować. Mnie pomógł być może przypadek, że uwolniłem się szybko z tej niewoli.

 

Przez wszystkie lata mojej znajomości Świadków Jehowy spotkałem się ze sprawami, które nie dały się pogodzić z duchem Pisma Świętego. Ale zawsze znajdowałem wytłumaczenie, że dzieje się tak dlatego, że ludzie są niedoskonali. Takie też było ogólne tłumaczenie „Strażnicy” – podstaw wiary Świadków Jehowy.

 

Jednak po wielu latach mojej działalności w szeregach Świadków Jehowy przekonałem się, że dzieje się tak z winy zasad wiary, niezgodnych z duchem Ewangelii.

 

Próbowałem coś zrobić dla poprawy sytuacji, lecz wysiłki te były skazane na niepowodzenie, gdyż u Świadków Jehowy nie liczy się żadna opinia, nawet najbardziej doświadczonego członka organizacji, jedynie tzw. „niewolnik wierny i rozumny” może nadać kierunek wiary.

 

Jest to grono anonimowe, działające gdzieś w Brooklynie, więc trudno z nimi polemizować lub obciążać odpowiedzialnością za cykliczne wzloty i upadki tej swoistej organizacji.

 

Wszelkie próby interwencji mogą się zakończyć wykluczeniem, co nie jest przyjemne, zważywszy, że ma się za sobą spalone wszystkie mosty.

 

Nie próbowałem więc na większą skalę naprawiać organizacji poza drobnymi sugestiami, podanymi na zebraniach tzw. „grona starszych, do którego należałem od czasów reorganizacji, gdzieś od roku 1973 lub 1974, co nie jest istotne.

 

Już przedtem prowadziłem tzw. „Ośrodki służby”, wygłaszając wykłady i przewodnicząc w głoszeniu /czyt. straszeniu/. Uważałem, że moje wątpliwości należą do mnie i nie ma potrzeby obarczać nimi innych braci. Skąd mogę wiedzieć, czy nie stanie się to przyczyną ich zgorszenia lub utraty wiary.

 

Postanowiłem więc, że będę siedział cicho, by korzystać z pokarmu duchowego, nikomu nie wadząc. Ponieważ w okresie tym byłem już przewodniczącym zboru, mającym co miesiąc styczność z wyższymi władzami zboru, nie było mi łatwo.

 

Dochodziły bowiem nowe sprawy, o których szeregowi członkowie zborów nie mieli pojęcia. Tymczasem ci szeregowi przychodzili do mnie z podobnymi wątpliwościami, co i ja. Cóż im mogłem powiedzieć?

Ja, który wiedziałem jeszcze więcej?

 

Jak mogłem, tak podtrzymywałem ich na duchu, by nie zwątpili. Powoływałem się na ap. Piotra, który powiedział przy pewnej okazji: „Panie, dokąd pójdziemy?...”.

 

Sam bowiem w tym czasie uważałem, że mimo wielu błędów i wypaczeń, organizacja Świadków Jehowy jest prawdziwą religią, tylko szatan wkradł się do niej, by zwieść braci. Nie dolewałem więc oliwy do ognia, przez co sam musiałem nieraz wysłuchać gorzkich wyrzutów jako współwinny niepowodzeń organizacji.

 

Chciałem jednak bez zgrzytów dociągnąć do końca kadencji jako przewodniczący zboru, żeby nie wywołać jakichś wstrząsów lub wątpliwości z powodu ewentualnej rezygnacji.

 

Wewnętrzną bowiem decyzję o rezygnacji z udziału w „gronie starszych” podjąłem około trzy miesiące przed upływem terminu rotacji w tym gronie, w czasie której następuje zmiana stanowisk zborowych.

 

Wtedy już powołuje się nowych „starszych” i „usług pomocniczych” oraz usuwa ewentualnie niektórych dotychczasowych.

 

Tymczasem około miesiąca przed upływem kadencji nastąpiło coś, co przyśpieszyło moje odejście z tego grona.

 

Być może inni ze „starszych” zauważyli mój spadek gorliwości, a przypuszczam, że zwłaszcza niejaki

br. Reinhard, szara eminencja zboru, który wsławił się wieloma tyleż nieodpowiedzialnymi, co niewłaściwymi decyzjami w zborze, mający z racji długiego stażu w tym zborze, duży respekt połączony z lękiem wśród maluczkich.

 

On to właśnie przyszedł z innymi „starszymi”, by, jak to było jego wypróbowaną metodą, pociągnąć mnie za język.

 

Ponieważ rozpoczął rozmowę niewłaściwie, wypadła ona dlań niepomyślnie. Wtedy nastąpiła wśród tego grona panika, żebym przypadkiem nie zgorszył swoim zapatrywaniem innych członków zboru. To było wielkim błędem. Nigdy nie miałem takich zamiarów. Potrzebowałem tylko spokoju, by powrócić do równowagi duchowej, co spodziewałem się osiągnąć nie będąc dodatkowym balastem zborowym.

 

Tymczasem natychmiast po pierwszej rozmowie pozbawiony zostałem tzw. „przywileju” jako „starszy”. Od tego czasu stałem się już tylko słuchaczem i było mi z tym dobrze. Zdarzały się przypadki, kiedy nie mogąc znieść jakichś dubów smalonych, wychodziłem w trakcie tego do domu.

 

Nikt jednak nie wiedział, dlaczego wyszedłem. Myślano, że może zachorowałem lub źle się czuję.

 

Ale mili „bracia starsi” nie poprzestali na tym i prowadzili zakulisowe rozgrywki, żeby mnie zaszczuć lub znaleźć podstawę do usunięcia ze zboru.

 

Wtedy to odczułem na własnej skórze, jak czuł się Pan Jezus, kiedy Żydzi postanowili, że lepiej kiedy jeden człowiek umrze za lud, niż cały lud miałby ucierpieć od Rzymian.

 

Wtedy szukali okazji, by Go zgładzić.

 

W podobny sposób postanowiono postąpić ze mną i z moją rodziną. Lepiej mnie usunąć wraz z pięcioosobową rodziną, niż miałby się zbór pogorszyć. Gdyby chociaż takie mniemanie było zasadne, nie miałbym żalu.

Ale jak ja czułem się, gdy swoje najlepsze lata poświęciłem dla sprawy wydawałoby się słusznej, a raptem jestem czarną owcą?. Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Na dłuższą metę trudna do zniesienia.

 

Do czego może doprowadzić zaszczucie człowieka – może posłużyć przykład tysiąca ludzi z dżungli w Gujanie, którzy popełnili zbiorowe samobójstwo.

 

Chcąc uniknąć najgorszego, ułatwiłem „braciom” pozbycie się mnie ze zboru. Bowiem z doświadczeń innych wykluczonych, czy strofowanych wiedziałem, że lepiej osiągnę spokój ducha, jeżeli pozostawią mnie w całkowitym spokoju bez comiesięcznego nawiedzania dla tzw. „budowania”.

 

Pomijam szczegóły, by nie zanudzać czytelnika, nie ma to także znaczenia dla sprawy. Nie chcę bowiem oskarżać, to niech czyni Bóg, jak jest napisane. Bowiem o postępowaniu tych braci, jak i wielu innych poznanych przez te wszystkie lata, można by także napisać książkę. Ale nie o to chodzi.

 

Jest tam jeszcze wiele ludzi zagubionych, prowadzonych po bezdrożach „Strażnicy”, którym trzeba pomóc wyjść z labiryntu, w jaki nieopatrznie weszli. Tym chcę pomóc, przez wyjaśnienie im niektórych błędnych teorii Świadków Jehowy.

 

Ponieważ zostałem wychowany w rodzinie Świadków Jehowy oraz byłem członkiem na różnych stanowiskach przez ponad dziesięć lat, mam moralny obowiązek pisania o tych sprawach dla ratowania innych ludzi.

Często bowiem spotykam swoich byłych współwyznawców, którzy pytają mnie dlaczego odszedłem lub co mam do zarzucenia Świadkom Jehowy. Przeszedłem bowiem wiele stopni wtajemniczenia z tego względu, że piastowałem różne stanowiska w zborze, a w ostatnim roku swego pobytu tam byłem przewodniczącym zboru.

 

Niektórzy z moich rozmówców są nadal Świadkami Jehowy, inni natomiast są poza „organizacją” i są pełni wątpliwości po burzliwych wydarzeniach wewnątrz ich religii pod koniec lat siedemdziesiątych. Są też tacy, którzy sądzą iż nie chciało mi się głosić i dlatego odszedłem.

 

Są też tacy plotkarze, a jest ich niemało, którzy rozpowiadają, że popełniłem ciężki grzech, prawdopodobnie cudzołóstwo i przez to zostałem wykluczony.

 

A wszystko to po to, by wybielić organizację i uspokoić własne sumienie, że może jest coś w sprawach doktrynalnych, co kazało mi odejść kiedy zawiodła argumentacja.

 

Za bardzo byłem znany w wielu okolicznych zborach, a także na lubelszczyźnie i w Lublinie, gdzie mieszkają moi rodzice. Ponieważ nie zawsze jest możliwość odpowiedzieć każdemu na te wątpliwości, pragnę niniejszym to uczynić.

 

Nie chcę poruszać moich osobistych, częstokroć przykrych doświadczeń z wieloma braćmi, ani pomiędzy innymi Świadkami Jehowy, gdyż nie to było przyczyną mojego odejścia. To znosiłem wiele lat i zniósłbym jeszcze dalszych wiele. Powodem były sprawy doktrynalne.

 

Świadkowie Jehowy w swoim podejściu do problemów nurtujących ich współwyznawców często mylą skutek z przyczyną i to uspakaja ich sumienia, kiedy niektórzy odchodzą.

 

Jeżeli np. któryś z braci przestaje uczęszczać na zebrania lub je nagminnie opuszcza i po pewnym czasie całkowicie odchodzi z organizacji, to mówi się, że to opuszczanie zebrań stało się przyczyną słabnięcia duchowego.

 

Tymczasem prawda jest taka, że to właśnie jakaś pierwotna przyczyna doktrynalnej natury stała się powodem zmniejszonego udziału w życiu zboru aż do całkowitego odejścia.

 

Bo co innego pozostaje, kiedy żadna argumentacja nie ma racji bytu w „dyskusji” ze „Strażnicą”?

 

Można co najwyżej tłuc głową o ścianę, albo, co jest pożyteczniejsze, odejść z tego zakłamania.

 

To właśnie zrobiłem. Uwolniłem się z tego narkotyku i przez cztery lata w gronie rodziny i samotnie od nowa badałem Pismo, czy tak się rzeczy mają. Odrzuciłem krępujący mnie balast „Strażnicy”, by nie zanieczyszczała mi umysłu.

 

Poszedłem za radą Pana Jezusa, by się na nowo narodzić. Badałem Pismo tak jak dziecko, tak jak bym nie znał go dotychczas wcale, by żadne religijne dogmaty nie obciążały mojego umysłu.. Wiem, że nie zgłębiłem wszystkiego, bo to jest niemożliwe, nawet w ciągu ludzkiego życia.

 

Ale upewniłem się całkowicie, że moja decyzja odejścia z grona Świadków była słuszna.

 

Według dowodów Pisma Świętego, w tej organizacji nie ma zbawienia. Ta droga prowadzi do nikąd. Prowadzi na manowce, mimo tego, że wszelkie pozory wydają się sugerować, że jest dobrze oznakowana. Ale to tylko pozory. To ten przebiegły wąż starodawny podszywa się pod anioła światłości.

 

Kiedy już zostałem przez Pana uleczony z mojej choroby i moich wątpliwości, miałem możność spotkać chrześcijan, którzy rozumieją co to znaczy być chrześcijaninem. W ich gronie poznałem smak duchowego życia w Chrystusie i kiedy osobiście po raz pierwszy w życiu pomodliłem się bezpośrednio do Jezusa, szloch targnął mą piersią.

 

Odczułem ogromny duchowy spokój i moc, która mnie wzmacnia. Było to duchowe zrodzenie. To, o czym mówił Pan Jezus do Nikodema. Kiedy dziecko rodzi się, wtedy też płacze. To samo dzieje się, kiedy grzeszny człowiek rodzi się do nowego życia.

 

 

Tego nie odczuwa się po przestudiowaniu książki „Prawda” ani po odpowiedzeniu na 80 pytań książki „Słowo”. Tamto jest tylko literą, a to jest Duchem. Kto nie został zrodzony Duchem, tego nie pojmuje.

 

To właśnie jest przyczyną, że postanowiłem napisać do szerszego grona moich byłych braci, którym nie wolno modlić się do Jezusa, którym nie wolno mieć udziału w Jego Ciele i Krwi.

 

Piszę do niewiast, którym nie wolno zabierać głosu w sprawach wiary, które są traktowane jak niewolnice.

 

Siostry!

 

Tego nie uczył Pan Jezus. On traktował niewiasty bardzo życzliwie. On nie wypędził Marii do garnków, lecz pochwalił ją za zainteresowanie Jego nauką. A czy myślicie, że kiedy ona siedziała u Jego stóp, to tylko słuchała? Wątpię, by nie miała prawa zadać pytań o sprawy tak ją nurtujące.

 

A czy tak jest w Waszym zborze?

 

Chciałbym by wszyscy mogli odczuć na sobie znaczenie tych słów Jezusa: „Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a brzemię moje lekkie”.

 

Kiedy byłem egipskim niewolnikiem poganianym przez nowożytnych poganiaczy z Brooklynu, nie znałem smaku jarzma Chrystusowego.

 

Dziś je znam i pragnę, aby inni je poznali.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Świadkowie Jehowy czy Świadkowie Jezusa?

 

 

Nie jestem tym, który uważa. się za nieomylnego, za kogoś, kto może ustanawiać dogmaty religijne. Nie twierdzę też, że mam kompletną rację we wszystkim. Dlatego uważam, że możemy dociekać prawdy tylko przez szczere czytanie Pisma Świętego, rozważanie z modlitwą, a w miarę dojrzewania naszego sumienia, odnajdziemy sens wiary.

 

Chcę jednak zwrócić uwagę, że Pismo Święte wskazuje raczej na to, że musimy być Świadkami Pana Jezusa. Faktem jest, że Objawienie ap. Jana (Apokalipsa św. Jana 11:3-12) opisuje działalność dwóch Świadków Bożych. Nie mam nic przeciwko temu, by jednym z nich byli Świadkowie Jehowy.

 

Ale mam poważne wątpliwości, czy w obecnym stanie kwalifikują się oni do tego przywileju. Zważmy, że Pan Jezus powiedział na krótko przed wniebowstąpieniem: "...i będziecie moimi świadkami... aż po krańce ziemi" /DzAp 1:8/.

 

Świadkowie Jehowy twierdzą, że prócz tego, że mienią się Świadkami Jehowy, są także świadkami Jezusa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin