ROZDZIAł 9 NIENAWIDZIĆ KŁAMSTWA I TRZYMAĆ SIĘ PRAWDY Marzec, 2622 Nowogród Złotobramny Planeta Wielki Murom, Układ Łady Umiecili nas - mnie i innych uwolnionych z niewoli potencjalnych pasażerów transportowca Kamczadał - w hotelu Trzy Niedwiedzie. Zagubieni, jakby lekko pijani, stalimy przed wejciem, czekajšc na oficera z naszymi dokumentami. Kamczdał przywiózł tu, na neutralne terytorium, konkordiańskich zaotarów, żeby mogli powrócić na łono Wielkiej Konkordii swoim transportowcem (eks-Suchumi). I tak się włanie stało - wsiedli do Suchumi i tyle ich widzielimy. My również chętnie polecielibymy na łono naszej ojczyzny, ale podczas przeglšdu Kamczadała stwierdzono wieże mikroszczeliny w zespole elementów konstrukcji pylonów. Z takimi defektami można szczęliwie przelatać kilka lat, a można po pierwszym bardziej wyszukanym manewrze nie polecieć już nigdy i niczym. Tak więc Kamczadał znalazł się w doku, a my nudzilimy się jak mopsy. Paliłem trzydziestego papierosa tego dnia i mylałem o tym, że hotel na pewno nazwano tak na czeć niemiertelnego obrazu Iwana Szyszkina. I wypuszczajšc siwy dymek miejscowego papierosa Tytoniowego, umiechałem się na myl o spotkaniu z kolejnš holograficznš kopiš tego arcydzieła. Choć każdy rosyjski uczeń powinien wiedzieć, że obraz nazywa się Poranek w lesie", w pamięci wszystkich to płótno widnieje pod nazwš Trzy Niedwiedzie. Jednak wkrótce się okazało, że właciciele hotelu bynajmniej nie nawišzywali do Szyszkina (pewnie w ogóle nie wiedzieli, kto zacz), lecz całkiem po prostu - do trzech misiów. Zębate i lekko nadjedzone przez mole, wypchane niedwiedzie brunatne (dwójka małych i matka) stały w holu obok panelu rejestracyjnego. Gdy wrzuciło się do specjalnej szczeliny monetę, zaczynały ryczeć i głupio machać łapami. Hotel był niedrogi i nastawiony na konkretnego klienta - dzieci. Niegdy zatrzymywały się tu wycieczki szkolne z Ziemi, przywożone przez wychowawczynie, żeby dzieci popatrzyły, jak wyglšda prawdziwa rosyjska egzotyka. Teraz wycieczki nie przylatywały, wychowawczynie nie miały głowy do egzotyki, a bilety zdrożały dwudziestokrotnie - latały tylko dwa muromskie statki pasażerskie. Wyspecjalizowany hotel wiecił pustkami, ale nie można powiedzieć, że właciciele rwali sobie włosy z głowy i wyli do księżyca; hotel należał go wspólnoty miejskiej, a jak to zwykle bywa, we wspólnocie było ganc pomada. Hotel stał pusty, aż tu trafilimy się my i miasto postanowiło nie żałować żołnierzom komfortu. W każdym pokoju stały trzy łóżka (żeby dzieciaki miały kogo smarować w nocy pastš do zębów), łóżka były za wšskie i za krótkie. Ja, Hodemann i Pokras wolelimy spać na podłodze, na przykrótkich pasiastych materacach. Wielki Murom mógł się wydawać obłškanš planetš - ale do obłędu też można się przyzwyczaić. Sarafany i kokoszniki na witrynach marketów, roboty pudełka sprzedajšc orzeszki i grzany miód, samochody pomalowane w rosyjskie wzory kwiatowe... Nie dziwiłem się już, gdy pokojówka Praskowja nazywała czarnoskórego Higginsa czarnym murinem. Posłusznie robiłem znak krzyża na widok ikon umieszczonych w każdym pokoju (w naszym też były, kartonowe, w koszulkach ze złotej folii). Nawet zaczšłem nazywać terro monetš, zasłonki na oknach - gardinami, a skrzyżowanie - rozstajem. Poczštkowo bałem się, że jak tak dalej pójdzie, to włożę koszulę ze stójkš i zacznę mówić w starocerkiewnym, ale potem przestałem się bać. No bo czego? Zdaje się, że Hodemann miał podobne problemy. Pustka w duszy, niepewna przyszłoci, same niewiadome... - Scheise, Kamerade Sasza! Czekanie to zły przypadek. Od czekanie robi się le w głowie. Myli latajš w niebo. Niepotrzebnie wysoko, prosto do Bóg! Dlatego trzeba lšdować - mówił Ludger. - Gdzie lšdować? - Nie gdzie, tylko czym! - A czym proponujesz lšdować? - zapytałem ostrożnie. Wariatów naoglšdałem się ostatnio tylu... - Piwem! Wódkš! Albo takim napojem, o! -Aaa... - To co, będziesz ze mnš lšdować, Sasza? - Popijajšc trzydziestoprocentowš miksturę Szczególna, mrugnšł do mnie ze swojego materaca. - Spiłbym się z takim lšdowaniem - burknšłem, odwracajšc się do ciany. Z Hodemannem i Pokrasem nie piłem. Miałem doć dyskusji . o powadze sytuacji", muromskim domu wariatów" oraz egzystencjalno-strategicznych uogólnień w rodzaju: My tu siedzimy jak te ćwoki, a nasi może Moskwę oddajš...". Z innymi mieszkańcami Trzech Niedwiedzi też nie piłem - nie miałem ochoty po raz enty opowiadać o swojej heroicznej ucieczce. I mimo to wieczorami przychodziłem do naszego pokoju numer 329 niele wstawiony. Codziennie rano szedłem do Tyłtynia (który polubił mnie jak syna - albo wnuka) na szachy i przy szachach piłem koniak. Pić samemu admirałowi nie pozwalała Sternik, a odmawiać admirałowi Sternik nie pozwalała mnie... Po wizycie u Tyłtynia szedłem na apel (który odbywał się bezprecedensowe póno, bo w południe) i potem na obiad. Swojš drogš karmili nas tu wspaniale: galareta, kapuniak, omlety, flaki w białym winie, szczupaki w mleku, zapiekanki, zrazy, bitki, kisiele, kompoty, kwas... Po niekończšcych się kebabach to było jak sen głodzonego smakosza. A po obiedzie, gdy Trzy Niedwiedzie pogršżały się w papierosowym dymie i rozmowach, uciekałem do karczmy Carskie Łowy. Karczma była droga, chodzili tam przeważnie muromcy z forsš i wyobrażeniami. Przy sšsiednich stolikach kupcy robili interesy, ludzie pracy więtowali swoje jubileusze i oldboje zabawiali swoje kochanki. Do Carskich Łowów chodziłem dlatego, że po pierwsze, karczma znajdowała się w odpowiedniej odległoci od hotelu - nie na tyle blisko, żeby nasi tu zaglšdali, i nie aż tak daleko, żebym musiał lecieć przez całe miasto. A po drugie, były tam dwuosobowe kabinki, odcięte od sali zasłonkami wyszywanymi w chabry. Siedziałem sobie w takiej kabince ze szklankš wódki z sokiem z rokitnika i kładšc nogi na stół nakryty trzeszczšcš od krochmalu serwetš, patrzyłem, jak odchodzš minuty i godziny. Słuchałem naszego disco", bardzo popularnego na Wielkim Muromie, i paliłem. Odsuwałem leciutko zasłonkę i patrzyłem, jak porusza się kelnerka Zabawa, rudowłosa, rumiana i pulchna. Potem zostawiałem kelnerce hojny napiwek i wlokłem się na wieczorny apel. A potem kolacja i spać... W takim trybie przeżyłem szeć dni, które wydały mi się długie jak szeć miesięcy. Siódmego dnia w hotelu poszły słuchy, że Kamczadał wreszcie połatali. Poczułem, że czekajš nas zmiany, a przynajmniej nowiny. I nie myliłem się. Była pišta po południu. W karczmie Carskie Łowy przybywało goci, ja siedziałem w swojej kabince, jadłem orzeszki i piłem kwas. Na rodku stołu stało wiaderko z lodem, w nim karafka z wódkš. Obok połyskiwał samotny kryształowy kieliszek, a na talerzu jabłka smażone w ciecie - najtańsza zakšska. Zasłonkę z chabrami zacišgnšłem. Wczoraj prostoduszna kelnerka Zabawa, widocznie zmęczona moimi spojrzeniami, oznajmiła, że ma męża i malutkie dziecko, więc żebym nie robił sobie względem niej żadnych nadziei. - Jakie nadzieje! - wzruszyłem ramionami. - Ja przecież czysto platonicznie! Ale przestałem jš cigać wzrokiem. I dlatego, gdy za zasłonkš rozległ się miodowy głos Zabawy: Przepraszam, czy można?" - strapiłem się. Może chce mi powiedzieć, że nakłamała o mężu i dziecku, i całkiem moglibymy?... Westchnšłem. Nie miałem ochoty na żadne moglibymy". - Wchod - powiedziałem, nie odwracajšc głowy i nie zdejmujšc nóg ze stołu. A co ona, nie widziała mnie z nogami na stole, czy jak? Ale zamiast jędrnej Zabawy w kwiecistym sarafanie do kabiny weszła chuda i blada dziewczyna o dużych oczach, ubrana w długš do pięt suknię z czarnego jedwabiu. Na ciężkich warkoczach miała liliowy szal, na rękach złote bransolety. Weszła i usiadła na kanapce naprzeciw mnie, uprzednio wygładzajšc sukienkę pod pupš. Ale ten elegancki gest nie mógł zamaskować pragmatyzmu jej ruchów. O, jak dobrze znałem tę firmowš grację! Tak samo poruszała się rotmistrz Hwowi, pielęgniarki w szpitalu i wszystkie klońskie kobiety oficerowie... Kabinkę zalał aromat róży - ulubiony zapach kobiet Wielkiej Konkordii. Pierwsza myl, jaka pojawiła się moim zaćmionym alkoholem mózgu, była jak ostrze brzytwy - przegralimy wojnę i ta kobieta zabierze mnie do obozu! Zerwałem się, z moich kolan spadł na podłogę talerzyk z orzeszkami - na szczęcie drewniany. Cofnšłem się, gdybym miał pistolet... - Sasza, co tobš? - zapytała dziewczyna. - Co ze mnš? Ze mnš nic... - Bo masz takš minę... takš minę! - Przycisnęła ręce do piersi w międzynarodowym gecie rozpaczy. I wtedy wreszcie jš poznałem. Przede mnš stała Rishi Ar, przyjaciółka mojej nieżyjšcej narzeczonej, wiadekjej mierci. Jakie dewy przyniosły jš do Nowogrodu? - Stań na drodze słońca, Aleksandrze! Żeby przestać myleć o ostatnich minutach na Jauzie, powięciłem mniej więcej tyle sit, ile na naukę pilotażu myliwca. Issa umarła szybko. Torpeda WT 500, puszczona przez naszš fregatę Narowisty, weszła w Jauzę od rufy i, nie wybuchajšc, przebiła się przez cały statek wzdłuż głównej osi i rozpadła na kawałki w kajucie wypoczynku pilotów. Strumień dużych odłamków przebił przegrodę i przeszedł przez kabinę nawigacyjnš. Issa prawie nie cierpiała. Ale ten obraz - ona leżšca z rozrzuconymi rękami, łapczywie chwytajšca ostatnie łyki powierza ustami, które razem z głowš znajdujš się półtora metra od tułowia - ten obraz tydzień po tygodniu doprowadzał mnie do szaleństwa. Zabroniłem sobie o tym myleć, ale wspomnienia pojawiały się w snach. ...
sunzi