Nowy11.txt

(45 KB) Pobierz
    ROZDZIAŁ 11
    HISTORYCY NASZEGO ZWYCIĘSTWA
    Marzec 2622 r.
    Moskwa-Krasnojarsk 26, Dyrektoria Rosyjska
    Planeta Ziemia, Układ Słoneczny
    Bylimy przekonani, że Kamczadał leci prosto na Osiemset Pierwszy parsek, gdzie czeka 
nas powrót do floty. Ja należałem do tych nielicznych szczęliwców, którzy mogli liczyć, że 
trafiš od razu na pokład rodzimego statku. Przecież według najwieższych danych (ródło: 
Tyłtyń) gwardyjski lotniskowiec Trzech więtych po kolejnym remoncie został przywrócony 
do operacyjnego składu Drugiej Floty Uderzeniowej.
    Inni nie mieli tak dobrze. Niektórzy piloci z oddziałów bazowania naziemnego zostali 
wzięci do niewoli w pierwszych walkach i teraz nie mieli dokšd wrócić - ich eskadry, pułki, a 
nawet cała skrzydła zginęły w pełnym składzie. To samo tyczyło się oficerów, którzy 
uratowali się z pokładów swoich statków. Oni się uratowali, ale ich fregaty, lotniskowce i 
liniowce były teraz idealnym materiałem dla wrogiej propagandy.
    Prócz mnie ledwie trzech ludzi miało pewnoć, że wrócš do starych towarzyszy: Pokras, 
Merkułow i starszy porucznik Maricyn. Wybuch wojny zastał Pokrasa na przepustce w 
miasteczku wojennym planety Zusza. Wród statków nagle zaatakowanych przez 
nieprzyjaciela na orbicie Zuszy był liniowiec Pokrasa. Przyjšł walkę z trzema 
konkordiańskim statkami tej samej klasy, oberwał kilka razy i szczęliwie wycofał się przez 
x-matrycę. A następnego dnia Pokras trafił w łapy konkordiańskiej piechoty szturmowej, 
jeżdżšcej po Zuszy na BRDM-ach.
    Z Merkułowem też wszystko było jasne -jego flogger zestrzelili w czasie rajdów w 
rejonie Gronego, ale lotniskowiec Admirał Na-chimow nie ucierpiał i pomylnie 
kontynuował służbę.
    Najbardziej nieprzyjemna historia przytrafiła się starszemu porucznikowi Maricynowi, 
dowódcy patrolowego myliwca Gryf z 5. Samodzielnego Pułku Dalekiego Patrolu.
    Patrolujšce myliwce, choć zaliczane do floggerów, sš pełnowartociowymi statkami 
kosmicznymi. Wprawdzie nie majš luksogenowych silników do przejć międzygwiezdnych, 
ale mogš spokojnie przemieszczać się w granicach jednego układu
    planetarnego. Zwykle myliwce samodzielnie zajmujš rejon patrolu bojowego, spędzajš 
w nim, jeli zajdzie potrzeba, nawet do dwóch tygodni, a potem wracajš na bazę orbitalnš. Do 
lotów w atmosferze nie sš przystosowane, do aktywnego manewrowania również. Z 
taktycznego punktu widzenia stanowiš stosunkowo tanie samobieżne platformy uzbrojone w 
potężne kompleksy rakietowe. Ich zadanie polega na powstrzymywaniu i przejęciu wrogich 
sił na odległych podejciach do ochranianej planety.
    No i załoga Maricyna zabłšdziła" na tych włanie dalekich podejciach. Spędziła w 
kosmosie nie dwa, lecz trzy i pół tygodnia. Niewiarygodne? A jednak prawdziwe.
    Zaczęło się od tego, że pewnego niezbyt pięknego dnia maleńki meteoryt przebił 
poszycie gryfa i przestał istnieć we wnętrzu pokładowego kompleksu nawigacyjno-bojowego 
parseru. Z pożarem załoga sobie poradziła, z naprawš systemu już nie. W tym czasie eskadra 
klonów, przechodzšc w dużej odległoci od gryfa Maricyna, zaczęła przedarcie do planety 
Nowosaturn, której obronę powierzono owemu 5. pułkowi. Gdy koledzy Maricyna walczyli, 
porucznik próbował dojć do Nowosaturna na ręcznym sterowaniu.
    Przy sprawnym parserze wyliczenie i balans wszystkich impulsów manewrowych 
odbywa się automatycznie, przy niesprawnym pojawia się problem. Z dobrym 
przygotowaniem można na oko" przeprowadzić dwugodzinny lot taktyczny na zwykłym 
floggerze w granicach Ziemia-Księżyc. Ale zupełnie inna sprawa, gdy paliwa jest na styk, a 
trzeba jeszcze przecišć orbity trzech planet gigantów z masš satelitów! W dodatku dwie z 
tych planet znajdowały się blisko trajektorii Maricyna i wnosiły w niš wyranie zakłócenia 
grawitacyjne.
    Poczštkowo Maricyn próbował robić obliczenia na tablecie, ale okazało się, że ani ona, 
ani załoga nie znajš grawitacyjnych locji układu, porucznikowi pozostawały najbardziej 
ogólne oceny. Lecšc na prawo od obu gigantów, rozpędził się z takim zapasem, jaki miał 
wykluczyć ewentualnoć grawitacyjnego przejęcia gryfa. I leciał szeć dni.
    Jak się potem okazało, poszli za bardzo w prawo i za bardzo się rozpędzili. Teraz nawet 
gdyby Maricyn zużył całe paliwo, ominšłby Nowosaturna w odległoci milionów kilometrów, 
innymi słowy, nigdy nie spotka się z bazš orbitalnš.
    Ale bazy już nie było... Do tego czasu koledzy Maricyna rozwalili konkordiańskš fregatę 
i transportowiec desantowy, a klony -bazę orbitalnš, pełnišcš jednoczenie funkcję 
przekanika. Dzięki temu Maricyn ostatecznie stracił nawet tę kiepskš łšcznoć z innymi 
maszynami pułku, jakš miał do tej pory.
    Potem klony wyniosły się z okolic planety, stawiajšc przegrodę minowš.
    W pewnym momencie w układzie pojawił się japoński lekki lotniskowiec Rynjo, który 
miał ewakuować bazę na Nowosaturnie -wszystkie siły rzucano do obrony Osiemset 
Pierwszego parseka. Rynjo zabrał patrolujšce" myliwce i wywoływał gryfa Maricyna. 
Maricyn poprosił o pomoc, i dowódca lotniskowca zdecydował się podejć do Gryfa przez x-
przejcie, ale wpadł na minę. Ponieważ Rynjo natychmiast musiał się zajšć remontem, na 
pomoc porucznikowi wysłano inny patrolujšcy myliwiec. Żeby dotrzeć do Maricyna, 
myliwiec potrzebował dwudziestu czterech godzin, a po dwudziestu do układu wpadła 
eskadra klonów.
    Lotniskowiec z 5. pułkiem na pokładzie zdołał się zmyć, a ratujšcy Maricyna gryf podjšł 
nierównš walkę z wrogiem i poległ.
    Floggera Maricyna konkordiańczycy albo nie stwierdzili, albo nie chcieli podchodzić 
bliżej, żeby nie wystawić się na jego rakiety.
    Ostatnie iluzoryczne nadzieje na ratunek zniknęły i zgodnie z prawami niebiańskiej 
mechaniki gryf miał spędzić w otwartym kosmosie miliony lat.
    Powietrza wystarczyłoby na miesišc, energii do ogrzewania również, z wodš i jedzeniem 
było podobnie, jednym słowem -patrolowiec mógł jeszcze trochę pocišgnšć. I z tš niewesołš 
wiadomociš Maricyn, drugi pilot i strzelec dryfowali donikšd.
    W zasadzie mieli trzy możliwoci. Pierwsza: połšczyć się z wrogiem, podać swoje 
współrzędne i pójć do niewoli. Druga: skończyć ze sobš, przecież mieli broń. Trzecia: 
czekać, aż w okolicy pojawi się jaki kloński statek, rozwalić go i zginšć.
    Los wybrał możliwoć czwartš.
    Drugi pilot i strzelec spiknęli się za plecami Maricyna, rozbroili go i zamknęli w małej 
kajucie wypoczynkowej, a sami próbowali skontaktować się z klonami. Klony nie 
odpowiedziały, a następnego dnia zza centralnej gwiazdy wysunęła się... indyjska fregata!
    Drugi pilot i strzelec nie wierzyli własnemu szczęciu! Natychmiast wypucili Maricyna i 
uderzyli w pokorę. Porucznik powiedział im, że zasługujš na trybunał, ale bioršc pod uwagę 
okolicznoci, stres i tak dalej, puci ten eksces w niepamięć.
    Wkrótce indyjska fregata dokonała x-przejcia i znalazła się blisko gryfa, myliwiec na 
resztkach paliwa przeprowadził manewr dokowania, a gdy luza otworzyła się, do rodka 
wpadła... konkordiańskš grupa przejęcia!
    Po krótkiej strzelaninie Maricyn i jego towarzysze zostali ranni i wzięci do niewoli.
    Jak się okazało, dysponujšc zdobycznymi statkami Narodów Zjednoczonych, klony 
wykorzystywały je jako konie trojańskie i w ten sposób likwidowały wyizolowane ogniska 
oporu oraz zbłškane jednostki w rodzaju Maricyna.
    Nic więc dziwnego, że Maricyn (i może jeszcze Szczegolew) był dla nas w obozie 
symbolem pecha. I chyba nikt tak nie nienawidził klonów jak on i jego załoga.
    Gdy nasza arka wyszła z x-przejcia, wszyscy rzucilimy się do mesy (tam były 
największe iluminatory i porzšdne monitory), żeby zobaczyć, gdzie jestemy.
    Okazało się, że wyszlimy z x-matrycy tam, gdzie się spodziewalimy - obok planety C-
801-7. Tej kryształowej buły nie dało się z niczym pomylić!
    Wpatrzony w iluminator, usłyszałem nad swoim uchem spięty głos:
    - Bezkresna pustka wypełniona małymi kulkami... Nie rozumiem...
    - Słucham? - spytałem odruchowo i odwróciłem się. Za mnš stał Maricyn.
    - Nie rozumiem... - powtórzył. - Po co? Kim musi być Stwórca, żeby widzieć sens w 
podobnym tworze?
    - A co się panu nie podoba?
    - Tępe zadowolenie tego wszystkiego. - Nadal patrzył w iluminator i zrozumiałem, że 
adresuje te pretensje do całego Wielkiego Kosmosu. - Zauważyłem już, że materia jest uparta, 
ale to tutaj to nie jest zwykły upór... To niekończšce się upojenie własnym skostnieniem, 
kurczowym trzymaniem się tak zwanych praw natury.
    Ale sobie wybrał moment na dysputy!
    - Wszystko to - powiedziałem - stworzył Ahura Mazda w swej niezmierzonej dobroci. A 
jeli się to panu nie podoba, to znaczy, że czytał pan Jasne nie doć uważnie.
    Każdy człowiek, który przeszedł przez obóz moralnego owiecenia, zrozumiałby, co chcę 
powiedzieć - daj mi spokój, człowieku, z tš swojš teologicznš kosmogoniš. Ale Maricyna 
musiało niele ršbnšć już wtedy, gdy na swoim gryfie próbował trafić z odległoci pół 
miliarda kilometrów w No-
    wosaturna. Dlatego teraz mylał o czym, co mnie się wydawało absolutnie nieważne; a 
to, co dla mnie było szalenie istotne - że już za chwilę zobaczę kumpli i własny lotniskowiec! 
- odbierał jako kolejnš zmianę swoich współrzędnych w bezkresnej pustce wypełnionej 
małymi kulkami".
    - Ahura Mazda? - zapytał sarkastycznie. - Taki wiat i takš materię? Na szczęcie do 
naszej rozmowy włšczył się znienacka kapitan Gładki.
    - Poruczniku Puszkin, jest mi pan natychmiast potrzebny! Przepraszam, poruczniku... - 
To było do Maricyna. Gładki wyprowadził mnie z mesy i upewniwszy się, że nikogo obok 
nas nie ma, powiedział:
    - Sasza, nie mam do was żadnej sprawy. Chciałem tylko uprzedzić: niech pa...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin