MAPY I LEGENDY Perreault nie miała pojęcia, dlaczego miałoby to być dla niej aż tak ważne. Niemal równie ważne było nie myleć o tym zbyt dużo. Nie istniała w zasadzie żadna bariera językowa. Na Pasie w powszechnym użyciu było ze sto różnych języków i pewnie z dziesięć razy tyle dialektów. Algorytmy tłumaczšce radziły sobie z większociš z nich. Muchoboty zazwyczaj się widziało, a niekoniecznie słyszało, lecz miejscowi wydawali się jedynie lekko zaskoczeni, kiedy maszyny przemówiły do nich głosem Sou-Hon Perreault. Ogromne, metalowe owady stawały się jedynie częciš tła dla każdego, kto przebywał na Pasie dłużej niż dzień czy dwa. Większoć uchodców nie potrafiła odpowiedzieć jej na pytanie o dziwnš kobietę w czerni, która wyszła z morza. Musiał to być niezwykły widok, o tak - niemalże mityczny. Z pewnociš zapamiętalibymy podobne zjawisko, gdyby dane nam było je oglšdać. Przykro nam. Nie. Pewna nastolatka o oczach kobiety w rednim wieku, mówišca w dziwnej odmianie assamskiego, do którego system nie został właciwie zaprogramowany, wspomniała o kim zwanym Gangš, kto wyruszył ladem uchodców przez ocean. Słyszała też, że ta Ganga wyszła ostatnio na lšd. Nic więcej. W tłumaczeniu mogły pojawić się pewne niecisłoci. Perreault rozszerzyła strefę aktywnych poszukiwań do stu kilometrów. Pod jej spojrzeniem, ludnoć powoli przemieszczała się na północ, w miarę jak osuszano kolejne połacie granicy. Co jaki czas kilku bardziej bezmylnych uchodców postanawiało ochłodzić się poród fal przyboju. Natychmiast zjawiała się tam masa niewybrednych rekinów i rozpoczynała igraszki. Perreault podwyższyła progi graniczne sygnałów sensorycznych. Czerwona woda zblakła do nierozpraszajšcych uwagi odcieni szaroci. Krzyki zamieniły się w szept. Mimowolnie stwierdziła, że natura powoli powróciła do stanu równowagi. Kontynuowała przesłuchania. Przepraszam. Kobieta z dziwnymi oczami? Być może ranna? W końcu zaczęły docierać do niej pogłoski. * Pół dnia drogi na południe - biała kobieta ubrana cała na czarno. Niektórzy twierdzili, że to nurek wyrzucony na brzeg przez tsunami, że woda wymyła jš z farmy krasnorostów albo może z podwodnego hotelu. Dziesięć kilometrów na północ - hebanowa istota nawiedziła Pas, nie odzywajšc się ani słowem. W tym miejscu dwa dni temu - oszalały płaz o pustych oczach, w którego każdym ruchu kryła się przemoc. Widziały jš całe setki, ale wszyscy postanowili trzymać się od niej z daleka. Wreszcie chwiejnym krokiem wróciła do Pacyfiku, krzyczšc. Szukasz tej kobiety? Jest jednš z was? Prawie na pewno. W spisie osób zaginionych roiło się od robotników morskich, z którymi kontakt urwał się po trzęsieniu ziemi. Wszyscy pracowali jednak na powierzchni albo szelfie kontynentalnym. Kobieta, którš widziała Perreault, została przystosowana do otchłani. Nie zgłoszono jednak zaginięcia nikogo z głębin, potwierdzono jedynie mierć szeciu osób z jednej ze stacji geotermalnych NAmPac, kilkaset kilometrów od wybrzeża. Poza tym żadnych szczegółów. Kobieta z maszyneriš w swym wnętrzu miała na ramieniu naszywkę GA. Może więc mierć poniosło jedynie pięć osób. A jedna z nich przeżyła i jakim cudem pokonała trzysta kilometrów otwartego oceanu. Przeżyła i z jakiego powodu nie chciała, by jš odnaleziono. Pogłoski rozprzestrzeniały się. Nie mówiły już o nurku z farmy krasnorostów. Teraz opowiadały o syrenie. Awatarze Kali. Niektórzy twierdzili, że mówiła w różnych językach, inni, że jedynie po angielsku. Pojawiały się też historie o sprzeczkach i przemocy. Syrena narobiła sobie wrogów. Syrena nawišzała przyjanie. Syrena została zaatakowana i zostawiła napastników na wybrzeżu w kawałkach. Perreault umiechnęła się sceptycznie. Byle limak byłby bardziej skłonny do agresji niż mieszkaniec Pasa. Syrena czaiła się w zanieczyszczonych wodach przybrzeżnych. Miała rekiny na swych usługach. W nocy wychodziła na lšd i porywała dzieci, by nakarmić nimi swych pupili. Kto przepowiedział jej przyjcie, a może tylko je rozpoznał. Prorok, mawiali niektórzy. A może po prostu człowiek niemal tak samo szalony, jak kobieta, o której opowiadał. Nazywał się Amitav. Z jakiego powodu żadnego z tych wydarzeń nie zauważyły miejscowe muchoboty. Ten fakt nakazał Perreault odrzucić dziewięćdziesišt procent z nich. Zaczęła zastanawiać się, na ile jej pytania sš wodš na młyn opowieci o syrenie. Czytała kiedy, że po przekroczeniu pewnego progu informacje rozprzestrzeniajš się samorzutnie. Dziewięć dni po tym, jak Perreault zobaczyła kobietę w czerni po raz pierwszy, pewna Indonezyjka, matka czworga dzieci, twierdziła, że syrena, w pełni uformowana, wyłoniła się z samego epicentrum trzęsienia ziemi. Słyszšc to, jeden z jej synów powiedział, że on słyszał, że było dokładnie na odwrót. KORP Rzecz jasna, nie było to nic wielkiego. Według statystyk kto umierał co pół sekundy. Niektórzy więc musieli zginšć w czasie jego zmiany. No i co z tego? Co dzień, na każdš osobę, którš Achilles Desjardins zabijał, przypadało dziesięć, które ratował. Kto, kto chciałby narzekać na takie proporcje, mógł ić się jebać. W zasadzie, w tym momencie, było to co, co sam chętnie by zrobił. Gdyby tylko klientela nie była tak cholernie dwudziestowieczna. Rdzeń w Pickering był walcem we wnętrzu kostki, zatopionej na pięćdziesišt metrów w wyerodowanym granicie Tarczy Kanadyjskiej. Szecian zbudowano jako składowisko odpadów radioaktywnych, tuż przed tym, jak wieczna zmarzlina zaczęła topnieć. Protesty lokalnej ludnoci oraz rozprzestrzenianie się cywilizacji na północ sprawiły, że nie dane mu było pełnić dłużej tej funkcji. Stał się jednak idealnym miejscem na podziemnš knajpę. Rdzeń zbudowano we wnętrzu przezroczystej, trzypiętrowej rury z akrylu, zawieszonej w głównej komorze. Wolnš przestrzeń zalano wodš i zapełniono wietlikami, naladujšcymi kobaltowy blask, jakim emanujš zużyte pręty paliwowe. Wokół latały opalizujšce motyle, a ich skrzydła odbijały dane tam i z powrotem, w postaci drobniutkich iskier. Na stolikach stały nieduże akwaria, po ciankach których wspinały się maleńkie drzewołazy, o skórze pokrytej połyskujšcymi puzzlami w kolorach szmaragdu, rubinu i ropy naftowej. Było bardzo spokojnie. Rdzeń stanowił zatopiony w wodzie zbiornik, chłodnš, zielonš grotę. Desjardins zapadał się w jej głębi za każdym razem, gdy potrzebował podnieć się na duchu. Siedział teraz przy okršgłym barze na drugim poziomie i zastanawiał się jak uniknšć seksu z kobietš u jego boku. Wiedział, że ten temat w końcu wypłynie. Nie dlatego, że był jako szczególnie przystojny, bo nie był. Nie dlatego, że przez nazwisko ludzie brali go za Quebecoisa, którym kiedy był. Nie, znalazł się na celowniku tego mrocznego, długonogiego Rorschacha, Gwen, jak mu się przedstawiła, bo przyznał się, że jest prawołamaczem, a ona uznała, że to fajne. Nie wyglšdało na to, by rozpoznała go z czasów jego chwilowej sławy w mediach. To było prawie dwa lata temu, a w dzisiejszych czasach ludzie mieli problemy z zapamiętaniem, co jedli na kolację poprzedniego dnia. Nie miało to znaczenia. Achilles Desjardins zyskał sobie fankę. Nie sposób też było nie zauważyć, że była to całkiem niebrzydka fanka. Po trzydziestu sekundach rozmowy zaczšł zastanawiać się, jak wyglšdałaby wypięta na otomanie w jego salonie. Kolejne trzydzieci sekund póniej stworzył sobie w umyle całkiem niezły szkic koncepcyjny. Pożšdał jej, owszem, tyle że nie pożšdał jej. Co dziwne, kobieta ubrana była jak jeden z tych głębinowych cyborgów z NAmPac. Przebranie działało na wyobranię, choć było nieco tandetne. Czarny trykot z lycry przylegał do całego ciała aż po palce stóp, szyję i opuszki dłoni. Ozdobiony został dodatkami, które udawały urzšdzenia kontrolne kombinezonu i wybrzuszeniami w miejscach, gdzie powinny znajdować się implanty. Miał nawet naszywkę identyfikacyjnš z logo Grid Authority na ramieniu. Tylko z oczami trochę nie wyszło. Prawdziwi ryfterzy nosili nakładki rogówkowe, zamieniajšce ich oczy w pozbawione wyrazu, białe kule. Gwen natomiast miała jakie przezroczyste, nadwymiarowe soczewki. Doć dobrze zakrywały tęczówki, ale wnioskujšc po tym, jak kobieta musiała pochylać się, by na niego spojrzeć, miały pewne braki w zakresie fotoamplifikacji. Miała jednak wietne koci policzkowe, szerokie usta i wargi tak ostro zarysowane, że można było skaleczyć się o ich krawęd. Jej towarzystwo w miejscu publicznym było wszystkim, czego potrzebował. Miał doć czasu, by poznać dokładnie jej rysy, wchłonšć zapach i zapisać jš sobie w pamięci. Może nawet się z niš zaprzyjanić. To byłoby aż nadto. Luki mógł wypełnić sam, póniej. Albo je usunšć. - Nie mogę uwierzyć, jak wieloma rzeczami musisz się zajmować - powiedziała. Na jej twarzy migotała chybotliwa siateczka podwodnego wiatła. - Epidemie, plagi, awarie systemów. A wszystko to na twojej głowie. - Nie tylko na mojej. Jest nas kilku. - Mimo wszystko. Decydowanie o życiu i mierci. Wyczucie właciwego momentu... - Dotknęła dłoniš jego przedramienia, to było jak munięcie skrzydeł czarnej ćmy. - Jedno złe posunięcie i ginš ludzie. - Czasem ginš też przy dobrym. W przeszłoci spotkał już wiele takich Gwen. Jak każdš samicę ssaka, reprezentujšcš strategię selekcji typu K, pocišgali jš osobnicy będšcy w posiadaniu zasobów, a dokładniej rzecz bioršc, w przypadku rodzaju Homo, władzy. Zapewne zakładała, że on musi mieć jej chociaż trochę, choćby i w ograniczonym stopniu, skoro kiedy tylko zechce może odłšczyć całe miasto od sieci. To częsty błšd wród reprezentantek selekcji K. Desjardins na ogół nie spieszył się zbytnio z wyprowadzeniem ich z błędu. Kobieta wzięła plaster z...
sunzi