* Arpanet. Internet. Globalna Sieć. Miano to nie było wyrazem arogancji w czasach, gdy rzeczywicie mieli tylko jednš. Termin cyberprzestrzeń przetrwał nieco dłużej - tyle, że okrelenie przestrzeń przywodzi na myl rozległš, pustš panoramę, wietlistš galaktykę ikon i awatarów, halucynogenny wiat ze snu w czterdziestoomiobitowej skali kolorów. W słowie cyberprzestrzeń nie wyczuwało się krwawej jatki. Nie było w nim żadnych aluzji do epidemii ani do drapieżników, istot, których życie trwało ułamek sekundy, bezustannie rzucajšcych się sobie do gardeł. Termin cyberprzestrzeń stał się wyrazem tęsknej fantazji, jak hobbit czy zróżnicowanie biologiczne, jeszcze zanim na scenę wkroczył Desjardins. Bardziej współczesnymi okreleniami były cebula oraz metabaza. Na stare warstwy wcišż nakładano nowe, wolne, choćby tylko przez chwilę, od zatorów i korków, będšcych problemem ich poprzedników. Z każdym kolejnym pokoleniem rósł rzšd wielkoci - większa szybkoć, więcej przestrzeni, więcej mocy. Informacje pędziły kablami wiatłowodowymi, rotaksanowymi albo z kwantowego tworzywa, tak cienkiego, że poddawano w wštpliwoć jego istnienie. Najpierw wszczepiano bestii nowy szkielet co dekadę, potem co kilka lat. Teraz co kilka miesięcy. Trwał nieskończony postęp władzy i gospodarki, co prawda nie tak gwałtowny, jak w legendarnych czasach Moorea, ale i tak dostatecznie szybki. A w lad za poszerzajšcymi się granicami gnało potomstwo praw o wiele starszych niż prawa Moorea. Tak naprawdę liczy się wzorzec. Nie dobór materiałów budowlanych. Życie to informacja, którš kształtuje selekcja naturalna. Węgiel jest jedynie modš, a kwasy nukleinowe zaledwie nieobowišzkowymi dodatkami. Elektrony potrafiš to wszystko, jeli zakoduje się je we właciwy sposób. Wszystko rozbija się o wzorzec. Wirusy stały się przyczynš powstania filtrów, filtry stały się przyczynš powstania polimorficznych kontragentów, polimorficzne kontragenty stały się przyczynš rozpoczęcia wycigu zbrojeń. Nie wspominajšc o robakach, botach i zdeterminowanych, autonomicznych łowcach danych - tak niezbędnych dla legalnego handlu, tak istotnych dla dobrobytu każdej instytucji, lecz jednoczenie tak wymagajšcych, potrzebujšcych dostępu do pamięci chronionej. A po drugiej stronie tego wszystkiego geeki Sztucznej Inteligencji, zajmujšce się swoimi Rdzeniowymi Wojnami, modelami z Tierry i algorytmami genetycznymi. Prędzej czy póniej, wszyscy musieli mieć doć niekończšcego się przeprogramowywania swoich sługusów przeciwko innym. Czemu nie wbudować im kilku genów, generatora przypadkowych cyfr, albo i dwóch dla urozmaicenia, i pozwolić, by dobór naturalny załatwił sprawę? Rzecz jasna, problem z doborem naturalnym jest taki, że zmienia rzeczy, których dotknie. Problem z doborem naturalnym w rodowiskach sieciowych jest taki, że rzeczy zmieniajš się szybko. Gdy Achilles Desjardins stał się prawołamaczem, termin cebula wychodził już powoli z użycia. Rzut oka do jej wnętrza wystarczał, by zrozumieć dlaczego. Jeli, obserwujšc wszechobecne akty cudzołóstwa, drapieżnictwa i specjacji, udało się nie dostać epilepsji od tempa zmian, stawało się oczywiste, że istniała tylko jedna, naprawdę odpowiednia nazwa: Wir. Oczywicie ludzie cišgle tam wchodzili. A co innego mieliby robić? Orodkowy układ nerwowy cywilizacji już od ponad wieku tkwił we wnętrzu węzła gordyjskiego. Nikt nie zamierzał wycišgać wtyczki z powodu owsików. * A teraz częć alarmów z Ogólnego w Cinci błškała się po Wirze z wiszšcymi na wierzchu flakami. Oczywicie miejscowa zwierzyna zwietrzyła już ich trop. Desjardins zagwizdał przez zęby. - Widzisz to, Alice? - Uhm. Gdzie w odległej, zamierzchłej przeszłoci, jakie pięć, dziesięć minut temu, co przypuciło atak na jeden z alarmów. Próbowało ukrać kod albo dosišć go, albo po prostu przejšć pamięć, z której korzystał. To nieistotne. Najprawdopodobniej nie wyszła mu próba symulacji kodu wyłšczenia, przez co uczynił swój cel lepym na wszelkie sygnały, obojętnie czy uwierzytelnione czy nie. Zapewne uszkodził go też i na inne sposoby. Teraz ten biedny, pognębiony alarm - ranny, osamotniony, pozbawiony nadziei na odwołanie - błškał się po Wirze, szukajšc wcišż swego celu. Najwyraniej częć programu jeszcze działała, bo rozmnożył się, łšcznie z ranami i całš resztš, w następnym węle. Kontakty pierwszorzędne, potem drugorzędne i trzeciorzędne - każdy węzeł był punktem replikacji geometrycznej. Teraz w okolicy wałęsały się już tysišce małych żebraków. Nie były to już alarmy, raczej przynęta. Za każdym razem, gdy przechodziły przez węzeł, uruchamiały dzwonek, wzywajšcy wszystkich bez wyjštku na obiad - Uszkodzone! Bezbronne! Pożywka dla Plików! Obudzš każdego upionego pasożyta i drapieżnika w zasięgu kopiowania, zwabiš ich, zbiorš całe grupy zabójców... Nie żeby same alarmy miały jakiekolwiek znaczenie. Były błędem od samego poczštku. Do życia powołała je zwykła pomyłka. Jednak w węzłach znajdowały się miliony innych plików, zdrowych i użytecznych, i choć wszystkie posiadały wbudowane systemy obronne - ostatnimi czasy nie umieszczano w Wirze niczego, co nie miałoby takiego czy innego pancerza - ile z nich będzie w stanie przetrwać miliardy najróżniejszych ataków ze strony miliardów wygłodniałych drapieżców, zwabionych w jedno miejsce zapachem wieżej krwi? - Alice, chyba powyłšczam niektóre węzły. - Już się tym zajęłam - odpowiedziała kobieta. - Wysłałam alerty. O ile i one nie zostanš rozerwane na strzępy w drodze do celu, zacznš działać w cišgu siedemdziesięciu sekund. Na schemacie, stożkowaty wycinek roił się od rekinów, próbujšcych przedostać się do jšdra. Nawet w najlepszym przypadku będš uszkodzenia. Cholera, niektóre robaki specjalizowały się w infekowaniu plików w czasie procesu archiwizacji. Przy odrobinie szczęcia może większoć najistotniejszych danych zostanie zabezpieczona, zanim on nacinie przycisk wyłšcznika awaryjnego. Co oczywicie nie oznaczało, że tysišce użytkowników nie będzie miotać przekleństw pod jego adresem, kiedy ich sesje wygasnš. - O kurwa - szepnęła niewidoczna Jovellanos. - Killjoy, wycofaj się. Desjardins oddalił obraz, wracajšc do widoku w niskiej rozdzielczoci. Widział teraz niemalże jednš szóstš Wiru, feerię janiejšcych układów logicznych wtłoczonych w trzy wymiary. Na horyzoncie szalał cyklon. Przetaczał się przez wywietlacz z prędkociš ponad szećdziesięciu omiu węzłów na sekundę. Bańka Cincinnati znajdowała się dokładnie na jego drodze. * Burza wirujšcych mas lodu i powietrza. Burza złożona z czystych informacji. Czy poza powierzchownymi szczegółami jest jaka znaczšca różnica pomiędzy jednš a drugš? Istnieje co najmniej jedna. W Wirze system pogodowy może rozprzestrzenić się na cały glob w cišgu równo czternastu minut. Burze, tak wewnštrz, jak i na zewnštrz, zaczynajš się mniej więcej W ten sam sposób - strefy wysokiego cinienia, strefy niskiego cinienia, konflikt. Kilka milionów ludzi loguje się do węzła zbyt przecišżonego, by móc obsłużyć ich wszystkich albo rój pakietów danych, tropišcych krok po kroku miriady swych celów, skupia się w danym momencie na zbyt małej liczbie serwerów. Fragment wszechwiata nieruchomieje, a węzły w jego bezporednim otoczeniu zwalniajš z piskiem. Pojawia się informacja, że pokrewny pakiet, Węzeł 5213 to totalne zoo. Trasa zastępcza wiedzie przez 5611, tamtędy jest o wiele szybciej. W międzyczasie wciekła horda użytkowników, którzy utknęli w korkach, wyloguje się z niesmakiem. 5213 pustoszeje niczym Jezioro Wostok. Teraz 5611 staje się nagle kompletnie zapchany. Epicentrum korka przeskakuje o 488 węzłów w lewo, a burza wcišż nadcišga. Ta konkretna zamieć miała odcišć połšczenia między Achillesem Desjardinsem a bańkš Cincinnati. Zgodnie z wywietlaczem taktycznym nastšpiłoby to w cišgu mniej niż dziesięciu sekund. Poczuł ucisk w gardle. - Alice. - Pięćdziesišt sekund - poinformowała go kobieta. - Na osiemdziesišt procent zadziała za pięćdziesišt sekund. Wyłšczyć węzły. Nakarmić rój. Albo - albo. - Czterdzieci osiem... Czterdzieci siedem... Odizolować. Zainfekować. Albo - albo. Oczywisty wybór. Nawet nie potrzebował do tego Moralniaka. - Nie mogę czekać - powiedział. Desjardins położył dłonie na panelu kontrolnym. Wklepał palcami kilka komend, ruchem gałek ocznych zaznaczył granice. Maszyny oceniły jego zamiary i podniosły obowišzkowy protest - Żartujesz sobie, prawda? Jeste tego pewien? - po czym przekazały polecenia maszynom podległym. Częć Wiru pogršżyła się w mroku. Poród zbiorowej wiadomoci rozlał się niewielki, czarny kleks. Desjardins zdšżył jeszcze przelotnie zauważyć implozję, po czym na wywietlaczu rozszalała się zamieć. Zamknšł oczy. Oczywicie nie robiło to najmniejszej różnicy - wkładki wywietlały te same obrazy w polu widzenia, niezależnie od tego, czy na drodze znajdowały się powieki, czy też nie. Jeszcze kilka lat. Kilka lat i w każdym węle umieszczš inteligentny żel, a rekiny, ukwiały i trojany stanš się tylko złym wspomnieniem. Kilka lat. Wcišż tylko obiecujš. Jednak jeszcze do tego nie doszło. Proces nie przebiegał nawet tak szybko, jak wczeniej. Desjardins nie miał pojęcia dlaczego. Wiedział jedynie, z popartš statystykami pewnociš, że zabił dzi ludzi. Rzecz jasna, ofiary jeszcze chodziły po wiecie. Żaden samolot nie spadł z nieba ani nie ustała akcja żadnego serca, tylko i wyłšcznie dlatego, że Achilles Desjardins zniszczył kilka terabajtów danych. Żadna z tak istotnych kwestii nie była zależna od Wiru. Jednak nawet starowiecka ekonomika mogła mieć wpływ na pewne rzeczy. Pewne dane zostały utracone, istotne trans...
sunzi