JIMINY WIERSZCZ Wariacje na temat: Pas Oregonu spowity we mgle. Wieczorne wiatło było rozmyte i miało kolor stalowej szaroci. Brakowało choćby jednej jasnej smugi, wiadczšcej o obecnoci słońca. Uchodcy tłoczyli się wokół stacji żywieniowych, próbujšc odegnać wilgoć przy pomocy łagodnego, pomarańczowego blasku przenonych grzejników. Dystans odzierał ich z pozornego człowieczeństwa. Mgła czyniła z nich jedynie sylwetki, szare cienie, niejasne sugestie nieskończonej konwekcji. Ruch nie majšcy celu. Tłum pogršżony był w ciszy i rezygnacji. Achilles Desjardins widział to wszystko dzięki przekazom telemetrycznym. Widział też, co wydarzyło się póniej. Najpierw rozległo się ciche wycie, głoniejsze niż w przypadku zwykłych muchobotów, dochodzšce gdzie z wysoka. Morze ludzi w dole zafalowało. Twarze zwróciły się ku górze, próbujšc odszukać ródło dwięku w kotłowaninie szaroci. Wymieniano plotki: Co takiego miało miejsce już wczeniej, trzy dni drogi na południe. Zaczęło się dokładnie tak samo. Od tamtej pory nie mielimy od nich żadnych wieci... W tłumie rozległy się pełne obawy szmery. Kilka ludzkich czšsteczek zaczęło przepychać się łokciami przez resztę, inne puciły się biegiem. Strach wystarczył, by przełamać chemiczny spokój, który oswoił ich na tak długo. To i tak nic nie da. Strefę ogrodzono murami. Panika w niczym już nie pomoże - nie ma ujcia dla odruchu ucieczki. Zostali zaalarmowani zaledwie kilka sekund wczeniej, gdy niemal było już po wszystkim. Z chmur wystrzeliły precyzyjne, turkusowe wišzki wiatła laserowego, które przeszyły ciegiem dziesięciokilometrowy odcinek wybrzeża. W zetknięciu z piaskiem czy ciałem, zaczynały je palić. Zawieszone w wilgotnym powietrzu kropelki wody chwytały przelatujšce promienie, czynišc je widzialnymi dla ludzkiego oka - to nici argonu, tak jaskrawe i piękne, że samo patrzenie na nie groziło całkowitš lepotš. Były też zabójczo szybkie. Pokaz wiateł dobiegł końca jeszcze zanim rozbrzmiały pierwsze krzyki bólu. Zasada jest prosta - wszystko płonie. A właciwie wszystko płonie z własnym, charakterystycznym widmem, subtelnym współdziałaniem boru, sodu i węgla, z których każdy jarzy się wiatłem o własnej, specjalnej długoci fal w harmonii blasku, będšcej wyróżniajšcš cechš każdego z rzuconych do ognia przedmiotów. W teorii nawet przy spalaniu identycznych bliništ powstałyby różne widma, o ile rodzeństwo miało różne zwyczaje żywieniowe. Rzecz jasna, w obecnej chwili nie było to konieczne. Spójrz: strategiczny skrawek nieruchomoci. Czy to teren wroga? Narysuj linię przebiegajšcš przez ten obszar upewniajšc się, że z obu stron wykracza na bezpieczne ziemie. Dobrze. Teraz pobierz próbki wzdłuż całej tej trasy. Zamień materię w energię. Czytaj z płomieni. Końce linii to punkty odniesienia, strefy obserwacji satelitarnej - ich wiatło to wiatło przyjaznej gleby. Wyodrębnij długoć fal z tego, co uda ci się odczytać. Przesiej otrzymane liczby przez sito zwyczajowych statystyk, by wyjanić niejednorodnoć miejscowego rodowiska. Jovellanos stworzyła z dostarczonych jej próbek mazi co na kształt policyjnego zdjęcia ßehemota. Istniał tylko jeden pewny sposób, by dowiedzieć się, czy choć jedna z linii okaże się czysta pod kštem stworzonego wzorca: jeli okoliczna przestrzeń nie zostanie na przestrzeni najbliższej pół godziny oblana halotanem i wypalona do gołej ziemi. Test ten był wiarygodny w nieco więcej niż dziewięćdziesięciu procentach. Góra uznała, że tyle wystarczy. * Nawet Achilles Desjardins, mistrz minimalnego czasu reakcji, dziwił się, jak wiele zmieniło się w cišgu ostatnich kilku miesięcy. Rzecz jasna, informacje zaczynały się rozchodzić. Nie było to jednak nic spójnego, a już na pewno nic oficjalnego. Kwarantanny, wymieranie rolin i nieurodzaje już od wielu lat nie stanowiły żadnej nowoci. W zasadzie nie było dnia, żeby nie powrócił taki czy inny wirus. Stare, zmęczone geny ożywione na nowo w laboratorium terrorystycznym lub wprowadzone w nowe sojusze przez wirusowych poredników, bez poszanowania dla izolacji rozrodczej gatunków. Poród takiego zamieszania łatwo ukryć całe mnóstwo nowych wybuchów epidemii. Jednak mieszanina zaczynała ulegać zmianie. Dwudziesty pierwszy wiek stanowił istny przeglšd przeróżnych nieszczęć, plag, egzotyków i burz pyłowych, atakujšcych ludzkoć ze wszystkich stron. Teraz jednak wyglšdało na to, że jedno konkretne zagrożenie rosło cicho w cieniu wszystkich innych. Pewne rodzaje izolacji zdarzały się częciej niż pozostałe. Wzdłuż zachodniego wybrzeża przechodziły pożary, których oficjalnie nie łšczono ze sobš. Niektóre tłumaczono próbš zapanowania nad szkodnikami, inne atakami terrorystycznymi albo trwajšcymi w NAm akcjami osuszajšcymi. A jednak - tyle pożarów, w dodatku wszystkie na wybrzeżu? Tyle kwarantann i czystek, przeprowadzanych z północy na południe, wzdłuż Gór Skalistych? Dziwne, bardzo dziwne. Pod płaszczykiem szalejšcych, typowych katastrof rosła jaka mroczna, entropiczna monokultura, niewidzialna, za wyjštkiem ladów, jakie po sobie zostawiała. Ludzie zaczynali to zauważać. Oczywicie Moralniak sprawiał, że Desjardins trzymał język za zębami. Nie był już zresztš dłużej przydzielony do ßehemota. On i Jovellanos zrobili to, co do nich należało, przedstawili wyniki i zostali odesłani, by znów stawiać czoła losowym katastrofom, przydzielanym im przez Router. Jednak nakazy płynšce ze strony instynktu nie zmieniały się wraz z przydzielanymi zadaniami. Gdy tylko zakończył zmianę, wszedł do przyjaznego wnętrza Rdzenia, gdzie sympatycznie się wstawił, nawišzał znajomoci z miejscowymi - dał się nawet namówić Gwen na spróbowanie prawdziwego seksu, po którym sama przyznała, że była to katastrofa - i nasłuchał się plotek o nadcišgajšcej apokalipsie. A kiedy tak siedział nic nie robišc, wiat zaczšł zapełniać się ubranymi na czarno, pustookimi podróbkami. Z poczštku tego nie zauważył. Gdy spotkał Gwen po raz pierwszy, też była tak odstawiona. Szał na ryfterów, jak powiedziała. Była pierwsza. Styl ten stał się prawdziwym krzykiem mody w cišgu ostatnich kilku miesięcy. Teraz wyglšdało wręcz na to, że każdy, wraz ze swoim organoklonem, zakładał na siebie trykot i fotokolagen. Głównie kobiety, choć rosła też liczba przebierajšcych się mężczyzn. Desjardins widział nawet kilka osób wystrojonych w prawdziwy, odruchowy kopolimer. To co było niemal żywe. Potrafiło zmieniać swojš przepuszczalnoć, by utrzymać optymalny gradient temperatury oraz gradient elektrochemiczny, potrafiło zrosnšć się, gdy zostało rozdarte. W pewnym sensie pełzało po ciele, kiedy się to założyło, oplatało ciało, by przylgnšć jak najcianiej, a szwy i krawędzie zlewały się ze sobš gładko. Zupełnie jakby koncern farmaceutyczny skrzyżował amebę z plamš ropy. Mężczyzna słyszał nawet, że to draństwo stapiało się z oczami. Gdy o tym mylał, przechodziły go dreszcze. Jednak nie robił tego zbyt często. Widok każdego kolejnego pozera bolał go o wiele bardziej niż uczucie zwykłej odrazy. Szecioro z nich zginęło, szeptały noże kotłujšce się w jego flakach. Może wcale nie musieli. A może to nie wystarczyło. Tak czy siak, ty wiesz. Szecioro z nich zginęło, teraz jeszcze kilka tysięcy, a ty miałe w tym swój udział, mój Achillesie. Nie masz pojęcia, czy to co zrobiłe było dobre czy złe. Nie masz nawet pojęcia, co właciwie zrobiłe, ale jeste w to zamieszany, o tak. Częć tej krwi masz na własnych rękach. Nie powinien się tym przejmować. Wykonał swojš robotę, tak jak zwykle. Rozgrzeszenie powinno zajšć się wstrzšsami następczymi. Poza tym, przecież sam nie podjšł żadnej decyzji, majšcej wpływ na czyje życie czy mierć, prawda? Dano mu zadanie do wykonania, w zasadzie czysto statystyczny problem. Przetwarzanie liczb. Więc wykonał je, wykonał je dobrze, a teraz zajšł się innym zadaniem. Jedynie wypełniam rozkazy, tylko szkoda Kri. Tyle, że on nie wypełniał rozkazów, nie do końca. Nie umiał zapomnieć o wszystkim. Obserwował ßehemota kštem oka, małe okienko w rogu wywietlacza taktycznego, otwarte i broczšce danymi niczym spikselizowana rana. Zerkał na nie w przerwach między kolejnymi zadaniami. Widział powiększenia obrazów satelitarnych, kontury prawdopodobieństwa subiektywnego, nieznaczne plamy niedzi i jawne pożary, znaczšce zachodnie wybrzeże. I zmierzajšce na wschód. ßehemot przemieszczał się sporadycznie, robił uniki, znikał, pojawiał się na nowo w kompletnie niespodziewanych miejscach. Jeden gwałtowny wybuch epidemii na południe od Mendocino umarł mierciš naturalnš w cišgu nocy. Niedaleko South Bend wyrosła maleńka twierdza, która za nic nie miała zamiaru zniknšć, mimo najazdu Laserów Inkwizycji. Na północnym zachodzie zaczęła się tajemnicza klęska nieurodzaju. Spalono jakie pięćdziesišt hektarów Parku Narodowego Olympic, by opanować nagłš plagę korników. Z niewiadomych powodów wzrastała liczba przypadków niedożywienia w dobrze odżywionym zakštku stanu Oregon. Co nowego zbierało miertelne żniwo wzdłuż wybrzeża i praktycznie nie dało się tego opanować. Symptomów było niemal tyle, co ofiar, dlatego rozproszona patologia choroby zniknęła niemal zupełnie na tle schorzeń o wyraniejszych ogniskach. Mało kto cokolwiek zauważył. Sygnatura ßehemota zaczęła pojawiać się na polach i bagnach w głębi lšdu - Agassiz. Centralia. Hope. Czasami wydawało się, że podšża wzdłuż biegu rzek, w kierunku ródeł. Czasami przemieszczał się pod wiatr. Czasami wydawało się, że jedyne sensowne wytłumaczenie jest takie, że kto musi go roznosić. Wektor. Możliwe, że więcej niż jeden. Wysłał te spostrzeżenia na adres Rowan. Nie odpowiedziała. Niewštpliwie wiedziała już o wszystkim....
sunzi