Nowy7.txt

(13 KB) Pobierz
Zauroczenie
Wstępnie przystosowany.
   Nawet teraz, na dnie Oceanu Spokojnego, Fischer nie ma pojęcia, co Scanlon chciał przez to powiedzieć. Nie czuje się wstępnie przystosowany, jeśli ma to oznaczać, że powinno mu tu być jak w domu. Nikt nawet się do niego nie odezwał w czasie schodzenia w dół. Nikt nie odzywał się też zbytnio do kogokolwiek innego, ale gdy nie odzywali się do Fischera, wydawało się to mieć szczególnie osobiste podłoże. A jeden z nich, Brander - ciężko ocenić przez te nakładki na oczy i tak dalej - ale Fischer odniósł wrażenie, że Brander przygląda mu się, jakby skądś się znali. Brander wygląda na zbira.
   Wszystko znajduje się tu na zewnątrz; rury, wiązki kabli i przewody wentylacyjne przymocowane są do grodzi na widoku. Widział to wszystko na filmikach przed przybyciem na miejsce, ale jakimś sposobem wywołały w nim one wrażenie jaśniejszego miejsca, pełnego światła i luster. Na przykład ściana przed którą teraz stoi; powinno tam być lustro. A jest tylko szara, metalowa, połyskująca oleiście gródź.
   Fischer przenosi ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Na końcu mesy Lubin, oparty o postument biblioteki, spogląda na nich przesłoniętymi, obojętnymi oczami. Przez pięć minut, jakie upłynęły od ich przybycia odezwał się tylko raz:
   - Clarke jest jeszcze na zewnątrz. Wraca.
   Coś szczęka pod podłogą. Nieopodal z bulgotem mieszają się woda i nitroks. Słychać dochodzące z dołu odgłosy otwieranego włazu i ruchu.
   Kobieta wspina się po drabince do mesy, z jej ramion spływają kropelki wody. Od szyi w dół spowija ją czerń skóry głębinowej, pozbawiając jej szczupłą sylwetkę niemal wszystkich cech płciowych. Ma rozpięty kaptur; przyklejone do czaszki blond włosy otaczają twarz bledszą niż każda inna, jaką Fischer miał okazję oglądać do tej pory. Jej usta tworzą szeroką, cienką linię. Jej oczy, przesłonięte, tak jak i jego własne, są białymi, pozbawionymi wyrazu owalami, tkwiącymi w twarzy dziecka.
   Obrzuca ich wzrokiem: Brandera, Nakatę, Caraco, Fischera. Oni również odpowiadają jej spojrzeniem i czekają.
   Kobieta wzrusza ramionami.
   - Wymieniam sód w dwójce. Myślę, że kilkoro z was może się ze mną zabrać.
   Nie wydaje się do końca ludzka. Mimo to jest w niej coś znajomego.
   Jak myślisz, Cieniu? Znam ją?
   Lecz Cień milczy.
Jest tam ulica, przy której wszystkie budynki pozbawione są okien. Latarnie rzucają chorobliwe, miedziane światło na kolonie gigantycznych małży i wielkich, sznurkowatych, brązowawych stworów wyłaniających się z oślizgłych, szarych rurek (rurkoczułkowce, przypomina sobie: Riftia cholerniewielkus, czy coś takiego). To tu, to tam, spośród natłoku bezkręgowców, wyrastają naturalne kominy, słupy zbudowane z bazaltu, krzemu i skrystalizowanej siarki. Za każdym razem, gdy Fischer odwiedza Gardło, przywodzi mu ono na myśl naprawdę paskudny przypadek trądziku.
   Lenie Clarke prowadzi ich wzdłuż ulicy Głównej: Fischera, Caraco i kilka zdalnie sterowanych kalmarów z ładunkiem. Po obu stronach pochylają się nad nimi generatory. Przed nimi drogę przecina ciemna, kłębiąca się zasłona. Migocze. Wzdłuż jej brzegów, w tę i z powrotem, śmiga ławica małych rybek.
   - W tym problem - bzyczy Lenie, oglądając się na Fischera i Caraco. - Wzburzony szlam. Za dużo, żeby skierować go gdzieś indziej.
   Minęli już osiem generatorów. To oznacza, że przed nimi zostało ich jeszcze sześć zatopionych w mule. Podwójna zmiana, nawet jeśli ściągną Lubina i Brandera. Fischer ma nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. W każdym razie, jeśli chodzi o Brandera.
   Lenie podpływa do obłoku szlamu. Kalmary z jękiem podążają jej śladem, ciągnąc za sobą narzędzia. Fischer zbiera się w sobie, by do nich dołączyć.
   - Nie powinniśmy sprawdzić odczytu termicznego? - woła Caraco. - To znaczy, co, jeśli jest tam gorąco?
   Właściwie sam się nad tym zastanawiał. Zastanawiał się nad podobnymi kwestiami, od kiedy usłyszał przypadkiem, jak Caraco i Nakata wymieniają się plotkami o katastrofie Mendocino. Nakata słyszała, że była to bardzo stara, miniaturowa łódź podwodna z iluminatorami z pleksiglasu. Caraco słyszała, że z termoakrylanu. Nakata powiedziała, że okręt utknął w centrum strefy ryftu. Caraco powiedziała, że nie, że po prostu płynął tuż nad dnem i wybuchł pod nim smoker.
   Zgodziły się jednak co do tego, jak szybko stopiły się okna. Nawet szkielety obróciły się w proch. Co i tak nie robiło zbyt wielkiej różnicy, bo każda kość w każdym ciele została roztrzaskana przez panujące wokół ogromne ciśnienie.
   Zdaniem Fischera Caraco brzmi bardzo rozsądnie, ale Lenie Clarke nawet nie odpowiada. Po prostu wpływa w czarną, migoczącą chmurę i znika. W miejscu, gdzie się rozpłynęła, szlam rozjarza się nagłym blaskiem, tworząc fosforyzujący ślad. Ryby rzucają się na niego całą chmarą.
   - Czasami zupełnie jej to nie obchodzi - bzyczy cicho Fischer. - Znaczy, czy będzie dalej żyć, czy umrze...
   Caraco patrzy na niego przez chwilę, po czym ruchem nóg kieruje się w stronę pióropusza mułu.
   Z wnętrza chmury bzyczy głos Clarke.
   - Nie mamy zbyt wiele czasu.
   Caraco nurkuje w kłębiącą się ścianę pośród rozbłysku światła. Za nią kotłuje się gromada ryb - Fischer zauważa, że kilka z nich jest już całkiem słusznych rozmiarów.
   No dalej, mówi Cień.
   Coś się porusza.
   Fischer obraca się. Przez chwilę widać tylko niknącą w oddali ulicę Główną.
   Potem coś wielkiego, czarnego i... i koślawego wyłania się zza jednego z generatorów.
   - Jeej. - Nogi Fischera same zaczynają się poruszać. - Nadchodzą! - próbuje krzyknąć. Vocoder zamienia to w skrzek.
   Głupi. Głupi. Ostrzegali nas, blask przyciąga małe rybki, a małe rybki przyciągają duże ryby, a jeśli nie będziemy uważać możemy wejść im w drogę.
   Pióropusz znajduje się teraz tuż przed nim, ściana osadów, rzeka na dnie oceanu. Fischer nurkuje w sam środek. Coś szczypie go lekko w łydkę.
   Wszystko pogrąża się w czerni, rozświetlanej co jakiś czas błyskami. Mężczyzna włącza latarkę czołową; promień światła niknie we wzburzonym szlamie w odległości pół metra od jego twarzy.
   Jakimś cudem jednak Clarke go dostrzega.
   - Wyłącz to.
   - Nie widzę...
   - I dobrze. Może one też nie.
   Fischer wyłącza światło. Okryty mrokiem wyciąga pałkę gazową z pokrowca przy nodze.
   Caraco odzywa się z oddali:
   - Myślałam, że są ślepe...
   - Niektóre z nich.
   Mają też inne zmysły, na które mogą się zdać. Fischer obraca w myślach listę: zapach, dźwięk, fale ciśnienia, pola bioelektryczne... Tu, na dole, żadna istota nie polega na wzroku. Jest on po prostu jedną z opcji.
   Jeśli pióropusz blokuje tylko światło, to są w dupie.
   Lecz na jego oczach mrok zaczyna się rozwiewać. Czarny szlam staje się brązowy, a wreszcie niemal szary. Stopniowo do wnętrza przesącza się słabe światło reflektorów z ulicy Głównej.
   To nakładki na oczy, uświadamia sobie. Dostosowują się. Super.
   Mimo to wciąż nie widzi na zbyt dużą odległość. To jakby utknąć w brudnej mgle.
   - Pamiętajcie - to Clarke, gdzieś bardzo blisko. - Nie są takie twarde, na jakie wyglądają. Raczej nie spowodują zbyt wielu poważnych obrażeń.
   Nieopodal terkocze pistolet hydrolokacyjny.
   - Niczego nie odbieram - bzyczy Caraco. Wszędzie naokoło kłębi się mleczny osad. Fischer wyciąga rękę; niknie mu z oczu na wysokości łokcia.
   - O kurwa - Caraco.
   - Wszystko z tobą...
   - Coś złapało mnie za nogę... Chryste, to coś jest naprawdę duże.
   - Lenie! - woła Fischer.
   Uderzenie od tyłu. Plaśnięcie w potylicę. Cień, czarny i kolczasty, rozpływa się w ciemności.
   Hej, to nie było takie...
   Coś wczepia się w jego nogę. Spogląda w dół: szczęki, zęby, monstrualna głowa niknąca w mroku.
   O Jezuu!
   Fischer uderza pałką w pokryte łuskami ciało. Coś ustępuje pod wpływem ciosu niczym żelatyna. Cichy, głuchy odgłos. Ciało nadyma się i pęka; z rozdarcia wystrzeliwuje chmura bąbelków.
   Coś jeszcze raz uderza od tyłu. Klatka piersiowa Fischera zostaje złapana w kleszcze. Mężczyzna atakuje na oślep. W twarz buchają mu szlam, popiół i czarna krew.
   Chwyta coś po omacku i wykręca. W ręce zostaje mu złamany ząb o długości połowy jego przedramienia; zaciska pięść i ten kruszy się. Upuszcza go, zatacza łuk pałką i uderza coś u swego boku. Kolejna eksplozja mięsa i sprężonego dwutlenku węgla.
   Znika nacisk wywierany na jego pierś. Coś, co wczepiło się w jego nogę, nie porusza się. Fischer pozwala sobie zatonąć, osuwa się na podstawę barytowego komina.
   Nic go nie atakuje.
   - Wszystko ze wszystkimi w porządku? - jednostajny głos Lenie z vocodera.
   Fischer potwierdza mruknięciem.
   - Dzięki Bogu za złe odżywianie - bzyczy Caraco. - Jeśli te stwory kiedykolwiek dostaną dość witamin, będziemy w czarnej dupie.
   Fischer sięga dłonią w dół i odrywa szczęki martwego potwora od swojej łydki. Żałuje, że pozbawiony jest oddechu, który teraz mógłby złapać.
   Cieniu?
   Jestem tu.
   Czy tak właśnie wyglądało to dla ciebie?
   Nie. To teraz nie trwało tak długo.
   Mężczyzna leży na dnie i próbuje zamknąć oczy. Nie może; skóra głębinowa przylega do powierzchni nakładek, więżąc powieki w małych, ślepych zaułkach. Przykro mi, Cieniu. Tak strasznie mi przykro.
   Wiem, odpowiada ona. Już dobrze.
Lenie Clarke stoi nago w kabinie medycznej, spryskując siniaki na nodze. Nie, nie nago; na oczach wciąż ma nakładki. Jedynym, co widzi Fischer, jest skóra.
   To nie wystarcza.
   Strużka krwi ścieka po jej boku, tuż poniżej wlotu wody. Kobieta ściera ją z roztargnieniem i montuje nowy wkład do hypo.
   Ma małe piersi, przypominające niemal nastoletnie wzgórki. Nie ma bioder. Jej ciało jest tak samo blade, jak jej twarz, za wyjątkiem siniaków i świeżych, różowych szwów, umożliwiających dostęp do implantów. Wygląda jak anorektyczka.
   To pierwsza dorosła osoba, której Fischer kiedykolwiek pragnął.
 ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin