Tylko Moce wiedzš, co takiego widzieli Skrodojedcy. Do jej uszu dochodziły jedynie zadziwiajšce spostrzeżenia. Wasze główne nadbiorniki... zostały doszczętnie zwupowane, tak mi się przynajmniej wydaje! wołał Błękitny Pancerzyk. One sš kilka lat wietlnych stšd! Niemożliwe, żebymy mogli widzieć... Pojawiła się następna czarna plama, niemal poza jej polem widzenia. Jednobarwny kleks szybował w nieokrelonym kierunku. Pham Nuwen dostał kolejnego ataku, ale dużo lżejszego. Nie miała kłopotu, aby go utrzymać w jednej pozycji, lecz... z ust pociekła mu strużka krwi. Jego koszula była na plecach przesišknięta czym, co cuchnęło mierciš. PPII będzie tu za sto sekund. To za długo, za długo. Błękitny Pancerzyk toczył się w tę i z powrotem wokół nich, upewniajšc się, że w sposób wystarczajšcy okazuje swoje zdenerwowanie. To prawda, droga lady, nadbiorniki sš w odległoci kilku lat wietlnych stšd. Za te kilka lat rozbłysk, jaki powstał przy ich zniszczeniu, owietli całe niebo. Ale po zwupowaniu tylko malutka częć energii zostaje zamieniona w wiatło. Reszta przekształca się w ultrafalowy wstrzšs, tak wielki, że oddziałuje na zwykłš materię. Nerwy optyczne do tego stopnia mogš zostać podrażnione takš falš, że twój system nerwowy stanie się odbiornikiem. Zaczšł wirować wokół własnej osi. Ale nie martw się. Jestemy mocni i szybcy. Nieraz udało nam się wykaraskać z jeszcze gorszych tarapatów. Było co absurdalnego w tych przechwałkach na temat własnej przebojowoci i sprytu, głoszonych przez stworzenie, które nawet nie miało pamięci krótkotrwałej. Jednakże Ravna liczyła na to, że przynajmniej jego skroda okaże się godna tych pochwał. Nagle głos Zielonej Łodyżki zabrzęczał tak głono, że poczuła ból w uszach. Patrzcie! Fale cofały się dalej, niż kiedykolwiek miała okazję widzieć. Morze się zapada! wrzeszczała Łodyżka. Woda cofnęła się jakie sto metrów, potem dwiecie. Zielono owietlony horyzont po prostu opadał. Statek jest wcišż o pięćdziesišt sekund stšd. Wylećmy mu na spotkanie. Dalej, Ravno! W tym momencie Ravnę opuciła cała odwaga. Grondr powiedział, że Doki się zawalš! Cały widoczny obszar nieba był już niele zatłoczony, jako że dziesištki osób pędziło w różnych kierunkach w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca. Sto metrów od nich piasek utworzył lawinę osuwajšcš się w stronę powstałej przepaci. Przypomniała sobie słowa Starego i uwiadomiła, że wszyscy ci, którzy zdecydowali się lecieć, popełnili straszliwy błšd. Ta myl przebiła się do jej sparaliżowanego strachem umysłu. Nie! Idmy lepiej na wyżej położony teren. Po wieczornej ciszy nie pozostało już najmniejszego ladu. Od strony morza dobiegał ich huk przypominajšcy bicie dzwonów. Dwięk niósł się daleko. Wieczorna bryza zamieniła się w wichurę, która zginała drzewa w stronę wody, odrywajšc całe konary i siekšc tumanami piachu. Ravna wcišż klęczała, przyciskajšc do ziemi nieruchome kończyny Phama. Nie wyczuwała już oddechu ani pulsu. Jego oczy wpatrywały się w niš, nie widzšc. Podarunek od Starego. Przeklęte niech będš wszystkie Moce! Wzięła Phama Nuwena pod ramiona i zarzuciła sobie na plecy. Straciła dech i omal go nie upuciła. Pod koszulš, w miejscu gdzie powinno być ciało, wyczuwała puste miejsca. Co wilgotnego i cuchnšcego spływało jej po bokach. Z trudem podniosła się z kolan, na wpół niosšc, na wpół wlokšc za sobš to, co zostało z Phama. ...kilka godzin, zanim gdziekolwiek się dotoczymy! usłyszała krzyk Błękitnego Pancerzyka. Oderwał się od ziemi, sterujšc swym antygrawem pod wiatr. Skroda i jej Jedziec przez chwilę miotali się w powietrzu jak pijani, po czym z hukiem spadli. Przez moment gwałtownie toczyli się w stronę, w którš pchał ich silny wiatr, ku ryczšcej otchłani będšcej niegdy morzem. Zielona Łodyżka pędem zajechała drogę od strony morza, przerywajšc to szalone staczanie się ku zagładzie. Błękitny Pancerzyk wyprostował się i oboje potoczyli się w stronę Ravny. Po chwili usłyszała głos jednego z nich, usiłujšcy przekrzyczeć wichurę. ...antygraw... przestaje działać. A przecież na nim opierała się cała konstrukcja Doków. Szli i toczyli się jak najdalej od zasysajšcego wszystko wiru morza. Trzeba znaleć miejsce gdzie PPII mógłby wylšdować. Las był teraz pasmem nieregularnych wzgórz. Krajobraz zmieniał się w oczach i pod stopami. Wszędzie słychać było potworny ryk, w niektórych miejscach tak głony, że Ravna czuła, jak drżš podeszwy butów. Starali się unikać zapadniętych terenów i wielkich dziur, które otwierały się ze wszystkich stron. Noc nie była już ciemna. Nie wiadomo, czy były to wiatła alarmowe, czy też uboczny efekt zapadnięcia się antygrawu, ale wokół otworów pojawiała się niebieska powiata. Przez przechodzšce na wylot dziury mogli zobaczyć przesłoniętš chmurami, pogršżonš w mrokach nocy powierzchnię Podłoża, znajdujšcego się tysišc kilometrów pod nimi. Przestrzeń dzielšca ich od niego nie była pusta. Przecinały jš ulotne błyski, w dół waliły się miliardy ton wody i ziemi... oraz setki tych, którzy zdecydowali się lecieć. Organizacja Vrinimi płaciła teraz cenę za zbudowanie Doków na antygrawie, a przecież można było wystrzelić je na orbitę inercyjnš. Pomimo trudnoci cała trójka jako brnęła naprzód. Pham Nuwen był nieco za ciężki, by mogła go nieć. Zbaczała na lewo i prawo równie często, jak parła do przodu. Ale i tak wydawał się lżejszy, niż mylała. Była jednak jeszcze inna rzecz, która na swój sposób napawała jš przerażeniem. Czy wyżej położone tereny także się zapadały? Większoć kawałków antygrawu po prostu przestawała działać, ale niektóre ulegały całkowitemu zniszczeniu, wywołujšc przy okazji małe, lokalne kataklizmy: kępy drzew i bryły ziemi odrywały się od szczytów wzgórz i wzbijały się w górę z niesamowitš prędkociš. Wiatr wcišż zmieniał kierunek, uderzajšc w nich to z tyłu, to z przodu. Podrywał ich do góry, by za chwilę przygnieć do ziemi... ale powoli stawał się coraz lżejszy, a hałas cichł. Sztuczna atmosfera, która otulała powierzchnię Doków, wkrótce zostanie całkowicie rozwiana. Kieszonkowy skafander cinieniowy mógł Ravnie zapewnić kilka dodatkowych minut, ale ten też przestawał działać. Za kilka chwil nie będzie nadawał się do użytku, podobnie jak antygrawy... a wtedy będzie po niej. Zastanawiała się, w jaki sposób Pladze udało się to wszystko. Podobnie jak Stary, miała umrzeć nie dowiedziawszy się nawet dlaczego. Na niebie zauważyła płomienie z dysz. Statki. Większoć starała się wyjć na orbitę inercyjnš, reszta od razu uruchamiała ultranapędy, ale kilka z nich polatywało jeszcze nad rozpadajšcym się terenem. Błękitny Pancerzyk i Zielona Łodyżka toczyli się przodem. Każde z nich używało swej trzeciej oki w sposób, jaki Ravnie nigdy nie przyszedłby do głowy, unoszšc jš w górę i zapierajšc się niš o występy na stoku, po którym wspinaczka przychodziła Ravnie obcišżonej zwisajšcym jej z pleców ciałem Phama z najwyższym trudem. W końcu znaleli się na szczycie wzgórza, ale nie zagrzali tam miejsca. To była częć lasu, który przylegał do jej biura. Teraz drzewa stały pochylone w różnych kierunkach, niczym długa sierć na rozczochranym psie. Czuła, jak ziemia drży pod stopami. Co teraz? Skrodojedcy przetaczali się z jednej strony szczytu na drugš. Albo uda im się uciec z tego miejsca, albo z żadnego. Upadła na kolana, przenoszšc większš częć ciężaru Phama na ziemię. Ze szczytu rozcišgał się rozległy widok. Doki wyglšdały jak łopoczšca na wietrze flaga, od której za każdym powiewem odrywały się kolejne strzępy materiału. Dopóki poszczególne częci antygrawu poruszały się w miarę zgodnie, całoć przypominała wielkš płaszczyznę. Ale to wrażenie powoli znikało. Wokół ich małego, zalesionego wzgórka pełno było zapadlisk. Na horyzoncie Ravna dostrzegła, jak przeciwległy kraniec Doków odrywa się i zaczyna z wolna obracać, ogromna płyta długoci stu kilometrów i szerokoci dziesięciu kilometrów zsuwała się wprost na statki, które miały wejć w skład ekspedycji ratunkowej. Błękitny Pancerzyk otarł się o lewy bok Ravny, Zielona Łodyżka o prawy. Dziewczyna okręciła się i częciowo oparła Phama o kadłuby skrod. Gdyby wszyscy czworo połšczyli swoje skafandry cinieniowe, mogli liczyć jeszcze na kilka chwil przytomnoci. Zaraz sprowadzę tu PPII zawołał Błękitny Pancerzyk. Co zlatywało na dół. Płomień z dyszy zalał teren niebieskobiałym wiatłem, w którym ostre cienie przesuwały się to w tę, to w tamtš stronę. Przebywanie w pobliżu dyszy napędowej rakiety unoszšcej się w polu grawitacyjnym nie było rzeczš wskazanš dla zdrowia. Jeszcze godzinę temu taki manewr byłby niemożliwy lub zostałby uznany za ciężkie przestępstwo. Teraz nie miało najmniejszego znaczenia, czy płomień dotykał tylko powierzchni Doków, czy też mógł całkowicie spalić ładunek, który przybył tu z drugiego końca galaktyki. Niemniej jednak wcišż nie było miejsca, gdzie sterowany przez Błękitnego Pancerzyka statek mógłby wylšdować. Wokół nich pełno było zapadlisk i osuwajšcych się zboczy. Zamknęła oczy, gdy płonšce wiatło przesunęło się przed nimi, a następnie przygasło. Wszyscy razem! Okrzyk Błękitnego Pancerzyka zabrzmiał cienko w ich wspólnie dzielonej atmosferze. Kurczowo trzymała się Jedców, gdy czołgali się w dół małego pagórka. Poza Pasmem II unosił się do połowy zanurzony w zapadlisku. Płomień dyszy był niewidoczny, ale blask bijšcy z otworu obrysowywał kontury statku, zmieniajšc spiny ultranapędu w białe, piórkowate łuki. Gigantyczna ćma z błyszczšcymi skrzydłami... do której nie było żadnej możliwoci dostępu. Gdyby ich skafandry wytrzymały jeszcze trochę, może udałoby im się dowlec do skraju zapadliska. ...
sunzi