Nowy6.txt

(24 KB) Pobierz

 Eli, co się stało?  krzyczała Mary.  Eli!
Obijała się o niewidzialnš cianę stojšcš na jej drodze. Inni też starali się do mnie przebić, jak gdyby to mogło cokolwiek pomóc. Osima, który zachował rozsšdek, podniesionym głosem zażšdał spokoju i ciszy. Wreszcie się uspokoili. Widziałem ich doskonale i słyszałem, gdyż klatka, nieprzenikliwa dla ciał materialnych, wietnie przepuszczała wiatło i dwięk.
 Jak się pan czuje, admirale?  zapytał Osima.  Nie jest pan ranny?
 Wszystko w najlepszym porzšdku  odparłem. Sšdzę, że udało mi się opanować drżenie głosu. Spróbowałem się umiechnšć.  Zostałem od was odizolowany. Wobec tego, że pozbawiono mnie swobody ruchów, chcę złożyć władzę, której już nie mogę normalnie wykonywać. Na swego zastępcę wyznaczam Osimę.
Po jakim czasie wokół mnie pozostało tylko kilku przyjaciół. Romero zaproponował, aby szczerze omówić powstałš sytuację.
 Po co urzšdzono to przedstawienie, Eli? Chodzi chyba o poddanie pana publicznym torturom...
Ofuknšłem go i zażšdałem, aby nie zwracano na mnie uwagi, bez względu na to, co mi się przytrafi. Mary się rozpłakała, Kamagin w milczeniu zaciskał pięci.
 Zbliża się pora kolacji  powiedziałem.  Jeżeli Zływrogi dostarczš jaki pokarm, jedzcie i układajcie się do snu, jakby nicsię nie wydarzyło. Na mnie nie zwracajcie uwagi...
Odeszli. Po chwili w cianach nad legowiskami otwarły się nisze, w których stały dostarczone przez Niszczycieli naczynia ze strawš. W mojej klatce nic się nie zjawiło. Umiechnšłem się z politowaniem: Wielki Niszczyciel nie grzeszył zbytniš fantazjš. Ułożyłem się wygodnie na podłodze i spróbowałem zasnšć. Towarzysze zastosowali się do mojej proby i pozornie całkowicie mnie ignorowali.
Zdrzemnšłem się. Obudził mnie Romero, który czekał, aż większoć ludzi zanie i dopiero wtedy podszedł do mego więzienia.
 A więc skazano pana na glód, drogi przyjacielu  odezwał się ponurym głosem.  W starożytnoci głodówkę uważano za jednš z najcięższych kar.
 Nie jest tak le. Starożytna tortura głodu dlatego była tak nieznona, że poddawany jej zdawał sobie sprawę, z nieuchronnej mierci. Mnie to nie grozi, gdyż skazano mnie na męki, a nie na unicestwienie.
Romero odszedł, a ja znów się zdrzemnšłem. Nagle usłyszałem czyj niewyrany głos. Uniosłem się na łokciu. Po drugiej stronie przezroczystej ciany, stał, opieraj c się o niš rękami, Andre. Twarz szaleńca wykrzywiał umiech, jego mętne dniem oczy płonęły goršczkowym blaskiem, w którym jednak można było dostrzec iskierkę rozumu. Zbliżyłem się do niego, ale i wtedy nie zdołałem zrozumieć szybkiego, niewyranego mamrotania.
 Wiem  powiedziałem zmęczonym głosem.  Miała babuleńka kozła rogatego. Id spać.
Andre zachichotał, a potem powiedział dobitnie:
 Zwariuj! Zwariuj!
 Nie, Andre  odparłem po chwili, raczej sobie niż jemu.  Nie oszaleję, mój biedny przyjacielu. Nie mogę sobie na to pozwolić...
Tlejšca iskierka rozumu zgasła w jego oczach. Zachichotał jeszcze raz, wykrzywił się nieprzyjemnie i zaczšł powtarzać coraz ciszej, jakby zasypiał:
 Zwariuj! Zwariuj! Zwariuj!...

Głód mi zbytnio nie dokuczał, ale doprowadzało mnie do wciekłoci to, że mojš głodówkę zamieniono w obrzydliwe widowisko. Nie otrzymywałem pożywienia, a moi
przyjaciele nie mogli przełknšć choćby kęsa. Słyszałem, jak Mary namawiała Astra do jedzenia, karciła go, ale sama nie jadła. Jedynie Romero i Osima spokojnie się pożywiali i byłem im za to wdzięczny, gdyż im też nie przychodziło to z łatwociš.
Pewnego dnia zawołałem Mary i powiedziałem gniewnie:
 Czy sšdzisz, że będzie mi lżej, jak zachorujesz z wycieńczenia? Słaniajšca się z głodu matka nie jest najlepszš opiekunkš dla syna! Sama nalegała, abym traktował cię jak zwykłego członka załogi. Bierz przykład z Osimy i Romera!
 Spójrz więc na Kamagina  odparta.  Jestem twojš żonš, a on tylko kolegš i również nie je!
 Przynajmniej ty mnie nie męcz!  wykrzyknšłem i położyłem się na podłodze plecami do niej.
Odeszła bez słowa. Póniej widziałem, że jadła. Kamagin też się pożywiał. Udałem, że zasypiam, a tak dobrze udawałem, że istotnie zmorzył mnie sen. Wkrótce pojšłem, iż najlepiej dla wszystkich będzie, jeżeli zacznę przesypiać godziny, kiedy wszyscy pozostali sš na nogach. Poczštkowo nie bardzo mi się to udawało, ale wkrótce nauczyłem się przywoływać sen wtedy, kiedy był potrzebny.
Słyszałem, że głodujšcy wyobrażali sobie najsmaczniejsze potrawy i tym doprowadzali się do szaleństwa. Przekonałem się, że w opowieciach tych było wiele przesady. Nie pocišgały mnie obrazy uczt i obżarstwa. Wspominałem wprawdzie swoje ulubione syntetyczne grzyby mięsne, chrupišce pierożki i wiele innych pokarmów uzyskiwanych na Ziemi w drodze przeróbki ropy naftowej i jej produktów, ale nigdy nie
przybrało to postaci obsesji. Dopiero po wielu dniach przypomniałem sobie nieudany szaszłyk z prawdziwego jagnięcia przyrzšdzony przez Romera i przyznam się, że wtedy nawet to cuchnšce mięso przełknšłbym z radociš.
Męki pragnienia też moim zdaniem nie sš tak straszliwe, jakby to wynikało z niezliczonych opowiadań zachowanych w ludzkiej pamięci. Wiem, że w starożytnoci tysišce rozbitków umierały z pragnienia, ale jestem przekonany, że ich męczarnie wzmagały się na widok niezmierzonych mas słonej oceanicznej wody niezdatnej do picia. Powtórzę jeszcze raz to, co mówiłem Romerowi: najgorszy w głodówce jest strach przed mierciš wzmagajšcy cierpienia majšce swe ródło w zjawiskach fizjologicznych, a mnie tego strachu pozbawili sami moi niezręczni kaci. Słabłem więc, ale nie traciłem ducha.
Koszmarów głodowych oszczędzono mi, ale za to nawiedzały mnie inne widziadła, które z każdym dniem stawały się coraz bardziej wyraziste. Znów zobaczyłem dziwnš salę pod kopułš i znów biegłem pod cianami wokół półprzeroczystej kuli bojšc się do niej zbliżyć. Znów na kopule pojawiły się wizerunki gwiezdne, wród których przemykały ruchome wiatełka naszej floty szturmujšcej Perseusza. Wpatrywałem się w ognie kršżowników Allana nie mogšc poczštkowo zrozumieć ich ruchów, aż wreszcie pojšłem, że obserwuję łowy na wygasłe ciała kosmiczne poza granicami skupiska gwiezdnego. Allan w moich majaczeniach podcišgał zdobyte karły ku Perseuszowi, przygotowujšc je do anihilacji u cian bariery nieeuklidesowej , aby po wybuchu wtargnšć do wnętrza twierdzy Zływrogów.
 Jeszcze raz znalazłem się w sterówce galaktycznej Niszczycieli  rzekłem którego wieczoru do Romera i następnie opowiedziałem mu cały swój niby-sen.
Romero przyjrzał mi się smutnie i badawczo: moje sny interesowały go jedynie jako sprawdzian mego stanu, dowód rozstroju psychiki.
 W starożytnoci psycholodzy uważali sny za urzeczywistnienie marzeń. Trzeba przyznać, drogi przyjacielu, że pańskie widzenia nader posłusznie kopiujš pragnienia.
Sterówka Zływrogów przyniła mi się tylko raz, natomiast Wielkiego Niszczyciela widywałem bardzo często. Władca pojawiał się w otoczeniu notabli, wród których był także Orlan meldujšcy o zachowaniu się jeńców.
Moja rozpalona fantazja nadawała Niszczycie-lom dziwaczny wyglšd, oblekała ich w fantasmago-ryjne postacie, których wrogowie, wedle tego, co teraz wiem, nigdy nie przybierali. Wielki Niszczyciel natomiast i Orlan zawsze byli podobni do siebie. Zarówno wyglšd członków sztabu Wielkiego Niszczyciela, jak i sposób ich porozumiewania się ze sobš były tak nieprawdopodobne, że coraz częciej zastanawiałem się, czy przypadkiem nie postradałem zmysłów.
Było jednak co, co powstrzymywało mnie od tego wniosku. Ciało wprawdzie słabło, ale rozum pozostawał jasny. Poza obłędnymi majakami wszystko było realne:
twarze przyjaciół, kształty otaczajšcych przedmiotów. Nie to jednak było najważniejsze: poprzebierani w najfantastyczniejsze kształty notable dyskutowali jednak nader rozsšdnie i logicznie. Ja sam, gdybym znalazł się w
analogicznej sytuacji, rozmawiałbym ze swoimi pomocnikami podobnie.
Romero po pewnym czasie zmienił stosunek do mych majaczeń i nie było teraz dnia, aby nie pytał o ich treć. Zdumiewało mnie to i nawet nieco złociło.
 Zabawia się pan moim kosztem?  zapytałem go pewnego razu.  Czy też potrzebuje pan dodatkowych informacji o moim stanie psychicznym?
Pokręcił przeczšco głowš.
 Pańskie sny, admirale, niosš informację. Dziwnie wprawdzie zniekształconš, lecz realnš informację o rzeczywistych wydarzeniach... Nie wiem, jak wieci o nich przenikajš do pańskiego mózgu, może to głód uczynił pana nadwrażliwym, ale chyba istotnie bywa pan we nie wiadkiem narad sztabu naszych wrogów.

Dni przełomowe dla naszego lotu zapadły mi w pamięć ze wszystkimi szczegółami.
Wieczorem, przed kolacjš, usnšłem. Obudziłem się w nocy, kiedy wszyscy spali. Usiadłem  wstać i przespacerować się po klatce, jak to robiłem do niedawna, nie miałem już sił. Ostatnio zaczšłem gorzej widzieć, a w dodatku nocš samowiecšce ciany przygasały i niczego wokół nie dostrzegałem. Głodówka za to wyostrzyła mi słuch i bez trudu chwytałem dwięki, których dawniej nie potrafiłbym rozróżnić.
Dlatego natychmiast usłyszałem ostrożne kroki, których odgłos niemal całkowicie tonšł w chrapaniu i ciężkich oddechach pišcych. Kto się skradał w moim kierunku. Znieruchomiałem. Do bólu w oczach wpatry
wałem się w ciemnoć, aż w końcu dostrzegłem malutkiego człowieczka napierajšcego całym ciałem na przezroczystš barierę.
 Po co tu przyszedł, Astrze?  zapytałem.  Kazałem ci przecież zachowywać się tak, jakby mnie w ogóle nie było.
 Ojcze!  wyszeptał przez łzy.  Może przynajmniej nocš uda mi się podać ci co do jedzenia?
Ale kawałki pokarmu nie chciały przechodzić przez siłowš barierę, odskakiwały od niej, spadały na podłogę. Aster zaczšł głono szlochać:
 Id spać!  rozkazałem, bojšc się, że jego rozpaczliwy płacz może obudzić Mary.
Nasza cichutka rozmowa zwróciła jednak uwagę Andre. Szaleniec spał mało i czujnie. Teraz podszedł d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin