Nowy5.txt

(26 KB) Pobierz
Ledwie nadšżałem za swymi przewodnikami: ich płynne skoki przypominajšce raczej taniec były szybsze nawę! od mojego biegu. Czasami zatrzymywali się i czekali na mnie. Nie obracali się przy tym do tyłu, jakby widzieli plecami równie dobrze jak oczami. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że dokoła pełno jest niewidzialnych. Korytarzem mogło swobodnie ić dziesięć osób obok siebie, a mnie brakowało przestrzeni. Udajšc, że tracę równowagę, ze trzy razy zataczałem się na boki, ale wszędzie było pusto. Nie udało mi się zderzyć z niewidzialnymi.
W pomieszczeniu, do którego weszlimy, małym i skšpo owietlonym, Orlan kazał mi się zatrzymać. Stanšłem porodku, a Orlan z asystš podszedł do znajdujšcych się w głębi drzwi, które otwarty się przed nim.
Do rodka wbiegł w podskokach człowiek, którego natychmiast poznałem.
To był Andre.
Poruszał się nie jak Andre, miał starczo przygarbionš sylwetkę, głowa mu się trzęsła, wymachiwał rękoma i co mamrotał skrzekliwym głosem. W niczym nie przy-
pominšł przyjaciela, wszystko w nim było inne, obce, nieznane i przerażajšce...
Ale to mógł być tylko Andre.
 Andre!  krzyknšłem i rzuciłem się ku niemu. Uniósł głowę. Zobaczyłem jego twarz, postarzałš, wynędzniałš i tak okropnie zmienionš, że radoć ze spotkania momentalnie zmieniła się w strach. Chwyciłem przyjaciela, objšłem go, ale już w owej pierwszej chwili zrozumiałem, że powrót Andre z niebytu przyniesie nie tylko radoć, a może włanie najmniej radoci.
Andre odepchnšł mnie. Nie poznał.
 Andre  błagałem.  Spójrz, przecież to ja, Eli! Twój przyjaciel Eli! Andre, Andre, Andre!
Nadal z niechęciš się odwracał. Mój strach zamienił się w przerażenie. Szarpnšłem go ku sobie. Patrzył na mnie i nie widział. Takie oczy miewajš ludzie pochłonięci jakimi ciężkimi mylami. Odzyskałem przyjaciela, ale odzyskałem go jedynie fizycznie, bo nie opucił dla mnie jakiego swojego dalekiego wiata. Andre był już obecny, ale go nie było!
 Andre!  krzyczałem rozpaczliwie.  To przecież ja, Eli!...
Zdołał się wyrwać i zaczšł uciekać. Dopędziłem go i potrzšsnšłem jeszcze silniej. Andre bezsilnie przelewał mi się przez ręce. Nagle zamknšł oczy, pobladł, a ogniste kędziory  jedyne, co przypominało dawnego Andre  zakryły mu twarz.
Orlan i dwaj jego adiutanci w milczeniu obserwowali tę scenę. Zostawiłem Andre w spokoju i podskoczyłem do Orlana. Byłem gotów rzucić się na niego z pięciami. Nawet się nie poruszył.
 Wstrętne potwory!  krzyknšłem.  Cocie z nim zrobili? Czemu pozbawilicie go rozumu?
Odpowied Orlana zabrzmiała tak uroczycie i po ważnie, że chyba tylko to powstrzymało mnie od bójki:
 Wielki nie chciał pozbawić go rozumu. Nagle dobiegł mnie cichy głos Andre, który monotonnie piewał kołyszšc w takt całym ciałem:
Byta babuleńka z rodu bogatego, Miała babuleńka kozia rogatego...
piewał głosem cieniutkim i żałosnym. Nigdy przedtem nie słyszałem u niego takiego głosu. Obróciłem się ku Orlanowi.
 Czego więc ode mnie chcecie?
 Człowiek Andre jest do pańskiej dyspozycji, admirale Eli  odparł Orlan.
 Chodmy, Andre  powiedziałem i pocišgnšłem go za rękaw.

Do sali, w której rozkwaterowano mych przyjaciół, wszedłem już zewnętrznie spokojny. Rzucił się ku nam Kamagin i z przerażeniem odskoczył. Rzadko widywał Andre. ale poznał go od razu. Paweł miertelnie zbladł, a jego laseczka, z którš nawet w niewoli nie rozstawał się ani na chwilę, upadła z łoskotem na podłogę.
 Andre!  wyszeptał Paweł zduszonym głosem.  Eli!... Rozumie pan, co się stało?
 Tak  odparłem z goryczš.  Powłoka cielesna została, a duszy nie ma.
Romero wzišł Andre za rękę i przemówił tak spokojnym głosem, jakby spotkał go po paru dniach niewidzenia i nic przez ten czas szczególnego nie zaszło:
 Witaj, Andre. Będzie ci u nas dobrze, jestemy twoimi starymi przyjaciółmi. Chod!
Poprowadził Andre pod rękę ku posłaniom, a ten szedł, bezwolnie kołyszšc głowš, szedł obojętnie, niechętnie i bez oporu... Spazm cisnšł mi gardło. Chciałem westchnšć i nie mogłem. Krew uderzyła mi do głowy. Mary położyła mi rękę na ramieniu i dopiero wtedy zdołałem wcišgnšć powietrze.
 Zabawne uczucie  powiedziałem umiechajšc się z wysiłkiem.  Co w rodzaju chwilowego paraliżu.
 Usišd  powiedziała żona.
Siadłem na pryczy obok syna. Starałem się nie patrzeć w tę stronę, gdzie siedział Andre otoczony przez przyjaciół. Posłania przypominajšce żłoby nieoczekiwanie okazały się bardzo wygodne, można się było w nich kołysać jak w hamakach. Aster patrzył na mnie ze strachem. Opanowałem się wreszcie.
 Nasze legowiska spoczywajš chyba na polach siłowych  powiedziałem, dopiero teraz spostrzegajšc, że prycze wiszš w powietrzu.  Czemu się nie bawisz, Astrze? Widziałem, że Anioły pomagały ci nieć zabawki, a jednego pegaza objuczyłe jak wielbłšda.
 Nie w głowie mi zabawa, ojcze  odparł smutnym głosem.
Nie potrafiłem znaleć na to odpowiedzi. Aster był jeszcze zbyt mały, aby znać smak prawdziwej ludzkiej wolnoci, ale niewolę poznał wczenie.
 Baw się!  powiedziałem stanowczym tonem.  Baw się, wesel, psoć. wieć im w oczy wesołociš, roz gniewaj beztroskš, gdyż nie ma rzeczy bardziej dla nich przyjemnej niż nasz smutek. Pozbaw ich tej ponurej satysfakcji!
 Będę się bawił, ojcze  obiecał Aster, któremu moje słowa przemówiły do przekonania.  Będziesz ze mnie zadowolony!  Poderwał się z posłania i odszedł.
Nie wiem, jak długo siedziałem w milczeniu obok milczšcej Mary, póki znów nie poczułem tłoku, jakby wokół mnie zaczęła znikać przestrzeń. Uniosłem głowę i zderzylem się z zimnym wzrokiem szeroko otwartych oczu Orlana.
 Wielki cię wzywa  owiadczył Orlan. Wokół mnie zaczęli gromadzić się jeńcy.
 Po cóż jestem potrzebny twojemu władcy?
 Sam ci to powie.
 A jednak? Może to nie taka znów wielka tajemnica, żeby nie mogli dowiedzieć się o niej moi przyjaciele?
 Nie ma tajemnicy. Wielki proponuje ludzkoci zawarcie sojuszu.
Byłbym mniej zaskoczony, gdyby Orlan powiedział, iż Niszczyciele zamierzajš nas uwolnić. Ochłonšwszy, zwróciłem się do Orlana:
 Wyglšda na to, że u was decyzje podejmuje sam władca, u nas natomiast uprawniony jest do tego ogół. Odejd, abymy mogli się naradzić. Nie jest wykluczone, że koledzy nie pozwolš mi pójć do twego władcy.
 Nie możesz nie pójć.
 Co innego ić z własnej woli, a co innego zmuszony do tego siłš. Ale przemoc nie jest najlepszš przesłankš dla projektowanego przez was paktu...
Niszczyciele odeszli. Poprosiłem kolegów o nastrojenie deszyfratorów na moje promieniowanie mózgowe, abymy mogli naradzać się bez słów.
Zaczšłem od tego, że tytuł Wielkiego Niszczyciela, którym posługuje się władca Zływrogów, wiadczy o jego ograniczeniu i zadufaniu w sobie. Władca przeciwników  mówiłem dalej  zaproponował sojusz nie Eliemu Gamazinowi, admirałowi Wielkiej Floty Galaktycznej szturmujšcej jego międzygwiezdne szańce, choć nic nie stało temu na przeszkodzie, lecz usiłuje nawišzać rokowania z jeńcem, którego życie ma w swoich rękach. Można więc wštpić w jego dobrš wolę. Na jakich zresztš zasadach oprzeć sojusz człowieka, twórcy i opiekuna potrzebujšcych, z niszczycielem i tyranem? Razem pognębiać wolne jeszcze narody? Wspólnie unicestwiać jeszcze nie unicestwione, niszczyć jeszcze nie zniszczone? Zrezygnować z sojuszu z nie znanymi nam jeszcze Galaktami, którzy tak bardzo sš do nas podobni i z wyglšdu, i ze swego stosunku do innych rozumnych istot?
Ledwie skończyłem, posypały się rozgoršczkowane myli uczestników narady. Pierwszy jak zwykle był Kamagin:
 Żadnych pertraktacji ze zbrodniarzami! Ze wszystkich sił, całš broniš, jaka nam jeszcze została!...
 Jedyne, czym jeszcze dysponujemy, to nasze niezbyt ważne życie  wtršcił Romero.
 A więc oddać nasze nieważne życie!  poderwał się wzburzony Kamagin, który ledwie się opanował, aby nie wykrzyknšć tego na głos.
 Jestem za pertraktacjami!  owiadczył rozsšdny Osima.  Umrzeć zawsze zdšżymy. Ale skoro admirał
będzie mówił w imieniu ludzkoci, niechaj nie zapomina, że stoi za nim cała ludzka potęga. Jestemy w niewoli, ale ludzkoć jest wolna!
 Zagrozić Wielkiemu krachem jego imperium!  podtrzymał Osimę Petri.  Uderzyć pięciš w stół! Niechaj zdejmie zapory na gwiezdnych rogatkach i całkowicie zaprzestanie kosmicznych rozbojów. To niezbędny warunek porozumienia.
 Niech nas uwolni i zwróci gwiazdolot  dodała Mary.
 Krótko mówišc, Niszczyciele powinni skapitulować  podsumował Romero.  Wprawdzie nie wierzę, aby admirał osišgnšł perswazjš to, czego nie potrafilimy zdobyć siłš, ale popieram cały plan.
Zawiadomiłem Orlana, że godzę się na spotkanie. Wychodzšc, usłyszałem dwięczny głosik Astra:
 Wracaj szybko, ojcze! Umiechnšłem się do niego.

Wielki Niszczyciel był jeszcze bardziej podobny do człowieka niż Orlan i jednoczenie bardziej nieludzki.
Miał niemal cztery metry wzrostu i maleńkš główkę wznoszšcš się na nieproporcjonalnie długiej szyi. Beznosa twarz z wielkimi ustami i ogromnymi oczyma przypominała pysk żmii.
Władca spoczywał na pomocie podobnym do tronu. Dla mnie siedzenia nie przygotowano. Usiadłem więc na podłodze i skrzyżowałem nogi. Poza nami w ogromnej sali nikogo nie było.
 Wiesz, że chcę wam zaproponować sojusz? 
powiedział Wielki Niszczyciel na poly pytajšco znonš ziemszczyznš.
 Wiem, ale zanim będziemy mówić o sojuszu, muszę zadać kilka pytań.
 Pytaj  tak samo jak Orlan nie uznawał grzecznociowych zwrotów.
 Podobny jest pan do człowieka i mówi ziemskim językiem. Ale nie ma między nami nawet odległego pokrewieństwa.
 Przybieram wedle woli dowolnš postać, byle   y była biologicznie możliwa. Upodobniłem się do człowieka, aby ci było łatwiej ze mnš rozmawiać.
 Wolałbym pański rzeczywisty wyglšd. Byłoby mi przyjemniej, gdyby pan nie był do mnie podobny.
Odparł na to, że zmiana postaci jest sprawš dosyć trudnš i czasochłonnš i że nie nadużywa bez potrzeby...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin