Nowy12.txt

(27 KB) Pobierz
Wybrałem się z Mary do Truba, który czuł się bardzo le. Stary Anioł leżał na miękkiej sofie zwiesiwszy na podłogę swe ogromne skrzydła. Jego postarzała, silnie po-
marszczona twarz była równie szara jak jego wyblakłe bokobrody. Z przyzwyczajenia rozczesywał je zakrzywionymi pazurami, ale tak wolno i niepewnie, że Mary nie zdołała powstrzymać łez. Truba próbowano leczyć wszelkimi znanymi metodami  od natrysków promienistych do baniek  ale było oczywiste, że jego dni sš już policzone.
Wiedział, że jest już jednš nogš na tamtym wiecie, lecz zachowywał pogodę ducha.
 Eli, ta luka czasowa mnie wykończyła  wyszeptał.  Anioły nie mogš istnieć w paru czasach naraz. Wiesz przecież, admirale, że mamy piekielnie silny organizm, ale co za dużo to niezdrowo! Każdy z nas jest zdeklarowanym realistš i nie umie pogodzić się z żadnym zjawiskiem nadprzyrodzonym, a przecież poplštanie czasu zakrawa na cud. Lusin zresztš nie zniósłby czego podobnego, jestem o tym więcie przekonany.
Mary pocieszała Truba, a mnie nie było na to stać. Kobiety potrafiš zbuntować się przeciwko najoczywist-szym w wiecie faktom, jeli tylko raniš one ich uczucia. Mary pod tym względem była nieodrodnš córš Ewy. Słuchałem w milczeniu, jak przekonywała Anioła, że nie jest z nim wcale tak le, że jeszcze wstanie z postania i będzie latał jak młodzieniaszek. Musi tylko cierpliwie poddać się leczeniu, a wszystko niebawem będzie w najlepszym porzšdku. Nie jest wykluczone, że sama wierzyła we własne słowa. Trub nie wierzył, ale patrzył na niš z wdzięcznociš. Wszedł Romero i zapytał mnie szeptem o czym mylę. Mylałem o tym, że luka czasowa niemal nie zaszkodziła przedmiotom, a na wszystkie istoty żywe poza Mizarem sprowadziła grone dolegliwoci.
Paweł pogłaskał Mizara, który położył się przy jego nodze. Mšdry pies nie spuszczał oczu z Truba. Słyszał, co
o nim mówiłem, ale nie zareagował. Wprawdzie dzięki staraniom Lusina doskonale rozumiał ludzkš mowę, jeli tylko nie zawierała ona pojęć zbyt dla niego abstrakcyjnych, ale jednak nigdy nie proszony nie wtršcał się do naszych rozmów.
 Wskazał pan na fakt ogromnej doniosłoci, admirale  powiedział Romero.  Prawdopodobnie fazowe przesunięcie czasu czy też jego przerwanie, jak uważa Głos, było w naszym pokładowym wiatku tak minimalne, że przedmioty martwe nie zdołały nań zareagować. Jednak dla żywej komórki, zwłaszcza komórki nerwowej nieistnienie w cišgu jednej lub dwóch sekund równa się mi-kromierci. Musimy w przyszłoci o tym pamiętać.
 Najbardziej dostało się Trubowi.  Podobnie jak Romero mówiłem niemal szeptem.  Wstrzšs, jakiego doznały komórki nerwowe, doprowadził do ciężkiej choroby. On sam zresztš tak to sobie tłumaczy.
 Anioł chyba poczuł się lepiej  powiedział uradowanym głosem Paweł.  Poruszył się!
Romero niestety się mylił. To nie było ożywienie, tylko agonia. Ciało Truba wyprężyło się gwałtownie, zadygotało i opadło. Skrzydła znów bezsilnie rozpostarły się na podłodze. Trub odszedł.
 To koniec, Mary!  wykrzyknšłem z rozpaczš.  Na kogo teraz przyjdzie kolej?
Mary płakała. Romero w milczeniu stał przy posłaniu i nie ocierał łez płynšcych mu po twarzy. Dopiero teraz spostrzegłem, że jego nieodłšczna laseczka przestała mu już służyć wyłšcznie jako starożytny atrybut stroju i stała się po prostu niezbędnš podporš. Wyprężony opodal Gig żałobnie postukiwał koćmi. Ten chrzęst szkieletu na zawsze pozostanie w mej pamięci.
W konserwatorze stanšł kolejny przezroczysty sarkofag.
Przez kilka kolejnych nocy zupełnie nie mogłem spać. Wspominam o tym nie dlatego, żeby wzbudzić czyje współczucie czy też podziw dla mojej wrażliwoci. Nic podobnego! Romero powiedział mi kiedy, że w starożytnoci bezsennoć była niemal powszechnš dolegliwociš, chorobš wymagajšcš leczenia. Ale ja nie byłem chory ani nadmiernie wrażliwy. Przeżyłem mierć Wiery i Astra, Allana, Leonida i Lusina, cierpiałem, ale snu mi to nie odebrało. Teraz jednak nie spałem, bo nie mogłem sobie poradzić z mylami. Podczas dyżurów i rozmów z przyjaciółmi nie potrafiłem się skupić. Nie umiem tak jak Olga wyłšczyć się w największym nawet tłumie i hałasie. Do rozmylań potrzebna mi jest bezwzględna samotnoć.
Wstawałem więc, kiedy Mary zasypiała, szedłem do mojej kabiny i wpatrywałem się w malutki gwiezdny ekran, na którym wcišż szalała niesłychana gwiezdna burza, panował niewyobrażalny gwiezdny chaos, zrodzony przez jakš przedwiecznš, wszechogarniajšcš i trwajšcš wcišż eksplozję. Patrzyłem na to i zastanawiałem się, co mógł oznaczać taki potworny wręcz brak elementarnego porzšdku, nie mówišc już o majestatycznej harmonii gwiezdnych sfer? Jšdro kipi, powiedziała kiedy Olga mimochodem i to zdanie nie mogło mi wyjć z głowy. Co zmusza jšdro do kipienia, co rozpryskuje gwiazdy niczym krople wrzšcej wody? Jakaż straszliwa temperatura sprawia, że gigantyczne ciała niebieskie miotajš się zupełnie jak molekuły przegrzanego gazu, i czy ta niesłychana temperatura nie powoduje zmian właciwoci samej przestrzeni? Cóż zresztš wiemy o jej właciwociach! Że nie jest pustym nonikiem ciał materialnych, gdyż może zamieniać się w materię i z materii powsta
wać? Ale co wiemy poza tym? Przestrzeń jest największš tajemnicš natury, najbardziej tajemniczš jej zagadkš. A czas? Czy i on nie jest tu zanadto przegrzany? Przywyklimy do spokojnego, równomiernego upływu czasu na naszej spokojnej gwiezdnej prowincji, więc nie mamy pojęcia jakie jeszcze postaci może przybierać. Bo czyż ten, który widzi ocean podczas flauty potrafi sobie wyobrazić go podczas szalejšcego sztormu? Tutaj czas jest niecišgły, zrakowaciały  mówił zdrajca Oan... Straszył czy ostrzegał? Biedny Trub padł ofiarš luki czasowej... A gdyby tej luki nie było? Wówczas wszyscy padlibymy ofiarš gigantycznej katastrofy. My, nasze statki i same gwiazdy. Cóż to byłaby za eksplozja!
 Poczekaj!  wykrzyknšłem do siebie na głos.  Przecież to oczywiste i udowodnione przez MUK, że luka czasowa zapobiegła zniszczeniu co najmniej setki gwiazd! Czy zatem rak czasu nie jest szczególnš formš równowagi jšdra? Kiedy atom wpada na atom, czšsteczka na czšsteczkę, ich nieustannym zderzeniom zapobiegajš oddziaływania elektryczne, odpychanie się różnoimiennych ładunków. Włanie dlatego istniejš ludzie, przedmioty, organizmy i dzieła sztuki, że ich mikroskopijne atomy nie mogš się ze sobš zderzyć. A tutaj, w tym ogromnym gwiezdnym autoklawie? Tu nie ma oddziaływań elektrycznych, jest natomiast newtonowska grawitacja pchajšca wszystko ku nieuchronnej zagładzie. I zagłada nie następuje jedynie dlatego, że działa też tu nowe, potężniejsze, jeszcze nie znane nam prawo wywołujšce zakrzywienie i niecišgłoć czasu. Tak, to włanie jest grawitacja trwałoci jšdra! To włanie ratuje przed zagładš cały Wszechwiat... Wiemy już zatem, że dysharmonia temporalna jšdra zapewnia mu trwałoć, ale Trub miał rację, to nie jest dla nas.
Poznalimy granice istnienia życia, przekonalimy się,
że w jšdrze skupiajšcym większoć gwiazd Galaktyki jest ono niemożliwe, wykonalimy zadanie postawione wyprawie i teraz najwyższa pora wynosić się z tego gwiezdnego pieklš.
Tymi włanie słowami na kolejnej naradzie kapitanów zaproponowałem, aby zakończyć wyprawę i wracać do domu.
Przygotowania do powrotu rozpoczęlimy niezwłocznie.

Zgadzalimy się wszyscy co do jednego: jšdro Galaktyki jest gigantycznym piecem, piekłem materii, przestrzeni i czasu. Niemal bez dyskusji przyjęto też mojš hipotezę, iż luki czasowe zapewniajš mu trwałoć. Jedynie Romero miał pewne wštpliwoci.
 Drogi admirale  powiedział.  Jeli tylko do pomylenia sš dwa różne wytłumaczenia jakiego zjawiska, jedno banalne i drugie niecodzienne, pan zawsze wybierze to drugie. Takš już ma pan naturę.
 Zaprzecza pan istnieniu luki czasowej?  zapytałem.  Zapomniał pan już, jak leżał bez zmysłów na podłodze?  dodałem złoliwie.
 Tego akurat nie zapomniałem, ale wolałbym tłumaczyć to sobie bez koniecznoci przywoływania nieznanych praw natury, które pan zdaje się przed chwilš odkrył, admirale! wykrzyknšł Romero i obrażony opucił naradę.
Ellon i Głos nie mieli żadnych zastrzeżeń, co było tym dziwniejsze, że ci dwaj bardzo rzadko zgadzali się ze sobš. Szczególnie ucieszyło mnie poparcie Ellona, bo to on włanie musiał opracować sposoby ucieczki z jšdra, które wcišgało nas coraz głębiej.
 Admirale, nie mam pojęcia dlaczego mój limak działa tylko w jednš stronę  wyznał mi kiedy dumny Demiurg.  Wedle obliczeń statki już dawno powinny znaleć się na zewnštrz jšdra, a tymczasem coraz bardziej się w nie pogršżajš.
Rozmawialimy w laboratorium. Opodal, obrócona do nas plecami, pracowała w milczeniu Irena. Nie wybaczyła mi dotšd tego, że widziałem jej rozpacz i łzy. Ellonowi potrafiła wybaczyć brak zrozumienia dla jej uczuć, ale mnie wybaczyć nie chciała. Odwracała się na mój widok, zagadnięta odpowiadała półsłówkami i w ogóle traktowała jak najgorszego wroga. Omawiałem z Ellonem problemy o najwyższej wadze i jednoczenie korciło mnie, żeby podejć do niej, potrzšsnšć brutalnie za ramię i krzyknšć: Przestań się dšsać, idiotko! Przecież to nie moja wina!
 Nie widzisz żadnego wyjcia, Ellonie?  zapytałem.
 Tu jest bardzo dziwna przestrzeń, admirale. Nie rozumiem jej.  Zamilkł i dodał niechętnie:  Narad się z Mózgiem, on kiedy niele znał się na właciwociach przestrzeni.
Potrafiłem ocenić, ile musiała kosztować go taka rada.
Poszedłem niezwłocznie do kabiny Głosu.
 Włóczęgo  powiedziałem.  Zgodziłe się ze mnš, że musimy stšd jak najprędzej uciekać. Generatory metryki nie potrafiš nam otworzyć drogi powrotnej, może więc spróbować wyrwać się z jšdra z szybkociš nadwietl-nš, anihilujšc przestrzeń?
 Jestem temu kategorycznie przeciwny!  zabrzmiała zdecydowana odpowied.  Nieeuklidesowe zakrzywienie przestrzeni, którym blokowałem drogę stat-
kom kosmicznym w Perseuszu, było wi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin