Nowy7.txt

(12 KB) Pobierz
Nocne koszmary i sny za dnia


Niewiele zapamiętałam z następnej nocy... i nawet teraz wzdragam się przed wspomnieniami. Zwykle zapominamy sny wkrótce po przebudzeniu, lecz owej nocy dręczyły mnie koszmary, które nie miały w sobie nic normalnego.
Biegłam przez las; licie okrywajšce drzewa nie były zielone, ale zwiędłe i szare, jakby w okamgnieniu stały się martwymi widmami samych siebie. Spoza zwęglonych, czarnych pni ledziły mnie i cigały jakie stwory - nie widziałam ich, lecz czułam, że sš, tak złe i przerażajšce, iż nie umiałabym opisać ich słowami.
Las zdawał się nie mieć końca, tak jak pogoń i katusze, które przeżywałam. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, iż niewidzialni przeladowcy chcieli zagnać mnie do jakiej pułapki lub do wybranego zakštka strasznego boru, aby mnie ostatecznie zgubić. Czułam pod palcami chropawš korę drzew, o które się opierałam, dyszšc ciężko, oraz ostry ból w boku... Nasłuchiwałam... och, jakże nasłuchiwałam odgłosów pogoni. Lecz nic nie usłyszałam, choć wiedziałam, że moi przeladowcy istniejš.
To straszne polowanie - nigdy nie zobaczyłam ani psów, ani myliwych, poganiał mnie tylko strach, który ich poprzedzał...
Od czasu do czasu zbierałam się na odwagę, by odwrócić się i stawić im czoło, wmawiałam sobie, iż znajšc wyglšd przeladowców, mniej będę się bać, ale po chwili znów
 - Rok Jednorożca                                                            O l

upadałam na duchu. I zawsze ze wszystkich stron otaczały mnie niesamowite - ani żywe, ani martwe - drzewa.
Rosło we mnie przekonanie, że koniec będzie straszny, niewyobrażalny...
A kiedy się załamałam i z krzykiem jęłam walić w pień drzewa, przy którym się zatrzymałam, dotarł do mnie szept, szept, który najpierw był tylko dwiękiem, póniej słowami, a w końcu zrozumiałym poleceniem:
"Odrzuć to... odrzuć to... a wszystko będzie dobrze..."
To? Co takiego? Szlochajšc, wcišgajšc powietrze do obolałych płuc, najpierw spojrzałam na moje ręce. Podrapane, krwawišce, z połamanymi paznokciami - były puste.
To? Co to było? Póniej opuciłam głowę i wzrokiem obrzuciłam swoje ciało. Było nagie i tak wychudzone, że wszystkie koci wyranie rysowały się pod pokrytš bliznami, podrapanš skórš. Lecz na mojej piersi spoczywała niewielka torebka z wyszytymi na niej czarnš niciš runami. Zanim zorientowałam się, o co chodzi, ożyło we mnie niejasne wspomnienie i zniknęło w niepamięci. Pochwyciłam owš torebkę. Jej zawartoć zachrzęciła i lekki zapach zakręcił mi w nosie.
- Odrzuć to! - Znów ten rozkaz.
Tym razem był to dwięk i zabrzmiał nie tylko w moim mózgu. ciskajšc w dłoniach torebkę, odwróciłam się i spojrzałam na moich przeladowców, na bestie stojšce jak ludzie na dwóch nogach. Niedwied, dzik, kot, wilk; bestie, które były czym więcej niż drapieżnymi zwierzętami. Czym więcej - i znacznie od nich gorszym!
Podbiegłam jak szalona, a ból w boku zdawał się rozrywać mi żebra wokół serca. Uciekłam od niesamowitych zwierzšt w stronę niewidzialnych myliwych, którzy na mnie polowali. Usłyszałam za sobš ryk wielkiego kota.
Może umarłabym z przerażenia we nie. Lecz od torebki, którš ciskałam kurczowo, emanowało ku mnie... co? Odwaga? Nie, byłam zbyt przerażona, żeby odzyskać odwagę. Stałam się zwierzęciem - lub czym jeszcze mniej wartym - obłškanym ze strachu i przerażenia większego niż


cokolwiek na wiecie. Poczułam przypływ nowej energii, a potem uwiadomiłam sobie, że może nadejć kres tego wszystkiego i że lepiej przeciwstawić się tej ostatecznoci, niż stracić zmysły z przerażenia.
Już nie uciekałam. Osunęłam się na ziemię pod jednym z martwych drzew, przyciskajšc oburšcz do piersi zbawczš torebkę.
Więc to tak się rzeczy miały? Zrozumiawszy wszystko, poczułam gniew, a ten obudził we mnie resztki woli. Moi wrogowie to maski, za którymi ukrywali się ludzie. A maski można zedrzeć...
Tym razem przesadzili, nie wiedzšc, kogo chcieli zniszczyć, nie wiedzšc, że majš do czynienia z hartowanš stalš. Jeszcze mnie nie złamali. Poczułam, jak krzepnie we mnie wola. Wola... Muszę zapragnšć wydostać się stšd... Wola...
Tak niewiele wiedziałam o tym orężu, iż byłam zmuszona błšdzić po omacku. Martwe drzewa były złe... należałoby je cišć, pomylałam. Błyszczšcy topór znalazł się u moich stóp.
Nie, to nie było odpowiednie rozwišzanie. Muszę znaleć inne. Wola... ja... jestem sobš... jestem Gillan! Kiedy wymówiłam to imię, sylwetki drzew zafalowały przede mnš. Ja - Gillan - cisnęłam w nich tę myl. Mam wolę, moc... Jeżeli torebka, którš trzymam, jest czym w rodzaju klucza - chcę go przekręcić. wiatło przegania ciemnoci, przycisnęłam torebkę do suchych, spękanych warg. wiatło... Chcę wiatła!
Mrok poza widmowymi drzewami poszarzał. Ja jestem Gillan i moje miejsce jest gdzie indziej... moje miejsce! Chcę tam być!
Zobaczyłam zielone wiatło lampy. Poczułam aromatycznš woń palšcego się drzewa i zapach jedzenia. Usłyszałam dwięki: głosy ludzi znajdujšcych się opodal. To był prawdziwy wiat. wiat, którego ja - Gillan - byłam częciš. Wróciłam!
Czułam jednak tak ogromne zmęczenie, iż z trudem podniosłam rękę i przesunęłam jš po ciele, nie nagim, lecz jak zwykle przyodzianym, a teraz przykrytym płaszczem lamo-


wanym futrem. Był szary, zimowy poranek. Na zewnštrz schronienia ze skór, nie tak wygodnego jak namiot, zobaczyłam postacie Jedców Zwierzołaków. Ludzi czy bestii, które widziałam w martwym lesie?
Usiłowałam wesprzeć się na rękach, żeby lepiej przyjrzeć się tym mężczyznom. Ale Kildas odgrodziła mnie od nich. Kildas... Ileż to czasu upłynęło od owego ranka, kiedy zjadłymy niadanie i spełniłymy toast za szczęcie, zanim odpowiedziałymy na wezwanie, które nas aż tutaj zaprowadziło? Zdałam sobie sprawę, że straciłam rachubę dni.
Od czasu weselnej uczty Kildas wyglšdała na otumanionš;
teraz jej stan wyranie się poprawił.
- Jak się czujesz, Gillan? - zapytała. - Masz szczęcie, że przy takim upadku nie połamała sobie koci...
- Upadku? - powtórzyłam, patrzšc na niš (byłam tego pewna) ogłupiałym wzrokiem.
Oparła mojš głowę o swoje ramię, przyłożyła mi do ust napełniony po brzegi róg, więc z koniecznoci przełknęłam łyk. Płyn był goršcy i pikantny, lecz mnie nie rozgrzał. Wręcz przeciwnie, zadrżałam, jak gdyby już nigdy nic nie miało mnie osłonić przed lodowatym wiatrem.
- Nie pamiętasz? Twój wierzchowiec przestraszył się czego na zboczu i zrzucił cię na ziemię. Od tej pory leżała nieprzytomna przez całš noc - wyjaniła.
Jej opowieć tak różniła się od moich wspomnień, że pokręciłam gwałtownie głowš, która znów mnie rozbolała. Czy tamte majaki-wspomnienia to skutek jakiego wypadku? Dobrze wiedziałam, że goršczka sprowadza złe sny - ale teraz było mi zimno, a nie goršco. Czy ludzie bestie zrodzili się z uderzenia o co głowš? Nie, tamtego kota już kiedy widziałam... Jeszcze zanim dotarlimy na to pustkowie. Teraz za mogłam spojrzeć i znów go zobaczyć - zasłoniłam oczy drżšcš rękš.
Możliwe, że Jedcy posiadali własnš sztukę lekarskš;
musieli mieć. Przecież Herrel powiedział, że i oni znali rany i ból. Kildas namówiła mnie do wypicia jeszcze kilku łyków z ozdobnego rogu i poczułam się silniejsza. Dreszcze ustały.


Lecz nadal było mi zimno. Bardzo zimno... To strach mroził mi krew w żyłach...
- Panie. - Kildas spojrzała ponad moim ramieniem na kogo, kto do nas podszedł. - Obudziła się i sšdzę, iż przychodzi do zdrowia...
- Jestem ci głęboko wdzięczny, pani Kildas. Ach, Gillan, jak się teraz czujesz, najdroższa?
Poczułam znów ręce Herrela na ramionach. Zesztyw-niałam cała, bojšc się odwrócić czy choćby popatrzeć. Jego słowa nic nie znaczyły. Co się ze mnš stało?! - krzyknšł jaki wewnętrzny głos. Przedtem nie bałam się go, nie wzdragałam przed jego dotknięciem...
Przedtem stałam z boku, odpowiedziało co w moim umyle. Obserwowałam własne zachowanie, lecz nie pocišgnęło ono mojego serca. Teraz zeszłam z drogi, którš dobrze znałam, albo tak mi się wydawało, na cieżkę prowadzšcš w mrok i strach...
- Wracam do zdrowia... po upadku, przychodzę do siebie - odrzekłam głucho.
- To było przykre wydarzenie. Jeszcze nie spojrzałam na Herrela; tyle tylko mogłam zrobić, żeby nie poznał moich uczuć.
- Czy sšdzisz, że będziesz mogła pojechać? - zapytał i jego głos wydał mi się bardziej obojętny.
- Kildas! - Ten głos również znałam, głos Jedca z orłem na hełmie. A może znów miał okrutny dziób, skrzydła i szpony drapieżnego ptaka?
- Wołajš mnie - rozemiała się radonie Kildas. - Uważaj na siebie, Gillan. Mam nadzieję, że już nic złego cię nie spotka. - Odeszła od nas i dopiero wtedy wytężyłam wolę, odsunęłam się od Herrela i zwróciłam do niego twarzš.
- Więc upadłam i uderzyłam się głowš o kamień - powtórzyłam szybko, zmusiwszy się, żeby na niego spojrzeć. Miał ludzkš postać, a ja byłam bezpieczna. Bezpieczna? Czy kiedykolwiek znów będę bezpieczna?
Nie odpowiedział mi słowami, ale zbliżył rękę do mojego policzka. Tym razem nie zdołałam ukryć odrazy. Cofnęłam głowę, jakbym chciała uniknšć ciosu. Herrel zmrużył oczy


niczym kot. Czekałam, aż jego twarz zamieni się w zwierzęcš paszczę. Lecz tak się nie stało i kiedy Herrel ponownie się do mnie odezwał, powiedział lodowatym tonem:
- A więc posługujesz się teraz podwójnym wzrokiem, pani. Jakš iluzję...
- Iluzję?! - krzyknęłam. - Widzę oczami, które wreszcie przejrzały, Zwierzołaku! Opowiadaj, co chcesz. Nie będę zaprzeczać. Zresztš, może nawet nie umiałabym. Ty i twoi bracia zbyt dobrze utkalicie czary. Tylko już mnie one nie olepiš - tak jak nie zdołacie mnie pokonać za pomocš nocnych strachów...
- Nocnych strachów...?
- Tak, cigajšc mnie przez martwy las. Ale nie zdołalicie narzucić mi swojej woli.
- Martwy las?
- Czy potrafisz tylko powtarzać moje słowa, Zwierzołaku? Uciekałam przed strachem. Wiedz jednak, panie Herrelu, że we nie czy na jawie zawsze w końcu przychodzi taki czas, gdy st...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin