Nowy2.txt

(23 KB) Pobierz
Narzeczone - dwanacie i jedna


W pomieszczeniach klasztoru królował zimowy zmierzch. Zawieszone tu i ówdzie na cianach lampy wieciły słabo, nie rozpraszały gobelinu cieni. Pozostawiajšc za sobš płonšcy kominek i zgromadzone przy nim kobiety, znalazłam się w innym wiecie. Nie budził we mnie lęku, był mi przecież tak dobrze znany. Minęłam salę zgromadzeń. Nie dostrzegłam wiatła za ciężkimi, wypaczonymi przez czas drzwiami. Wszystkie damy wróciły widocznie do swych cel w niedostępnym dla goci skrzydle.
Gocie... Biegnšc ciemnym i zimnym korytarzem pomylałam o gociach. Nie o uciekinierkach, które tak długo przebywały w Norstead, aż stały się częciš życia klasztoru, lecz o tych, którzy przyjechali pónym wieczorem, tuż przed zamknięciem bram, i wieczerzali z nami przy długim stole w refektarzu.
Od razu rzucało się w oczy, iż to pan Imgry dowodził orszakiem. Przycinał do linii szczęki przyprószonš przedwczesnš siwiznš brodę, żeby hełm lepiej leżał. Na jego surowym obliczu głęboko wyryła się determinacja i silna wola. Ten mężczyzna nie wysłucha żadnej proby, chyba że będzie to zgodne z jego planami i przyniesie mu korzyć.
Razem z nim przybyło dwóch niższych rangš oficerów, którym najwyraniej nie podobało się to, co musieli robić. W armii przywykli do wykonywania rozkazów i nigdy się nie zastanawiali, co się za nimi kryło. Teraz za czuli sięnieswojo, gdy skupiła się na nich uwaga tłumu kobiet. Szeregowi żołnierze udali się na kwatery we wsi.
Ostatnie przyszły narzeczone. Włanie - narzeczone! Dotychczas moja znajomoć wesel ograniczała się do lubów wiejskich dziewczšt, kiedy to towarzyszyłam damie reprezentujšcej opactwo na takich uroczystociach. Widziałam wówczas umiechy, a jeli i łzy, to zawsze łzy szczęcia, słyszałam też piewy. Tak, rzeczywicie były to prawdziwe więta.
Dzisiaj wieczorem z drugiej strony stołu zobaczyłam inne narzeczone. Miały na sobie ciepłe podróżne szaty, dobrze chronišce przed zimnem, spódnico-spodnie do konnej jazdy, a pod obszernymi opończami nosiły tabardy, krótkie kaftany z herbami swoich rodów, "żeby wszyscy widzieli, iż sš szlachciankami. Żadna nie rozpuciła włosów ani nie włożyła wianka na głowę.
Przysłowie mówi, że w dniu lubu wszystkie narzeczone sš ładne. Dwie czy trzy z nich, zarumienione i zanadto rozmowne, były naprawdę liczne, ale dostrzegłam też wród przyszłych małżonek Jedców Zwierzołaków zaczerwienione oczy, przybladłe twarze i inne oznaki smutku.
Usłyszałam wtedy głony szept Tolfany dzielšcej się posiadanymi wiadomociami ze swš sšsiadkš:
- Ładna? Ach, tak, za ładna, jak powiedziałaby jej rodzona siostra, pani Grałya. Jej mšż, pan Jerret, to znany kobieciarz. Wydaje się, że ostatnio zabawia się, lub chciałby się zabawić, bliżej domu. Dlatego włanie Kildas znalazła się wród nich. Jako żona Jedca nie będzie zagrażać siostrze.
Kildas? Była to jedna z goršczkowo rozprawiajšcych narzeczonych. W wietle lamp jej kasztanowate włosy połyskiwały miedziš i złotem. Miała zaokršglony podbródek i pełnš dolnš wargę, które tak bardzo podobajš się mężczyznom. Ukryte pod sztywnym tabardem jej jędrne ciało wydawało się wystarczajšco kształtne, by zainteresować zblazowanego rozpustnika, za jakiego powszechnie uważano szwagra Kildas. Był to wystarczajšcy powód, żeby rywalka pani Grałyi znalazła się w tym towarzystwie.
Sšsiadka Kildas sprawiała wrażenie wštłego cienia. Jej tabard pokrywał wymylny haft wymagajšcy wielkiego wkładu pracy i serca. Może był dziełem miłoci? Na pierwszy rzut oka widać było, że suknia pod kaftanem jest znoszona i że przerobiono jš z innej, większej. Dziewczyna miała opuchnięte od łez oczy, siedziała ze wzrokiem wbitym w stół i niewiele jadła, chociaż chciwie piła wino z kielicha.
Poszukałam w pamięci jej imienia. Alianna? Nie, tak nazywała się niewysoka narzeczona siedzšca przy przeciwległym krańcu stołu. Ta biedaczka miała na imię Solfinna. Kildas bogato wywianowano, dajšc jej piękne szaty, co mogło w pewnym stopniu uspokoić sumienia tych, którzy pozbyli się jej, ale po Solfinnie znać było wielkš biedę. Na pewno pochodziła ze starego, lecz zubożałego rodu, którego nie stać było na posag dla niej; mogła też mieć młodsze siostry, których losem należało pokierować. Stajšc się narzeczonš Jedca, Solfinna tym samym nakładała na panów z Rady obowišzek zajęcia się jej rodzinš.
Przekonałam się, że wbrew sugestiom Sussii żadna z dziewczšt nie była brzydka. Zgodnie z umowš nie mogły być ani chore, ani niezgrabne. Kilka miało doć urody, aby zrobić dobrš partię, a pozostałym młodoć zapewniła miły wyglšd i wdzięk - chociaż teraz przesłaniał je smutek i żal. Uznałam, że panowie z High Hallacku z honorem wypełnili warunki Wielkiego Paktu. Tylko nie zapytali narzeczonych o zgodę. W Krainie Dolin szalchetnie urodzone panny nie wychodziły za mšż z miłoci, ojcowie i opiekunowie aranżowali ich małżeństwa zgodnie z interesami klanu. Możliwe, iż los tych dziewczyn nie byłby gorszy, gdyby wszystko odbyło się naturalnš kolejš rzeczy.
Łatwo mogłam w to uwierzyć - dopóki nie spojrzałam na Mariamme. Nie okazywała teraz sztucznego ożywienia jak w refektarzu i siedziała nieruchomo niby ptak sparaliżowany wzrokiem węża. Nie odrywała oczu od twarzy pana Imgry'ego, chociaż nie próbowała zwrócić na siebie jego uwagi i wprost przeciwnie, szybko odwodziła spojrzenie, gdy tylko wydało jej się, iż na niš spojrzy. Czy już powiadomił jš o swojej decyzji? Przypuszczałam, że jeszcze nie. Mariamme, która nigdy nie umiała się opanować, gdy musiała stawić czoło banalnym codziennym kłopotom, dawno wpadłaby w histerię. W każdym razie na pewno co podejrzewała.
A kiedy się dowie... Może zniweczyć nie tylko plany powstałe pod wpływem impulsu, lecz i te starannie układane latami. Czułam, że nadeszła chwila, gdy los się do mnie umiechnšł, a nawet podał mi pomocnš dłoń, i że jeli zachowam przytomnoć umysłu, stanie się to, czego pragnę.
Teraz, po pozorowanej, a w istocie ponurej weselnej uczcie, poszukałam odpowiedzi na pytanie o to, co wkrótce musi się stać. Zarzuciłam na ramiona szal, który dotšd trzymałam na ręku. Nie mogłam zabrać swojego, gdyż szybko by zauważono mojš nieobecnoć, otuliłam się więc szalem znalezionym na oparciu krzesła - matowozielonym, a nie szarym, ale w nocy oba wydawały się jednakowe.
Szłam dobrze znanš od lat drogš do izby destylacyjnej przez smagany zimnym wiatrem ogród. Padał gęsty nieg. Taka zamieć to jeszcze jeden dar losu. W izbie było chłodno, choć nie tak zimno jak na dworze. Na bocznej półce stały torby z przyszytymi z boku kieszonkami różnego kształtu i wielkoci. Wzięłam jednš z nich i stšpajšc ostrożnie, gdyż nie odważyłam się zapalić lampy, obeszłam wszystkie kredensy, stoły, półki i skrzynie, dziękujšc w duchu losowi, iż dzięki długiej praktyce moje palce zdawały się widzieć w ciemnoci. Wsadziłam każdy słoiczek, pudełko i buteleczkę do odpowiedniej kieszonki, po czym przewiesiłam poprzez ramię torbę z naturalnymi lekami i poradnikami medycznymi, jakie Dama Alousan dostarczała walczšcym w górach oddziałom. W końcu zrobiłam rzecz najważniejszš - doszłam po omacku do stojšcego w odległym kšcie kredensu. Dostępu do niego bronił zamek z tarczš, lecz nie stanšł mi na przeszkodzie, gdyż od dawna znałam jego tajemnicę. Policzyłam ustawione rzędem butle, powtórzyłam tę czynnoć, po czym odkorkowałam jednš, żeby powšchać jej zawartoć.
Słaby zapach przypominajšcy woń octu z klasztornych jabłek upewnił mnie, że znalazłam to, czego szukałam. Butla okazała się zbyt duża i trudno byłoby jš nieć, a nie mogłam na miejscu odlać potrzebnej iloci. Musiałam więc zabrać jš do swojej celi.
Zawsze istniała możliwoć, iż Dama Alousan zechce sprawdzić, co się dzieje w magazynie, nawet o tej porze roku i tak póno w nocy. Mogę zostać zdemaskowana, zanim dotrę do mojej celi. Nie czułam wszakże lęku i rosła we mnie radoć wraz z przekonaniem, że wszystko idzie po mojej myli.
Moja izdebka znajdowała się na zbiegu korytarzy, z których jeden prowadził do cel dam, a drugi do skrzydła oddanego na użytek goci i stołowników. Szłam w półmroku rozjanianym tylko słabym wiatłem lamp umieszczonych przy niektórych drzwiach, ale na przeciwległym krańcu korytarza przy celach zakonnic paliła się tylko jedna nocna lampka. Zamknšwszy za sobš drzwi, odetchnęłam z ulgš, chociaż postawiłam dopiero pierwszy krok na zamierzonej drodze.
Zapaliłam lampkę na stoliku przy oknie i ustawiłam obok niej butlę zabranš z izby destylacyjnej. Miseczka... tak... teraz rogowa łyżeczka używana do dozowania lekarstw. Jest wszystko. Wreszcie odpowiednia dawka! Ostrożnie napełniłam wyjętš z kredensu mniejszš butelkę przezroczystym płynem. Tyle, nie więcej... Teraz dolać pięć, szeć kropli z tamtej flaszeczki... Liczyłam je szeptem, obserwujšc, jak mikstura zmienia barwę, aż w końcu stała się przejrzysta i zielona niczym młoda trawa.
Pozostało mi tylko czekać. Skšd czerpałam pewnoć, że stanie się tak, jak to sobie zaplanowałam? Sama się temu dziwiłam. Długo tłumiłam w sobie "moc" - jeli można okrelić tym terminem strzępy dziwnej wiedzy i uczucia, próbujšce się wyrwać spod kontroli, którš sobie narzuciłam. Czy nie wprowadzš mnie w błšd, nie obudzš zadufania, które stanie się przyczynš mojej klęski? Nie mogłam usiedzieć spokojnie, stałam więc spoglšdajšc przez wšskie okna na bielejšcy w ciemnociach nieg. W wiosce paliły się wiatła - w oknach karczmy, w której odpoczywali żołnierze z orszaku pana Imgry''ego. Nieprzenikniony mrok spowijał resztę doliny. Na północ... Narzeczone Jedców Zwierzołaków jechały na północ, na skraj Wielkiego Pustkowia; opuszczš Dolinę Norstead, minš Ramię Sparnu, przemierzš Mrocznš Dolinę i rzeczkę Caster oraz Wšwóz Kruczego ródła i znajdš się na terenach nie zaznaczonych na żadnej mapie...
Obserwujšc wiat zewnętrzny, jednoczenie nadstawiałam ucha, żeby w porę uchwycić wszelkie odgłosy. Włan...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin