Nowy3.txt

(22 KB) Pobierz


Rozdział 3



Popiesznie odziano jš w lune zwoje najbardziej elastycznej tkaniny ochronnej, jakš można było znaleć i wsadzono jš do udajšcego się na północ, ciężko opancerzonego pojazdu na poduszce powietrznej. Jej fotel nie dopasowujšcy się do kształtów znajdował się z przodu, tuż obok pilota, a z dala od Ziemian-żołnierzy stłoczonych z tyłu. Ich widok w pełnym bojowym rynsztunku, obwieszonych broniš i innymi przedmiotami siejšcymi zniszczenie byłby dla zwykłego Waisa czym koszmarnym. Za Lalelelang nie tylko przyzwyczajona była do ich wyglšdu; badania umożliwiły jej zidentyfikowanie z nazwy i funkcji szeregu z narzędzi mierci, które mieli przy sobie. Pomimo wszystko, bliskoć takiej iloci Ziemian była dla niej bardzo denerwujšca. Jak zwykle, pomogły ćwiczenia.
Każdy z żołnierzy w transporterze był większy od porucznik Umeki, a kilku z nich było naprawdę masywnych. Lalelelang starała trzymać się od nich z daleka, oni za ignorowali pierzastego Obcego.
Dziwnie wyglšdała filigranowa Umeki z podobnym ekwipunkiem co mężczyni. Nosiła podwójnš, w pełni naładowanš broń bocznš i pas z eksplodujšcymi strzałkami. Lalelelang nakręciła tę scenę dla potomnoci i póniejszych badań.
Nim opucili bazę Lalelelang zażyła dwa stabilizujšce medykamenty. Wiedziała, że gdyby znalazła się w prawdziwej sytuacji bojowej, same ćwiczenia nie wystarczš by zachować równowagę. Możliwe że była pierwszym przedstawicielem swojego gatunku, który dobrowolnie znalazł się w tak wrogim rodowisku.
34
Z punktu widzenia socjologii informacje, które miała nadzieję zdobyć bioršc osobisty udział w eksperymencie, powinny być bezcenne. Już udało jej się zgromadzić takš iloć danych, że długa, trudna podróż z Mahmaharu była tego warta. Wyobrażała sobie reakcję kolegów po fachu.
Przy odrobinie szczęcia mogła nawet zobaczyć wystarczajšco dużo, by móc odrzucić niemiłe teorie, które od samego poczštku były głównš siłš napędowš całej ekspedycji i właciwie przyczyniły się do wyboru takiej, a nie innej kariery.
W miarę posuwania się do przodu, krajobraz widoczny przez pancerne szyby osłaniajšce przód transportera zmienił się z trawiastych łšk w zakrzewionš, pagórkowatš krainę. Od czasu do czasu widziała inne pojazdy wyprzedzajšce ich w wielkim pędzie, lub przemykajšce w przeciwnym kierunku. Niektóre z nich były znacznie większe od tego, którym podróżowała i pyszniły się straszliwymi wytworami niszczšcych technologii. Jeden z nich bezustannie strzelał do jakiego celu, który pozostawał poza zasięgiem jej wzroku, a nieco póniej co gronego a niewidocznego wysłało w niebo, niedaleko z lewej strony, fontannę ziemi i żwiru.
Gwałtowny dreszcz wstrzšsnšł jej piórami. A więc to jest walka, pomylała. To była namacalna i realna próba zniszczenia jednej inteligentnej rasy przez drugš. Aż do tego posunęli się Ampliturowie, aby nakłonić członków Gromady do przyłšczenia się do ich wszechogarniajšcego Celu. Gatunki stanowišce Gromadę zostały zmuszone do podjęcia nienaturalnej działalnoci, by zachować swš niepodległoć.
Dzięki Najwyższym Duchom za istnienie płodnych Massudów, którzy byli jednym z założycielskich członków Gromady i którzy od tak dawna ponosili główny ciężar samej walki. Dzięki niech również będš legendarnemu massudzkiemu badaczowi Caldašowi. To jego ekipa pierwsza nawišzała kontakt z niemiłymi, ale bezcennymi Ziemianami, którym udało się wreszcie przechylić szalę zwycięstwa na stronę sprzymierzonych.
Ten wrogi, chybiony strzał zdenerwował jš mniej, niż się obawiała. Łatwo jej przyszło uznanie go w mylach, za przejaw klęski żywiołowej. Potraktowała go jak uderzenie pioruna, lub meteora spadajšcego z niebios. Straszne gdy się na to patrzy, ale stosunkowo łatwo myleć o tym abstrakcyjnie.
Transporter zwolnił, zagłębiwszy się w las dużych drzew. Flora była tu inna niż na jej planecie. Drzewa wysokie, o prostych pniach,
35
z gałęziami pełnymi długich, szpiczastych kształtów, zamiast lici. To było zadziwiajšce, ale kilka krzewów szukało schronienia wród ogromnych, wypolerowanych przez lodowiec głazów.
Umeki pojawiła się obok niej, opuszczajšc na twarz przyłbicę miedzianego koloru.
- Przygotuj się.
Pełna trwogi, ale i podniecenia Lalelelang wstała i niezgrabnie poprawiła swój zmodyfikowany hełm. Umeki pomogła jej z zaimprowizowanš osłonš twarzy, mruczšc prze tym:
- Nie jeste w pełni zabezpieczona, ale lepsze to, niż nic. Staraj się trzymać głowę w dole.
- Znam nieco zasady ze swoich studiów. Będę ostrożna.
Lalelelang sprawdziła swój rejestrator i jego zapasowe częci, znacznie bardziej troszczšc się o ich stan niż o co tak obcego dla niej jak osobisty pancerz ochronny.
Umeki cofnęła się o krok.
- Wyglšdasz, jakby ci było niezbyt wygodnie w tym stroju.
- Bo tak jest, ale dam sobie radę. - Rozważała podniesienie poziomu medykamentów w swojej krwi, ale zdecydowała się tego nie robić. Większa ich koncentracja niosła ryzyko osłabienia, które mogło negatywnie wpłynšć na jej pracę. Poza tym czuła tyle samo radoci, co strachu.
- Jeste naprawdę niesamowita, jak na Waisa. - W pełnym, lekkim, polowym pancerzu kobieta z Ziemi wyglšdała całkiem gronie. - Co nie oznacza, że miałam do czynienia z innymi.
- Robię tylko to, co jest niezbędne do wykonania mojej pracy. Umeki pokiwała głowš w typowo obcesowym i prymitywnym, ludzkim gecie.
- Nie powinno ci tu zabraknšć akcji. - Wyjęła z kabury broń, niewielkie i całkowicie wstrętne z wyglšdu urzšdzenie z plastiku i metalizowanego szkła. - Jak tylko ludzie zajmš swoje wyznaczone pozycje, wychodzimy. To jest typowy wypad rozpoznawcze -bojowy w terenie, który jest już częciowo zabezpieczony. Nie powinno być żadnych poważniejszych kłopotów.
Skinęła głowš massudzkiemu pilotowi, który z uwagš obserwował instrumenty pokładowe.
- Nie może tu stać długo. Stanowi zbyt duży cel. Ten teren pełen jest samonaprowadzajšcych się, bezzałogowych samolotów.
- Rozumiem. - To oznaczało, że będzie tu unieruchomiona wyłšcznie w towarzystwie Massudów i Ziemian, aż do zakończenia tego
36
patrolu, czyli do czasu, aż uzna się za korzystne, ze strategicznego punktu widzenia, wycofanie grupy.
Sprawdziła działanie swojego wyposażenia, jednoczenie nagrywajšc sprawne i szybkie rozwinięcie oddziału, z podziwem obserwujšc jak zajmuje pozycję wród drzew i skał. Jej uszny rezonator pełen był rozmów nadawanych na wewnętrznych kanałach. Żołnierze porozumiewali się krótkimi, profesjonalnymi zdaniami i nie miała żadnych problemów z odszyfrowaniem ich, czasami wypełnionych żargonem, rozmów, bez względu na to, czy odbywały się w gardłowym, ludzkim, czy też w bardziej rozwiniętym, wysokim i niskim, massudzkim języku.
Język to zbiór rozmaitych, okrelonych ilociowo dwięków. Tłumaczenie sprowadzało się do problemu skatalogowania ich. Z powodów, których Waisowie nigdy nie byli w stanie pojšć, innym rasom najwyraniej sprawiało to trudnoć. Jak i reszcie jej gatunku, żal jej było tych, którzy, by się porozumiewać, musieli polegać na prostych, prymitywnych systemach, czyli każdego, kto nie był Wa-isem.
- Teraz.
Umeki wyprowadziła jš na zewnštrz i w dół po osłoniętej rampie wyładowczej, a gdy odbiegały od transportera, lekko oparła odzianš w rękawicę dłoń u podstawy długiej szyi Lalelelang w ochronnym gecie. Gdy już dotarły do lasu, przykucnęła bez tchu, za to z włšczonym rejestratorem, obok dajšcej poczucie bezpieczeństwa Ziemianki, zajmujšc pozycję za masywnym, spłaszczonym, granitowym głazem.
W pobliżu było jeszcze dwóch innych Ziemian. Jeden mówił co do komunikatora przy swoim kombinezonie, podczas gdy drugi wydawał rozkazy. Obrzucili obie obserwatorki szybkim spojrzeniem, po czym przestali się nimi interesować. Lalelelang mogła patrzeć na nich do woli.
Poziom ich aktywnoci zarówno fizycznej, jak i wokalnej był zastraszajšcy. Spodziewała się tego, ale obserwowanie tego bezporednio, a nie za pomocš choćby nie wiadomo jak precyzyjnego hologramu, było wstrzšsajšce. Szybkoć, prężnoć i koordynacja ruchów, mimo obcišżenia pancerzem i uzbrojeniem, była równie wytworna jak u najlepszych tancerzy Waisów, choć było w tym grone, obce piękno.
Cišgle notowała swoje obserwacje, robišc przerwę jedynie dla pocišgania kojšcych gardło łyków ze zbiornika wbudowanego w za-
37
improwizowany skafander. Każda minuta, każda sekunda obfitowała w nowe, bezcenne spostrzeżenia. Informacje zebrane w czasie tylko tej jednej wyprawy dostarczš materiału na wiele lat studiów. Była bezgranicznie wdzięczna za tš unikalnš sposobnoć i dumna z hartu własnych jelit, który pozwolił na skorzystanie z okazji.
Tak była zaabsorbowana studiowaniem otoczenia, że ledwie zwróciła uwagę na ciężki warkot transportowca, który uniósł się z lenej polany, chwilę obracał się w powietrzu, po czym ruszył w powrotnš drogę, lawirujšc pomiędzy drzewami.
- Doć już tutaj widziałam. - Zwracała się do swojej przewodniczki przez membranę dwiękowš hełmu. - Możemy ruszać dalej?
Twarz Umeki zasłonięta była wizjerem, ale zdziwienie w jej głosie było wyrane:
- Naprawdę jeste niesamowita, wiesz? - Wskazała co przed nimi. - Spróbujmy dostać się do tamtego zagłębienia.
Lalelelang podšżyła za pełzajšcš kobietš i po chwili obie znalazły się w zapadlisku suchego parowu, poroniętego wyjštkowo dorodnymi okazami lokalnej flory. Przesunęła obiektyw rejestratora w górę i w dół grubego, pokrytego spękanš korš pnia, podziwiajšc jego ogrom. Stanowiłby wspaniałš ozdobę zwyczajnego ogrodu każdego Waisa - pomylała. Potężne, węlaste korzenie podtrzymujšce sędziwego lenego kolosa i dostarczajšce mu substancji odżywczych wnikały w otaczajšce skały, by tuż obok wychynšć z nich.
Te fantazje pomagały jej zachować spokój. Ani trochę nie drżała, gdy się odwróciła i zobaczyła, że Umeki ostrożnie wyglšda ponad krawędziš wšwozu. Lalelelang dostroiła rejestrator i utrwaliła zbliżenia każdej z kończyn Ziemianki.
- Co dalej?
- C...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin