Nowy2.txt

(19 KB) Pobierz


Rozdział 2



Nigdy jeszcze nie opuszczała planety. Nie było specjalnych powodów, dla których Wais historyk miałby opucić swoje paciorki pamięci i skanery. Z wyjštkiem osób, które zdecydowały się na służbę w dyplomacji, Waisowie starali się przebywać blisko domu, wspierajšc wojnę w inny sposób. Wpływały na to względy zarówno osobiste, jak i praktyczne. Niezmiennie stwierdzali, że inne wiaty, bez względu na to jak bardzo rozwinięte i zaawansowane, były znacznie gorsze, jeli chodzi o kulturę i pod każdym innym względem, od ich planet. Poza tym naukowcy nie musieli podróżować pomiędzy wiatami, skoro znacznie łatwiejsze, prostsze, tańsze i szybsze było przesyłanie potrzebnych informacji przez pod-przestrzeń.
Gdy prom uniósł j ej orbitalnš kapsułę na spotkanie z podprzestrzennym rodkiem transportu, po raz pierwszy w życiu miała możliwoć spojrzeć na swojš planetę i widok ten bardzo jš uszczęliwił. Oto jej własna, naukowa wyprawa badawcza naprawdę się rozpoczęła.
Pomylała, że widok innych cywilizowanych układów musi być równie wspaniały. Wielkie, wiecšce kule otoczone migotliwš aureolš pełnej obłoków atmosfery, pojedyncze masywy lšdu pływajšce w oceanach polerowanego błękitu.
Ale nie Ziemia. Wród wszystkich zamieszkałych wiatów Ziemia była inna. Siedziba Ludzkoci. Niezwykle perwersyjna geologia. Ziemia - przyczyna jej wyjštkowo wszetecznego, ale wysoce użytecznego, przemšdrzałego zachowania, żeby już nie wspomnieć ojej karierze.
- Cóż to musi być za wspaniałe i szokujšce miejsce - dumała. - Może którego dnia tam również się uda?
24
Stwierdziła, że zaczyna się trzšć i natychmiast rozpoczęła jedno z licznych umysłowych i oddechowych ćwiczeń, które opracowała. Drgawki przeszły. Pobyt na Ziemi, tym zwykle straszono niegrzeczne dzieci, to było co, co niewielu Waisów odważyłoby się z własnej woli cierpieć. Z tego, co wiedziała, ani jeden Wais nigdy nie odwiedził tej odległej planety tajemnic i horrorów, ani żadnego innego, zasiedlonego przez Ziemian wiata. Takie bliskie kontakty lepiej było zostawić bardziej odpornym Massudom, czy nawet S'vanom.
Na Pkooufa musiała się przesišć do mniejszego pojazdu, znacznie mniej luksusowego i wyposażonego zaledwie w niezbędne urzšdzenia. Na pokładzie była tylko garstka Waisów, którzy w czasie podróży trzymali się razem. Obawiajšc się niezrozumienia, jeli nie zupełnej izolacji, w czasie kontaktów z nimi, zachowywała w tajemnicy cel swojej podróży.
Po przystankach na dwóch kolejnych wiatach i na Woura IV znów musiała się przesišć, tym razem na statek zapełniony Stanami i Hivistahmami. Na pokładzie była również grupa massudzkich żołnierzy i u nich po raz pierwszy zobaczyła z bliska broń, co prawda tylko zwykłš, krótkš. Ziemian spotkała dopiero gdy znalazła się w uzbrojonym, wojskowym promie, który jak kamień opadał w kierunku spornej powierzchni Tiofy.
Jak wiele rozwiniętych planet Celu, ta też była nierównomiernie zasiedlona przez prowadzšcych farmy T'returiów, chronionych, w tym przypadku, głównie przez wojujšcych Mazveków. Jak zwykle, siły Gromady najpierw zdobyły przyczółek, po czym krok po kroku spychały obrońców w stronę ich planetarnych twierdz wiedzšc, że prędzej czy póniej i tak się poddadzš.
Ale obrona Tiofy była niezwykle silna. Szturm Gromady nie tylko został powstrzymany, ale w niektórych miejscach nawet odparty kontratakiem. Dowództwo mogło być zmuszone do zaniechania całej akcji i wycofania wszystkich sił.
Zdecydowano, że nim to nastšpi, do walki skieruje się dużo większy niż zwykle kontyngent wojowników z Ziemi. Po wprowadzeniu do boju tych posiłków przebieg bitwy zaczšł się zmieniać, ale przyszłoć Tiofy cišgle jeszcze była bardzo niepewna. Zmiennoć sytuacji bardzo odpowiadała Lalelelang.
W trakcie lotu prom nie został zaatakowany, gdyż wróg, zamiast marnować na to siły i rodki, skoncentrował się na zaopatrzeniu swoich żołnierzy na powierzchni. Własne oddziały podzieliły to stano-
25
wisko, za co Lalelelang była wdzięczna. Gdy pojazdom przeciwników udawało się czasem zsynchronizować, przeważnie przypadkowo, wyjcie z podprzestrzeni, jeden albo drugi znikał w bezgłonym rozbłysku atomów rozbijanych ogniem broni kontrolowanej przez elektronikę, działajšcš szybciej niż myl. Takie sporadyczne, odosobnione spotkania zwykle kończyły się zanim którakolwiek ze stron miała możliwoć zorientować się czy wygrała, czy przegrała.
Na powierzchni, gdzie miała miejsce większoć walk, szansę na przeżycie były większe, zwłaszcza dla nie bioršcych udziału w boju.
Specjalici wojskowi niezadowoleni z jej podróży ostrzegali przed warunkami, jakie może spotkać. Będšc przygotowana na wszystko, zbyła ich wzruszeniem ramion. Wais zmuszony do przebywania poza swoim wiatem był z założenia skazany na znoszenie niewygód. No i przecież nie po to przyleciała tak daleko, żeby zakosztować cywilizowanego życia.
Była przygotowana na to, że w czasie swojego tu pobytu nie spotka, ani nie zobaczy innego Waisa. Wiszšca nad niš groba samotnoci nie cišżyła jej tak, jak zwykłej osobie. Naukowcy i tak spędzali większoć czasu pracujšc sami, a historycy w szczególnoci mieli tendencje do dziwacznego borykania się z rzeczywistociš, gdyż ich umysły przebywały wiecznie w jakich odległych czasach i miejscach.
Tuż po wylšdowaniu prom skierowany został do solidnie opancerzonego i zamaskowanego schronu, usytuowanego w dolinie pomiędzy niewysokimi górami o zaokršglonych szczytach. Zaparkował obok szeregu podobnych jednostek. Kilka było w trakcie przeglšdu, a z największego ostrożnie wyładowywano duże, gronie wyglšdajšce kształty.
Jedynie otoczenie było całkowicie jej obce. Resztę zauważyła i rozpoznała dzięki licznym studiom. Czuła się zdezorientowana, ale nie wyobcowana. Badania bardzo się jej przydały.
Wysoki, kanciasty i uzbrojony po zęby Massud skierował jš i jeszcze kilku cywilnych pasażerów do poczekalni, gdzie zainstalowano proste urzšdzenia, przystosowane dla wielu gatunków. Elegancko upozowała się na stosownym krzele i przygotowała na czekanie. Nietknięte jeszcze lekarstwo cišżyło jej w torbie na ramię.
Był to znakomity punkt obserwacyjny, z którego mogła się przypatrywać fascynujšcemu i cišgle zmieniajšcemu się zbiorowisku podróżnych. Srodze wyglšdajšcy, górujšcy nad wszystkimi Massu-
26
dzi wchodzili i wychodzili z poczekalni, zaabsorbowani swoimi sprawami. Krępi, owłosieni S'vanowie wpadali na siebie, wymieniajšc gwałtowne salwy konwersacji i miechu, zanim ruszyli dalej. Jasz-czurowaci Hivistahmowie, o nieskończonej iloci odmian odcieni jaskrawo-zielonej skóry, popiesznie chodzili tam i z powrotem, zatrzymujšc się od czasu do czasu, by wymienić pozdrowienia z ich bardziej wrażliwymi, ale mniej gadatliwymi odległymi krewnymi O'o'yanami. Zauważyła nawet grubego, masywnie zbudowanego Chirinalda, wyglšdajšcego na niezwykle zamylonego za wizjerem helioxowego hełmu.
Ale ani jednego Waisa, ani Bir'rimorczyka, ani Sspariego, czy innych licznych sprzymierzeńców Gromady. Nie było wštpliwoci, że im bliżej linii frontu, tym mniej gatunków będzie spotykała.
I wtedy zobaczyła pierwszych w życiu Ziemian.
Po tylu latach gruntownych badań ich wyglšd, sposób w jaki poruszali głowami, oczami, kończynami i ciałem był jej tak dobrze znany, jak własnej rodziny. Było ich troje i nadchodzili w jej kierunku głównym przejciem. Dwóch samców i samica, którš rozpoznała dzięki charakterystycznym dla ssaków detalom anatomii. Jak zwykle samce były nieco wyższe i lepiej umięnione, ale w porównaniu do innych ras, różnice płciowe były znacznie większe.
Prowadzili ożywionš rozmowę, przerywanš głonymi wybuchami ochrypłego, żywiołowego, ludzkiego miechu. Co zbliżonego do tego niezwykłego dwięku, wydawali, wród członków Gromady, jedynie S'vanowie. Sprawiał on, że odwracały się głowy Hivi-stahmów i innych spacerowiczów, którzy utworzyli szerokie przejcie dla owej trójki.
Rejestrator Lalelelang w magiczny sposób zmaterializował się w wypustkach skrzydła i nim zdała sobie z tego sprawę, utrwalała swoje obserwacje. Przebiegł przez niš dreszcz emocji. W końcu byli to żywi reprezentanci gatunku, który stanowił fundament pracy całego jej życia. Wyglšdali na typowych przedstawicieli swojej rasy, która...
Nie, nakazała sobie. Może i sš niecywilizowani, ale nie przystoi myleć o nich w ten sposób, nawet jeli byli stowarzyszeni z Gromadš. To była wspólna decyzja ich i pozostałych sprzymierzeńców. Będzie musiała uważać i odpowiednio dostosować swoje poglšdy.
Jeden z samców był stosunkowo wysoki, ale żadne z nich nie było masywne. Cała trójka była większa od jakiegokolwiek Waisa, Hivistahma, czy S'vana, ale na przykład Massudzi byli gene-
27
ralnie wyżsi, a Chirinaldowie, grubsi. Ich płynny krok był jej znany dzięki miesišcom szczegółowych studiów. Pod ich mundurami grały mięnie, wypychajšc je w wielu nieoczekiwanych miejscach. Wyobraziła sobie, że słyszy chrobot ich ciężkich, zwartych szkieletów. Inteligentni łowcy z instynktami zabójców. Zaczęła leciutko drżeć ale niezwłocznie uspokoiła się, powtarzajšc właciwš recytację.
Zdenerwowanie ustšpiło miejsca oczekiwaniu. Wycelowała w nich rejestrator. Całš swojš karierę powięciła na przygotowanie się do tej chwili. Gdyby jej koledzy mogli jš teraz zobaczyć, dygotaliby ze strachu.
Jeden z Ziemian zauważył jš i zatrzymał pozostałych. Krótko się naradzili, po czym dwa samce ruszyły dalej, a samica skierowała się w stronš Lalelelang.
Z akademickiego punktu widzenia wolałaby jednego z samców i dlatego była lekko zawiedziona. Z drugiej strony samica była tylko trochę wyższa od niej i dzięki temu stanowiła nieco mniejsze zagrożenie fizyczne. Przypadek, zastanawiała się, czy dyplomatyczna dalekowzrocznoć?
Samica stanęła w rozsšdnej odległoci i przemówiła poprzez translator.
- Wiemy, że jeste historyczkš Lalelelang. Będę twojš opiekunkš w czasie pobytu na Tiofa. Jestem poruczni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin