Nowy19.txt

(15 KB) Pobierz

Rozdział 19



Zanim dowiedziała się kto to, wiedziała, kim był. To było oczywiste, widzšc jak studenci i naukowcy uciekali z okolic falistej, galwanizowanej fontanny, starajšc się zachować tyle dobrych manier, ile potrafili.
Odpoczywała na jednej z platform, które wdzięcznie wcinały się w główny basen. Jej bose nogi dyndały w lekko musujšcej wodzie, a na twarzy i piórach czuła chłodzšcy wodny pył, który wytwarzały dysze fontanny. Trójskrzydłe Pligansy siedziały na powykrzywianych pasach metalu o tęczowych barwach i cicho do siebie syczały, nie przerywajšc dokładnego przepatrywania wody pod sobš, w poszukiwaniu utopionych, albo dryfujšcych owadów. Spokojnie kršżšce elementy fontanny nie zakłócały im spokoju.
Wodne kwiaty rosły obficie w stojšcej wodzie zbiornika. Ich gwiadziste, zielone licie pokrywały większoć nakrapianej słońcem powierzchni. Mokersy o okršgłych twarzach i błyszczšcych oczach pod ich osłonš konkurowały z Pligansami o chitynowy pokarm. Oczywicie pozwolono się rozmnażać tylko tym, których kolor skóry pasował do nawierzchni otaczajšcej fontannę.
W to idylliczne otoczenie wkroczyła postać, która wszystkich, z wyjštkiem jednej, ekscentrycznej uczonej, wyprowadziła z równowagi.
Dziwnie było widzieć go w cywilnym ubraniu. Wiedziała, że to wcale nie oznacza, że porzucił wojsko. Częć jej współplemieńców sšdziło, że Ziemianin nigdy nie może całkowicie porzucić kariery militarnej.
Gdy się zbliżał - zaczęła studiować jego twarz. Choć wielu Wa-isów potrafiło mówić relatywnie prostym językiem, było prawdopodobnie mniej niż tuzin osobników, którzy mogli szybko i popraw-
226
nie interpretować wyraz twarzy Ziemian, bez uciekania się do materiałów ródłowych.
Ci, którzy dotšd relaksowali się wokół fontanny, uciekali z rozczochranymi czubami, starajšc się jak najbardziej oddalić od nadchodzšcego Ziemianina. Ci, którzy wiedzieli o Lalelelang spoglšdali w jej kierunku i szeptali co do swych towarzyszy, gdy myleli, że nie patrzy.
Jako, że nie mogła umiechnšć się zewnętrznie, umiechnęła się do siebie. Ziemianin otworzył sobie przejcie przez uniwersyteckie tereny równie łatwo, jak starożytne statki rozcinały fale Morza Po-pememem.
Teraz stał blisko, patrzšc na niš przez fotochromatyczne szkła, których Ziemianie używali, by zmniejszyć blask słońca Mahmaha-ru. Ich wzrok był ostrzejszy, niż Waisów, a ich oczy, bardziej wrażliwe. Najlepsi z jej przyjaciół uciekliby z trwogi, zrodzonej z takiej bliskoci. Ona po prostu uniosła czubek skrzydła w pozdrowieniu.
- Minęło dużo czasu, Lalelelang.
- Wiele lat. Czy twoje życie upływa spokojnie, pułkowniku Stra-at-ien?
Poruszył mięniami twarzy, by okazać uczucia. Jak zwykle fascynowało jš ich działanie.
- Cišgle masz trudnoci z nazywaniem mnie Nevan.
- Już dawno temu wróciłam do cywilizowanego zachowania Waisów. Mogę cię nazywać jak zechcesz, Nevan, w tylu językach, w ilu zechcesz.
- I kilka razy to zrobiła, o ile sobie przypominam.
Odsuwajšc się na brzeg platformy, zatoczyła opadajšcy hak skrzydłem. Nie wiedziała, czy rozpoznał ten gest, ale i tak usiadł koło niej. Jego wielkoć już jej nie denerwowała, ale wcišż prowokowała zdziwione komentarze wród tych, którzy jeszcze nie uciekli z o-kolic fontanny.
- Musi być co bardzo ważnego, że po raz drugi przyjechałe na mój wiat,
Wędrował wzrokiem po wypielęgnowanych terenach, nieskazitelnie uformowanych wzgórzach, dziwnych drzewach i krzewach. Gdy jego spojrzenie napotykało na którego z ciekawskich Waisów, pospiesznie i niepewnie odwracali oni oczy.
- Tego, co muszę ci powiedzieć, nie mogę powierzyć nawet zabezpieczonym, międzyplanetarnym kanałom komunikacyjnym. Potrzebuję twojej pomocy.
227
Zesztywniała w widoczny sposób.
- Udzieliłam ci pomocy póki trwała wojna. Teraz oddaję się swoim badaniom w ciszy i spokoju, jak przystoi komu w moim wieku.
- A co z twojš wielkš hipotezš?
- Przysparza mi mniej trosk, niż kiedy. Pokiwał głowš.
- Niektórzy ludzie sšdzš, że choć wojna oficjalnie się skończyła, jej duch cišgle jest obecny.
Rozważyła to, po czym wyjęła nogi z wody.
- Chodmy się przejć. Zbyt długo siedziałam na słońcu.
Czubek jej głowy sięgał mu jedynie do dołka. Poprowadziła go na zielono-żółtš łškę, ocienionš drzewami o szerokich liciach. Jaskrawo ubarwione, małe skrzydlaki migały i wirowały nad trawš. Zakres ich lotu ograniczony był delikatnym migotaniem pola siłowego. Mała grupa studentów obserwowała jakie zamknięte w klatkach stworzenia, ale gdy zauważyli nadchodzšcych, szybko się oddalili.
Wojna skończyła się dawno temu. Jej życie ułożyło się w wygodny schemat. A teraz pojawił się ten duch z trudnej przeszłoci, ten Ziemianin. Wtargnšł na powrót w jej życie z żšdaniami, których doniosłoć mogła sobie jedynie wyobrażać. On, bez wštpienia, nie uważał tego za obcesowe, ale czego w końcu można oczekiwać po owłosionym naczelnym?
Przysiadła pod najbliższym drzewem spuszczajšc stopy do kolejnego zbiornika, będšcego miniaturš tego, który opucili. On jako tymczasowe siedzisko wykorzystał fantazyjnie umieszczony, połamany pień.
- Jestem gotowa - westchnęła z rezygnacjš. - Opowiadaj.
Wyjanił dokładnie i z dyskretnym ożywieniem.
Gdy skończył, zapatrzona była na żywopłot, który tworzył zielo-no-purpurowš barierę na odległym końcu łški. Obsypany był dojrzewajšcymi, czarnymi jagodami. Ogarnęło jš dziwne przeczucie, że nie będzie miała czasu, by je zrywać. Kamienie w jej trzewiach zadwięczały.
Pajęczak polujšcy w pobliskich krzewach plunšł globulkš lepkiego luzu w pożywiajšcego się miodojada. Usidlony i obcišżony kleistš kroplš owad opadł spiralš na ziemię, bezskutecznie walczšc o uwolnienie skrzydeł. Pomylnie wystrzeliwszy ładunek sprężonego powietrza i lepiszcza ze specjalnego worka, pajęczak rzucił się na łup, pokrywajšc go swym pasiastym odwłokiem.
228
Ta scenka przypomniała jej o czym.
- To musi być częć zmowy Ampliturów - wyjaniał Straat-ien. -Ten Cast-creative-Seeking nie może działać na własnš rękę, albo w imieniu jakiej małej grupki renegatów. Indywidualna inicjatywa jest obca temu gatunkowi. - Twarz jej przyjaciela wykrzywił grymas. - To jest wbrew Celowi. Ampliturowie wszystko robiš jednomylnie.
- Jeli szczegóły twoich informacji sš prawdziwe - owiadczyła wyważonym tonem - to mamy tu do czynienia z całkowicie nowš i poprzednio nieuwzględnionš politykš Ampliturów. Prawda jest wystarczajšco przejrzysta. Chcš pomóc Ziemianom przejšć kontrolę nad Gromadš, a potem spróbujš uzyskać władzę nad Ziemianami. Użyjš twoich braci do zdobycia tego, czego sami nie potrafili zdobyć.
- Oni twierdzš, że chcš tylko doradzać - odrzekł. Gestykulowała z rozmachem:
- Tak jak doradzali Krygolitom, Mazvekom i wszystkim pozostałym byłym sojusznikom. - Głos jej przycichł. - Musisz im oddać sprawiedliwoć. To jest bardziej subtelne. Dużo bardziej subtelne. To jasne, że włożyli wiele wysiłku, by was lepiej poznać. Chcieli nie tylko wykorzystać waszš powojennš frustrację, ale i waszš rasowš pychę. - Jej oczy powoli się rozszerzyły, gdy zaczęła kojarzyć jego obecnoć ze swojš ocenš wydarzeń. - Chyba nie mylisz, że to się może udać?
Straat-ien na próżno próbował zidentyfikować co zwisajšcego z niskiej gałęzi drzewa, po drugiej stronie łški.
- Nie wród ludzi wykształconych. Ale jeli chodzi o wielkš masę prostych Ziemian, to szczerze mówišc, nie wiem. Mój gatunek zawsze pocišgały marzenia o absolutnej władzy. To stwarzało problemy od zarania cywilizacji. Potencjalni despoci, jak ten generał Le-vaughn, spełniajš zwykle rolę zapalnika.
Pióra na jej piersi drżały od szybkiego oddechu pod jaskrawo ubarwionymi pasmami metalizowanej materii.
- Wiesz, że jeli rodzaj ludzki ucieknie się do przemocy, by wyrównać prawdziwe, czy wyimaginowane krzywdy, Gromada będzie zmuszona stosownie zareagować.
- To nie miałoby znaczenia. - Nie patrzył na niš. - Nie mielibycie szans.
- Massudzi by walczyli, a jeli chodzi o logistykę, to w y nie mielibycie szans.
229
- Może - przyznał. - Ale z pomocš Ampliturów i ich wielu byłych sprzymierzeńców, nie wiem. Siły mogłyby być wyrównane.
- Bez względu na rezultat, Ampliturowie wyjdš z tego wzmocnieni - powiedziała z goryczš.
- Nie mogliby nas kontrolować.
Z jej dzioba dobyło się zniecierpliwione klikanie:
- Oni nie chcš was kontrolować. Oni chcš was zorganizować. Jestecie wspaniałymi wojownikami, ale nie jestecie zbyt rozwinięci w pozostałych sprawach. Ampliturowie sš prastarzy i mšdrzy. Mylę, że gdyby było potrzeba, to posunęliby się nawet do powięcenia kilku z nich, by was przekonać. Zrobiš wszystko, co konieczne, by zdobyć wasze zaufanie. Wtedy, za sto lat, albo za tysišc, albo jeszcze póniej, wasza rasa zorientuje się, że spełnia ich polecenia, nawet nie zdajšc sobie z tego sprawy. Bo gdy dacie im doć czasu, ich inżynierowie od neurologii znajdš sposób, by zrównoważyć, obejć, albo w inny sposób pokonać specyficzne mechanizmy obronne waszych umysłów. Gdy to się już stanie, okaże się, że sugerujš was tak samo, jak sugerowali Waisów, czy Massudów. Będziecie janczarami, a niezależna inteligencja stanie się tylko wspomnieniem w całej galaktyce. A co najgorsze, będziecie wierzyć, że to włanie w y panujecie nad sytuacjš.
- Tak włanie widzi te rzeczy większoć z nas w Kadrze. Ale nie wszyscy. Jeszcze nie. W takiej chwili dobrze jest poznać zdanie kogo, kto nie jest Ziemianinem.
- Więc przyleciałe do mnie. - Obserwowała ciemny kształt, który z gracjš przemy kał w wodzie obok jej stóp, zainteresowany jedynie jedzeniem i rozmnażaniem. W tym momencie przytłaczał j š ciężar całego życia pełnego trudnej pracy i pozazdrociła pływakowi prostoty egzystencji. Nie mogła być tak szczęliwa, bowiem cišżyło na niej przekleństwo inteligencji.
- Jestem zmęczona, Nevan. I choć bardzo obawiam się o przyszłoć, jestem coraz mniej przekonana, czy powinnam zajmować się jej naprawianiem. Przy mojej polit...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin