Nowy1.txt

(18 KB) Pobierz
Alan Dean Foster

Krzywe zwierciadło

tom II trylogii Przeklęci




Dla Harry'ego E. Fischera, krzepkiego żeglarza i bratniego włóczęgi



Rozdział 1



Kończšc dwanacie lat, Randżi wiedział już, że lubi zabijać. Rodzice nie kryli aprobaty. Inaczej być przecież nie mogło.
Od Prób dzieliły go wówczas jeszcze cztery lata. Cztery lata edukacji, zdobywania dowiadczeń, cztery lata nabierania sił i słusznego wzrostu. Z czasem rosła wiara w jego możliwoci, podziw dla wyrażanej łagodnym głosem pewnoci siebie; stawiano go za wzór.
Ale nikt mu nie zazdrocił. Zazdroć mogła lęgnšć się tylko w prymitywnych umysłach tych potworów, które postawiły sobie za cel zniszczenie cywilizacji. Tutaj nie było miejsca na emocje tego pokroju. Czyż wszyscy kadeci nie dšżyli do tego samego, czyż nie ożywiał ich wspólny entuzjazm? Osišgnięcia przyjaciół godne były słów uznania, a nie zawici. Przecież każdy pragnie, by w boju osłaniał go jak najwprawniejszy w wojennym rzemiole towarzysz.
Współzawodniczšc, kadeci tylko zagrzewali się nawzajem do coraz większych wysiłków.
Kiedy, przed nadejciem potworów, cywilizacja ogarniała niewstrzymanie coraz większe połacie kosmosu. Chaos ustępował z wolna, porażki były rzadkie, a stracony grunt zawsze w końcu odzyskiwano.
Jednak około tysišca lat temu trafiono na sojusz potworów. I nic nie było już takie, jak kiedy.
Niektórzy sporód obcych przedstawiali sobš paskudny zgoła widok, a cieżki ich mylenia były wręcz odrażajšce. Inni jednak przypominali gatunek, który wydał Randżiego. Najgorsze wród nich
były pewne zgoła nieprzewidywalne monstra, istoty dzikie i niewiarygodnie przebiegłe, a przy tym inteligentne i straszne w walce.
Od pewnego czasu pojawiały się zawsze w pierwszych szeregach wroga, który dzięki temu odniósł wiele zwycięstw. Jednak ostatecznie udało się powstrzymać jego pochód i sytuacja wojenna zaczęła się stabilizować. Jeszcze trochę a ludy cywilizowane odrobiš straty i wyzwolš te wszystkie nieszczęsne rasy, które od stuleci cierpiš pod knutem potworów.
Randżi i jego przyjaciele wiedzieli, że nie może być inaczej. Zostali wyszkoleni na wspaniałych żołnierzy i wzorowych obywateli. Nikt i nic nie zdoła oprzeć się wiatłu prawdy, gdy doborowi wojownicy, tacy jak Randżi-aar, ruszš na pierwszš linię frontu, by bronić zdobyczy cywilizacji.
Cywilizowane istoty nie znajš zazdroci, ale zazdroć to jedno, a duma to drugie, szczególnie uzasadniona duma. W grupie młodzieńców od piętnastu do siedemnastu lat drużyna Randżiego zajmowała jednš z najwyższych lokat. Prawdę mówišc, na całym Kossut tylko jedna drużyna uzyskiwała regularnie podobne wyniki. Była to grupa ćwiczšca w okręgu Kizzmat, po drugiej stronie łańcucha gór Massmari, w pobliżu wideł rzek Nerse i Joutoula. Doć blisko, by nawišzać przyjaznš rywalizację, szeroko zresztš rozreklamowanš przez media. W trakcie końcowych egzaminów obie drużyny bez kłopotów zakwalifikowały się w swej grupie wiekowej do planetarnych finałów.
Matka i ojciec Randżiego czerpali sporo skrywanej dumy z przychodzšcych tak łatwo postępów syna i jego przyjaciół. Ostatecznie też mieli w tym swój udział, pomimo że żadne z nich nigdy nie próbowało wojaczki. Ojciec Randżiego pracował w zakładach produkujšcych mikropodzespoły elektroniczne, matka była nauczycielkš. Bez wštpienia jej talenty pedagogiczne odegrały znaczšcš rolę w dobrym wychowaniu Randżiego, jego młodszego brata Saguio i ich maleńkiej siostry imieniem Synsa.
Wprawdzie, jak wspomnielimy, kadeci nie wiedzieli, co to zazdroć, jednak należy uznać za szczęliwy traf, że Randżi nie we wszystkim był najlepszy. Jego przyjaciel, Biraczii-uun, miał więcej siły, Kossinza-iiv za szybciej biegała. Jednak to włanie Randżi reprezentował najlepszš kombinację cech, czynišcš zeń idealnego wojownika, co znajdywało odbicie w jego indywidualnej punktacji. Bez wštpienia wyróżniał się też bystrociš umysłu.

Miał dopiero szesnacie lat, ale mimo to podczas ćwiczeń często wyznaczano go na dowódcę. Stanowiska wodzów i strategów piastowali zwykle chłopcy ze straszych grup, siedemnasto- i osiem-nastolatkowie i nie zdarzyło się dotšd, by powierzano je podobnym młodzikom. Randżi doceniał wyróżnienia i nie zawodził. Obdarzony sporym zmysłem organizacyjnym, zapałem i determinacjš, wiódł swoich od sukcesu do sukcesu; rzadko bywało inaczej.
Cieszył się ze spadajšcych nań zaszczytów, wiedział bowiem, ile radoci sprawia swymi osišgnięciami rodzicom. Sam nie przywišzywał większej wagi do otaczajšcego go podziwu, mylał tylko o tym, jak dobrze wykonać powierzone mu zadania, i niecierpliwie wypatrywał końca szkolenia.
Był wiadom, że zawsze może zdarzyć się jaka porażka. Wiedział też, że nawet najlepsi kadeci załamywali się czasem w ogniu walki. Nikt ich za to nie potępiał. Przesuwano ich po prostu na inne odcinki, gdzie wspierali wysiłek wojenny zgodnie ze swymi umiejętnociami.
Randżi ze spokojem wypatrywał finału. Był gotowy. Nie zamierzał zawieć. Nie mógł zawieć. Jak wszyscy, chciał być żołnierzem, a nawet więcej: czuł, że musi nim zostać. Wiedział, że po to się włanie urodził. Aby zabijać i, być może, zginšć samemu w obronie cywilizacji. Walczyć z prawdziwym przeciwnikiem, którego dotšd znał tylko z symulacji.
Podczas ćwiczeń usiłował zawsze wmówić sobie, iż to nie test, nie ułuda, ale rzeczywista walka. Że naprawdę unicestwia potwory, eliminuje je kolejno, by uchronić przed zagładš swój wiat, cywilizację, przyjaciół.
No i aby pomcić swych prawdziwych rodziców.
Podobnie jak rodzice większoci przyjaciół z kompanii, zginęli oni podczas inwazji potworów na Housilat Wraz bratem i siostrš został potem zaadoptowany przez rodzinę z planety Kossut.
Od najwczeniejszych lat zgłębiał historię owej batalii, aż wszystkie szczegóły zapadły mu głęboko w pamięć. Wiedział, że potwory zaatakowały bez ostrzeżenia i w swym dzikim pędzie do destrukcji nie zostawiły kamienia na kamieniu. Spustoszyły powierzchnię planety tak dalece, że nie nadawała się już do zamieszkania. Tylko kilka wahadłowców wymknęło się z pułapki, unoszšc nielicznych szczęliwców, między innymi jego samego z rodzeństwem. Czekajšcy na orbicie okręt wojenny zabrał ich potem na Kossut.
Nauczyciele opowiedzieli mu to wszystko dopiero wtedy, gdy
podrósł nieco i sam spytał o los prawdziwych rodziców. Miał już doć lat, by zrozumiawszy przyczyny tragedii, rozwinšć w sobie chłodnš determinację. Z jej to bagażem wkroczyć miał w dorosłoć.
Pamięć okrutnego losu Housilat towarzyszyła mu podczas rozwišzywania każdego testu, podczas wszystkich ćwiczeń. Starał się być lepszym kadetem niż koledzy, których życie nie dowiadczyło wcale mniej okrutnie.
W plutonie było ich dwudziestu pięciu, dokładnie tylu, ile etatów przewidziano dla standardowej grupy szturmowej. Ćwiczyli razem od dzieciństwa, zostawiajšc niezmiennie w pobitym polu kolejnych szkolnych przeciwników, a teraz zbliżał się najważniejszy moment edukacji. Niektórzy wypatrywali go radonie, inni z obawš. Randżi aż płonšł z niecierpliwoci.
W pewnej chwili okazało się, że pluton Randżiego pokonał już wszystkich konkurentów i znalazł się na samym szczycie tabeli rywalizacji. Sporód setek szkolonych na planecie grup ta drużyna okazała się plutonem niekwestionowanych mistrzów. Na drodze do ostatecznego sukcesu stał tylko znany już oddział z okręgu Kizzmat. Znany, ale tajemniczy zarazem, zwyciężajšcy przeciwników z niemal takš samš biegłociš, jak grupa Randżiego.
On sam nie widział powodów do niepokoju. Mniejsza o wspaniały dorobek punktowy rywala, pluton Randżiego też nie dostał niczego za darmo. Kadeci ciężko zapracowali na sukces i wiedzieli dobrze, ile sš warci.
Instruktor Kouuad był niższy, niż się wydawał. Jego sylwetkę ukształtowało dowiadczenie wojenne i wiele zaszczytów, którymi go obsypywano. Rzadko kierowano jemu podobnych wiarusów do szkolenia grup młodszych kadetów. Randżi i koledzy nie od razu pojęli, jak wielkie wyróżnienie ich spotkało, jednak z czasem zaczęli wysoko cenić sobie przewodnictwo Kouuada.
We wczesnych latach kariery wojskowej Kouuad-iel-an odniósł poważnš ranę, której skutków nawet najlepsi lekarze nie potrafili całkowicie zneutralizować. Plotka głosiła, że stało się to podczas walki wręcz z najgorszymi potworami przeciwnika. Nawet pozostali nauczyciele odnosili się do Kouuada ze sporym szacunkiem, a co dopiero kursanci.
Szeptano też, iż grupa posiadajšca takiego instruktora z miejsca zyskuje przewagę nad pozostałymi i że nie jest to do końca sprawiedliwe. Ale władze szkoły nie chciały słuchać podobnych narzekań. Drużyna z Siilpaan jest po prostu dobra, powtarzali.

Poza tym, to nie instruktor zdobywa dla niej punkty, ale sami kadeci. Randżi i jego przyjaciele wiedzieli jednak, komu zawdzięczajš swe sukcesy.
- Muszę was ostrzec - powiedział pewnego ranka stary wiarus, gdy jak zwykle zebrali się przed kolejnymi ćwiczeniami. - Dotšd rozbijalicie wszystkich w puch, ale okręgowe rozgrywki dobiegły końca. Przed wami planetarny finał. W cišgu kilku najbliższych dni rozstrzygnie się, kim zostaniecie, jaka sposobnoć kariery będzie wam dana. Nie zapominajcie, że kursanci z Kizzmat również o tym wiedzš. Ich dorobek jest porównywalny z waszym. Widziałem rejestry. Nie spotkalicie jeszcze takiego przeciwnika. - Kouuad chodził w tę i z powrotem przed wielkim ekranem symulatora. - Lepiej, żeby bšbelki sukcesu nie uderzyły wam do głowy. Wasze dotychczasowe zwycięstwa to już historia. W walce, tak prawdziwej, jak symulowanej, liczy się tylko to, co nadejdzie. Tak wyglšda prawda. Pamiętajcie też, że teraz, dokładnie w tej chwili, tamta grupa słyszy podobne słowa. Będš przygotowani nie gorzej niż wy. - Przystanšł i umiechnšł się z dumš. Zmrużył starcze oczy, które aż do przesytu napatrzyły się już na mierć. - Zdobylicie już wszystko i została wam tylko jedna rozgrywka: o mistrzostwo planety. Pamiętajcie, iż pot...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin