Nowy29.txt

(23 KB) Pobierz
Rozdział 29
   
   
   Nadzorował atak na obsadzonš przez Mazveków grań, która blokowała dostęp do jednego z ważniejszych miast. Siedział w patrolowcu, jedynym sensownym na tej planecie rodku transportu powietrznego, gdy drużyna Krygolitów na ligaczach zaleciała walczšce oddziały od tyłu. Bezporednia osłona toczyła akurat walkę z samolotami wroga i niczego nie dostrzegła.
   Nie był to nawet planowy atak. Jaruselka była w tym momencie w drugim patrolowcu, który koordynował celnoć ostrzału i kršżył poza zasięgiem ognia. Jej pojazd zawisł natychmiast u stóp skalnego urwiska, które dawało pewnš osłonę przed pociskami. Krygolici byli równie zdumieni, jak wszyscy. Wystrzelili tylko kilka razy, by osłonić odwrót, i pognali w kierunku wylotu tego samego wšwozu, z którego się wyłonili.
   Jeden z wystrzelonych na olep pocisków trafił w granitowš cianę bezporednio nad patrolowcem Jaruselki. Pilot nie miał najpewniej nawet szansy, by dojrzeć, co go zabija, a ekrany ochronne były niczym wobec tysięcy ton sypišcego się na pojazd skalnego gruzu. Całoć runęła ciężko na dno doliny.
   Kaldaq miał to cišgle przed oczami: pękajšce poszycie, miażdżone stabilizatory, deszcz plastikowych odłamków spadajšcy wraz z kamieniami. Z pojazdu i jego pasażerów mało co zostało. Może to i dobrze, mylał. Wolał pamiętać jš takš, jaka była za życia.
   Od tamtej pory wykonywał wszystkie obowišzki jakby w otępieniu, walczył i patrzył na mierć innych, znosił z cierpieniem paskudny klimat wiata, którego mieszkańcy nie mieli nawet pojęcia, czemu te obce potęgi ich masakrujš.
   Przy każdej okazji składał wniosek o przeniesienie na jakš innš planetę, jednak przełożeni odrzucali niezmiennie wszystkie proby Kaldaqa. Jako weteran był potrzebny tutaj. Z czasem stawanie do raportu zmieniło się w cykliczny rytuał przypominajšcy bolenie o osobistej tragedii.
   Kaldaq wiedział, że na tej straconej planecie nie było nic wartego mierci Jaruselki. Nic uzasadniajšcego cierpienia żołnierzy. Gromada traciła kolejne góry i kolejne doliny, aż trzeba było opucić i tę, w której zginęła Jaruselka. Pozostał im już tylko wšski skrawek lšdu na zachodzie, same fiordy i urwiska spadajšce wprost do lodowatego oceanu Kantarii.
   Przegrana przychodziła powoli, bowiem co pewien czas udawało się odnieć jakie zwycięstwo, ale obrót spraw był jasny i wcale nie podnosił Kaldaqa na duchu. Gorzej nawet, skłaniał do zaniedbywania obowišzków. Planeta była stracona.
   Tę wojnę obie strony toczyły ze zmiennym szczęciem, tak było już od setek lat. Zwycięstwa i klęski. Oddadzš Kantarię, za to zwyciężš gdzie indziej.
   Kaldaq wiedział też, że tutaj o klęsce decydowała w pierwszym rzędzie sama planeta. Wczeniej czy póniej kto zarzšdzi całkowitš ewakuację niedobitków i pechowi Kantarianie stanš się mięsem armatnim dla Celu. Ampliturowie zmieniš ich genotypy i żegnaj spokojny ludu Kantarii. Nigdy nawet nie zrozumiesz, co się z tobš stało.
   Żołnierze nie powinni myleć za dużo o takich sprawach. Zresztš jego nie będzie już wtedy wród żywych i nie ujrzy ostatecznej klęski Kantarii.
   Kiedy, w przyszłoci, kiedy wyrzuci się już Ampliturów z tej częci Galaktyki, Gromada zawita tu znowu i oswobodzi mieszkańców planety. Bo przecież tak włanie będzie. Ale na razie w życiorysie Kaldaqa przybędzie czarna karta opisujšca odwrót, porażkę. Nie szkodzi, że będzie to klęska przez niego niezawiniona.
   Może wytrzymajš tu jeszcze wiele lat, nawet sto, jeli okopiš się i ukryjš, ale czy warto marnować siły, które gdzie indziej mogš zadecydować o zwycięstwie? Lepiej uznać się za pokonanego na drugorzędnej planecie, ale zdobyć innš, ważniejszš. Z tym Kaldaq mógłby się pogodzić, podobnie jak ze mierciš Jaruselki.
   Jednak to drugie nie było takie proste.
   Minęło doć czasu, aby mógł znaleć nowš partnerkę, ale nic go w tym kierunku nie cišgnęło, chociaż wiedział przecież, że Jaruselka nie pragnęłaby wcale widzieć go osamotnionym. Tak samo byłoby, gdyby zdarzyło się odwrotnie... Kaldaq coraz częciej żałował, że to nie jego los zabrał. Ale co się stało, to już się nie odstanie. Był przecież dowódcš, i wyglšdało na to, że nigdy w życiu nie będzie już nikim innym.
   Od szeregu dni padał wcišż ten sam, ulewny deszcz. Jak zwykle, bardziej dokuczał jego podkomendnym niż wrogowi. Latajšce stanowisko dowodzenia unosiło się nad wschodnim wejciem do doliny. Widział z góry, że zarzšdzony chwilę wczeniej odwrót jest już w pełnym toku, a artyleria Krygolitów położyła ciężki ogień, pustoszšc przy tej okazji pobliskš wioskę i otaczajšce jš pola.
   Massudzi próbowali stawiać opór, zdołali nawet opanować częć wschodniego wylotu doliny, ale wszystko to na nic. Horda Mazveków zalała obrońców i wybiła niemal wszystkich. Ocalały podoficer kazał wycofywać się z zachowaniem możliwie jak największej dyscypliny.
   Jeszcze jeden spłachetek ziemi w rękach wroga. Będš musieli opucić tę dolinę, te góry. Zostawić Kantarian Ampliturom. Kaldaq nie po raz pierwszy musiał być wiadkiem krwawego odwrotu i zobojętniały wypełniał już tylko swoje obowišzki. Nic ponadto.
   Nie było żadnych widoków na posiłki. To wiedział z góry. Gdzie indziej było jeszcze gorzej.
   Pora ruszać. Pora wynosić się z tego wiata. Następny rok walki o te skały nie wskrzesi Jaruselki, nie zmieni losów tej wojny. Kaldaq spojrzał na projekcję terenu. Kolejna dolina w rękach wroga. Przyjdzie okopać się na następnej grani i zaczšć wszystko od nowa. Ale po co? W końcu i tak morze zaszumi im za plecami. I tak załadujš się w końcu do wahadłowców w nadziei, że zdołajš uciec żywi z orbity. Skok w podprzestrzeń może się uda, ale nie wiadomo, czy Ampliturowie nie polecš ich ladem... Cóż, dobrze chociaż, że pod rzšdami nowych panów zdziesištkowani tubylcy nie będš już cierpieć.
   Przygotowania do odwrotu były na ukończeniu, gdy do centrum dowodzenia przybiegł zdyszany podoficer. Jego pancerz był w kilku miejscach ponadpalany, za żołnierzowi brakowało lewego ucha. Szpitale polowe na Kantarii nie dysponowały sprzętem do regeneracji tkanek.
    Komandorze!
    Co, żołnierzu?  Kaldaq opucił dłoń z komunikatorem.
    Nie możemy uciec.
    Dlaczego?  Kaldaq był spokojny, w najgorszym razie podzieli tylko los ukochanej.
   Jaruselko, Jaruselko, jestem zmęczony i tęskniš za tobš.
    Skanery wychwyciły niespodziewanš szpicę Krygolitów w wšwozie tuż za nami. Majš pociski ziemia-powietrze i system naprowadzania. W obecnej sytuacji...
    Znam nasze położenie. Zażšdać od jednostek wsparcia uderzenia na ich pozycje.
    Nie da się inaczej, komandorze? Wróg jest bardzo blisko, przy ogniu z dużego dystansu też możemy oberwać.
    Skoro jest tak jak mówisz, to nie mamy wyboru  rzucił obojętnie Kaldaq.  Inaczej postršcajš nas kolejno. Z przodu blokujš drogę duże siły nieprzyjaciela, za nasze pojazdy nie wzniosš się na pułap szczytów, które otaczajš tę dolinę. Możemy wycofywać się tylko w jednym kierunku. Uda się czy nie, trzeba spróbować. Przynajmniej zabierzemy ich paru ze sobš. Swojš drogš, chciałbym wiedzieć, jak przedostali się przez naszš sieć czujników.
    Podejrzewamy, że podkopywali się od dawna i czekali z zasadzkš na chwilę, aż zaczniemy się wycofywać. Albo dopiero co przybyli do tego sektora. Majš lizgacze nowego typu, o wiele szybsze i zdolne do lotu tak blisko podłoża, że prawie nie można ich wykryć tradycyjnymi metodami.
    Słyszałem o nich  mruknšł Kaldaq.
   Podoficer spojrzał z niepokojem na wyranie wyczerpanego dowódcę i pomylał, że należy pomóc starszemu wiekiem i stopniem Massudowi.
    Zatem prosimy o ostrzał?
    Tak. Niech nie szczędzš siły ognia. Mniejsza o precyzję.  Kaldaq sprawdził, czy ma broń przy pasie. Przez całe lata nosił jš jakby to był brelok. Teraz mogła się przydać. Sprawdził jš. Była w pełni naładowana. Od kiedy Ampliturowie zaczęli rozsiewać mikroustroje pożerajšce zawartoć baterii, takie rzeczy należało kontrolować nieustannie.
    Ostrzec oddziały i przekazać, aby trzymali się jak długo będš mogli. Spróbujemy zgrać to wszystko w czasie. Poproszę o dziesięć minut przerwy na wycofanie naszych sił z doliny. Jeli będziemy mieli szczęcie, Krygolici nie zdšżš wyjć z ukrycia, aby nas dopać.
   Dowództwo wsparcia taktycznego miało obiekcje. Osłona odwrotu nie należała do łatwych zadań. Kaldaq musiał wyjanić dokładnie, że im wczeniej dostanš ogień na podanš strefę, tym większa szansa, że wyjdš z tego żywi.
   Powodzenie nieprzyjacielskiej taktyki nie martwiło go ani trochę. W takim terenie trudno było połapać się, gdzie zaległy własne wojska, a co dopiero mówić o wrogu. Kto musiał popełnić błšd i nie pora, by to rozpamiętywać. Teraz trzeba walczyć.
   Pojazd dowodzenia był wolniejszy od zwykłych patrolowców, ale posiadał grubszy pancerz. Kaldaq nie mylał o sobie, ale o ocaleniu tych, którymi przyszło mu dowodzić. Starszyzna rodu pochwaliłaby takš postawę.
   Tak duży pojazd był kuszšcym celem. Normalnie nie ruszał się bez osłony, ale po nieudanym szturmie doliny Kaldaqowi zostało za mało żołnierzy, aby wyznaczyć eskortę.
   Próba zamaskowania byłaby i tak daremna, nawet najprymitywniejsze czujniki wykryjš co tak dużego. Postanowił, że usunie z pokładu wszystkie zbyteczne osoby, co pozwoli podwoić obsadę lizgaczy szturmowych i transportowców. Jeli pojazd dowodzenia ruszy pierwszy i skieruje się wprost na pozycje Krygolitów, może uda się zmylić przeciwnika lub przynajmniej cišgnšć ogień na siebie. Opancerzony kadłub nie podda się od razu i otworzy drogę ucieczki reszcie oddziału.
   Może być i tak, że wróg przejrzy podstęp. Setki lat walki pozwoliły obu stronom poznać całkiem dobrze taktykę przeciwnika.
   Kaldaq nie wahał się. Wiedział, na czym polega dowodzenie i uważał, że jeli ta akcja dywersyjna pozwoli ocalić chociaż kilku żołnierzy więcej, to warto próbować.
   Już niedługo sp...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin