new 7.txt

(25 KB) Pobierz
clena
rt szedł pierwszy, kilka stóp przed niš. Posługiwał się ma-by od czasu do czasu odršbać niš gałš przegradzajšcš cieżkę. Jasne promienie słońca, Gimelhai, przesšczały się e przez korony drzew. Wiosenne powietrze było ciepłe.
clena cieszyła się, że tempo marszu nie było zbyt ostre. jej ciała był rozłożony w sposób odmienny od wzorca, do i była przyzwyczajona. Sprawiało to, że sam marsz stawał ykownym przedsięwzięciem. Zastanawiała się, jak ludzkie i mogš się poruszać, majšc przez większš częć życia tak biodra. Być może była to cena, jakš musiały płacić za lie na wiat wielkogłowych dzieci, zamiast urodzić je a potem rozsšdnie wsunšć dziecko do poporodowej
aent - delikatna zmiana kształtu jej ciała, tak by wyda-ardziej podobne do ludzkiego - był jednym ze szczegól-aujšcych aspektów jej wizyty w ziemskiej kolonii. Z pew-t mogłaby w podobny sposób - nie rzucajšc się w oczy - l się między tubylcami w wiecie gadopodobnych Soran onych z wypełnionych sokiem piercieni, Jophuran. pdczas tego procesu nauczyła się znacznie więcej na te-|li fizjologicznej niż od instruktorów w szkole. l niedogodnoci były poważne i zastanawiała się, czy nie eksperyment.
i - glif frustracji zatańczył na koniuszkach jej witek. - pierwotnego kształtu mógłby w tym momencie koszto-Wysiłku niż było to warte.
toanice tego, czego można było oczekiwać nawet od |nieustannych adaptacji tymbrimskiej fizjologii. Próba byt wielu przemian w krótkim czasie groziła wywoła-atycznego wyczerpania.
chlebiało jej trochę, gdy kennowała konflikty nabierany umyle Roberta. prawdę czuje do mnie pocišg? - zadawała sobie pyta-
nie. Rok temu sam ten pomysł byłby dla niej szokiem. Nawet brimscy chłopcy wywoływali u niej nerwowoć, a Robert był cięż obcym!
Teraz jednak, z jakiego powodu, czuła więcej ciekawoć odrazy.
Było co niemal hipnotycznego w stałym kołysaniu się plecah jej grzbiecie, rytmie stšpnięć miękkich butów na wyboistym sz czy rozgrzewaniu się mięni nóg zbyt długo trzymanych w ry przez miejskie ulice. Tutaj, na redniej wysokoci, powietrze ciepłe i wilgotne. Unosiło się w nim tysišc bogatych zapachó tlen, rozkładajšcy się humus oraz stęchła woń ludzkiego potu.
Athaciena wlokła się naprzód za swym przewodnikiem wz grani o stromych stokach. Po chwili usłyszeli niski łoskot dobi jacy z daleka przed nimi. Brzmiał on jak huk potężnych silni lub - być może - jakiej fabryki. Pomruk cichł, a potem nar;
na nowo, gdy mijali kolejne serpentyny, za każdym razem odi nę głoniejszy, w miarę jak zbliżali się do jego tajemniczego  ła. Najwyraniej Robert szykował dla niej niespodziankę, Athac pohamowała więc swojš ciekawoć i nie zadawała pytań.
Wreszcie jednak Robert zatrzymał się i zaczekał na niš przy krecie szlaku. Zamknšł oczy i skoncentrował się. Athaciena odi ła wrażenie, że uchwyciła, przez krótkš chwilę, migotliwy lad mitywnego glifu uczuciowego. Zamiast jednak prawdziwego kei wania, jej umysł odebrał wrażenie wzrokowe - wysokš, tryska fontannę namalowanš w jaskrawych odcieniach błękitu i zieleni.
Naprawdę robi się coraz lepszy - pomylała. Gdy dotarła miejsca, w którym stał, zaskoczona widokiem głęboko wcišgi powietrze.
Krople, biliony maleńkich, płynnych soczewek, iskrzyły w słupach słonecznych promieni, które ostro przecinały chmi wy las. Niski łoskot, wabišcy ich już od godziny, stał się n^ grzmotem, od którego ziemia drżała, a konary drzew kołysały na różne strony. Rozbrzmiewał on echem w skałach i w kocii ich obojga. Prosto przed nimi wielki wodospad spływał po gładk jak szkło głazach i rozpryskiwał się w kanionie wytrwale rze! nym przez wieki, tworzšc pianę i wodny pył.
Było tego zbyt wiele, by wszystko ogarnšć samymi uszami czarni. Witki Athacieny zafalowały, poszukujšc, kennujšc, w j nym z tych momentów, o których czasami opowiadali tymbrim twórcy glifów, gdy cały wiat zdawał się łšczyć w sieci emp z reguły zarezerwowanej dla żywych istot. W przecišgajšcej chwili Athaciena zdała sobie sprawę, że sędziwy Garth, rai i okaleczony, potrafił jeszcze piewać.
t umiechnšł się. Athaciena spotkała oczyma jego spojrze-Iwzajemniła umiech. Ich dłonie spotkały się i połšczyły. tugš, pozbawionš słów chwilę stali razem i patrzyli na mi-cišgle zmieniajšce się tęcze przebiegajšce łukiem nad dud-niczym perkusja strumieniem - dziełem natury.
^iwne, ta epifania sprawiła, że Athaciena poczuła się smut-;zęła jeszcze mocniej żałować, że przybyła do tego wiata. ^nęła odnaleć tu piękna. Sprawiło ono tylko, że los tej ma-;ty wydał się jej jeszcze bardziej tragiczny.
ż razy wyrażała życzenie, by Uthacalthing nigdy nie przyjšł zydziału? Pragnienia jednak rzadko zmieniały rzeczywis-
bardzo kochała ojca, zawsze wydawał się jej on nieodgad-lego rozumowanie często było zbyt zawikłane, by mogła je ; jego postępki zbyt nieprzewidywalne. Na przykład fakt, że ;tę placówkę, choć dano by mu bardziej prestiżowš, gdyby to poprosił.
VL wysłał jš w te góry wraz z Robertem... Była pewna przy-| tego, że nie miało to na celu jedynie "jej bezpieczeń-;zyżby naprawdę miała za zadanie zbadać sprawę tycli rch pogłosek o egzotycznych górskich stworzeniach? Wšt-ajpewniej Uthacalthing podsunšł jej ten pomysł tylko po wrócić jej uwagę od narastajšcych kłopotów. pomylała o innym ewentualnym motywie. \ możliwe, by jej ojciec naprawdę sobie wyobrażał, że |wstšpić w zwišzek z innym... z człowiekiem? Jej nozdrza lwukrotnie szersze pod wpływem tej myli. Spokojnie, pa-l koronš, by ukryć swe uczucia, rozluniła ucisk swej Honi Roberta. Poczuła ulgę, gdy jej nie powstrzymał. vała ramiona i zadrżała.
i brała udział tylko w kilku tymczasowych, nawišzywa-yprawy zwišzkach z chłopcami i to głównie wówczas, i zadanie szkolne. Przed mierciš matki często bywało to Ikłótni rodzinnych. Mathicluannę, jej dziwnie powcišgajšca się córka, doprowadzała niemal do rozpaczy. Ojciec iy nie nalegał, by robiła co, do czego nie czuła się jesz-Iowana. |chwili, być może?
ł niewštpliwie czarujšcy i dawał się lubić. Z wysokimi ;zkowymi i przyjemnie oddalonymi od siebie oczyma stojny, jak tylko mógł być człowiek. Niemniej sam fakt, Sieć w podobnych kategoriach, szokował Athacienę. idrżały nerwowo. Potrzšsnęła głowš i zlikwidowała
rodzšcy się glif, zanim jeszcze zdšżyła się zorientować w jq turze. Była to sprawa, o której nie miała w tej chwili ochoty leć. Nawet mniej niż o perspektywie wojny.
- Wodospad jest piękny, Robercie - wypowiedziała stai w anglicu - ale jeli zostaniemy tu dłużej, wkrótce stanien całkiem mokrzy.                                         \
Najwyraniej wyrwała go z głębokiej kontemplacji.
- Och. Tak, Clennie. Chodmy.
Umiechnšł się przelotnie, odwrócił i ruszył w drogę. Jego kie fale empatyczne były odległe i niewyrane.
Deszczowy las zapuszczał pomiędzy wzgórza długie ] W miarę jak się wspinali, stawał się coraz bardziej wilgotny ny. Małe garthiańskie stworzenia, na niższych poziomach niel i bojaliwe, teraz często przebiegały z szelestem przez gęstš r noć, a od czasu do czasu rzucały im nawet wyzwanie, pis zuchwale.
Wkrótce dotarli na szczyt podgórskiej grani, gdzie ku niebi czał łańcuch kamiennych szpikulców, nagich i szarych niczyn tnę płyty biegnšce wzdłuż grzbietu jednego z tych pradawny dów, które Uthacalthing pokazywał jej w podręczniku histori mi. Gdy zdjęli plecaki, by wypoczšć, Robert powiedział jej, ż nie potrafi wyjanić, skšd wzięły się te formacje wieńczšce sz wielu wzgórz u podnóża Mulunu.
- Nawet w Filii Biblioteki na Ziemi nie ma o nich wzmia stwierdził, przesuwajšc rękš wzdłuż jednego z wyszczerbił monolitów. - Skierowalimy zapytanie o niskim priorytecie kręgowej filii na Tanith. Może za około stulecie komputery In tu Bibliotecznego wygrzebiš raport jakiego dawno wymarłej tunku, który ongi tu mieszkał, i wtedy poznamy odpowied.
- Ale ty masz nadzieję, że nie wygrzebiš - zasugerowała.
Robert wzruszył ramionami. - Chyba wolałbym, żeby to stało tajemnicš. Może moglibymy rozwišzać jš jako pierwsi.
Popatrzył na kamienie z melancholiš.
Wielu Tymbrimczyków mylało tak samo. Woleli dobrš za niż jakikolwiek zapisany fakt. Athaciena jednak do nich nie n ła. To nastawienie - wrogoć do Wielkiej Biblioteki - wyd się jej czym absurdalnym.
Bez Biblioteki i innych Instytutów Galaktycznych kultur;;
tlenodysznych. która dominowała w Pięciu Galaktykach, dawi pogršżyłaby się w totalnym chaosie - który zapewne żakom się okrutnš, totalnš wojnš.
awda większoć klanów gwiezdnych wędrowców zbyt mo-?gała na Bibliotece. Ponadto Instytuty łagodziły tylko spory dej małostkowych i kłótliwych starszych linii opiekunów. kryzys był jedynie ostatnim z serii, która zaczęła się ch na długo poprzedzajšcych powstanie najstarszych z ży-becnie gatunków.
niej ta planeta stanowiła przykład tego, co może się wyda-li zerwane zostanš krępujšce okowy tradycji. Athaciena iła się w dwięki lasu. Osłoniła oczy dłoniš, by przyjrzeć rój małych, pokrytych sierciš stworzonek przelizgiwał się na gałš w kierunku zachodzšcego słońca. i pierwszy rzut oka można by nawet nie zauważyć, że ten 'zeżył masakrę - powiedziała cicho.
rt ustawił ich plecaki w cieniu wyniosłego kamiennego H i zaczšł odkrawać plasterki sojowego salami oraz chleba l
łynęło pięćdziesišt tysięcy lat odkšd Bururalli spustoszyli ithadeno. To wystarczajšco długi okres, by mnóstwo ocala-Unków zwierzšt dokonało radiacji i wypełniło niektóre z o-;nisz. W tej chwili musiałaby chyba być zoologiem, by za-Ijakich gatunków brakuje.
i Athadeny rozpostarła się w pełni, kennujšc słabe lady ibiegajšce z otaczajšcego ich lasu.
fię to zauważyć, Robercie - powiedziała. - Wyczuwam iko żyje, ale jest opustoszałe. Nie ma tu gmatwaniny ; powinien być dziewiczy las. I nie ma nawet naj mniej -a Potencjału.
ikinšł głowš z powagš, wyczuła jednak, że odnosi się do 'stansem. Bururalska Masakra nastšpiła dawno temu, widzenia Ziemianina.
i byli wtedy nowi. Dopiero co zwolniono...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin