Palmer Diana - Ostatni najemnik.doc

(629 KB) Pobierz

 

PALMER DIANA

Ostatni najemnik

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

To było zupełnie niespodziewane spotkanie.

Callie Kirby poczuła chłód przebiegający wzdłuż kręgosłupa, i to nie tylko dlatego, że listopad w Teksasie był tego roku wyjątkowo chłodny. Bezradnie patrzyła, jak przybrany brat oddala się pospiesznie. Zawsze miała wrażenie, że traktuje ją jako przeszkodę. Ona go uwielbiała, chociaż wiedziała, że Micah Steele żywi do niej zupełnie inne uczucia. I marną pociechą był fakt, że pewnie jej matki nienawidził jeszcze bardziej. To właśnie one, kobiety Kirby, winne były temu, że od lat Micah nie utrzymywał kontaktów z ojcem. Jack Steele zobaczył kiedyś jedynego syna w objęciach swojej młodej żony i wtedy nastąpiła straszna scena. Zaraz potem matka Callie, Anna, spakowała się i odeszła, a Micah, który kończył właśnie staż specjalistyczny w ich mieście i chwilowo mieszkał z ojcem, też musiał wkrótce opuścić dom.

I chociaż od tego czasu minęło już kilka lat, ich stosunki nie uległy poprawie. Jack rzadko mówił o synu, a Callie odpowiadała ta sytuacja. Sam dźwięk jego imienia sprawiał jej ból, wolała sobie nawet nie wyobrażać, że muszą się spotykać w święta, wymieniać uprzejme uwagi i ploteczki rodzinne. Wciąż pamiętała, że kiedyś zarzucił jej chciwość i wyrachowanie. Twierdził, że leci na forsę jak jej matka. Wiedziała, że słowa mogą ranić. Jego słowa raniły ją zawsze. Ale teraz miała już dwadzieścia dwa lata i potrafiła opanować się w jego obecności, nawet jeśli na sam jego widok kolana jej drżały, a serce dudniło jak oszalałe.

Stała teraz obok swojego starego żółtego volkswagena i patrzyła, jak Micah niemal zgina się wpół, żeby otworzyć drzwiczki czarnego porshe'a, Jego gęste krótkie jasne włosy w promieniach słońca wydawały się niemal złote. Dostrzegła błysk ciemnych oczu i poważny zarys ust. Jak pamiętała, Micah uśmiechał się bardzo rzadko i to się pewnie nie zmieniło Nu- miała pojęcia, co go sprowadzało w te strony. Słyszała, ze na Stałe mieszka gdzieś na Bahamach. Jack wspominał wprawdzie, że Micah odziedziczył majątek po zmarłej matce, ale sam się chyba zastanawiał, skąd syn bral pieniądze na luksusowe życie, jakie prowadził, Fundusz powierniczy nie mógł wystarczyć na garnitury od Armaniego i sportowe auta.

Być może Micah założył prywatną praktykę? Kiedy ostatnio go widziała, był na studiach medycznych, choć pamiętała, że na uczelni miał jakieś problemy, jednak nikt w rodzinie nic znał szczegółów tej sprawy. Micah, nawet kiedy mieszkał Z ojcem, był bardzo skryty, a gdy wyprowadził się z domu, rodzina nic już nie wiedziała o jego życiu.

Popatrzyła na niego jeszcze raz. Nawet z daleka wyglądał na zmartwionego. Z całych sil starała się pohamować bolesne drgnięcie serca. Zawsze tak na nią działał. Kiedyś, jeszcze jako nastolatka, wypiła za dużo alkoholu i zaczęła go nieudolnie podrywać. Odepchnął ją wtedy, zanim zdążyła go pocałować. Pamiętała jego złość, pełne niesmaku spojrzenie i wciąż ją to bolało. Zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Kątem oka jeszcze dostrzegła, że wystartował z piskiem, niczym nastolatek cieszący się z pierwszego samochodu. Gdyby przejeżdżała policja, miałby za swoje.

Uśmiechnęła się w duchu na myśl o Micahu zakutym w kajdanki. Ciekawe, jak odnalazłby się jej elegancki, błyskotliwy, mówiący kilkoma językami i ceniący dobrą kuchnię „braciszek" w celi pełnej skazańców. Ta wizja poprawiła nieco jej humor i nawet świadomość, że jest mała szansa, aby trafił za kratki za przekroczenie prędkości, nie zdołała go popsuć.

Westchnęła ciężko, wsiadła do swojego samochodu i odpaliła silnik. Co za przedziwne spotkanie, pomyślała. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Ciekawe, dlaczego Micah ostrzegał ją, że zarówno jej, jak i ojcu może grozić niebezpieczeństwo. Sugerował, że lokalny baron narkotykowy może chcieć się na nich zemścić, ale nie miała pojęcia za co. Wiedziała tylko, że Cy Parks i Eb Scott mieli swój udział w zamknięciu kanału dystrybucji narkotyków i że Manuel Lopez obiecywał, że się zemści. Micah zdradził wprawdzie, że jest doradcą państwowych agencji przechwytujących kolejne transporty narkotyków, ale zupełnie nie potrafiła sobie wyobrazić swojego dystyngowanego brata w tak niebezpiecznej roli. Tak bardzo różnił się od najemników w stylu Cy czy Eba, że jedyna współpraca z rządową agencją, jaką dopuszczała, to konsultacja lub ewentualnie analiza jakichś materiałów, które mu dostarczali.

Mimo wszystko postanowiła poważnie potraktować jego ostrzeżenie. Po powrocie do domu zarygluje wszystkie drzwi, nabije strzelbę i nie pozwoli nikomu skrzywdzić ani siebie, ani przybranego ojca.

Wyjechała z miasta i skierowała się do kliniki, gdzie Jack Steele był rehabilitowany po wylewie.

Zastanawiała się, dokąd Micah tak się spieszył. Z tego, co wiedziała, od lat nie bywał w Stanach. Pewnie postanowił odwiedzić Eba albo Cy. Zawsze dziwiła ją znajomość wytwornego Micaha z tymi kowbojami. Na pozór wydawało się, że nie mają ze sobą nic wspólnego.

Zatopiona w myślach nic zauważyła dużego ciemnego samochodu, który jechał za nią od miasta. Mimo ostrzeżeń Micaha nie wierzyła, że cokolwiek jej grozi. Była przecież zupełnie zwyczajną, przeciętną dziewczyną. Miała ładną buzię, niebieskie oczy i zgrabną, ale nie wyzywającą figurę. Nigdy nie przyciągała przesadnego zainteresowania płci przeciwnej. Micah z pewnością nie miał takich problemów. Kiedy mieszkał z nimi, widywała go z różnymi pięknymi kobietami, Był od niej starszy o czternaście lat, zawsze więc wydawał jej się dorosły i przez to jeszcze bardziej atrakcyjny. Micah, on nie lubił małolat, co wyraźnie oświadczył jej w czasie kłótni, wśród wielu innych zarzutów. Brutalnie porównał ją wtedy do matki, która nie zaprzeczała nawet zarzutom o ich romansie. Od tamtej kłótni była do niego wrogo nastawiona i nic nie mogła na to poradzić. Wcześniej był dla niej niemal ideałem, ale wizja Micaha całującego się z jej matką sprawiła, że coś w niej umarło. Ciekawa była, czy nie kłamał, kiedy twierdził, że nie widział Anny od lat.

Dojeżdżała do skrzyżowania, zwolniła więc nieco i rozejrzała się na obie strony. W tym momencie samochód jadący z tylu wyprzedził ją i zajechał drogę. Zahamowała gwałtownie i w tej samej chwili trzech wysokich, groźnie wyglądających mężczyzn otoczyło jej auto, a jeden z nich brutalnie wyciągnął ją z kabiny. Przez kilka sekund próbowała walczyć desperacko, ale zarzucili jej na twarz chustkę nasączoną jakimś nieprzyjemnie pachnącym środkiem i po chwili straciła przytomność. Wtedy dwóch napastników wepchnęło ją na tylne siedzenie ciemnego auta, a trzeci zjechał z trasy jej samochodem. Szybko dołączył do kolegów i odjechali z dużą prędkością, zostawiając porzucony na poboczu samotny żółty samochód.

Micah Steele mocno zaciskał dłonie na kierownicy i w duchu po raz kolejny przeklinał swoją kłótnię z Callie. Naprawdę tego nie chciał, ale też nie widział szans na to, aby mogli się porozumieć. Choć może nie było tego widać na pierwszy rzut oka, w nim zawsze kipiała energia i żądza przygód, ona tymczasem sprawiała wrażenia, jakby sama mogła napisać podręcznik dobrego wychowania.

Zauważył oczywiście, że nie uwierzyła w niebezpieczeństwo grożące jej i ojcu. Ale on wiedział, jak bardzo Manuel Lopez potrafi być niebezpieczny. Był pewien, że uderzy w najsłabszy punkt i nie miał wątpliwości, że będzie to Callie. Pomyślał o zagrożeniu, które na nią czyhało, i wzdrygnął się w duchu. Nie sądził, aby potrafiła się przed nim uchronić.

Skręcił do motelu, w którym się zatrzymał, i zamyślony wysiadł z samochodu. Wkrótce powinien stąd wyjechać. Wspierał Eba i Cy w operacji, która właśnie się zakończyła. Większość ludzi Lopeza została aresztowana, a aparatura, samochody i nawet nieruchomości - skonfiskowane. Przy okazji udało im się przechwycić największy jak dotąd ładunek narkotyków. Nie wątpił, że Lopez będzie się mścił. Zwłaszcza że działania Micaha pozbawiły go nie tylko milionowych zysków, ale też popsuły reputację w przestępczym światku.

Wziął szybki prysznic, wytarł się niedbale i wyciągnął na łóżku. Patrzył w sufit i zastanawiał się, jak zapewnić ochronę rodzinie - ojcu i Callie. Wiedział, że będzie musiał coś wymyślić, był im to winien. Nie mógłby wyjechać na Bahamy, zanim nie upewni się, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.

Mógłby zapewnić im osobistą ochronę, ale chyba za bardzo rzucałaby się w oczy w tak małym miasteczku. Rozważał właśnie jeszcze inne możliwości, kiedy zadzwonił telefon.

- Miałem telefon od Rodrigo - zaczął Eb bez zbędnych wstępów. Rodrigo był Meksykaninem, ich człowiekiem w siatce Lopeza. Niestety, został zdemaskowany i obecnie ukrywał się na jego wyspie. - Miał przeciek z otoczenia Lopeza - ciągnął Eb. - Widziałeś dziś Callie Kirby? - spytał z pewnym wahaniem.

- Tak, jakieś dwie godziny temu. Dlaczego pytasz?

- Rodrigo ostrzegał, że Lopez chce ją porwać. Prawdopodobnie niedługo...

- Ostrzegałem ją...

- To może nie wystarczyć - przerwał mu Eb. - Ludzie Lopeza to zawodowcy.

Nie musiał mu o tym przypominać.

- Oddzwonię - rzucił szybko Micah i zerwał się z łóżka. Pospiesznie wciągał na siebie ubranie, jednocześnie wybierając numer ośrodka, w którym przebywał ojciec. Usłyszał, że Callie jeszcze tam nie dotarła i nie czekał na dalsze informacje. Wskoczył do porsche'a i popędził trasą, którą miała jechać.

Serce biło mu mocno, a strach ściskał gardło. To było coś nowego. Zdążył przyzwyczaić się do życia w ciągłym zagrożeniu, ale tym razem niebezpieczeństwo groziło nie tylko jemu.

Na szczęście o tej porze panował niewielki ruch. Był niemal w połowie drogi, gdy nagle na poboczu dostrzegł żółtego volkswagena. Zaklął wściekle i zatrzymał się obok. Kluczyki wciąż tkwiły w stacyjce, a na siedzeniu pasażera leżała niewielka torebka. Poza tym nie znalazł żadnej informacji, wskazówki, nic.

A więc Lopez miał Callie. Stał jak skamieniały i bezmyślnie wpatrywał się w samochód. Przez chwilę nie mógł zebrać myśli. Po kilkunastu sekundach ochłonął jednak na tyle, żeby zadzwonić do Eba i pokrótce zrelacjonował mu sytuację.

- Co mam robić? - spytał szybko przyjaciel.

- Ty nic. Jesteś świeżo po ślubie, nie zamierzam narażać na niebezpieczeństwo kolejnej kobiety. Ty tylko zawiadom Rodrigo, żeby spotkał się ze mną jutro w Belize, w Seasurfer's Bar. Tymczasem ściągnę tam z wakacji resztę moich ludzi.

- Może warto skontaktować się też z Chetem Blakem - zasugerował Eb. - Jego kontakty z Teksas Rangers mogą nam się teraz bardzo przydać.

- Masz rację - zgodził się. - Pamiętaj tylko, że prawdopodobnie Lopez ma tam swoich ludzi. Ja zorganizuję ochronę ojcu i zaraz wyjeżdżam.

- Trzymaj się!

- To moja wina! - wybuchnął Micah. - Nie powinienem był zostawiać jej samej nawet na chwilę! Ostrzegłem ją tylko, jakbym nie wiedział, do czego zdolni są ludzie Lopeza!

- Daj spokój! - przerwał mu Eb. - Teraz musisz myśleć logicznie! Wściekłość i wyrzuty sumienia nic tu nie pomogą.

Odetchnął głęboko i opanował się z trudem.

- Będę potrzebował trochę sprzętu. - Podyktował Ebowi listę rzeczy, które chciał dostać. - Załatw to z naszym dostawcą w Belize. Będę też potrzebował starego DC-3, żeby zawiózł nas nad Jukatan. Tam skoczymy na spadochronach.

- Ryzykowne - ostrzegł Eb. - Jeśli będziecie lecieli zbyt nisko, unikniecie wprawdzie radarów, ale jak namierzą was agencje rządowe, będą pewni, że to transport narkotyków.

- Do diabła! - mruknął niezadowolony. - W dodatku nie mamy tam żadnego kontaktu, nikogo, komu mógłbym zaufać.

- Znam tam kogoś - odezwał się Eb po chwili. - Załatwię to. Daj znać, kiedy wylądujesz w Cancun. I zabierz ze sobą GiPS.

- Dzięki, Eb.

- Powodzenia. Mam zadzwonić do Cy?

- Sam go złapię - zapewnił i szybko pożegnał się z przyjacielem.

Przez chwilę stał jeszcze przy samochodzie Callie i starał się zapamiętać każdy szczegół. Nie chciał tak zostawiać jej auta, ale bał się, że zatrze ślady przestępstwa. Lepiej będzie, jeśli policja przeszuka teren i odholuje samochód w bezpieczne miejsce. I lepiej, aby nie łączono go z tą sprawą. Ktoś w końcu ostrzegł Lopeza. Ten ktoś wciąż był na wolności i lepiej, aby nie zorientował się, że Micah wie już o porwaniu.

Z trudem zmuszał się do tego, żeby myśleć trzeźwo. Wiedział, że Calie miała przy sobie telefon komórkowy. Jeśli jej go nie odebrali, jest szansa, że uda jej się zadzwonić. Nie liczył na to, że odezwie się bezpośrednio do niego, ale zawsze dawało to jakąś nadzieję.

Pojechał do kliniki i upewnił się, że z ojcem wszystko w porządku. Przez chwilę zastanawiał się, czy się z nim nie zobaczyć, ale w końcu odrzucił ten pomysł. Nie rozmawiali przecież od lat, takie spotkanie mogłoby tylko zdenerwować staruszka. Nie chciał ryzykować kolejnego wylewu ani zawału.

Spotkał się więc tylko z dyrektorką ośrodka, która zgodziła się z nim, że lepiej utrzymać wszystko w tajemnicy i wspólnie wymyślili przekonywającą historyjkę. Pielęgniarka odprowadziła Jacka do domu, tłumacząc, że Callie musiała nagle wyjechać do Huston, żeby zająć się ciotką ranną w wypadku. Teraz pozostawało tylko zorganizować ojcu dyskretną ochronę.

Wrócił do motelu i resztę dnia spędził na rozmowach telefonicznych. Wiedział, że Chet Blake, szef lokalnej policji, powiadomi FBI o porwaniu. Kiedy zaś FBI będzie chciało jego powiadomić, nie znajdą go już. Miało to tę dobrą stronę, że człowiek Lopeza w policji będzie przekonany, że Micah o niczym nie wie.

Martwił się tylko, że jeśli Lopez wywiózł Callie na Jukatan, w pobliżu Cancun, gdzie obecnie przebywał, sprawa znacznie się skomplikuje, a zabiegi dyplomatyczne mogą okazać się bezskuteczne.

Micah na szczęcie nie musiał przejmować się wytycznymi dyplomacji. Miał Bojo, swojego najlepszego najemnika. Zajęło mu wprawdzie trochę czasu, zanim zdołał go zlokalizować i namówić na spotkanie w Belize. Teraz pozostawało tylko czekać. Nie znosił tego, ale wiedział, że szturm na twierdzę, jaką był dom Lopeza, wymaga bardzo starannego przygotowania. Dostęp do domu od strony morza był niemożliwy, bo szybkie łodzie patrolowały akwen dzień i noc, a zatem atak trzeba będzie przeprowadzić od lądu.

Starał się skupić na planowaniu szczegółów technicznych, aby nie myśleć o gehennie, jaką musiała przeżywać Callie.

Przez te wszystkie lata starał się mieć ją dyskretnie na oku. Wiedział, że pracuje jako asystentka w niewielkiej kancelarii prawnej, przez jakiś czas spotykała się z pewnym rewidentem, potem z zastępcą szeryfa, ale z obu związków nic nie wyszło. Zastanawiał się, czy miała jakieś problemy w kontaktach z mężczyznami? Wciąż pamiętał, że podczas tamtej kłótni zarzucił jej coś wręcz przeciwnego, ale miał nadzieję, że te słowa jej nie zraniły. Teraz wiedział, że i reputacja Callie była bez zarzutu, a w tak małym miasteczku nawet niewinny pocałunek urósłby do rangi skandalu. Tym bardziej był zły na siebie za wypowiedziane wtedy w gniewie słowa. Zwłaszcza że źródłem wszystkich problemów była matka Callie, a nie jej córka.

Jęknął głośno na myśl, co mogło ją czekać w łapach Lopeza. I wiedział, że cokolwiek się zdarzy, będzie to jego wina.

Spakował walizki i wymeldował się z motelu. W drodze na lotnisko zadzwonił jeszcze do Cy i powiedział mu, co się stało. Przyjaciel miał osobiste porachunki z Lopezem i z pewnością byłby zawiedziony, gdyby go pominięto. Cy obiecał, że znajdzie kogoś, kto zaopiekuje się ojcem przez jakiś czas, co rozwiązywało przynajmniej ten problem.

Po kilkunastu minutach dotarł na lotnisko, oddał porsche i kupił bilet do Belize.

 

Callie powoli odzyskiwała przytomność. Kiedy zdołała już zebrać myśli, zorientowała się, że jest uwięziona na tylnym siedzeniu jadącego samochodu, ma skrępowane ręce i knebel w ustach. Jej porywacze rozmawiali półgłosem. I choć nie był to hiszpański, zrozumiała co najmniej jedno arabskie słowo. Od razu wiedziała, że to ludzie Lopeza i że ostrzeżenia i obawy Micaha były słuszne.

Ostrożnie otworzyła oczy, ale widziała tylko wnętrze zwykłego samochodu. Zamknęła więc je z powrotem i nadal udawała nieprzytomną, zastanawiając się jednocześnie, czy ma jakieś szanse na ucieczkę.

Wiedziała, że ze skrępowanymi rękoma niewiele będzie mogła zdziałać, ale na szczęście w tylnej kieszeni spodni poczuła płaski kształt telefonu. Jeśli jej nie zrewidują, może uda się zadzwonić. Przypomniała sobie to wszystko, co słyszała o Lopezie, i krew zamarła jej w żyłach.

Poruszyła się nieznacznie, ale nie zdołała rozluźnić więzów na rękach. Wyczuła jednak, że to sznury, a nie kajdanki. Z trudem udawało jej się zebrać myśli. Była odrętwiała, jakby dali jej jakiś środek odurzający. Pewnie minęło sporo czasu... Pamiętała, że porwano ją późnym popołudniem, a tymczasem dostrzegła przez okno, że powoli nastawa! świt. Bardzo chciało jej się pić...

Wielka limuzyna szybko pokonywała kolejne kilometry. Miała niejasne wrażenie, że wcześniej lecieli samolotem. Próbowała dostrzec coś za oknem, ale widziała tylko cienie drzew przesuwające się z dużą prędkością. Ciężko było jej się skoncentrować i czuła, że całe ciało ma ociężałe. Co oni jej dali?

Jeden z porywaczy wskazał coś drugiemu i obaj zaśmiali się nieprzyjemnie. Zerknęła dyskretnie i dostrzegła, że jej bluzka straciła gdzieś jeden guzik i rozchyliła się, ukazując stanik, w który teraz bezwstydnie się wpatrywali. Choć nie znała arabskiego, wyobrażała sobie, co mówią, i czuła, że ogarniają ją mdłości. Powoli zaczęło do niej docierać, że po przejściu tej gehenny nic już nie będzie takie samo. Żałowała, że Micah ją wtedy odepchnął. Teraz było już za późno i jej pierwsze, a zapewne i ostatnie, doświadczenie z mężczyznami będzie koszmarem, o ile w ogóle je przeżyje.

Coraz bardziej bowiem zaczynała w to wątpić. Jak tylko Lopez zrozumie, że Micahowi nie zależy na przybranej siostrze i nie zamierza zapłacić okupu, pewnie każe ją zabić.

Ciekawe, jak Micah zareaguje na wieść o porwaniu. Nie sądziła, aby zbytnio się tym przejął. Ale może zapewni chociaż jakąś ochronę ojcu. Choć tyle dobrego, że Jack będzie teraz bezpieczny.

Czuła, że cała zdrętwiała, spróbowała więc zmienić pozycję, ale nie było to proste. Liny wpijały jej się w ciało i sprawiały, że podrażniona skóra piekła boleśnie. Szkoda, że nie zna żadnego cudownego sposobu wyswobodzenia się z lin. Na filmach wydaje się to takie proste... Spróbowała wysunąć ręce łagodnym, a zarazem zdecydowanym ruchem, jaki nieraz widziała u różnych bohaterów. Bez rezultatu. Była przestraszona, omdlała, zmęczona i słaba z głodu. I naprawdę musiała iść do łazienki.

Oparła głowę na siedzeniu i poddała się losowi. Porywacze rozmawiali ze sobą po arabsku, ale krajobraz za oknem sugerował, że są gdzieś w Ameryce Środkowej. Słyszała, że Lopez ukrywa się gdzieś w Meksyku, to by się zgadzało. Sprawdzały się zatem jej najgorsze przypuszczenia...

Chwilę później samochód wjechał na podjazd przed stalową bramą. Skierowali się do białego domu położonego nad skalistą zatoką. Wszystko wokół pokryte było bujnie kwitnącymi kwiatami i niemal wybuchnęła śmiechem, uświadamiając sobie, że jest listopad i tam, skąd ją porwano, drzewa były już nagie. Zastanawiała się, czym zasilają te kwiaty, że tak pięknie kwitną, a potem przypomniała sobie wszystkie pogłoski o Lopezie i przeszło jej przez głowę, że niedługo ją też mogą zakopać gdzieś pod pięknie kwitnącą magnolią.

Nie miała czasu na dalsze rozważania, bo samochód nagle stanął, drzwi się otworzyły, zobaczyła w nich mężczyznę z karabinem w ręku i poczuła się jak w filmie kryminalnym. Wyciągnął ją z auta i wprowadził do dużego, wyłożonego czarno-białymi płytkami, holu. Na górę prowadziły szerokie marmurowe schody, a z sufitu zwisał wielki kryształowy żyrandol.

Zanim zdążyła rozejrzeć się dookoła, pojawił się niski mężczyzna w średnim wieku. Obszedł ją, przyglądając się z dziwną miną, a po chwili wyjął jej knebel.

- Panna Kirby... - mruknął po angielsku, choć z obcym akcentem. - Witam w moim domu. Jestem Manuel Lopez. Będziesz moim gościem, aż pojawi się tu twój wścibski braciszek i spróbuje cię uwolnić. - Stanął przed nią i dokończył z zimnym uśmiechem: - Wtedy pokażę mu, co z ciebie zostało. A potem zabiję i jego.

Miała wrażenie, że ten człowiek to ucieleśnienie zła. W jego oczach było tyle nienawiści, że zamarła przerażona, niezdolna wymówić ani słowa.

Nagle Lopez wyciągnął rękę i jednym ruchem rozdarł przód jej bluzki, odsłaniając drobne piersi w bawełnianym staniku.

- Nie masz za wiele do zaoferowania... - Skrzywił się szyderczo. - Spodziewałem się czegoś lepszego... Mały biust i ciało nie zapewniające satysfakcji... Ale może Kalid tym nie pogardzi - wskazał stojącego z tyłu smagłego mężczyznę. - Kalid wydobywa z ludzi informacje, których potrzebuję. Może chciałby na tobie potrenować?

- Zanim dasz ją Kalidowi, daj ją nam - odezwał się po hiszpańsku jeden z porywaczy.

Lopez spojrzał na nich zimno.

- Czemu nie? Jej brat będzie miał nawet większe poczucie winy, gdy znajdzie ją ... używaną. Ale - dodał ostrzegawczo - dopiero wtedy, gdy wam pozwolę. Na razie zakneblujcie ją znowu. Dziś przyjeżdżają ważni goście i nie chcę hałasów.

- Mój brat nie przyjedzie tu, żeby mnie ratować! - wykrzyknęła szybko, chcąc zdążyć, zanim nałożą jej knebel. To nie ten typ!

Lopez popatrzył na nią jak na wariatkę.

- A niby czemu Steele nie miałby się tu pofatygować? zdziwił się.

- Jest lekarzem - tłumaczyła. - Nie zna się na odbijaniu porwanych.

Teraz był już całkiem rozbawiony.

- A do tego - ciągnęła - on mnie nienawidzi. Pewnie się uśmieje, gdy się dowie, że mnie macie. Nawet po mnie nie westchnie.

Lopez przez chwilę wydawał się zdumiony, ale potem wzruszył tylko ramionami.

- Jeśli przyjedzie, to dobrze. A jeśli nie, to będzie się bardziej martwił o ojca, który jest następny na mojej liście.

Otworzyła usta, ale nie zdążyła już nic powiedzieć, bo Lopez dał znak i błyskawicznie ją zakneblowano, a następnie wywleczono z holu, przerażoną i drżącą ze strachu.

 

ROZDZIAŁ DRUGI

Callie wiele już w życiu przeszła i wiedziała, że zniesie niejedno, ale jeszcze nigdy nie bała się tak bardzo.

Od szóstego roku życia przebywała w rodzinach zastępczych. Kiedy miała trzynaście lat, podczas jednej z nielicznych wizyt w domu, aktualny kochanek matki złamał jej rękę. Próbował się do niej dobierać, a gdy się opierała, zepchnął ją ze schodów. Matka uwierzyła oczywiście w jego wersję wydarzeń i była wściekła, że miała przez nią dodatkowe kłopoty. Zaraz po założeniu gipsu odprowadziła ją do ośrodka opieki i umyła ręce od dalszej odpowiedzialności.

Zdumiewające, ale to Jack Steele sprowadził ją ponownie do domu. Miała wtedy piętnaście lat i była nieufnym, zranionym dzieciakiem. Dopiero Jack zdobył jej zaufanie ciepłem, delikatnością i cierpliwością i sprawił, że go po-kochała. Niestety, kiedy jego syn był w domu na wakacjach, nieustannie jej dokuczał i okazywał taką dezaprobatę, że szybko zaczęła go unikać. Miała zresztą dużą praktykę w unikaniu mężczyzn. Anna zawsze śmiała się z jej urazów i zahamowań, dopiero Jack wykazał się zrozumieniem dla problemów młodej dziewczyny i z czasem stał się jej bliski.

Przymknęła oczy i pełna żalu wspominała swoje dzieciństwo. Własny ojciec, mimo jej błagań, odwrócił się od niej, gdy miała sześć lat. Uważał ją za bękarta i wykrzyczał to przy niej. Przyłapał matkę w łóżku z bogatym przyjacielem i potem nie chciał mieć do czynienia z żadną z nich. Ona jednak nadal kochała ojca i nie mogła zrozumieć jego obojętności.

Resztę nocy przesiedziała w małym pokoiku. Nie dostała jedzenia ani picia, a w dodatku więzy utrudniały krążenie krwi. Gdzieś z dołu co jakiś czas dolatywały odgłosy hucznej imprezy. Najwyraźniej goście Lopeza nieźle się bawili. Za oknem słyszała szum oceanu. Próbowała się uspokoić, słuchając miarowego uderzania fal, ale w jej głowie zaraz powstało pytanie, czy, kiedy już ją zabiją, rzucą jej ciało w te fale na pożarcie rekinom.

W końcu zasnęła, wyczerpana i obolała. Obudziła się po jakimś czasie, czując, że nie jest sama. Wokół niej stało trzech porywaczy. Wpatrywali się w nią jak stado wilków w swoją ofiarę. Jeden z nich zaczął ją rozbierać, pozostali patrzyli, rzucając niezrozumiałe uwagi, po których wszyscy wybuchali śmiechem. Ściągnęli jej spodnie, a wtedy z kieszeni wypadł telefon. I tak straciła ostatnią szansę na kontakt ze światem.

Drżała ze strachu i w duchu błagała o siłę, aby przetrwać to, co miało nastąpić. Tak bardzo żałowała, że wtedy, przed laty, Micah ją odepchnął. Widziała lubieżne spojrzenia błądzące po swoim ciele i nie mogła pogodzić się z tym, że jej pierwsze doświadczenia erotyczne będą właśnie takie. Czuła się jak wtedy, gdy w jednej z rodzin zastępczych omal nie została zgwałcona przez napalonego nastolatka, któremu przeszkodził tylko nagły powrót rodziców.

Uciekła od nich i wylądowała u innej rodziny. Wtedy była ocalona, teraz jednak szanse na szczęśliwe zakończenie historii były równe zeru. Micah nie będzie wiedział, jak jej pomóc, nawet gdyby chciał. Była zdana tylko na siebie, bo matka z pewnością nie przejmie się jej losem, a nawet stwierdzi, że sama jest sobie winna.

By odciągnąć myśli o zbliżającej się gehennie, zaczęła przypominać sobie zmarłą babcię, matkę ojca. Pobyty u niej były najlepszymi okresami jej dzieciństwa, pełnymi ciepła i miłości. Niestety, babcia zmarła, gdy Cal lic miała pięć lat i odtąd już nikt nie obdarzył jej tak bezwarunkowym uczuciem. Była sama. Nikt nie będzie nawet jej żałował. Może Jack... Pomyślała o starym człowieku. Jeśli jej nie będzie, może Micah wróci wreszcie do domu?

Ostry okrzyk z głębi domu sprawił, że mężczyźni porzucili zabawę w naigrywanie się z niej i wyszli pospiesznie. Z trudem przemieściła się na fotel i usiadła, by dać odpocząć rozdygotanym nogom. Nie miała złudzeń, że to tylko chwilowe odroczenie wyroku. Gdyby zdołała się uwolnić... Naprężyła mięśnie, ale sznury tylko boleśnie wbiły się w podrażnioną skórę. Tyle z jej planów ucieczki. Teraz pozostawało tylko poddać się losowi. Spojrzała na swoje szczupłe, posiniaczone ciało. Miała na sobie tylko zwykłe białe bawełniane majtki i skromny biustonosz. Z trudem powstrzymała łzy. Nikt nie widział jej obnażonej, odkąd przestała być dzieckiem. Czuła się zraniona i zawstydzona. Wiedziała, że jej prześladowcy w każdej chwili mogą wrócić. Ale pewnie, zanim z nią skończą, rozwiążą te sznury. Może, gdyby wykorzystała tę chwilę, zdołałaby uciec... To była jej ostatnia szansa.

Po kilku minutach do pokoju wszedł jeden z porywaczy. Patrzył na nią przez kilka sekund, a potem wyjął nóż i jednym ruchem przeciął ramiączko stanika. Niewiele myśląc, zarzuciła go stekiem hiszpańskich przekleństw.

Miała nadzieję, że jeśli zdoła go rozwścieczyć, szybciej przetnie jej więzy, a wtedy spróbuje uciec.

Zaklął w odpowiedzi, ale zamiast uwolnić jej ręce, popchnął ją tylko na oparcie fotela i przycisnął nóż do piersi. Jęknęła, czując nacisk ostrza.

- Zanim z tobą skończymy, nauczymy cię manier - wycedził lodowato. - Będziesz robić, co ci powiem - zapowiedział, wpatrując się w odsłonięte piersi.

Poruszył lekko nożem, dostrzegła cienkie stróżki spływającej krwi i pomyślała, że teraz będzie ją torturował. Uniosła głowę, spojrzała mu w oczy i uświadomiła sobie, że on cieszy się jej wstydem i strachem.

Jakby na potwierdzenie, wybuchnął szyderczym śmiechem. Potem cofnął się o kilka kroków i zamknął drzwi.

- Teraz nikt już nam nie przeszkodzi - mruknął. - Czekałem na to całą drogę z Teksasu...

Widziała, jak zbliża się do niej, przymknęła więc oczy i ostatni raz pomyślała o Micahu, Jacku i babci. Czekała na cios, gdy nagle usłyszała jakieś zamieszanie na zewnątrz. Napastnik nie zwrócił na to uwagi. Znowu wyciągnął rękę z nożem i ostrzem dotknął jej piersi.

- Błagaj mnie, żebym tego nie robił - rozkazywał z gniewnym błyskiem w oczach. - Błagaj!

Widziała, że rozkoszuje się tą sytuacją i nie miała zamiaru mu ulec. Postanowiła za wszelką cenę zachować resztki dumy.

W tej chwili, gdzieś od strony frontu domu, rozległy się strzały. Jednocześnie za plecami jej oprawcy brzęknęło rozbijane szkło, sekundę potem usłyszała kilka strzałów, porywacz zdążył tylko jęknąć, a p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin