Palmer Diana - Najlepsze wciąż przed nami.doc

(678 KB) Pobierz

 

Diana PALMER

Najlepsze wciąż przed nami

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mroczna zima za oknem przygnębiała Ivy równie mocno jak wydarzenia ostatnich kilku miesięcy. A jednak, ilekroć spoglądała na drogę, rosło w niej podniecenie. Czekała na przyjazd Rydera. Tak bardzo za nim tęskniła, tak bardzo chciała usłyszeć jego głos, że ogarnęło ją poczucie winy.

Kochała go od tak dawna. Równie mocno, jak się go obawiała. Z trudem skrywana namiętność pchnęła ją w ramiona tragicznie zmarłego męża. I właśnie teraz miała ujrzeć ukochanego po raz pierwszy od pogrzebu. Drżała ze szczęścia i ze wstydu.

Ivy była wysoka i smukła. Ostatnio schudła, ale to jedynie dodało jej uroku. Miała niezwykle jasną cerę, kontrastującą z długimi, jedwabistymi, kruczoczarnymi włosami. Po babce Francuzce odziedziczyła czarne oczy, okolone gęstymi uwodzicielskimi rzęsami. Ryder mawiał, że przypomina dziewczynę z obrazu, który wisiał w jego salonie. Przedstawiał bohaterkę poematu „The Highwayman" - ciemnowłosą Bess z długimi lokami, rozwianymi na wietrze. Przyjaciel był czasami egzaltowany.

W czasie pogrzebu męża Ivy stała u boku matki, ignorując postawnego i władczego mężczyznę. Również w domu skrzętnie go omijała, siląc się na udawany żal po śmierci człowieka, który uczynił jej życie piekłem. Ben - jej mąż - spoczął na cmentarzu przy kościółku baptystów, gdzie modlili się jako dzieci.

Ryder nie wiedział, że swoją obecnością sprawił dziewczynie ból, że to właśnie przez niego nie czuła do męża żadnej namiętności. Ben nie mógł się z tym pogodzić i sądziła, że właśnie dlatego sięgał po butelkę. Pewnego dnia wypił o jeden kieliszek za dużo i zginął. Ivy czuła się winna, a Ryder jej o tym przypominał.

Już jako nastolatka bezgranicznie go uwielbiała. Był wobec niej taki czuły. Na szczęście nigdy się nie domyślił - pomyślała Ivy, uśmiechając się. Zawsze idealizowała ukochanego.

- Od dawna nie widziałam cię takiej uśmiechniętej. Od razu lepiej, skarbie - zauważyła matka, przyglądając się córce z holu.

- Wiem, że wyglądam jak siedem nieszczęść - odparła Ivy, po czym się przytuliła i pieszczotliwym gestem zmierzwiła czarne, przetykane srebrnymi nitkami włosy.

- Za to ty jesteś śliczna jak z obrazka. Stanowimy dobraną parę.

- Parę! To dopiero wymyśliłaś! Brakuje tylko, żebyś tu została na zawsze. - Zachmurzyła się na widok paniki w oczach córki i dodała nieco łagodniej:

- Skarbie, to już pół roku. Tak nie można. Życie toczy się dalej. Znajdź jakiś cel. Może poszukasz nowej pracy? Ben by nie chciał, żebyś tak strasznie rozpaczała i rezygnowała z dalszego życia.

Ivy westchnęła i odsunęła się od matki.

- Wiem, wiem. Czas to najlepszy lek.

- O tak, skarbie. Twój ojciec zmarł, kiedy byłaś jeszcze maleńka. Jaka szkoda, że ty i Ben nie mieliście dzieci. Byłoby ci łatwiej. Mnie to bardzo pomogło.

- Rzeczywiście. Szkoda - przytaknęła Ivy, choć wcale się z nią nie zgadzała. Dziecko byłoby katastrofą. Ben sprawdzał się jako przyjaciel, ale niejako kochanek. Za bardzo się spieszył i w końcu, zniechęcony, nie mogąc obudzić w niej pożądania, ranił ją. Nigdy go naprawdę nie pragnęła. Cały czas kłamała, co wzbudzało piekące poczucie winy.

Czasem Ivy zastanawiała się, czy ma w sobie choć krztynę namiętności. Obiecała mężowi, że pójdzie do psychologa, lecz nie sądziła, by to coś dało. Ciałem i duszą oddała się innemu mężczyźnie, który widział w niej tylko przyjaciółkę siostry. Cóż na to poradziłby terapeuta?

Kolejnym problem były pieniądze. Pod wpływem alkoholu Ben szastał nimi na prawo i lewo, a kiedy Ivy proponowała, że pójdzie do pracy, wybuchał gniewem. W końcu, zrezygnowana, pogodziła się z biedą. Z upływem lat coraz bardziej zamykała się w sobie i zaczynała unikać ludzi, a w szczególności Rydera. Ben wpadł w furię, kiedy zobaczył, jak rozmawiają w domu teściowej. Wtedy po raz pierwszy ją uderzył.

Miesiąc przed dwudziestymi czwartymi urodzinami Ivy spadł na niego dźwig. Koledzy z pracy twierdzili, że był to nieszczęśliwy wypadek. Ona jednak wiedziała swoje. Ben był pijany, nie zachował wystarczającej ostrożności i przypłacił swoją głupotę życiem. Rankiem pokłócili się. Znowu oskarżył ją o niewierność, o to, że uczyniła z jego życia piekło. Do tej pory prześladowały ją te słowa.

Ivy i jej matka były głęboko wierzące. Tylko to trzymało ją przy życiu.

- Kiedy dzwonił Ryder? - zapytała.

- Jakąś godzinę temu - odparła matka i ziewając nalała im obu kawy. Było jeszcze wcześnie rano, a Jean MacKenzie musiała wypić co najmniej dwie filiżanki, żeby normalnie funkcjonować.

- Długo zostanie? - zapytała przerażona Ivy.

- Kto go wie? Tylko Wszechmogący zna plany Rydera Calawaya - zażartowała. Poprawiła szlafrok i usiadła przy sfatygowanym białym stoliku kuchennym.

- Znamy go od tylu lat, a tak naprawdę nic o nim nie wiemy.

Ivy usiadła obok matki. Otuliła się miękkim welurowym szlafrokiem w kolorze wina, który znakomicie podkreślał czerń jej włosów i delikatną karnację. Słysząc ostatnią uwagę matki, przytaknęła:

- Oj, tak... To nie miejsce dla takiego prężnego, młodego biznesmena.

I rzeczywiście. Mieszkały w odległym zakątku południowo-zachodniej Georgii, niedaleko Albany. Większość ludności hrabstwa to rolnicy. Domy po-rozsiewane były niezwykle rzadko i nawet w mieście nie wyglądało to lepiej. Niegdyś przeważały tu nieduże rodzinne gospodarstwa, ale z czasem wchłonęły je wielkie farmy. Rodzice Ivy też byli rolnikami. Po śmierci męża Jean MacKenzie zachowała dwa kurniki przemysłowe, a kiedy kurczaki podrosły, sprzedała je i żyła z zarobionych pieniędzy.

Po skończeniu szkoły średniej Ivy zatrudniła się w firmie budowlanej należącej do Rydera. Okazało się, że pracuje tam również jej przyjaciel z lat szkolnych - Ben Trent. Zaczęli się spotykać, a chwilę później się pobrali. Ryder był zszokowany. Na weselu złożył młodej parze życzenia, ale zachowywał dystans. Niebawem wyjechał w interesach do Europy.

Jean miała rację. Ryder był bardzo tajemniczy. Nie brakowało mu pieniędzy. Miał ogromny dom, luksusowy samochód, prywatny samolot, nosił eleganckie ubrania. Jednak to nie dlatego Ivy go pokochała. Ceniła go za to, jak wygląda, jakim jest człowiekiem. Przystojny i nieustraszony. Nigdy nie uginał się przed nikim ani niczym. Ivy uwielbiała go od pierwszego spotkania. Przyjaźniła się z jego młodszą siostrą, a Ryder jako starszy brat przyjaciółki zawsze zabierał Ivy na rodzinne wypady do kina i na piknik - zawsze chętnie spędzał z nimi czas. Calawayowie mieli pokaźny majątek i mimo tego, że u Ivy i matki nigdy się nie przelewało, były zawsze mile widzianymi gośćmi.

Ryder wyjechał na studia, po czym przejął podupadającą firmę budowlaną. Uczynił z niej prawdziwego giganta. Założył filie w Nowym Jorku i Atlancie. Praca całkowicie go pochłaniała.

Po śmierci żony pan Calaway przeniósł się do Nowego Jorku. Siostra Rydera zamieszkała z mężem i dziećmi na Karaibach. Mężczyzna został sam w ogromnym domu. Może czuł się samotny - zastanawiała się Ivy - i dlatego tyle podróżował? Czemu nigdy się nie ożenił? Miał trzydzieści cztery lata. Kobiety go uwielbiały. Był bardzo męski i w dodatku bogaty. Nie brakowało mu okazji - Ivy utonęła w myślach.

Zastanawiała się, jakby wyglądało jej życie, gdyby uwolniła się od poczucia winy. Tak strasznie zawiodła męża. Nigdy nie powinna była wychodzić za niego. Kochała innego. Dręczyła ją myśl, że Ben rzeczywiście pragnął umrzeć. Ze oczekiwał od niej więcej, niż mogła mu dać, zwłaszcza w łóżku. Może gdyby bardziej się starała, Ben nie spędzałby tyle czasu z kolegami i nie sięgałby po butelkę? Łagodny roześmiany chłopak z dnia na dzień przemienił się w brutalnego pijaka.

- Czy to nie samochód Rydera? Niedowidzę już - zapytała cicho Jean, wyglądając przez kuchenne okno. Niosła właśnie bekon ze spiżarni, gdy cichy warkot silnika przyciągnął jej uwagę.

Ivy zerwała się. Czuła silne uderzenia serca. Przytaknęła:

- Czarny Jaguar. To on. Powiedział, dlaczego przyjeżdża?

- Chyba żartujesz. Pewnie wpadł w odwiedziny pomiędzy jedną podróżą a drugą. Jak zwykle. Nie był w domu od pogrzebu.

- Cóż... Cokolwiek nim kierowało, bardzo się cieszę. Długo go nie było, a nikt tak jak on nie potrafi ożywić atmosfery.

- Jedna z nas bardzo tego potrzebuje... - powiedziała z przekąsem Jean MacKenzie.

Ivy wyszła na werandę w powłóczystym, welurowym szlafroku, narzuconym na grubą flanelową koszulę. Z nerwowo splecionymi dłońmi obserwowała wysokiego bruneta wysiadającego z samochodu. Serce waliło jej w piersi i poczuła, jak robi się jej coraz cieplej. Tylko Ryder doprowadzał ją do takiego stanu.

Mężczyzna spojrzał w jej kierunku. Szare oczy zdawały się przewiercać dziewczynę na wylot. Było w nim coś onieśmielającego, czy to zwalista sylwetka i ogromne dłonie, czy też stanowcze, nieco zmysłowe usta, i twarz, poorana bruzdami, która wyglądała, jakby ktoś ją wyrzeźbił w kamieniu. Miał sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i był niezwykle umięśniony. Ubrał się w idealnie dopasowany ciemny garnitur w prążki. Rzeczywiście, wyglądał na właściciela firmy budowlanej. Bardzo lubił pracę na budowie i w soboty często pomagał swoim ludziom.

- Nieźle, kotku - podsumował wygląd Ivy. - Ale przydałoby ci się parę kilogramów pomiędzy szyją a kolanami.

Ciepły tembr jego głosu otulił dziewczynę niczym jedwabisty gładki aksamit. Poczuła kolejną falę gorąca. Nie rozumiała, czemu zawsze tak na niego reaguje. Uśmiechnęła się bezwiednie.

- Witaj, Ryder.

- Cześć, maleńka - rzucił niedbale.

Ivy była dość wysoka, jednak przy postawnym Ryderze wyglądała bardzo niepozornie. Mężczyzna przyglądał się jej z uśmiechem.

- Nie dasz mi nawet buziaka? Nie widzieliśmy się od kilku miesięcy - Ivy siliła się na naturalność. Za wszelką cenę starała się ukryć, jak bardzo ją wzburzyło spotkanie z przyjacielem z lat młodości.

Przez jego twarz przebiegł ledwie widoczny grymas. Szybko jednak się opanował.

- Starzeję się, kotku - zażartował, unosząc ją do góry bez najmniejszego wysiłku. - Niedługo zapomnę, jak to się robi.

- To by dopiero było! - odparła z uśmiechem.

Dziewczyna wygładziła jedwabisty materiał opinający muskularne ramiona ukochanego. Z bliska wyglądał zupełnie inaczej. W niczym nie przypominał tego beztroskiego chłopaka, którego tak dobrze zapamiętała. Był dziwnie obcy, niezwykle poważny i układny, a przede wszystkim, bardzo, bardzo męski. Pachniał tytoniem i drogimi perfumami. Zakołysała się w jego stalowym uścisku.

- Wyglądasz na zmęczonego - rzekła z troską w głosie.

- Owszem - spojrzał się na jej pełne wargi. - Masz piękne usta. Mówiłem ci to już? - zapytał z uśmiechem. - No dalej! Nie zamierzam tu spędzić całego dnia!

- Ja mam pocałować ciebie? - odparła, unosząc ze zdziwieniem brwi.

- No chyba! Bóg jeden wie, jak by się to skończyło, gdybym to ja ciebie pocałował.

- Obiecanki cacanki! Ryder, jak dobrze cię znowu widzieć!

- Pewno nie miałaś co ze sobą zrobić? Muszę się tobą zająć, ptaszyno - dodał czule.

- Niezły pomysł - westchnęła. Pochyliła się w jego stronę i z czułością potarła swój nos o jego. - Gdzie się tak długo podziewałeś?

- Byłem w Niemczech. - Jego głos zabrzmiał jakoś dziwnie.

Spojrzał dziewczynie w oczy i wyszeptał miękko:

- Ivy...

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Coś w jego tonie bardzo ją zaniepokoiło. Nagle Ryder wyciągnął ręce i mocno ją do siebie przyciągnął.

- O co chodzi? - zapytała łagodnie.

Poczuła na szyi jego gorące wargi. Napięła się. Zaczął pieścić jej kark językiem. To było takie nieoczekiwane, tak... czułe... Westchnęła i się naprężyła.

- Zdziwiona?

Wargi mężczyzny podążyły w górę ku jej uchu. Schwycił miękki płatek w zęby i łagodnie się w niego wpił. Przyciskał ją do siebie coraz mocniej. Wstrząsnęły nią ekstatyczne dreszcze. Nogi miała jak z waty. Nigdy się tak nie czuła z Benem, nawet w chwilach największej bliskości. Przymknęła oczy. Miała ochotę krzyczeć z rozkoszy. Tak długo na to czekała.

Nagle jęknęła w myślach.

- Ben... Przepraszam. Tak bardzo przepraszam.

Musiała to powiedzieć na głos, ponieważ Ryder zesztywniał i gwałtownie się odsunął. Jego twarz była zimna jak głaz.

- Nigdy więcej tego nie próbuj. Nie zastąpię ci go - powiedział ostro.

Ivy się zaczerwieniła.

- Ale... Ryder... - jęknęła.

- Gdzie twoja mama? Podgląda nas z domu w oczekiwaniu na rozwój wypadków?

Po jednej chwili znowu zachowywał się jak stary przyjaciel. Jak gdyby nigdy nic wziął ją pod ramię, ignorując zakłopotanie.

- Co ze śniadaniem? Umieram z głodu. W tym przeklętym samolocie podali nam tylko trzy dania! Nie jadłem od wieków!

Niemożliwiec! Minutę temu umierała z podniecenia, chwilę później miała ochotę dać mu w twarz, a teraz w dodatku ją rozśmiesza.

- Ty i ten twój apetyt! - zaśmiała się. - Eve płakała ze śmiechu, opowiadając o twoich nocnych wyprawach do kuchni.

- Bardzo za nią tęsknię - westchnął. - Ona i Court mieszkają w Nassau, ale rzadko tam bywam.

- Pisała do mnie kilka tygodni temu.

W holu pojawiła się matka Ivy.

- Ryder, jakże się cieszę!

Ryder objął starszą kobietę teatralnym gestem i ucałował.

- Pójdź w me ramiona, o piękna!

- Niestety nie mogę. Zlew na mnie czeka.

- Bezduszna kobieto, złamałaś mi serce - kontynuował Ryder, parodiując zdradzonego kochanka. Jeszcze raz podniósł Jean. - Na osłodę potrzebuję solidnej porcji jajecznicy, herbatników i dzbanka kawy - powiedziawszy to, ruszył w stronę kuchni.

- Pewnego dnia umrzesz przez ten swój nieposkromiony apetyt - zawyrokowała Ivy, podążając za nim.

- Tylko, jeśli się ożenię z dziewczyną, która nie umie gotować - odparował błyskawicznie obżarciuch. Znużony, usiadł przy stole i jęknął:

- Boże, co za straszna podróż!

- Skąd ty się wziąłeś? - zapytała Ivy, krzątając się wokół gościa.

- Bocian mnie przyniósł...

- Nie wierzę! Pewno koparka porzuciła cię w kapuście.

- Uważaj! - zagroził dziewczynie. - Jeszcze jedna uwaga na temat mojej tuszy, a ta jajecznica wyląduje na twojej głowie.

- Cham! Brutal! - odparowała Ivy z udawanym oburzeniem.

- No cóż, każdy ma jakieś przywary... Nikt nie jest doskonały. Ja mam swoje słabe strony, a ty swoje - rzekł, uśmiechając się złośliwie.

Ivy oblała się pąsem, zadowolona, że matka na nią nie patrzy. Nie mogła spojrzeć Ryderowi w oczy. Na samo wspomnienie gorących warg, błądzących po jej szyi, nogi się pod nią uginały. Jak mogła myśleć o innym mężczyźnie, gdy tak niedawno pochowała męża?! Pragnęła Rydera, od kiedy skończyła piętnaście lat, ale nie chciała się przed sobą do tego przyznać. Przed nim również skrzętnie ukrywała, że z każdym dniem kocha go coraz bardziej. Dlatego nie była w stanie oddać się całkowicie Benowi. To właśnie Rydera pragnęła. Pokochała go od pierwszego wejrzenia, ale on był bogaty, a ona za młoda i zbyt biedna, by ją zauważył. Wyzbyła się więc marzeń i wyszła nieszczęśliwie za mąż. Wciąż próbuje do tego nie wracać. Nie chce myśleć, jak go oszukiwała, jak nie potrafiła kochać. Przynajmniej teraz powinna być mu wierna. Ryder i tak jej nie chce. A w każdym razie, nie w taki sposób, jak ona by tego chciała. On chce tylko pożartować, pozgrywać się.

Ryder spojrzał na jej twarz, jakby dokładnie wiedział, o czym myśli i co się z nią dzieje. Westchnął ciężko i sięgnął po filiżankę kawy, którą podała mu Jean. Po chwili dodał:

- Jadę aż z Atlanty. W domu jest tak strasznie zimno. Nie mamy ogrzewania... - zakończył z żałosną miną.

- Możesz się przespać u nas. Mamy wolny pokój - zaproponowała matka.

- Tak, tak! - zawtórowała Ivy, starając się nie patrzeć na gościa.

Ryder spojrzał na młodą kobietę i się zawahał.

- Nie. Nic mi nie będzie. Nie śmiałbym się narzucać. Kupię sobie bieliznę termoaktywną i zawinę w koc.

Ivy wybuchła śmiechem. Przecież stać go było na nocleg w miejscowym motelu. Prawdę mówiąc, mógł nawet kupić cały ten motel. A powiedział to w taki sposób, jakby bez ich pomocy miał zamarznąć.

- Biedaku... - powiedziała. Z błyszczącymi oczami i ożywioną twarzą wyglądała niezwykle pięknie.

- Tylko pod pewnymi względami - odparł i zatopił w niej oczarowane spojrzenie. - Jesteś bardzo piękna, Ivy - rzekł cicho. - Noc spędzę u siebie, ale nie pogardzę śniadaniem. Byłem taki głodny, a twoje jedzenie jest przepyszne - skinął głową w kierunku matki, pochłaniając kęs jajecznicy.

- Dziękuję - odparła Jean.

- Ivy też tak potrafi?

- No pewno!

Ryder się roześmiał.

- Mój brzuch już słyszy marsz weselny.

Ivy zbladła. Wiedziała, że Ryder nie chciał sprawić jej przykrości, że nie zna jej bólu. Nie wie przecież, że zabiła Bena!

Złapał ją w ostatniej chwili omdlałą.

- Rany boskie, Ivy! - wymamrotał zaniepokojony.

- Nic jej nie będzie. Ostatnio mało śpi i prawie wcale nie je. Bardzo go kochała, a to zaledwie pół roku...

- Wiem, wiem - rzucił niedbale Ryder.

Jean zerknęła na niego i szybko odwróciła wzrok. To, co wyczytała z jego twarzy, było zbyt osobiste i zbyt delikatne, by o tym rozmawiać.

- Połóż ją na sofie. Pójdę po mokry ręcznik.

Nie odpowiedział. Ruszył w stronę salonu i położył ją na rozłożystej kanapie. Uklęknął i odgarnął długie kosmyki z nieruchomej twarzy. Wygląda jak śpiąca królewna, pomyślał, wpatrując się w leżącą bez czucia dziewczynę. Poczuł ukłucie w sercu.

Długie gęste rzęsy leniwie się uniosły. Przez chwilę Ivy nie wiedziała, co się z nią dzieje. Na widok klęczącego nad nią Rydera uśmiechnęła się. Wciąż gładził ją po jedwabistych włosach. Tylko tak mógł się powstrzymać przed zatopieniem ust w jej soczystych wargach. Nagle usłyszał głos Jean. Nie zrozumiał, co powiedziała, lecz wstał, aby ją przepuścić. Na moment zabrakło mu tchu w piersiach. Najważniejsze jednak, że Ivy cała i zdrowa siedziała na kanapie. Wyglądała na zmieszaną.

- Przepraszam - szepnęła i spojrzała na Rydera. Był śmiertelnie blady. - Bardzo przepraszam, Ryder. To tylko...

- Wiem. Ja też przepraszam. Lepiej już sobie pójdę.

- Bez śniadania? Czemu?

- Nie chcę cię denerwować.

Jean wyszła odłożyć ręcznik, ale byli zbyt zajęci rozmową, aby to zauważyć.

- No coś ty? - żachnęła się Ivy.

- Ben nie żyje i nic nie przywróci mu życia. A skoro tak reagujesz na wzmiankę o ślubie...

- To przypadek. Po prostu, mało jem i jestem osłabiona.

- I przewrażliwiona. Minęło pół roku, a ty wciąż się nie pozbierałaś.

- Nic dziwnego. Kochałam go! - odparła ze złością.

Może by w to uwierzyła, gdyby powtarzała to sobie częściej. Może wtedy nie czułaby się jak oszustka.

Mężczyzna patrzył na nią bez słowa.

- Naprawdę go kochałam! Naprawdę! - zakryła twarz dłońmi i wybuchła płaczem. - Nie mam już siły - wyszeptała bezradnie.

- Owszem, masz - powiedział twardo mężczyzna i podniósł ją z kanapy. - To się musi skończyć. Pół roku to wystarczająco długa żałoba. Weź się w garść, dziewczyno.

- To brzmi jak rozkaz. Jak zamierzasz tego dopiąć? Potraktujesz mnie jak budynek? Odnowisz mnie? Zmienisz wystrój?

- Coś w tym stylu - odparł Ryder niedbale. Wyciągnął z kieszeni chustkę i otarł jej łzy. - A teraz przestań płakać. To mnie denerwuje.

- Ciebie? - odparła Ivy, posłusznie wycierając nos. - Ciebie nic nie denerwuje. No, poza nielicznymi wyjątkami - poprawiła się i uśmiechnęła przez łzy.

- Jak wtedy, kiedy samochód zepsuł się na środku ulicy. Wróciłeś na budowę i staranowałeś go dźwigiem.

- Dobre sobie! Byłem z nim w trzech warsztatach i nigdzie nie umieli go naprawić.

- Wiele bym dała, żeby usłyszeć, jak wyjaśniłeś to ubezpieczycielowi.

- Nie starałem się o odszkodowanie. Po prostu, kupiłem następny samochód. Innej marki.

- To musi być cudowne mieć tyle pieniędzy.

- Cóż... - odparł niedbale mężczyzna. Nie przejem ich, ani nie przepiję. Nie przytulę się do nich w mroźną zimową noc. Mógłbym wytapetować nimi ściany w pokoju albo skręcać z nich papierosy...

- Jesteś szurnięty!

- Dzięki. Mam również bzika na twoim punkcie. Może byśmy tak coś zjedli, nim umrę z głodu? Straciłem resztki sił, taszcząc cię tutaj.

Dziewczyna się roześmiała. Całkowicie ją rozbroił.

- Dobrze. Chodź, ty pasibrzuchu! - Nagle coś sobie przypomniała i zmarszczyła brwi. - Ale... Podobno jadłeś w samolocie?

- Na samym początku. Jeszcze w Niemczech - wyjaśnił. - Umieram z głodu! Linie lotnicze kompletnie nie biorą pod uwagę ciężko pracujących mężczyzn i ciężarnych kobiet.

- No tak! A ty oczywiście jesteś tym zapracowanym człowiekiem. Trudno by cię wziąć za kobietę w ciąży.

Zamierzył się, by dać jej klapsa. Umknęła w ostatniej chwili.

- Żadnych bójek przy stole, dzieci. - Jean pogroziła im palcem. - Albo schowam jedzenie.

Ivy skryła się za plecami matki. Ryder skrzywił się i chwilowo skapitulował:

- Dobrze. Jesteś bezpieczna. Ale tylko na chwilę.

Pod wpływem tych słów i gorących, pożerających ją oczu, Ivy zmiękła jak wosk. Nie chciała jednak, żeby Ryder wiedział, jak na nią działa. Jak najszybciej musi zapomnieć o tym, co się zdarzyło na ganku. To nielojalne w stosunku do Bena. Ona nie zasługuje

 

ROZDZIAŁ DRUGI

Ryder odpowiadał na pytania Jean dotyczące ostatniej podróży, lecz nie mógł oderwać wzroku od Ivy. Dziewczyna czuła na sobie to ciekawskie spojrzenie. Nigdy przedtem nie było jej tak nieswojo w obecności przyjaciela.

- Pytałam, czy chciałabyś jeszcze bekonu, skarbie? - Jean zwróciła się do córki po raz drugi.

Uśmiechnęła się na widok skrzywionej twarzy Rydera. On nienawidził bekonu.

- Co? Nie, dziękuję. Już się najadłam - odparła z uśmiechem, popijając kawę.

- Wyglądasz, jakbyś od dawna głodowała - skomentował Ryder, taksując uważnie jej wygląd. Z papierosem w ręce, wygodnie rozparty na krześle, wyglądał na niezwykle pewnego siebie.

- Prawie wcale nie je - powiedziała Jean i oddaliła się w głąb domu. - Może ty przemówisz jej do rozsądku?

Ryder wpatrywał się w Ivy, obracając w ręku pustą filiżankę.

- Powinnaś się oderwać od rzeczy, które ci przypominają o przeszłości. Choćby na chwilę.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin