streszczenia.doc

(109 KB) Pobierz

Mendel Gdański – streszczenie

Utwór rozpoczyna się sceną, w której stary Mendel patrzy na ruch uliczny i analizuje pojawienie się nowych postaci oraz cele drogi poszczególnych przechodniów. Zna on bowiem tę ulicę bardzo dobrze. Wie wszystko o jej przechodniach: dzieciach, śpieszących do szkoły, handlarkach, robotnikach i innych, gdyż już od 27 lat mieszka i prowadzi swój zakład introligatorski w tym właśnie miejscu. Zna wszystko i wszystkich i sam także jest powszechnie znany. W otoczeniu staruszka panuje atmosfera swojskości – na ulicę czy do zakładu rzadko zapuszcza się ktoś obcy. Najbliżsi sąsiedzi: zegarmistrz, student, powroźnik, straganiarka, syn gospodarza – wszyscy żyją ze sobą w ciepłych i życzliwych stosunkach. Narrator sugeruje, że 67-letniemu staruszkowi jest tam dobrze. Poza takimi oznakami starzenia się, jak zgarbione plecy czy duszności, ma się Mendel Gdański całkiem nieźle. Zresztą kiedy doskwierają mu owe dolegliwości, wyjmuje fajkę i odpoczywa chwilę, paląc. Szczególne znaczenie ma dla niego sam dym, który, snując się, prowokuje do wspomnień. Przypomina się Mendlowi zmarła żona, dzieci, wnuki. Te smutki nosi on głęboko w sercu i próbuje o nich nie myśleć, poświęcając się pracy. Gdy zaprzyjaźniona gospodyni przynosi mu obiad, nie je, ale czeka na małego, dziesięcioletniego wnuka, syna swojej nieżyjącej najmłodszej córki. Wnuczek jest oczkiem w głowie dziadka – widząc jego cherlawą posturę i skłonność do chorób Mendel nieustannie martwi się o jego zdrowie. Po obiedzie chłopiec siada do lekcji, a dziadek wraca do pracy, nieustannie jednak obserwując i dopieszczając małego ucznia. Wszyscy odnoszą się z sympatią i szacunkiem do starego Żyda. Gdy kiedyś wyrostkom przyszło do głowy prześmiewać pod oknem modlitwy szabasowe, zawstydził ich przechodzący ksiądz, który, widząc modlącego się, uchylił kapelusza. Od tej pory nikt nie przeszkadzał Mendlowi. Jednak przedwczoraj zdarzył się pewien niepokojący wypadek – wnuczek wrócił do domu bez czapki. Początkowo nie chciał powiedzieć, co się stało, ale w końcu wyznał, że zgubił ją uciekając przed chłopcem, który szydził z niego, że jest Żydem. Na te słowa dziadek wpadł w gniew i zaczął wyrzucać chłopcu, że głupi jest, jeśli wstydzi się swojego pochodzenia. Później nieco łagodniej tłumaczył, że jest takim samym mieszkańcem miasta, jak inni, i że bycie Żydem nie powinno powodować u niego poczucia wstydu. Ukochali to miejsce, jak własne, więc stanowi ono ich ojczyznę. Jednak następnego dnia powrót chłopca ze szkoły wyglądał niespokojnie. Malec wrócił na całe szczęście zadowolony. Jednak chwilę później pojawił się dependent z głupkowatym zapytaniem, czy wie, że Żydów maja bić. Stary próbował obrócić wiadomość w żart, nie chcąc niepokoić dziecka. Wieczorem z kolei z ta samą nowiną pojawia się zegarmistrz. Na pytanie Mendla, dlaczego mieliby bić wszystkich Żydów, odpowiada, że są oni obcymi. Odpowiedź ta zraniła bardzo dotkliwie starca – pokazując swoje spracowane dłonie, mówi, że uczciwie pracuje i mieszka w Polsce, traktując ją jak swoją ojczyznę. Wywiązuje się dłuższa dyskusja, podczas której stary Żyd odpiera takie zarzuty, jak posądzanie o chytrość i interesowność. Stara się rozumować logicznie i jasno udowadniać słuszność swoich tez, na co głupkowaty zegarmistrz ma jedną odpowiedź: „ Żyd to jednak zawsze Żyd i do tego obcy.” Wskazuje również, że Żydzi strasznie się mnożą. Na to Mendel opowiada dzieje swojego imienia: Mendlem nazwano go, gdyż urodził się jako 15 dziecko w rodzinie i był ich wtedy cały mendel. Wskazuje jednak na zmiany w świadomości Żydów: on sam miał już tylko 6 dzieci, a jego najmłodsza córka tylko jedno (tu pokazuje zegarmistrzowi swojego wnuka – Kubusia). Podkreśla przy tym, że nie tyle powinno chodzić o to, żeby ludzi mało się rodziło, ale o to, żeby oni dużo dobrego robili dla siebie i innych. Przechodzi z kolei do wyjaśniania, dlaczego nazywa się Gdański. Nazwisko sugerujące raczej miejsce pochodzenia bohatera, zawdzięczał faktowi, iż to miasto najbardziej kojarzyło się z Polską, którą tak bardzo kochali jego matka i ojciec: „Nu, co to jest Gdański? To taki człowiek albo taka rzecz, co z Gdańska pochodząca jest... Pan dobrodziej wie?... Wódka gdańska jest i kufer gdański jest, i szafa gdańska jest... Jak uny gdańskie mogą być. tak ja jestem Gdański. Nie jestem paryski, ani nie jestem wiedeński, ani nie jestem berliński - jestem Gdański”. Po udaniu się małego Kuby na spoczynek, Mendel zmienia „taktykę” – nie bagatelizuje już zagrożenia, a stara się dowiedzieć czegoś więcej. Gdy na pytanie o to, kto rozprowadza informacje o zbliżających się prześladowaniach, otrzymuje odpowiedź, że mówią tak „ludzie”, Żyd znów nie może uwierzyć. Mówi, że to nie ludzie, ale „To powiada wódka, to powiada szynk, to powiada złość i głupota, to powiada zły wiatr, co wieje.” Dlatego też on, wierząc w rozwagę mieszkańców miasta, będzie spał spokojnie. Zegarmistrz zbiera się szybko i wychodzi. Mendel nie śpi jednak spokojnie – najpierw idzie zajrzeć do pokoju, gdzie śpi Kuba, a następnie rozmyśla długo, pogrążony w niemej zadumie i smutku. Zmartwiony tak, że wygląda, jakby się w ciągu nocy o 10 lat postarzał. Następnego dnia Mendel od rana pilnie pracuje w swoim zakładzie. Był jednak zmęczony nieprzespaną nocą. Dopiero gdy sąsiadka przyniosła mu poranną kawę, ożywił się nieco i poszedł obudzić wnuka, malec bowiem dopiero po jakimś czasie zasnął snem spokojnym i dlatego teraz zaspał. Zdenerwowany malec w obawie, że spóźni się do szkoły, szybko zjadł śniadanie i sposobił się do wyjścia, gdy z progu wepchnął go do izby student. Nadbiegł on z wiadomością, żeby nie wychodzić, bo Żydów biją. Zdenerwowany Mendel rzuca w twarz studentowi swoje żale: zapytuje go, dlaczego małemu nie wolno chodzić po ulicach, gdy on nic nikomu nie zrobił. Student wymyka się chyłkiem, pozostawiając starego bez odpowiedzi. Mendel przeżywa załamanie – narrator relacjonuje, że wygląda, jakby go postrzelono. Jak zahipnotyzowany słucha odgłosów nadciągającego tłumu pijanych „katów”. Zapomina nawet o płaczącym malcu. Przypomina sobie o nim, gdy wystraszone dziecko wtula się w niego. Po chwili do zakładu Mendla wpadają znajome kobiety, każąc skryć się staremu i chłopcu. Przynoszą także obraz Matki Boskiej, bo tam, gdzie widać taki obraz, agresorzy nie wchodzą. Znają one bowiem długo swojego sąsiada i widzą w nim dobrego i pomocnego człowieka. Mendel jest wzruszony tym gestem, ale mówi, że nie chce stawiać krzyża i wstydzić się swojego żydostwa. Jeżeli ludzie ci są prawdziwymi chrześcijanami, to przed napaścią powstrzyma ich powaga siwej głowy starca i niewinność dziecka. Po tych słowach bierze małego za rękę i staje z nim w oknie swej izby. Jego heroiczna postawa rozsierdza tłum, który interpretuje takie zachowanie jako wyraz buty i zniewagi. Wypływa z nich „czyste” zwierzęce okrucieństwo. Rzucony przez kogoś kamień trafia chłopca w głowę – zajmują się nim kobiety. Stary tymczasem stoi w oknie, płacząc i modląc się. Agresorzy rzucają się do ataku. Jednak na drodze staje im student, nie pozwalając napaść na Żyda. Tłum zaczyna się cofać. Przez otwarte okno student wskakuje do środka i zastępuje w oknie Mendla. Tłum wściekły odchodzi nie zrobiwszy nikomu nic więcej. Tego wieczora nikt w domu Mendla nie pracował ani się nie uczył. Mały gimnazjalista leżał z obandażowana głową, a przy jego łóżku czuwał student. Mendel tymczasem milczał w kącie izby. Postawa ta zdenerwowała studenta. Wskazuje on, że przecież nikt nie umarł, że mały szybko wyzdrowieje i nie ma po czym rozpaczać. Po chwili milczenia staruszek odpowiada, że on ma po kim odprawiać modły żałobne. Umarło bowiem w nim uczucie, które pielęgnował przez 67 lat swojego życia, tzn. miłość do miejsca, w którym mieszka. Jego serce „ umarło dla tego miasta.”

Rozmowz z katem – streszczenie

Dnia 2 marca 1949 roku Kazimierz Moczarski został przeniesiony do celi, w której przebywał Jürgen Stroop i Gustaw Schielke. Wieczorem więźniowie musieli ustalić, jak będą spali, w pomieszczeniu było bowiem tylko jedno łóżko. Gdy nadchodziła noc, Stroop powiedział do autora książki: Idę na podłogę. Panu przysługuje lotko, ponieważ pan jest członkiem narodu tu rządzącego i zwycięskiego, a więc narodu panów (27). Pierwszy raz w celi ujawnił się niemiecki kult siły i posłuszeństwa wobec tryumfatorów. Moczarski nie zgodził się na taki układ stosunków i wszyscy trzej do końca wspólnej „znajomości” spali na podłodze. Jürgen Stroop (do 46-go roku życia - Józef) urodził się w 1895 roku w małym księstwie niemieckim Lippe-Detmold. Jego rodzice byli katolikami, ale do religii najmocniej była przywiązana matka, Käthe Stroop. Ojciec - Konrad - piastował stanowisko dowódcy policji w państewku, która liczyła tylko pięciu funkcjonariuszy. Józef nie uskarżał się na swoje dzieciństwo; ojciec był dość surowy i żołnierski, matka może trochę dewocyjnie pobożna, wymagająca posłuszeństwa. Stroop sądził, że rodzice ukształtowali mu prawidłowy charakter i zapobiegli zbytniemu indywidualizmowi. Dlatego też często, nawet w więzieniu, powtarzał maksymę: Befehl ist Befehl! (Rozkaz jest rozkazem!). Ojciec wpajał mu również zasadę, że nieprzyjaciół trzeba bić bez litości. W księstwie Lippe wielkim poważaniem cieszył się mundur. Zjeżdżało się tam wielu weteranów, organizowano rocznicowe uroczystości wojskowe; śpiewano pieśni narodowe, rozważano historię Niemiec. Tak rosło poczucie wspólnoty, której wyrazem stał się pomnik Hermana Cheruska (pokonał on w 9 r.n. e. Rzymian pod wodzą Varusa). Jego budowę rozpoczęto w 1838 r., na górze Grotenberg, niedaleko Detmoldu, gdy wielu opanowała idea wszechgermańska. Opłaty za zwiedzanie monumentu pobierał książę Lippe. W czasie rozmów na ten temat Stroop był oburzony postępowaniem władcy, czerpiącego zyski z patriotycznych uczuć współobywateli. Józef nie był zdolnym uczniem. Moczarski wywnioskował, iż nie zna on swej ojczystej literatury w stopniu nawet podstawowym. Stroopa od najmłodszych lat pasjonowała siła fizyczna i wojsko, lecz nie był odważny. Ulegał otoczeniu i wpływowi silniejszych (w szkole presji nauczycieli). W 1910 ukończył podstawówkę i zaczął pracować dla księcia. Wykształcenie uzupełniał później jedynie na krótkich kursach mierniczych i partyjnych. Według Stroopa, I wojna światowa została wywołana przez wrogów Niemiec. Mając 19 lat, zaciągnął się na ochotnika do piechoty i skierowano go na front zachodni. „Poznał” Francję. Gardził Francuzami i Francuzkami, które uważał przede wszystkim za prostytutki. W czasie walk raniono go i kilka miesięcy przebywał na urlopie zdrowotnym. (Za walki we Francji Stroop otrzymał Żelazny Krzyż II Klasy). Odwiedził Detmold i cieszył się tam ogromną sławą. Potem został wysłany na front wschodni. W Polsce poznał Lonę. Mówił, że nawet zamierzał się z nią ożenić, ale przyjaciele z Detmoldu odradzili mu ten związek. Głównym argumentem była różnica kultur. Jeszcze w więzieniu był im za to wdzięczny, bo gdyby miał żonę Polkę, nie mógłby wstąpić do SS. Józef przebywał także na Węgrzech i w Rumunii. Z wojny wrócił jako sierżant. Przyczyną braku awansu na oficera był - według niego - zbyt młody wiek. W rzeczywistości chodziło o niskie wykształcenie. Do domu Stroop przyjechał pełen uczucia zemsty na zwycięzcach i zdrajcach narodu, którzy utworzyli Republikę Weimarską. W ramach nowego państwa niemieckiego, Lippe-Detmold otrzymało dużą niezależność i demokratyczną konstytucję. Według współwięźnia Moczarskiego, w stolicy landu przybyło komunistów, Żydów i masonów, a Józef nienawidził inteligentów, zaczynających odgrywać w mieście coraz większą rolę. Wzrastało niezadowolenie byłych żołnierzy frontowych. W kombatancie Stroopie zakochała się córka pastora. Jej ojciec sprzeciwiał się małżeństwu. Jednak szybko zmarł i młodzi się pobrali. Pięć lat po ślubie urodziła się Renata. To imię - mawiał rozmówca żołnierza AK - było niestety za mało germańskie. Ojciec żony przyszłego SS-manna posiadał wspaniałą bibliotekę, zbiór kilku pokoleń rodziny. Z braku miejsca i pieniędzy Stroop sprzedał książki. Moczarski zapytał, czy znajdowały się tam rzadko spotykane pozycje. Ten odpowiedział: [...] Nie znam się na tym. Ale były jakieś religijne czy filozoficzne szpargały z XVII wieku. I starsze również (65). Tak ujawnił się poziom intelektualny kata warszawskiego getta. Domem rządził twardą ręką. Żonie wyznaczył stereotypowe - jak na owe czasy - miejsce: Kirche, Küche und Kinder (kościół, kuchnia i dzieci). Wierny księciu wyznawał zasadę: Ordnung muß sein (Porządek musi być).Największym osiągnięciem Stroopa z lat 1922-1931 była zmiana religii. Mimo sprzeciwu matki, zaczął się określać mianem Gottglaubig (neopogańska religia oparta na panteonie bogów germańskich). Tak uwolnił się z więzów katolicyzmu. Pewnego dnia Moczarski został zaskoczony oświadczeniem Stroopa, iż był on kiedyś dziennikarzem. Na stanowisku redaktora prowadził pismo dla kombatantów. Pomagała mu żona. „Poznał” wtedy siłę mediów, gdy opublikował artykuł o swoim dawnym koledze frontowym: Po ukazaniu się reportażu ten kumpel pułkowy przysłał mojej żonie paki z puszkami mięsnymi. Tak, panie, prasa to potęga! (69).W czasie rozmów na temat organizacji hitlerowskich, SS-mann powiedział, że społeczeństwo potrzebowało takich czystych, niemieckich ruchów. Nie wszystko było jednak idealne, bowiem dowódcę SA określił mianem świni homoseksualistycznej, hańbiącej idee faszystowskie (Ernesta Roehma zamordowano w palce na gwałty hitlerowców. Stroop jednak uważał, iż narodowi socjaliści byli, mimo to, zbyt liberalni i łagodni dla swoich przeciwników. To miało później doprowadzić do upadku III Rzeszy. W 1933 roku w księstwie Lippe przeprowadzono wybory do parlamentu dzielnicowego. W kampanii propagandowej wziął udział sam Adolf Hitler, Goring, Goebbels i Himmler. Mimo zintensyfikowanych działań, które nie wykluczały przemocy, NSDAP otrzymała 39,5%. Wynik ten nabrał decydującego znaczenia w całych Niemczech. Przed wyborami Stroop opowiadał się za radykalnymi metodami walki o głosy. Nazywał to akcjami bezpośrednimi. Między innymi dzięki afiszowemu zwycięstwu w Detmoldzie, 30 stycznia 1933 r. Hitlera mianowano kanclerzem Niemiec. Rozmówca Moczarskiego nie został zapomniany przez kolegów z SS i za swe działania otrzymał awans. Jeszcze żarliwiej przystąpił do walki z opozycją katolicką, komunistyczną, żydowską i masońską w Lippe. Za swe zasługi wspinał się coraz wyżej w hierarchii Sztafet Ochronnych i 1934 roku przeprowadził się do Münster. Tu urodził mu się pierwszy syn, Jürgen, który zmarł po kilku dniach. Jeszcze w celi, po wielu latach, Stroop obwiniał żonę za nieumiejętne urodzenie chłopca. To wydarzenie pomogło mu potem w zmianie imienia Józef na bardziej germańskie. W nowym mieście udał się na rozmowę do miejscowego biskupa, który zaatakował wyznawców religii starogermańskiej, potępił eutanazję i sterylizację. Mimo to, pochwalił członków partii za patriotyzm i powiedział, że katolicy modlą się za Führera. Na temat chrześcijaństwa Stroop miał własne zdanie, a raczej propagandowy slogan: instytucja powstała z inicjatywy żydowskiej. O Chrystusie zaś mawiał: „bardzo mądry człowiek. Filozof, romantyk. Rasowo: półnordyk. Matka jego [...] zaszła w ciążę z jasnowłosym Germaninem [...]. Stąd Chrystus był blondynem i innym psychicznie od Żydów, którzy jego nauki „ufryzowali”, przykroili do swych celów .” W Münster Stroop przebywał rok. Później przeniósł się do Hamburga. Było to miasto handlu i proletariatu. Tutaj trzeba było szczególnie czuwać nad prawomyślnością obywateli. W okolicy SS wybudowało za wielkie pieniądze półzabytkową świątynie starogermańską. Na tym tle doszło w celi do ostrej wymiany zdań.  Schielke zarzucił faszystom marnowanie funduszy dla własnej fantazji, gdy tysiące ludzi z trudem zarabiały na chleb. W Hamburgu urodził się drugi syn rozmówcy Moczarskiego, Olaf. Stroop opowiadał również o paradzie w Norymberdze, w której maszerował na czele kolumny SS. Policjant obyczajowy nazwał to poddańczym marszem. Dla przyszłego likwidatora getta liczył się jednak twardy, mocny krok: „Maszerujemy jak machina! Wszystko musi ustąpić!” Gdy III Rzesza przyłączyła Austrie, Jürgen upił się ze szczęścia. Później przygotowywał się do zajęcia Sudetów czechosłowackich. W tej akcji brał osobisty udział i po niej przeniósł się do Karlovych Varów, znanej miejscowości uzdrowiskowej. Gdy za więziennym oknem dało się słyszeć pohukiwanie sowy, kat getta opowiedział o swojej podróży z Czech do Poznania. Działo się to już po zakończeniu kampanii w Polsce. Jechał odkrytym autem. Na terenach okupowanej Rzeczpospolitej na głowę Niemca zleciała sowa i poraniła mu twarz. Schielke zinterpretował to jako ostrzeżenie, aby Stroop nigdy już nie przyjeżdżał do tego kraju. W Poznaniu rozmówca Moczarskiego objął dowództwo nad Selbstschutzem (niemiecka samoobrona społeczna), którego działalność policjant obyczajowy określił mianem „półbandyckiej”. Potwierdziły to poniekąd słowa samego Stroopa, który opowiedział, że był kiedyś na miejscu egzekucji, dokonanej przez te organizacje na ludności cywilnej i pobrudził sobie krwią buty. On - jak powiedział - brzydził się tej krwi. W 1941 roku Stroop został wysłany na front północny. Jego odcinek nie należał do krwawych i wyczerpujących. Mimo to określał on ten okres mianem ciężkich czasów frontowych. Już w październiku opuścił definitywnie tereny walk. Przeniesiono go na Ukrainę, gdzie zapewniał bezpieczeństwo budowie autostrady D4. Z tymi ziemiami wiązał duże nadzieje. Marzył o posiadłości ziemskiej i hodowli koni. Miejscową ludność chciał wyniszczyć przez rozpicie. Potem „pracował” w południowych miastach Rosji, pozostając w świadomości ich mieszkańców jako człowiek brutalny i bezwzględny. Jesienią 1943 roku SS-mann przybył do Galicji pod rozkazy gen. Fritza Katzmanna. Moczarski przypuszczał, że Stroop brał udział w mordowaniu tamtejszych Żydów. To miała być wprawka do przyszłego, trudniejszego zadania. Dopiero po sześciu miesiącach wspólnego pobytu w celi zaczęto rozmawiać o likwidacji getta w Warszawie. Do dawnej stolicy Polski Stroop przybył na rozkaz Himmlera 17 kwietnia 1943. Wysiedlanie dzielnicy żydowskiej von Sammer rozpoczął 19 kwietnia tego roku. Działania prowadził nieudolnie. Kierowanie akcją powierzono w końcu Stroopowi, który od razu zwiększył liczebność i siłę uderzeniową oddziałów w getcie. Pierwszego dnia nie przyniosło to dużych sukcesów. Himmler nazwał te walki dopiero uwerturą do Großaktion. Podczas akcji Niemcy używali ciężkiej artylerii i miotaczy płomieni. Wysadzano budynki mieszkalne. Żydzi bronili się zaciekle. Stroop stwierdził to z przykrością i przyznał, że nie spodziewał się takiej woli walki ze strony podludzi. Generał angażował coraz większe siły. W oficjalnych raportach zaniżał ich liczebność i straty własne, bo miałoby to niekorzystny wydźwięk propagandowy. Po strome powstańców walczyli mężczyźni, kobiety, czasami nawet dzieci. Fenomenem getta, jak to określił jego likwidator, były dziewczyny, szokujące swą sprawnością bojową. Bardzo mu zaimponowały. Stroopowi nie było żal, często młodego, życia swych ofiar. Mawiał, iż błogosławione jest to, co czyni człowieka twardym. W czasie niszczenia zamkniętej dzielnicy jeden z niemieckich oprawców zginął podczas próby zdjęcia flag (polskiej i żydowskiej), które wywiesili powstańcy. Schielke był zbulwersowany tym, że generał SS narażał swych ludzi dla tak błahego powodu. Ten zarzucił mu ignorancję i powiedział: Sztandary i kolory narodowe są takim samym instrumentem walki jak szybkostrzelne działo, jak tysiące takich dział (207). Gdy Schielke nazwał SS-mannów likwidujących getto sforą brytanów, oburzony Stroop odpowiedział: To nie psy penetrowały getto, Herr Schielke, lecz żołnierze walczący o wielkość III Rzeszy (217). Wtedy autor książki zapytał, czy Stroop nie sądzi, iż Żydzi nie bili się o życie, ale bronili swej godności. Ten odrzekł: Żydzi nie mają, nie są w stanie mieć poczucia honoru i godności. Przecież Żyd nie jest pełnym człowiekiem (221). Stroop relacjonował, że kiedyś przyglądał się schwytanym Żydom, oczekującym na wywiezienie z getta. Jeden z nich miał ukrytą broń i otworzył ogień do pilnujących Niemców. Szaleniec oczywiście został natychmiast zabity. Według słów rozmówcy Moczarskiego wyglądał potem jak worek mięsa. Podczas tej relacji byłemu żołnierzowi AK zaschło w ustach, a Schielke wypił duszkiem kubek wody. Przyniesiono obiad. Stroop zjadł ze smakiem swoją porcje. Walki z powstańcami przeciągały się do maja. Jednak coraz więcej powstańców wpadało w ręce niemieckie. Niektórzy z nich ukrywali broń aż do przesłuchań i dopiero wtedy używali jej przeciw swoim dręczycielom. Po kilku takich wypadkach zaczęto dokładnie rewidować ujętych Żydów. Pod murem getta kazano im rozbierać się do naga. Wtedy SS-manni przeszukiwali ubrania. Nierzadko ci pozbawieni odzienia ludzie byli rozstrzeliwani. Opowiadając o początkach maja, Stroop mówił, że zbliżał się czas generalnej rozprawy z elitą powstańczą. Przybywali również ochotnicy spoza getta. Wzmocniono kordon ochronny wokół terenów objętych walką. Zmniejszyło to napływ ludzi i broni, ale nie udało się całkowicie odizolować dzielnicy od pomocy zewnętrznej. Największej udzielała Armia Krajowa. 8 maja oddziały niemieckie zdobyły bunkier przy ulicy Miłej, będący główną siedzibą ŻOB-u. Znaleziono tam zwłoki wielu samobójców. Moczarski uświadomił Stroopa, iż wśród nich znajdował się dowódca powstania w getcie, Mordechaj Anielewicz, odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Grunwaldu. Powstanie powoli zaczęło przygasać. Stroop zdecydował oficjalnie zakończyć Großaktion 16 maja wysadzeniem w powietrze Wielkiej Synagogi przy ul. Tłomackie. Detonacji dokonał osobiście. Według Stroopa, był to piękny widok. Kazimierz Moczarski zapytał, ilu Żydów ujął Jürgen Stroop do oficjalnego zakończenia likwidacji getta. Odpowiedział on, że 56065 ludzi i dopatrywał się w tej liczbie jakiegoś magicznego znaku. Zauważył bowiem, iż jest ona symetryczna względem cyfry zero. Piątki na początku i końcu miały tworzyć wspaniałą konstelację (piątce Stroop przypisywał szczególne znaczenie). Zero, będące w tym przypadku osią symetrii, symbolizowało słońce, rozrodczość, wieczność. Miał to być układ astrologów pragermańskich. Po tym wywodzie w celi zapadła cisza. Przerwał ją Schielke stwierdzeniem, że tylu zgładzonych to trzysta tysięcy litrów ludzkiej krwi (245). Jednak to nie byli wszyscy wywiezieni i zabici podczas akcji. Pod wpływem sugestii Moczarskiego Stroop przyznał, iż rzeczywista liczba może sięgać nawet 71000 (mowa także o ujętych i zamordowanych po 16 maja 1943, bo rzeczywiste rozwiązywanie „kwestii żydowskiej” w Warszawie trwało do jesieni). Niemieckie oddziały zdobyły w getcie ogromne bogactwo w pieniądzach i kosztownościach. Jednak - według Stroopa - nie tylko to było „korzyścią” akcji w dzielnicy żydowskiej. Nie wolno było bowiem zapomnieć o wielkiej ilości cegieł, metalu i elementów instalacyjnych. Na miejscu getta miało stanąć wspaniałe, niemieckie osiedle willowe. W jego planach przewidywano już przebieg Alei Jürgena Stroopa, odznaczonego za Großaktion Żelaznym Krzyżem I Klasy. Spełniło się jego wielkie marzenie. Walki w getcie tak naprawdę nie zakończyły się definitywnie. Ich bezpośrednim przebiegiem nie kierował już jednak Stroop, lecz major Bundtke, który zamknął swą działalność dopiero późną jesienią. W celu realizacji budowy dzielnicy, składającej się z domków willowych, zorganizowano w Warszawie obóz koncentracyjny. Umieszczano tam przede wszystkim ocalałych Żydów. W czasie działań w getcie mordowano również Polaków. Przywożono ich z więzień lub bezpośrednio z łapanek ulicznych. Na taki pomysł wykorzystania walk w dzielnicy żydowskiej wpadł doktor Hahn (podwładny Stroopa), który nie poinformował o tym swego dowódcy. Tak zginął brat autora Rozmów..., aresztowany w kawiarni, a potem rozstrzelany. Stroop, chcąc się usprawiedliwić przed Moczarskim, powiedział, że jest odpowiedzialny tylko za Großaktion i jego rola zakończyła się 16 maja 1943, bo od tej pory wypoczywał. Moczarski oświadczył, iż wtedy gotów był go zabić, a nawet przedsięwziął pewne kroki zmierzające ku temu. Do planowanego zamachu w Łazienkach nie doszło. We wrześniu 1943 roku Stroopa mianowano Dowódcą SS i Policji w Grecji. Stąd schwytanych Żydów odsyłał do Warszawy. Mieli oni budować na terenie spacyfikowanego getta niemieckie osiedle. Morderca tysięcy ludzi bardzo zachwycał się krajem mitów. Był wrażliwy na piękno przyrody. Z wielkim zapałem opowiadał swoje wrażenia. To najbardziej uderzyło Moczarskiego: bezwzględny faszysta wspominał greckie krajobrazy z sentymentem i prawie rozrzewnieniem. Jürgen Stroop opuścił Grecje jako SS-Gruppenführer i generał-leutnant policji. Przeniesiono go do Wiesbaden. Tego dnia, gdy zaczął opowiadać o swoim urzędowaniu w tej miejscowości, otrzymał dużą paczkę od córki z Niemiec. Przesyłka zawierała przede wszystkim artykuły spożywcze, ale były SS-mann nikogo nie częstował. Zdenerwowany tym zachowaniem, chcąc dopiec generałowi, Schielke wtrącił się do rozmowy i rzekł, że Wiesbaden to kurort i pewnie generał więcej tam wypoczywał niż pracował. Stroop miał dość tych docinków i zarzucił swemu niemieckiemu współwięźniowi niekoleżeńskość. Ja niekoleżeński!? - parsknął Schielke [...] - Ja nigdy nie zażerałem się ukradkiem cukierkami holenderskimi z paczki przysłanej przez rodzinę. Kiedy udało mi się czasami „zorganizować” Speck w więzieniu, to zawsze podzieliłem się w celi (296). Po jakimś czasie sytuacja uspokoiła się i zaczęto znów rozmawiać o wiesbadeńskim okresie życia Stroopa. Pochwalił się on wspaniałym ogrodem otaczającym jego ówczesną rezydencję (zamieszkiwał w niej z żoną i dziećmi), o który dbali luksemburscy więźniowie. Pilnował ich ośmioletni syn Jürgena, Olaf, ubrany w mundur SS. Był wyposażony w sztylet i nabity karabin. Do Wiesbaden nadlatywały alianckie bombowce. Coraz częściej likwidatorowi getta przydawał się schron. Zdarzały się przypadki sabotażu i dywersji. Niektórzy Niemcy pragnęli zakończenia wojny, a aparat partyjny nie potrafił już kierować opinią publiczną. Mimo to, w Bereichu kata warszawskich Żydów rosła produkcja przemysłowa i rolnicza. Działo się to kosztem tysięcy więźniów zmuszanych do morderczej pracy. W Wiesbaden spotkał Stroopa wielki zaszczyt: w jego rezydencji w towarzystwie rodziny zjadł kolacje sam Heinrich Himmler, który później udał się w śródziemnomorską podróż służbową. Jednym z jej celów była „cudowna broń”. O niej zaczęto rozmawiać w celi. Schielke strasznie się śmiał z tzw. Himmlerswunderwaffe. Początkowo Stroop nie chciał ujawnić, o co tak naprawdę chodziło, lecz w końcu opowiedział niewygodną historie, jak to Himmlera oszukał jakiś Włoch czy Szwajcar, który miał z dużych odległości wysadzać niewidzialnymi promieniami składy amunicji. Przeprowadzono nawet kilka prób, potwierdzających rzekome odkrycie. Jednakże wszystko okazało się wielkim oszustwem. „Wynalazca” został rozstrzelany. Nie uchroniło to jednak H. Himmlera od kompromitacji. W Wiesbaden SS-mann rezydował od listopada 1943 do marca 1945. Był wtedy świadkiem upadku III Rzeszy. Jednym z jego przejawów był zamach na Adolfa Hitlera. Stroop zdecydowanie potępiał spiskowców, a jego wypowiedzi na ten temat były gwałtowne i bardzo emocjonalne. Przywódcę Niemiec uważał za wysłannika bogów germańskich. Wśród zdrajców wymieniał von Stauffenberga, admirała Canarisa (powieszono go na haku rzeźnickim za żebro), gen. Ludwika Becka, a nawet Erwina Rommla, którego wcześniej propaganda wykreowała na jednego z największych generałów niemieckich. Schielke zażądał wyjaśnień. Stroop rzekł, iż generał chciał wymóc na Hitlerze zawarcie pokoju na froncie zachodnim, bo był świadomy, iż nie uda się zbyt długo powstrzymywać aliantów. Według Rommla, należało odsunąć Führera od władzy, gdyby nie zgodził się z tą sugestią. W lipcu 1944 r. generał został ranny. Po nieudanym zamachu na Hitlera poinformowano go, że są dowody na jego współprace ze spiskowcami. Rommel nie chciał stanąć przed sądem, wiec popełnił samobójstwo. Stroop przyznał, że po spisku zamordowano około czterech i pół tysiąca ludzi podejrzanych o branie w nim udziału. Wielu z nich wieszano przy pomocy basowej struny fortepianowej, z której wiązano pętle. Zaciskała się bardzo powoli i śmierć skazańca trwała od 5 do 10 minut. Rozmówca Moczarskiego w toku wymiany zdań wyjawił, że kierował śledztwem przeciw gen. von Kluge, podejrzanemu o współpracę z zamachowcami. Nie znalazł jednak nieodpartych dowodów, a jedynie poszlaki. Po aresztowaniu i przedstawieniu zarzutów Kluge zaczaj się śmiać. W końcu Stroop oświadczył generałowi, że powinien zabić się sam, bo inaczej stanie przed trybunałem ludowym. Nie dał się przekonać, wobec tego został zamordowany, a oficjalnie ogłoszono, iż popełnił samobójstwo. Zbliżał się koniec wielkiej Rzeszy. Stroop musiał opuścić Wiesbaden 24 marca 1945 roku. Skierował się na południe w kierunku Alp, jednak został wezwany do Berlina. Himmler zaproponował mu wejście do osobistego sztabu i podróż na północ. Kat getta nie zgodził się. Jak sam powiedział, odmowa zdarzyła mu się pierwszy raz. Uważał bowiem, że miejscem centralnego oporu mają być góry. Wtedy SS-Reichsführer zapytał, czy Stroop wierzy w ostateczne zwycięstwo Niemiec. Otrzymał odpowiedź twierdzącą. Jeszcze w Wiesbaden Jürgen Stroop organizował jednostki Wehrwolfu (sabotażowa organizacja konspiracyjna, stworzona na wypadek okupacji Niemiec). Dowódcą naczelnym był Prützmann - według Stroopa - wzór wierności i patriotyzmu (Schielke stwierdził, że rzeczywiście wzorowo mordował inne nacje oraz wprowadzał niewolnictwo). SS zorganizowały nawet specjalny sztab przeznaczony dla budowy tego tajnego związku. Wehrwolf tworzono za pomocą rozkazów. Dowódcy wyższych szczebli znali swych podwładnych z imienia i nazwiska. Bardzo to rozbawiło Moczarskiego, działacza AK, wiedzącego, iż w ten sposób ruchu oporu budować nie można. W razie aresztowań groziło to rozbiciem całej organizacji. Uciekając z Wiesbaden, SS-mann nakazał częściową ewakuację podległych mu oddziałów Wehrwolfu w Alpy. W jednej z miejscowości rozpoczęto prace fortyfikacyjne. Jednak Stroop opuścił swych ludzi i dnia 8 maja 1945 roku oddał się do niewoli Amerykanom jako porucznik Wehrmachtu. Prützmanna zatrzymali Anglicy (gdy go rozpoznano, rozgryzł śmiercionośną kapsułkę).W tej samej celi, kilka dni później popełnił samobójstwo Heinrich Himmler. Moczarski zapytał więc swego rozmówcę, dlaczego on nie postąpił identycznie, gdy znalazł się w niewoli. Pogromca Żydów odpowiedział, że się po prostu bał Często przynoszono mu przesyłki od rodziny. Zawsze bardzo dużo czasu spędzał na studiowaniu tych pism. Tak było i tym razem.. Pewnego dnia Jürgen Stroop otrzymał list. Korespondencja w jego przypadku była rzeczą normalną. Często przynoszono mu przesyłki od rodziny. Zawsze bardzo dużo czasu spędzał na studiowaniu tych pism. Tak było i tym razem. W końcu ujawnił, że dostał informację od swojego adwokata i zaczął opowiadać o procesie w Dachau, w wyniku którego skazano go na karę śmierci za nieprzeciwstawianie się samosądom ludności niemieckiej na lotnikach alianckich. W myśl prawa międzynarodowego byli oni jeńcami wojennymi, a traktowano ich jak zbrodniarzy. Współwięzień Moczarskiego stwierdził, że skazano go za czyny, o których nawet nie wiedział. Niżsi rangą SS-manni przyznali się do winy. Przeciwko generałowi prowadzono proces poszlakowy. Schielke słyszał trochę o sprawie z Dachau. Podobno Stroop udawał tam niewinnego i obciążał swymi zeznaniami współoskarżonych. Z tego powodu wielu wymierzono najwyższy wymiar kary, a przecież - według słów byłego policjanta obyczajowego - wszystkie rozkazy pochodziły od Stroopa. W czasie rozpraw generał wynosił się ponad swoich kolegów z SS. Wyrok w jego sprawie zatwierdzono, gdy znajdował się już w rękach Polaków. Podczas uwięzienia przez aliantów Jürgen Stroop przebywał na terenie dawnego obozu koncentracyjnego w Dachau. Mówił, że było tam „fajnie”, miał dobre jedzenie, a nawet cerowano mu skarpetki, bo był generałem. Stroop nie potrafił zrozumieć postawy tolerancji religijnej, o której dużo mówił Moczarski. Polaków uważał za dziwny naród. Nie umiał pojąć idei demokratycznych w Rzeczpospolitej, która wbrew nazwie była kiedyś monarchią. Wschodni sąsiedzi Niemców są - według niego - wielkimi indywidualistami, chcącymi zbyt dużo wolności. Stroop natomiast zawsze starał się sumiennie wykonywać rozkazy i Dwojra Zielona – streszczenie

Kobieta z czarną przepaską na oku staje przy ladzie. Towarzyszący jej mężczyzna żąda dla niej okularów. Życzliwie wyjaśnia, że kobieta przez kilka lat nie nosiła okularów, ponieważ była w obozie. Zamówione oko okazało się nieodpowiednie i za duże. Po okulary musieli wrócić nazajutrz. Narratorka prosi kobietę o rozmowę i zaprasza do cukierni. Kobieta musi jednak wracać do mieszkania, gdzie właśnie od dwóch dni znalazła zajęcie. Idą więc ulicą Pragi i wchodzą do mieszkania, które mieści się na trzecim piętrze jakiejś rudery. Kobieta sprząta i pilnuje mieszkania, w którym ma być żydowskie ambulatorium. Narratorka dopytuje się, czy znalazła swoich bliskich i czy ma opiekę. Kobieta odpowiada, że jest sama. Po chwili dodaje, że znaleźli się tacy, którzy kupią dla niej sztuczne oko i chcą wstawić zęby, lecz nie jest to rodzina. Opowiada, że jej mąż zginął w 1943 roku na stacji Małaszewicze, położonej osiem kilometrów od Brześcia Litewskiego. Zginął w lagrze. Jeszcze rok wcześniej lotnik niemiecki wziął dla męża list i otrzymała odpowiedź. Dopiero później dowiedziała się, że nie przeżył. Wyznaje, że ma trzydzieści pięć lat, choć wygląda starzej ponieważ nie ma oka i zębów. Za mąż wyszła mając dwadzieścia trzy lata. Zamieszkali wówczas w Warszawie przy ulicy Stawki. Mąż, Rajszer, był szewcem, a ona pracowała w fabryce przy produkcji wełnianych rękawiczek. Nazywała się Zielona, gdyż nie miała papierów i zapisali jej nazwisko ojca. Na imię miała Dwojra. W roku 1939 bomby zniszczyły ich dom i stracili wszystko. Przenieśli się do Janowa Podlaskiego. Już wtedy nosili palestyński znak – żółty trójkąt, dopiero później opaski. W październiku 1942 roku mąż przebywał w lagrze Małaszewicze. Całe miasteczko zostało wysiedlone do Międzyrzeca, skąd dwa tygodnie wywożono ludzi do Treblinki. Tych, co zostali, zamknięto w getcie. Kiedy wyłapywano Żydów, kryła się na strychu. Inni ginęli, ale jej udało się przetrwać. Pewnego razu siedziała na strychu przez miesiąc, bez jedzenia. Żywiła się kaszą manną i cebulami, które znalazła. Była tak osłabiona, że myślała, iż umrze. W grudniu usłyszała jakiś ruch na ulicy. Wiedziała, że może wyjść z ukrycia, ponieważ po każdej akcji mogli chodzić między drutami. Czasami dostawali chleb z gminy żydowskiej. Sprzedawała koszule, by mieć pieniądze na jedzenie. Oko straciła pierwszego stycznia 1943 roku. Niemcy bawili się na Sylwestra, strzelając do ludzi. Zabili wówczas sześćdziesiąt pięć osób. Uciekając przed nimi, wyskoczyła przez okno i została zraniona w oko. Pragnęła żyć ponad wszystko, choć nie miała już rodziny. Chciała żyć po to, aby pewnego dnia opowiedzieć o tym wszystkim, co przeżyła, by świat wiedział, co Niemcy robili. Sądziła, że przeżyje jako jedyna i poza nią nie będzie ani jednego Żyda. Została zabrana do szpitala. Bolały ją nogi i krzyż, chciała się zabić, kiedy zrozumiała, że straciła oko. Przewieziono ją do Majdanka. Tam znów głodowała – chleba dawali niewiele, a o dwunastej trochę zupy. Ludzie byli zajęci głównie swoimi problemami, lecz czasami pomagali sobie. Co dwa tygodnie odbywała się selekcja. Pewnego dnia esesmanka Brygida zbiła ją po głowie. W tamtym czasie wszystkie kobiety były bite. Kapowa powiedziała, że jedna z nich coś kupuje i za karę wszystkie zostały zbite. Uciec z obozu nie mogła. Jedna dziewczyna została złapana i powieszono ją na słupie, a wszystkie więźniarki musiały na to patrzeć. Innym razem powiesili się dwaj jeńcy – bracia. Pewnego dnia przyszedł esesman ze Skarżyska-Kamiennej i zaproponował pracę w fabryce amunicji. Dwojra umiała pracować i pojechała. Tam nie bito jeńców, lecz częściej odbywały się selekcje i nie można było chorować. Nie opuściła ani jednego dnia pracy, choć na oku zrobił się ogromny jęczmień. Bała się iść do lekarza, bo to oznaczało śmierć. Znów pragnęła ponad wszystko żyć. W fabryce wszyscy głodowali. Można było jednak kupić coś od pracowników, którzy przychodzili każdego dnia z miasta. Nie miała pieniędzy, więc wyrwała sobie złote zęby. Za jeden dostawała osiemdziesiąt lub osiemdziesiąt pięć złotych i kupowała chleb. Przez trzynaście miesięcy pracowała w Skarżysku-Kamiennej. Później Niemcy przenieśli fabrykę do Częstochowy. Siedemnastego stycznia przyszli Sowieci. Niemcy uciekli poprzedniego dnia. Z piętnastu tysięcy Żydów zostało pięć – reszta została wywieziona do Niemiec. Ci, którzy czekali na wywiezienie byli pilnowani przez majstrów. Byli już ustawieni na ulicy, lecz nadeszli właśnie Sowieci. Na ich widok jeńcy cieszyli się, lecz nie krzyczeli z radości, ponieważ nie mieli na to siły.

Początek - streszczenie

I. W rozmowie z sędzią Romnickim bogaty krawiec i kolekcjoner dzieł sztuki - Apolinary Kujawski wyraża gotowość odkupienia od niego zbioru obrazów. W transakcji pośredniczy Paweł Kryński, za co otrzymuje pieniądze. Podczas rozmowy sędzia zdradza swoje poglądy na temat Polski. Uważa, że jego ojczyznę czeka wiele trudnych chwil i zaznacza: Nam powinno zawsze o Polskę chodzić, o polskość, o wolność naszą. Żaden tam pokój europejski, koszałki-opałki dla idiotów, ale Polska. II. Dziewiętnastoletni Pawełek Kryński jest świeżo upieczonym maturzystą, który świadectwo dojrzałości zdobył na tajnych kompletach. Chłopak jest zakochany w dwóch kobietach: w osiemnastoletniej Monice poznanej na tajnym uniwersytecie oraz w swojej sąsiadce pani Irmie Seidenman – wdowie po wybitnym lekarzu i naukowcu. Bohater przyjaźni się z synem żydowskiego adwokata, Heniem Fichtelbaumem, który w 1940 roku razem z rodziną musi się przeprowadzić do getta, skąd po dwóch latach ucieka. Po przedostaniu się na aryjską stronę, Henio może liczyć na pomoc Pawła. Kryński załatwia mu schronienie na strychu u zegarmistrza Flisowskiego, lecz Fichtelbaum po jakimś czasie ukrywania się wychodzi do miasta i nie wraca. III. Poznajemy historię Irmy Seidenmanowej, która w czasie właściwym akcji znalazła się w więzieniu w Alei Szucha. Została rozpoznana przez konfidenta Bronka Blutmana, mimo iż zmieniła wygląd fizyczny i tożsamość. Teraz nazywała się Maria Magdalena Gostomska. Zdrajca zawiózł kobietę na gestapo. Na szczęście udało się jej przekazać rikszarzowi poufną informację z adresem sąsiada - dr. Adama Kordy i prośbą o przekazanie wiadomości o jej omyłkowym zatrzymaniu. Podczas przesłuchania w pokoju Stucklera zatrzymana okazała swoje doskonale podrobione dokumenty, lecz zdradziła ją srebrna papierośnica z inicjałami I.S., jaką przy niej odnaleziono! Wówczas Bronek oświadczył, że znał osobiście żydowskiego doktora Ignacego Seidenmana. IV. Po przybliżeniu losów Henia Fichtelbauma, ukrywającego się akurat w wychodku, czytelnik dowiaduje się o jego przygodzie w cukierni, w której został zdekonspirowany. Gdy wszyscy zaczęli krzyczeć z przerażeniem, że zostaną zastrzeleni jak ten Żyd jedzący ciastko, tylko jeden staruszek stanął w jego obronie. Po opuszczeniu ustępu chłopak spędza noc z prostytutką, która zabrała go do siebie, nakarmiła, umożliwiła odpoczynek. W końcu Henio postanawia wrócić do getta aby przyjąć swoje przeznaczenie z podniesioną głową: Nie jestem dzieckiem, myślał, nie jestem chłopakiem. Nie będę dłużej uciekał. Teraz wyjdę naprzeciw temu, co zostało zapisane w księgach. V. Na Podwalu Paweł Kryński spotyka się z Kujawskim, któremu przekazuje informacje o pewnym jegomościu, który chce sprzedać XVIII-wieczne miniatury. VI. Rozdział rozpoczyna opis siostry Weroniki, która podczas wojny uczyła dzieci katechizmu, pomagała im w przyswojeniu nowych imion i nazwisk, nowych życiorysów, traktując jednocześnie żydowskie maluchy oschle i z dystansem. VII. Sędzia Romnicki zgadza się pomóc telefonującemu z getta adwokatowi Jerzemu Fichtelbaumanowi, który prosi o ratunek dla swojej czteroletniej córeczki Joasi. Po okupacji adwokat zostaje aresztowany. Opuściwszy więzienie w 1956 roku, do śmierci mieszka u dalekich krewnych w małym prowincjonalny miasteczku. VIII. Doktor Adam Korda, dowiedziawszy się o zatrzymaniu Marii Magdaleny Gostomskiej, zawiadamia Pawełka Kryńskiego o sytuacji kobiety, a ten z kolei prosi o pomoc kolejarza Kazia Filipka. Ostatecznie kobiecie pomaga znajomy zawiadowcy Johann (Jaś) Müller - Niemiec urodzony w Łodzi. IX. Bandyta Wiktor Suchowiak za dużą opłatą przemyca z getta do aryjskiej części miasta małą Joasię. W czasie odprowadzenia dziewczynki do matki Pawła Kryńskiego, bije się z innym przestępcą - Pięknym Lolem. Mężczyźni ponownie spotykają się dwadzieścia lat później, w zupełnie innych okolicznościach. X. Historia znanego i cenionego w Warszawie krawca Apolinarego Kujawskiego, który przejął duży zakład, gdy jego dotychczasowy szef - bogaty Żyd Benjamin Mitelman zmarł w getcie. Ciesząc się swobodą finansową, zaczął gromadzić dzieła sztuki, które marzył przekazać dla muzeum w niepodległej Polsce. Niestety, został zastrzelony podczas ulicznej egzekucji jesienią w 1943 roku. XI. Podczas rozmowy Müllera z Stucklerem, ten pierwszy wmawia śledczemu, że kobieta jest jego starą znajomą, a jej pobyt w więzieniu jest pomyłką. W końcu udaje mu się przekonać rodak i Irma jest wolna. Mimo iż wdowa przysięga, że nigdy już nie wyjdzie w znienawidzone Aleje Szucha, to jednak po wojnie pracuje w tym samym budynku, w którym była przetrzymywana, jako wysoki urzędnik ministerstwa. W 1968 roku zostaje internowana. Po wyjeździe do Francji, nie wraca już do Polski, mimo próśb Pawła. XII. Do mieszkania Pawełka Kryńskiego zostaje przyprowadzona mała Joasia. Matka bohatera udziela dziewczynce schronienia i pomocy, otacza ją troskliwą opieką. XIII. Kolejarz Filipek działający dzielnie w konspiracji oraz pracujący w tajnej drukarni, cieszy się z ocalenia pani Irmy i rozmyśla nad losem swojego znajomego Pawełka. Uważa, że chłopak doczeka dobrych czasów wolnej, sprawiedliwej i demokratycznej Polski: dla wszystkich Polaków, Żydów, Ukraińców, a nawet dla Niemców. XIV. Ojciec małej Joasi, mecenas Fichtelbaum zostaje zastrzelony w swoim mieszkaniu. Przed śmiercią słyszy głos swojego ojca Maurycego i widzi go stojącego przy oknie. XV. Poznajemy historię filologa klasycznego Adama Kordy, który oczekiwał w oknie pojawienia się swojej sąsiadki – pani Marii Magdaleny Gostomskiej. Gdy ujrzał nadchodzącą kobietę, ogarnęła go radość. XVI. Henio i Pawełek rozmawiają ze sobą po raz ostatni. Kryński wkrótce weźmie udział w powstaniu i po wojnie zostanie internowany, a Henio zginie w getcie. XVII. Bronek Blutman zostaje rozstrzelany w ruinach getta. XVIII. Matematyk profesor Winiar umiera na przystanku tramwajowym po tym, jak ogarnęło go wzburzenie na wesołe odgłosy karuzeli, przerywane krzykami rozstrzeliwanych w getcie Żydów. XIX. Niemiec Stuckler zastanawia się nad postępowaniem swoich rodaków w czasie wojny. Jest zdania, że zabijali wrogów, aby zwyciężyć. Pragnął do końca życia zwalczał nieprzyjaciół. Pod koniec wojny wraz z innymi jeńcami niemieckimi, został skierowany do Związku Radzieckiego, dokładnie na daleką Syberię. Umarł tam z głodu i wyczerpania, karczując lasy. XX. Nazajutrz po odbiciu z Alei Szucha, Irma uświadamia sobie, że jest prawdziwą Polką. XXI. Sędzia Romnicki zawozi małą Joasię do klasztoru i przekazuje pod opiekę siostry Weroniki. Dziewczynka przeżyła wojnę jako Marysia Wiewióra, osierocona katoliczka spod Sanoka. Ukończywszy dwadzieścia lat, wyjechała do Izraela i jako Miriam Wewer, wyszła za mąż, urodziła córeczkę i spędziła resztę życia.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin