Walka o BellÄ™.doc

(54 KB) Pobierz
"Walka o Bellę" [NZ] Update 1

 "Walka o Bellę" [NZ] Update 1.03.09r. Przerażenie ściskało mu gardło. Bał się, o tak. Przeraźliwie się bał o jej
życie. Poczucie winy spłynęło na niego nową falą- wiedział, że cała ta sytuacja miała miejsce przez niego. Chryste, a tak chciał ją chronić.
-Spokojnie, wszystko będzie dobrze. – To Carlisle. Edward spojrzał na niego umęczonym wzrokiem- jedyny znak, że usłyszał.
Siedzieli w trójkę w samolocie, od odlotu minął dopiero kwadrans. Emmett zaciskał zęby tamując gniew i przypływ adrenaliny. Nie podzielał niechęci Rosalie do Belli -polubił tą małą, dzięki niej Edward zdawał się odżywać. Nie był też przerażony perspektywą walki. W końcu to jakaś rozrywka.
Edward syknął. Myśli Emmetta przebijały się przez jego ból, słyszał je doskonale. I bał się ich. Co, jeśli w trakcie walki, Belli stanie się krzywda? Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak? Jeśli...
Ukrył twarz w dłoniach. Miał ochotę krzyczeć, całe jego opanowanie prysło niczym bańka mydlana. Nie miał już siły myśleć racjonalnie. Pozostało mu tylko czekać.
***
-Nie! – krzyknęła Alice w tej samej sekundzie, w której Bella rzuciła się do biegu. Tak szybko jak tylko mogła pobiegła do windy doskonale zdając sobie sprawę, że będzie za późno.
Jasper drgnął na dźwięk zamykanych drzwiczek i pociągnął pewnie nosem. Jego oczy rozszerzyły się i zaklął, wchodząc do środka. Nie było jej tam. Omiótł spojrzeniem korytarz, niepewny w którą stronę ma się udać. Ponownie zdał się na instynkt, ale wiedział, że musi uważać. Tu jest za dużo ludzi.
Na parkingu pojawił się kilka sekund przed Alice, wyczuł jej panikę jeszcze za nim zobaczył jej twarz. Dziewczyna chwyciła kurczowo jego ramię.
-Ona już odjechała, Jasper. Nie zdążymy za nią, musimy czekać na Edwarda. Za 10 minut… Boże. Co ona narobiła? Co ona narobiła!?
-Cii- Jasper przytulił jej drżące ciało do siebie. – Mogę zacząć ją gonić, a ty poinformujesz resztę.
Alice pokręciła głową. – Nie jesteś tak wyczulony na jej zapach, jak Edward. Zgubisz drogę, to daleko.
Jasper skinął głową- nie było sensu kłócić się z Alice. Obejmując ją w pasie, zawrócił do terminalu. A więc jednak walka- pomyślał, i jego twarz wykrzywił grymas. Tyle lat przed tym uciekał, a teraz nadeszła chwila, w której nie było już odwrotu. Westchnął niezauważalnie- znów pokaże swoją prawdziwą twarz.
Alice łkała na jego ramieniu, gdy stanęli w terminalu. Wiedziała, że musi się opanować. Zrobi to, oczywiście. Za chwilę.
Wzięła głęboki wdech -samolot był już blisko, Edward powinien usłyszeć jej myśli.
***
Kilkanaście tysięcy metrów wyżej, w samolocie, Edward jęknął przeciągle. Carlisle i Emmett jednocześnie odwrócili ku niemu wzrok, zastygając w nerwowym oczekiwaniu.
-Ma ją- szepnął głucho. – Studio taneczne. Ona… poszła do niego.
Jego twarz zaczęła powoli się zmieniać. Ból przeradzał się w zimną wściekłość. Strach zamienił się w motywację. Zabije tego wampira. Zabije go, choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobi w swojej egzystencji.
Nie pozwoli Belli umrzeć.
***
Nigdy wcześniej nie próbował rozwinąć takiej prędkości. A już na pewno nie w mieście pełnym ludzi i budynków, pchany rozpaczą, że mógłby nie zdążyć. Resztkami świadomości docierało do niego, że reszta jest tuż za nim, ale z każdą sekundą odległość niebezpiecznie się zwiększała: nie dlatego, że tracili siły, było to absolutnie niemożliwe w wypadku wampirów, to adrenalina działała na niego w sposób, jakiego nigdy by się nie spodziewał. W tej chwili Edward dziękował Stwórcy, o ile ktokolwiek taki istniał, że pozbawił jego rasę możliwości płaczu. Byłaby to wielce nieprzydatna umiejętność w tym momencie.
Trzymał się tylko dzięki temu, że potrafił myśleć trzeźwo, nawet w biegu, nawet kiedy czuł się, jakby jego dusza, a w tej chwili mógłby przysiąc, że ją ma, rozdzierała się na pół.
Skupił wszystkie zmysły na Belli, ale jej zapachu nie dało się wyczuć w zanieczyszczonym powietrzu Phoenix. Minęło zbyt dużo czasu, zdążył się ulotnić.
Skręcił w jeszcze jedną uliczkę, potem w następną. Jest, wyczuł ją. A także usłyszał jej krzyk.
Okno… przemknęło mu przez myśl i skoczył w górę. Zobaczył Jamesa pochylającego się nad Bellą i ponownie poczuł ogarniającą go furię.
Nie poczuł odłamków szkła, gdy szyba pękła pod jego ciężarem. Rzucił się na przeciwnika z rykiem, który mógł wzbudzić przerażenie, jak i rozpacz.
Był szybki i zwinny, ale drugi wampir również. Po raz pierwszy odkąd został wampirem… nie, wróć, po raz pierwszy w całej swej ziemskiej egzystencji, pragnął czyjejś śmierci tak bardzo, że gotów był popełnić morderstwo bestialsko, bez mrugnięcia okiem, z czystą przyjemnością.
Owszem, zabijał wcześniej, zabijał ludzi, łajdaków, którzy na to zasłużyli, albo i nie, ale robił to w sposób, nazwijmy to, w miarę humanitarny. Bez zbędnego bólu, tylko chwila szoku i cisza.
Chciał też zabić gwałciciela z Port Angeles, ale to uczucie wydało mu się dziwnie błahe, można rzec- dziecinne, w porównaniu do tego.
Otrzymał cios, który zwalił go z nóg, ale oddał z podwójną siłą i ruszył w stronę Belli. Zaczął ją podnosić, ale James rzucił się na niego i począł okładać pięściami w każde napotkane miejsce.
-Nie jesteś aż tak silny. –Wzrok Jamesa błąkał się po twarzy Edwarda, na jego usta wpłynął szyderczy uśmiech. -Nie zdołasz jej obronić.
-Wierz mi, jestem wystarczająco silny, by cię zabić.
Przeturlali się kilkanaście metrów wzdłuż ściany luster, a potem Edward szybkim ruchem wskoczył na wampira i zaczął szukać wolnego miejsca do ugryzienia. Rządza zemsty niebezpiecznie pulsowała mu w żyłach.
I w tym momencie poczuł dłoń na swoim ramieniu. Odwrócił się powoli, jakby niechętnie, i napotkał złote oczy swego ojca.
-Carlisle… -wyszeptał, ale jego twarz nadal była wykrzywiona w zwierzęcym grymasie. Sapał głośno, wydął nozdrza. Nie potrafił, nie chciał się uspokoić.
Uścisk na ramieniu pogłębił się, a Carlisle powoli pokręcił głową.
–Spójrz na nią, Edwardzie. Wiesz co myślę, spójrz na nią.
Oczy Edwarda przesunęły się po Alice, oraz braci, którzy czekali już w pogotowiu, by zająć się Jamesem. I natrafiły na Bellę.
Dopadł do niej, całej we krwi, leżącej w nienaturalnie wygiętej pozycji na podłodze. Był przerażony.
- Nie! Och, Bello! Nie!
Jasper i Emmett zajmowali się Jamesem, jednak ani trzask kości, ani żaden krzyk do niego nie docierał. Była tylko Bella, tylko ona, tak strasznie poturbowana…
-Bello, proszę, tylko nie to! Proszę, Bello! Posłuchaj mnie! Bello, błagam!
Nie odpowiadała, a Edward, choć wiedział, że poczucie winy w niczym mu nie pomoże, pozwolił by go opanowało.
-Carlisle! – krzyknął, chwytając się nagle nadziei. - Bello, nie! Och, tylko nie to! Nie! Bello!
Ojciec był już przy nim. Wyjął z torby- Boże, dzięki ci, że ją wziął- morfinę, po czym odłożył ją na bok i zaczął sprawdzać obrażenia dziewczyny. Mruczał coś do siebie, a Edward mógł tylko patrzeć, jak jej oczy to otwierają się, to zamykają. Jej jęk obił się o ścianki jego głowy i pulsował nieprzerwanie.
-Bello! – zawołał po raz kolejny.
-Straciła trochę krwi, ale rana na głowie nie jest głęboka. – Głos Carlisle’a był spokojny, jego ruchy pewne i odważne. - Uważaj na nogę, jest zła¬mana. –Gdy Edward wydał z siebie wściekły ryk, dodał: - Myślę, że poszło też parę żeber.
-Edward... –Usłyszał jej głos, tak strasznie cichy i niepewny, i nachylił się w jej stronę.
-Wyjdziesz z tego, Bello, słyszysz? Kocham cię- zapewnił, nadal trzymając ją za dłoń.
-Edward...
-Jestem, jestem przy tobie.
-Boli. – Nie mógł znieść jej wykrzywionej bólem twarzy, jej słabego głosu, jej cierpienia.
-Wiem, Bello, wiem. Czy nic się nie da z tym zrobić? – wyszeptał do Carlisle’a.
-Podajcie mi torbę - poprosił Carlisle. - Spokojnie, Alice, za¬raz poczuje się lepiej.
-Alice? – To znowu Bella. I jej głos. Slodki Jezu, ten głos.
-Tak, też tu jest – potwierdził Edward uspokajająco. - To ona wiedziała, gdzie cię szukać.
-Ten ból w dłoni...
-Wiem, Bello. Zaraz minie, Carlisle już ci coś zaaplikował. – Uścisnął jej rękę w geście pocieszenia. Jej? Samego siebie? I nagle odskoczył, bo z jej gardła zaczął się wydobywać krzyk pełen bólu.
-Ręka mi się pali!
-Bello? – zapytał wyraźnie zaniepokojony.
-Niech ktoś wyjmie moją rękę z ognia! – nie przestawała krzyczeć. -Niech ktoś go ugasi!
-Carlisle, co z tą ręką?
-Jednak ją ugryzł. – W jego tonie było zaskoczenie pomieszane z odrazą. Gdyby nie powaga sytuacji, można by było uznać to za zabawne. Edward jęknął.
-Ty musisz to zrobić – stwierdziła Alice pochylając się nad Bellą i ocierając jej twarz.
-Nie!
-Alice…- szepnęła ponownie Bella i skupiony wzrok wszystkich przeniósł się na nią.
-Jest szansa, że się uda - oświadczył Carlisle.
-Co takiego? – Szok przysłonił mu jasność trzeźwego myślenia. To niemożliwe, by to zrobił. Nie da rady. Nie, biorąc pod uwagę jak Bella na niego działała. To coś, to monstrum w jego głowie, zabije ją. Nie da rady go powstrzymać, będąc tak blisko niej, czując jej krew w swoim ciele, jej słodką woń, rozkoszny smak. Carlisle ujrzał mgłę w oczach syna, ale nie tracił w niego wiary. Jeżeli Edward nie da rady tego zrobić, nikt nie podoła.
-Zobacz, może będziesz umiał wyssać jad. Rana jest tylko odrobinkę zabrudzona.
-I to starczy? – Wątpliwości Alice były w pełni uzasadnione. Przecież ona widziała przemienioną Bellę. Dlaczego nie miałoby to się stać teraz? Edward posłał jej wymowne spojrzenie, dając znak, że słyszy jej myśli.
-Nie wiem - przyznał Carlisle. - Ale musimy się pospieszyć.
-Carlisle, ja chyba... Nie jestem pewien, czy będę w stanie to zrobić.
-Decyzja należy do ciebie, Edwardzie. Nie mogę ci pomóc. Jeśli masz zamiar wyssać jad, muszę najpierw powstrzymać krwawienie.- Zamilkł. Teraz decyzja nie należy do niego. Nikt nie patrzy, kto jest przywódcą, kto ma autorytet. Teraz jego syn staje przed wyborem, być może najważniejszym w jego życiu.
-Edward! – Miotał się. Nie był pewien niczego, nie było żadnej gwarancji, szanse na powodzenie były niewielkie. To wszystko nie tak, nie tak miało być.
-Alice, rozejrzyj się za czymś, czym można by było usztywnić jej nogę. - Carlisle trzymał głowę Belli, opatrywał ją: jego palce pewnie i szybko udzielały jej pomocy. -Edwardzie, musisz działać błyskawicznie, inaczej będzie za późno.
Odpowiedzialność. Czy nie na tym właśnie polega miłość? Edward zacisnął zęby, w jego oczach błysnęło coś, czego nie zdołał określić. A potem pochylił się nad ukochaną i przytknął wargi do rany.

Nowa, krótka część przed następną długą, która pojawi się prawdopodobnie w tym tygodniu.


Wszelkie obawy związane z jego siłą zeszły na dalszy plan. Nie potrafił przejmować się jak nie narobić jej większej ilości siniaków i jednocześnie pokonać to monstrum w jego głowie, które, poczuwszy tylko krew, zbudziło się do życia i pragnęło tylko jednego: więcej.
Widział ból na jej twarzy, tak rozdzierający, że dotknął i jego. Krzyczała. Wiła się. A jedyne co on mógł zrobić, to starać się jej nie zabić.
Carlisle mruczał coś do siebie tak cicho, że nawet wampir by tego nie dosłyszał. Gdyby Edward mógł skupić się na jego myślach, usłyszałby modlitwę o siłę dla Belli i niezłomną wiarę w syna.
Doktor położył obie dłonie przy jej głowie, delikatnie, ale stanowczo przytrzymując ją przy podłodze.
Jej krew była słodka, ale nie mdła. Ciepła, ale nie wrząca. Smakowała jak zakazany owoc, a on upajał się nią niczym najlepszym winem.
Wciągnął głęboko powietrze, wyczuwając morfinę. To już…przemknęło mu przez głowę i powoli oderwał się od jej ręki. Monstrum krzyczało, pochylało go do przodu, ale teraz był pewien bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, że potrafi wytrzymać. Dla niej. Potrafi się mu przeciwstawić.
-Edward…- powiedziała cicho. Mimo, iż doskonale ją słyszeli, wszyscy zdawali sobie sprawę, że jak na ludzki dźwięk wypadło to strasznie marnie.
-Jest już obok ciebie, Bello- szepnął Carlisle uspokajająco, odgarniając jej włosy z czoła. Edward nie mógł się na to zdobyć. Teraz, gdy największe zagrożenie minęło, poczuł odrazę. Odrazę do siebie, za to co zrobił, za to, na co ją naraził.
Jak ma to sobie wybaczyć?
-Zostań, zostań ze mną, proszę…- Jej głos rozbrzmiewał mu w głowie niczym echo. Zmusił się, by spojrzeć na to z lepszej strony, dla niej zwyciężył monstrum, które siedziało w jego głowie.
-Nie ruszę się ani na krok -zapewnił, starając się, by nie usłyszała zmęczenia w jego głosie.
Bella westchnęła sennie, miał szczerą nadzieję, że jej ból już zelżał.
-Jesteś pewien, że wszystko wyssałeś?- zwrócił się do Edwarda ojciec, badając uspokajające się tętno Belli. Robił to bardziej z przyzwyczajenia, niż z konieczności.
-Nie wyczuwam już smaku jadu. Nic, prócz morfiny.
Carlisle skinął głową i zwrócił się w stronę dziewczyny. – Bello? Dłoń już cię nie pali?- zapytał, gdy mruknęła coś w odpowiedzi.
-Nie.- Westchnęła przeciągle, sennie. – Dziękuję, Edwardzie.
-Kocham cię. –Odpowiedź popłynęła z jego ust naturalnie, automatycznie. To była przyczyna, dla której to zrobił. To było najprostsze wytłumaczenie.
-Wiem, że mnie kochasz.
Edward roześmiał się cicho, z wdzięcznością. Nie było nic piękniejszego niż senna Bella. Absolutnie nic. Carlisle oprzytomniał pierwszy.
-Bello?
-Tak?- burknęła niezadowolona, jakby ze złością, że przeszkadza jej zasnąć.
-Gdzie jest twoja matka?
-Na Florydzie. Oszukał mnie, Edwardzie. Obejrzał nasze domowe filmiki z kamery. – Chyba chciała się oburzyć, ale świadczył o tym tylko grymas na jej bladej, nieprzyzwoicie bladej twarzy. -Alice –dodała nagle, przytomniejąc.- Alice, jego nagranie. On ciebie znał, Alice. Wiedział, skąd się wzięłaś. Pachnie benzyną.
-Czas ją przenieść - zarządził Carlisle, posyłając w stronę Alice współczujące spojrzenie. Bella znów jęknęła.
-Nie. Chcę spać.
-Śpij, kochanie, śpij –Edward ostrożnie chwycił ją w ramiona, jej twarz znalazła się na jego piersi. Poczuł, że jest śmiesznie lekka, lżejsza niż zwykle. Jako wampir nie odczuwał boleśnie jej ciężaru, ale, na Boga! zazwyczaj czuł, że coś niesie. W tej chwili z przerażeniem stwierdzał, że jej bezwładne ciało przypomina piórko.- Ja cię wyniosę. Śpij, śpij – szepnął, zanim jej oczy zamknęły się i odeszła w niebyt.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin