Graham Masterton - Szatańskie Włosy - Notatnik.pdf

(290 KB) Pobierz
Graham Masterton - Szatańskie Włosy - Notatnik
Graham Masterton - Szatańskie Włosy
graham
MASTERTON
Szatańskie Włosy
Z angielskiego przełożył KRZYSZTOF SOKOŁOWSKI
Strona internetowa Grahama Mastertona:
http://homepage.virgin.net/the.sleepless/masthome.htm
WARSZAWA 2004
Tytuł oryginału: HAIR RAISER
Copyright © Hair Raiser 2001 Ali rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2004
Copyright © for the Polish translation by Krzysztof Sokołowski 2004
Redakcja: Lucyna Lewandowska
Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski
Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz
ISBN 83-7359-126-5
Dystrybucja
^, Firma Księgarska Jacek Olesiejuk &i Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax
(22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557 www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl
Wydawnictwo L & L/Dział Handlowy
Kościuszki 38/3, 80-445 Gdańsk tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338
MIEJSKO-POWIAT^gA wysyBmM
\ Iniethetowe^sięgarnie wysyłkowe:
www.merlin.pl
Filia w Brze±C»SK»fe3iazki.wp.pl
www.vivid.pl
fen
WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ
adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78
Warszawa 2004. Wydanie I
Skład: Laguna Druk: OpolGraf SA., Opole
ROZDZIAŁ 1
— Szczur! — krzyknęła Kelly. — Na własne oczy widziałam! Tu są szczury!
— Gdzie? Gdzie? Nienawidzę szczurów! — Susan natychmiast uciekła do połowy
schodów.
Kelly próbowała przebić wzrokiem mrok piwnicy. W jej najciemniejszy kąt, pod
przeciwległą ścianę, wrzucano plastikowe torby, cierpliwie czekające na
śmieciarza. Torby wypełnione resztkami srebrzystej folii, używanej do zdobienia
włosów klientek, pustymi pojemnikami po szamponach i odżywkach, papierowymi
ręcznikami i wa-cikami. I oczywiście włosami, które Kelly pracowicie zamiatała z
podłogi salonu fryzjerskiego Sizzuz: jasnymi, ciemnymi, kasztanowatymi, siwymi
lub zupełnie pozbawionymi jakiegokolwiek koloru.
— Idę po Simona — oświadczyła Susan i otworzyła drzwi prowadzące do jasno
oświetlonego salonu fryzjerskiego.
— Tylko nie to! Mamy klientów. Dostanie szału. Kelly chwyciła opartą o ścianę
piwnicy szczotkę i szturchnęła nią najbliższą torbę na śmieci. Wytężyła słuch,
ale
usłyszała tylko szelest plastikowej folii. Spróbowała z sąsiednią, bardziej
wypchaną i bardziej miękką, wypełnioną włosami. Nic.
— Wydawało ci się — prychnęła Susan. — Przecież tu nie ma szczurów. Znasz
Simona, to prawdziwy fanatyk czystości. On by do tego nie dopuścił! Nie ma mowy!
Kelly zrobiła dwa kroki do przodu — powoli i ostrożnie. Piwnicę dzielił na dwie
części kamienny łuk; w panującej tam ciemności mogło się kryć wszystko,
dosłownie wszystko. Wsunęła szczotkę najgłębiej, jak mogła, niemal pewna, że
lada chwila coś ją wyrwie, i natychmiast cofnęła się. Serce tłukło jej się w
piersi tak mocno, jakby w każdej chwili miało się z niej wyrwać. Oczywiście
zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nawet był tu szczur, to prawdopodobnie bał
się znacznie bardziej niż ona, lecz nie dodawało jej to odwagi. Kieran, brat
Kelly, tłumaczył jej, że jest milion razy większa od największego pająka, lecz
ona mimo to na widok krzyżaka w wannie zawsze wrzeszczała wniebogłosy.
— Chodź wreszcie — ponagliła ją Susan. — Lada chwila może pojawić się kolejna
klientka. Dobrze wiesz, jak bardzo Simonowi zależy na tym, by wszystko było
wyczyszczone i wysprzątane.
Kelly cofnęła się ku schodom, trzymając szczotkę w pogotowiu, tak na wszelki
wypadek. Stała na trzecim stopniu od dołu, gdy znów usłyszała ten szelest? W
niczym nie przypominał tupotu szczurzych łapek, był cichy i miękki.
— Słyszałaś? — szepnęła.
— A niby co miałam słyszeć? — zapytają Susan.
Strona 1
Graham Masterton - Szatańskie Włosy
— Przysięgam, że tu coś jest. Może jedno z kociąt
pani Marshall, tej z góry, wlazło do którejś z toreb i nie potrafi wyjść? —
Kelly zeszła na dół i nadstawiła uszu.
— Pospiesz się! — syknęła Susan. — Simon woła cię na górę.
— Wyobraź sobie tylko, co czeka kociątko, które wlazło do plastikowej torby i
teraz powoli się dusi! Nie możemy go tak zostawić, prawda? — powiedziała Kelly.
Szturchnęła szczotką grubą, miękką torbę śmieci. Była pewna, że wyczuwa w niej
jakiś ruch. Wahała się przez chwilę, a potem dotknęła jej ręką. Zawsze była
odważna. Przez cienki plastik namacała kosmyki i kłębki włosów. Przycisnęła
mocniej. Nic. Poklepała torbę i tym razem była całkiem pewna, że poczuła ruch.
— Czuję coś, Susan! Coś tu jest! Sprawdź, jeśli chcesz! Rozerwała plastik
paznokciem. Boże, spraw, żeby nie
był to wielki, włochaty szczur — modliła się w myśli. Nie zniosę widoku
tłustego, brązowego szczura kanalizacyjnego z długim gołym ogonem, czerwonymi
ślepiami i żółtymi zębami.
Poszerzyła dziurę. Wypadło z niej wprost na jej buty kilka kłębków włosów, a
kilka kolejnych dostało się do rękawa. Znowu szturchnęła torbę kijem od
szczotki. Wbił się w nią płytko, bo włosy były szorstkie, sztywne i mocno zbite.
I nagle znowu poczuła ruch, ciężki i zdecydowany, jakby jakiś grubas przewrócił
się we śnie na drugi bok.
— Susan! — krzyknęła, odskakując. Drżała na całym ciele, niemal odchodziła od
zmysłów z przerażenia.
Drzwi prowadzące do piwnicy otworzyły się i stanął w nich Simon Crane.
— Hej, Kelly! Rusz się z łaski swojej! Przyszła pani Baxter, a mój fotel
wygląda jak po bombardowaniu.
Zszedł na dół i rozejrzał się dookoła.
— Co tu się dzieje? — warknął i czubkiem buta kopnął wysypane z torby włosy. —
Zapomniałyście, że do waszych obowiązków należy utrzymywanie porządku w piwnicy,
a nie jej zaśmiecanie?
— Bardzo przepraszam, panie Crane — wyjąkała Kelly. — Zaraz tu pozamiatam, w
tej chwili!
— Piwnica może poczekać. I bardzo panią proszę, panno O'Sullivan, by zwracała
się pani do mnie po imieniu.
— Oczywiście, panie Crane... Simonie.
Simon Crane był wysoki i smukły, a jego jasne włosy układały się w naturalne
loki. Miał wąską twarz, niebieskie oczy i odrobinę za długi nos. Zawsze nosił
czarne obcisłe spodnie, czarną koszulę z postawionym kołnierzem, a na jego szyi
wisiał ciężki srebrny łańcuch. Kelly niemal nie mogła uwierzyć we własne
szczęście, gdy zgodził się przyjąć ją na praktykę; był nie tylko oszałamiająco
przystojny, lecz także pracował u Richarda Wal-kera na londyńskim West Endzie i
uchodził za błyskotliwego stylistę. Często zastanawiała się, dlaczego
zrezygnował z wielkiej kariery i otworzył salon na przedmieściu, ale w końcu
uznała, że z pewnością miał swoje powody, a ona jest po prostu szczęściarą.
*
— Chciałam prosić... może mogłabym zwolnić się dziś pół godziny wcześniej? —
spytała, gdy obie z Susan stały jeszcze na schodach piwnicy. — Mój brat ma
urodziny, a ja nie zdążyłam jeszcze kupić mu prezentu.
— No dobrze... ale pod warunkiem, że porządnie posprzątacie. Najpierw salon,
potem stanowiska do mycia głowy, no i toaleta... i nie zapomnijcie o wymianie
papieru!
Kelly Wahała się przez chwilę, a potem powiedziała:
— Sk°ro jesteśmy w piwnicy... moim zdaniem mogą tu być i^zury.
— Szczury? O czym ty mówisz?
— Wynosiłam śmieci i usłyszałam taki dziwny szmer...
— >Jie wiem, co usłyszałaś, ale tu nigdy nie było szczurów
— tyt°że nie, tylko że coś...
— Nie przejmuj się tym. — Simon wzrUszył ramionami. — ?e\vnie jakiś ptak wpadł
d0 komina. To się zdarza, choć niebyt często. No, dziewczyny5 uśmiechamy się i
do rot>°ty. Czeka nas trudny d^jeń
Kelly Odwróciła się i położyły dłoń na klamce drzwi do piwnicy. Kiedy już miała
je zamknąć, nagle wydało jej się, żfe po ścianie przemknął jakiś cień — i znikł
w mroKu pod łukiem. Zerknęła na Simona, ale on już zajmował się panią Baxter;
żartował z nią i śmiał się wesoło. Mogła mu przerwać, nie Namierzała jednak
zrobić z siebie idiotki, więc nic nie powiedziała, tylko mocno zatrzasf»ęb drzwi
i upewniła się, czy zamek zaskoczył.
Podeszła do fotela Simona, porządnie ułożyła wszystkie jego narzędzia oraz
buteleczki i tubki kosmetyków, których używał w pracy. Wiedziała, że jeszcze
dziś będzie musiała ^ejść do piwnicy i wymieść ją do czysta, lecz mimo iż
oznaczało to koniec dnja pracy, wcale za tą chwilą nie tęskniła.
Strona 2
ROZDZIAŁ 2
Kiedy ostatnia klientka opuściła salon, Simon zamknął drzwi i wygasił świecący
nad nimi fioletowy neon: „Siz-zuz. Salon fryzjerski dla każdego" — ze znakiem
firmowym zamykających się i otwierających nożyc. Susan i Kevin odłożyli
grzebienie i szczotki, a Kelly po raz ostatni przeciągnęła miotłą po podłodze.
— Nie zapomnij o piwnicy! — zawołał do niej Simon. Jakby była w stanie o niej
zapomnieć. > Prawdę mówiąc, w dzieciństwie marzyła raczej o karierze
weterynarza niż fryzjerki. Uwielbiała zwierzęta, zwłaszcza psy i konie; podczas
każdej wizyty na farmie wuja w hrabstwie Kerry niemal cały czas spędzała w
stajniach. O'Sullivanowie byli jednak liczną rodziną, mieli pięciu synów i dwie
córki — i nie starczyło im środków na kształcenie jednej z nich w szkole
weterynaryjnej.
— Musimy wybierać między mądrością w głowie a butami na nogach — powiedział
kiedyś ojciec. — Obawiam się, że w tej konkurencji wygrywają niestety buty. Nie
da się na to nic poradzić.
10
Ojciec był niewątpliwie bardzo praktycznym człowiekiem. Kelly nie miała wyboru.
Dostosowała się do tej jego praktyczności, pracowała i zarabiała, próbując
oszczędzić na naukę i na wynajęcie mieszkania. Simon był dla niej darem niebios:
nie tylko ją zatrudnił, ale także interesował się jej sprawami, a w nielicznych
wolnych chwilach robił wszystko, by wtajemniczyć ją w zawodowe sekrety pracy
stylistów. Umiała już przystrzyc i ułożyć własne włosy. Niedługo zostanie
fryzjerką i wtedy będzie zarabiać trzykrotnie więcej niż teraz, nawet bez
napiwków.
— Dobra, kończymy. — Simon wyjął pieniądze z kasy i przeliczył dzienny zarobek.
— A może macie ochotę spędzić tu całą noc? — Spojrzał na swój zegarek, złotego
roleksa. — Słuchajcie, strasznie się spieszę. Już spóźniłem się dziesięć minut
na sesję zdjęciową. Katalog „Weselne dzwony" to nie byle co, a ja robię do niego
wszystkie fryzury. Kiedy będziecie wychodzić, nie zapomnijcie
0 włączeniu alarmu.
— Oczywiście, Simonie — odparła Susan, a kiedy wyszedł, dodała: — Trzy torby
włosów, Simonie...
— Nie lubisz go? — zdziwiła się Kelly.
— Jest w porządku, tyle że chce wszystkim rządzić. No i uważa się za Pana Boga
stylistów.
— Dla mnie zawsze był bardzo miły.
Trzasnęły zamykane przez szefa tylne drzwi salonu
1 zaraz potem rozległ się niski warkot silnika BMW.
— Och, nie wiedziałam, że zrobiło się aż tak późno — westchnęła Susan. — Kelly,
słuchaj, ja też muszę uciekać. Chętnie bym ci pomogła, ale obiecałam zająć się
dzieckiem Desmonda i Marie. Wiesz, jak włącza się alarm, prawda?
11
Susan pochodziła z Jamajki. Była wysoka, szczupła, bardzo atrakcyjna, no i
niezwykle dbała o swoją fryzurę. Włosy dekorowała wstążkami, koralikami i
wtykała w nie mnóstwo grzebieni. Potrafiła zadowolić klientki o każdym kolorze
skóry. Marzyła o tym, by otworzyć swój własny salon, który szczyciłby się
wszechstronnością usług. Wymyśliła nawet jego nazwę: „Szachownica". Bezustannie
żartowała, uwielbiała się wygłupiać i zawsze potrafiła rozśmieszyć Kelly.
— Bardzo mi przykro, ale ja też muszę już lecieć — powiedział przepraszająco
Kevin. — Umówiłem się z Mi-chaelem. Idziemy do kina. Wybrał jakiś japoński film.
Podobno to czysta sztuka, o samurajach, i w dodatku z napisami. Chyba wolałbym
znów obejrzeć Titanica. Tam przynajmniej wszystko jest proste, jasne i człowiek
wie, że znowu się popłacze.
Był nieco otyłym chłopakiem o bladej cerze, a urodę swoich gęstych, wijących się
jasnych włosów podkreślał własnoręcznie. Mieszkał nad hinduską restauracją, w
wolnym czasie lubił spacerować i był najsympatyczniejszą i najmniej egoistyczną
osobą, jaką Kelly spotkała w całym swoim krótkim życiu. Kilkakrotnie wybrali się
jazem na lunch. Jadał wyłącznie pemoziarnisty chleb i sałatę, lecz po lunchu
kupował w najbliższym kiosku osiem snicker-sów, dwa dla niej i sześć dla siebie.
— Z dietą trzeba uważać — mawiał. — Można ją wziąć wyłącznie z zaskoczenia.
Oboje pomachali Kelly na do widzenia i wyszli, rozmawiając i śmiejąc się.
Pozostawili ją sam na sam z brzęczącą i mrugającą żałośnie jarzeniówką. Najpierw
posprzątała salon. Ustawiła równo cztery
się przy każdym BIBLIOTEKA PtióL 2 wPb
Filia
n
ZNA
ie
czy w Brzeźcach
Strona 3
Graham Masterton - Szatańskie Włosy
Graham Masterton - Szatańskie Włosy
z nich półki szampony, odżywki, żele i w ogóle wszystko, co mogli sprzedać.
Sprzedaż kosmetyków przynosiła salonowi spore dochody i Simon zastanawiał się
nawet nad wylansowaniem własnej marki.
— No bo przecież co jest w nich takiego specjalnego? — powtarzał często. — Woda
z dodatkiem siarczanu wawrzynu, a sprzedaje się po czternaście funtów za
buteleczkę.
Głównym elementem dekoracyjnym salonu było wielkie czarno-białe zdjęcie aktorki
Elisabeth Green, uczesanej przez Simona Crane'a według jego własnego projektu.
Nazwał tę fryzurę „Elfem kwiatów", bo pasma włosów wyglądały w niej jak płatki.
Ale teraz jakoś nie odwiedzał ich nikt taki jak Elisabeth Green, nie tu, w
Sizzuz, w rzędzie sklepów, sklepików i punktów usługowych na Rayner's Lane,
ulicy znajdującej się na szarym, przygnębiającym północno-zachodnim przedmieściu
Londynu.
Gdy Kelly spytała kiedyś Kevina, dlaczego wielki Simon Crane zerwał współpracę z
Richardem Walkerem i otworzył własny zakład w tak nieatrakcyjnym miejscu,
chłopak tylko potrząsnął głową i powiedział:
— Nic na ten temat nie wiem. Ale jego lepiej o to nie pytaj. Wystarczy
wspomnieć przy nim o Richardzie Wal-kerze, a dostaje ataku szału.
Kelly wiedziała, że musi zejść do piwnicy, lecz odkładała to tak długo, jak
tylko się dało. Ale minęła szósta po południu, na dworze zrobiło się ciemno, a
ona musiała przecież jeszcze kupić kompakt U2 dla małego Patricka.
Przyjrzała się sobie w jednym z luster salonu. Była szczupłą, niewysoką
dziewczyną, metr pięćdziesiąt w skar-
13
petkach, dla znajomych metr pięćdziesiąt pięć, a kiedy włożyła pantofle na
naprawdę wysokich obcasach, mogła przyznać się nawet do metra sześćdziesięciu.
Jak wszystkie dziewczyny w rodzinie O'Sullivanów, miała gęste rudoblond włosy,
miękkie i lśniące; kiedy je szczotkowała, zawsze przypominały jej się słowa
ojca: „Wyglądają tak, jakby padły na nie promienie zachodzącego słońca".
Nie uważała się za ładną. Kiedy miała trzynaście lat, była przekonana, że żaden
chłopak nigdy nie zechce z nią chodzić. Uważała siebie niemal za wybryk natury,
bo przecież miała perkaty nos, piegi też nie dodawały jej urody, drugie nogi
przerażająco upodabniały ją do źrebaków z farmy wuja, a jeśli chodzi o figurę...
cóż, musiała wypychać stanik kleeneksami, podczas gdy jej koleżanki paradowały
dumnie po korytarzu szkoły, wypinając biust, niczym kandydatki na statystki do
kolejnego odcinka Słonecznego patrolu.
A potem, całkiem niedawno, skończyła siedemnaście lat i towarzyszyły temu niemal
magiczne przemiany, choć właściwie nie zauważyła, kiedy się dokonały. Patrząc w
lustro, widziała teraz młodą kobietę o pięknych zielonych oczach, prostym,
klasycznym nosie i ustach wygiętych w zgrabny łuk. A kleeneksów potrzebowała
tylko do starcia makijażu i — od czasu do czasu — do wytarcia nosa.
Dodało jej to pewności siebie, mimo iż nadal nie znalazła sobie chłopaka.
Rówieśnicy wydawali jej się niezbyt mądrzy i bardzo niedojrzali.
Spojrzała na czarne drzwi prowadzące do piwnicy.
No, do roboty. To nie potrwa długo — próbowała sama sobie dodać odwagi. Byle
szczur nie jest przecież w stanie wyrządzić ci krzywdy. A w ogóle nie ma tam
żadnego szczura.
14
Wielokrotnie widziała, jak psy, teriery jej wuja, wypędzały szczury ze stajni, i
w tych szczurach nie było niczego szczególnie przerażającego. Owszem, wyglądały
strasznie, ale tylko trochę, troszeczkę. Niech będzie, że więcej niż troszeczkę,
przyznała sama przed sobą, przypominając sobie chłopców stajennych, zabijających
je drągami.
Czy właśnie taki szczur czeka na nią tam, na dole?
Otworzyła drzwi i włączyła światło. Piwnicę oświetlała zaledwie jedna naga
żarówka, rzucająca na ściany i podłogę piwnicy tajemnicze, mroczne i groźne
cienie. Groźne cienie to tylko groźne cienie, ale czasem mogą okazać się
groźnymi potworami, władcami nocy, gotowymi wypróbować moc swoich kłów na jej
nagich ramionach i nogach. Jeden z tych groźnych potworów wyglądał jak coś
skrzydlatego, rogatego i przerażającego, a przecież był to jedynie cień
staroświeckiej suszarki do włosów z nałożonym na nią plastikowym pokrowcem.
Kelly odmówiła krótką modlitwę, której nauczyła się od swoich szkolnych
przyjaciół: „Dagdo, chroń mnie od złego". Dagda był panem wszelkiej wiedzy,
kimś, kto zna odpowiedź na najtrudniejsze zagadki świata, przywódcą elfów z
irlandzkiego folkloru.
— Panie Boże, chroń mnie od wszelkiego złego — dodała, stawiając stopę na
pierwszym prowadzącym do piwnicy schodku.
Gdzieś z dala dobiegł ją dźwięk kapiącej wody. Zamarła, spodziewając się
najgorszego, ale nie usłyszała żadnych groźnych szmerów czy szelestów. Owszem,
Strona 4
Graham Masterton - Szatańskie Włosy
od czasu do czasu hałasował przejeżdżający w pobliżu autobus,
15
przechodzący ulicą chłopcy żartowali i śmieli się, kopiąc puste puszki po coli,
ale w końcu zawsze zapadała cisza, w której słychać było wyłącznie wszechwładne:
„kap, kap, kap...".
Podeszła do rozerwanej torby, z której sterczały kłębki różnokolorowych włosów.
Kiedyś wszystkie do kogoś należały, były czyjąś częścią, dzięki nim ktoś
wyglądał tak, a nie inaczej, był tą, a nie inną osobą. Ktoś je mył, ktoś
rozczesywał, gładziły je palce kochanki lub kochanka, a teraz stały się martwą
materią, niczym nie różniącą się od złuszczonej skóry, obciętych paznokci i w
ogóle wszystkiego, co ciało odrzuca w niestrudzonym marszu przez życie. Kelly
przypomniała sobie nagle reportaż, który przeczytała w jakiejś gazecie,
0 śmieciarzach z londyńskiego metra, czyszczących po nocach szyny. Wymiatali
stamtąd tony ludzkich włosów, sztywnych i martwych.
Z półki u stóp schodów wzięła nową plastikową torbę na śmieci, położyła ją obok
tej, którą sama rozerwała,
1 zabrała się do zamiatania. Przede wszystkim musi oczyścić podłogę z kosmyków,
które jakimś cudem nie zostały wcześniej podmiecione. Kiedy to zrotfi, wepchnie
uszkodzoną torbę do nowej i zawiąże ją ciasno, o tak, nawet bardzo ciasno,
machnie szczotką jeszcze parę razy i będzie wolna. Wpadnie na stację Esso po
płytę dla Patricka, a potem czeka ją już tylko zabawa, zabawa i jeszcze raz
zabawa.
Zamiotła piwnicę bardzo dokładnie, podnosiła nawet niektóre torby, by sprawdzić,
czy nic się pod nimi nie ukryło. I nagle kichnęła pięć razy z rzędu.
Och, mój Boże... — wzdrygnęła się. Przecież oddycham siwymi włosami pani Baxter,
czarnymi, jedwabis-
16
tymi lokami pani Patel i żelazną trwałą, którą pani Philips każe sobie robić od
czasu, gdy jej mąż zaczął za bardzo interesować się panią kapitan z klubu
golfowego w Pinner Green.
Ojciec tłumaczył jej kiedyś, że choć ludzie uważają się za zdefiniowanych raz na
zawsze, obrysowanych ostrym, nieprzeniknionym konturem, w rzeczywistości bywa
tak bardzo rzadko, bo przeważnie zostawiają po sobie kawałki tego i odpryski
owego, a inni muszą nimi oddychać. Ilekroć oddychasz, wciągasz w płuca
powietrze, w którym są cząsteczki Juliusza Cezara, Henryka VIII i Jezusa
Chrystusa. Po tej rozmowie przez kilka tygodni wychodziła na zewnątrz z
chusteczką zawiązaną na ustach, jak bandyta ze starego westernu.
Podniosła rozerwaną torbę włosów, niezbyt ciężką wprawdzie, lecz pękatą.
Spróbowała włożyć ją do nowej, nie rozsypując zbyt wiele z jej zawartości.
Okazało się jednak, że nie jest to takie łatwe, jak się spodziewała. Przerwała
na chwilę, kiedy uświadomiła sobie, że torba szeleści tak głośno, że zagłusza
wszystkie inne rozlegające się w piwnicy dźwięki. Nasłuchiwała przez chwilę, ale
nie usłyszała nic oprócz monotonnego odgłosu kapiącej wody.
Już prawie udało jej się wsadzić torbę w torbę, gdy nagle usłyszała czyjś głos.
Będą... — a potem jeszcze kilka słów, wypowiedzianych tak cicho, że nie była w
stanie ich zrozumieć.
— Hej! — zawołała.
Odpowiedziała jej cisza, trwająca kilka bardzo długich chwil — po czym znów
rozległy się dziwne szepty. Brzmiały tak, jakby ktoś mówił po francusku, ale
francuszczyzną, której Kelly nigdy przedtem nie słyszała.
17
— Hej! — powtórzyła łamiącym się ze strachu głosem. Nie mogła się zorientować,
skąd dobiega ten tajemniczy szept, dopóki nie usłyszała go znowu. Najwyraźniej
coś kryło się w rozerwanej torbie z włosami, którą próbowała wepchnąć w drugą
torbę.
Dochodzący z torby głos był ochrypły i brzmiał obrzydliwie. Przypominał Kelly
głos mężczyzny w średnim wieku, który zaczepił ją przed dyskoteką Electric,
gdzie jakiś czas temu wybrała się ze swoją przyjaciółką Jacąuie. Był pijany,
zataczał się, nie mógł na niczym skupić wzroku.
„Kochanie, nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, co mógłbym zrobić tobie i co ty
mogłabyś zrobić mnie" — bełkotał. A teraz identyczny głos, dobiegający z
plastikowej torby na śmieci, powtarzał: Tais-toi, folie, tais-toi.
Nagle torba zaczęła się poruszać — nie tylko poruszać, lecz także rozdymać i
skręcać. Po chwili pękła i z ohydnym szelestem wypłynął z niej strumyk włosów.
Kelly zakryła oczy dłońmi, ale czuła, jak włosy wydobywające się z torby
pokrywają ją całą, obrzydliwe i kłujące, choć pozornie takie delikatne. Gdy
wciągnęła powietrze, za-krztusiła się i kichnęła raz, drugi, trzeci.
Wyprostowała się z trudem. Nic nie widząc — bo nadal zakrywała oczy dłońmi —
zrobiła kilka chwiejnych kroków w prawo. Omal się nie przewróciła, ale w końcu
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin