Mann_Tomasz-Czarodziejska_gora-T.1.pdf

(1581 KB) Pobierz
48578059 UNPDF
Tomasz Mann
Czarodziejska góra
Tom 1
Przełożył
Józef Kramsztyk
Posłowie napisał
Marek Wydmuch
Czytelnik 1982
(ji14)
48578059.002.png
Słowo wstępne
Historia Hansa Castorpa, którą zamierzamy opowiedzieć — nie ze względu na
niego (albowiem czytelnik przekona się, że jest to zwyczajny sobie, choć sympa-
tyczny młodzieniec), lecz gwoli samej tej historii, która wydaje się nam w wysokim
stopniu godną opowiedzenia (przy czym na korzyść Hansa Castorpa należałoby
wspomnieć, że jest to właśnie j e g o historia i że nie każdemu może się każda
historia przytrafić) — historia Hansa Castorpa jest już bardzo dawna, jest już,
można powiedzieć, pokryta szlachetną patyną czasu, a przeto niewątpliwie powinna
być ujęta w formę czasową zamierzchłej przeszłości.
Nie wyrządzi to szkody niniejszemu opowiadaniu, wręcz przeciwnie, przyniesie
mu korzyść, bo każda historia musi być miniona i im bardziej jest miniona, tym
lepiej, rzec można, dla samej historii jako takiej i dla opowiadającego, którego
tajemny szept wyczarowuje to, co przeminęło. Dzieje się z nią przecież to samo co
i z ludźmi dzisiejszymi — a spomiędzy nich w stopniu na pewno nie najmniejszym
z pisarzami: jest mianowicie dużo starsza niż jej wiek; wieku, który na niej ciąży,
nie należy obliczać według dni ani według obrotów słońca; słowem: stopień jej
dawności nie jest właściwie zależny od czasu — co ustalając, pragniemy mimocho-
dem napomknąć i wskazać na problematyczny charakter i na osobliwą dwoistość
tego tajemniczego pierwiastka.
Aby jednak sztucznie nie zaciemniać jasnego stanu rzeczy: szczególna dawność
naszej historii pochodzi stąd, że rozgrywa się ona przed pewną granicą, przed pew-
nym punktem zwrotnym, który głęboko rozszczepił życie i świadomość... Rozgrywa
się ona, a raczej, żeby celowo unikać wszelkiego czasu teraźniejszego, rozgrywała
się i rozegrała niegdyś, dawniej, w minionych czasach, w świecie, jaki był przed
wielką wojną, z której początkiem zaczęło się tyle z tego, co dotychczas jeszcze nie
przestało się zaczynać. Rozgrywa się zatem przed wojną, jakkolwiek nie na długo
przedtem. Ale czy cecha dawności takiej historii nie jest tym głębsza, tym doskonal-
sza, tym bardziej baśniowa, im bliżej wojny jest owo „przedtem”? Ponadto może się
okazać, że nasza historia także skądinąd, dzięki wewnętrznym swym cechom, pod
tym czy owym względem nie bardzo odbiega od baśni.
Opowiemy ją szczegółowo, dokładnie i gruntownie — bo czyż kiedy zajmujący
lub nudny charakter opowiadania zależał od przestrzeni i czasu, których ono
- 2 -
48578059.003.png
wymaga? Nie lękając się ściągnąć na siebie zarzutu pedanterii, skłaniamy się raczej
ku poglądowi, że prawdziwie zajmujące jest tylko to, co gruntowne.
Nie załatwimy się zatem szybko z historią Hansa Castorpa. Nie starczy na nią
ani siedmiu dni tygodnia, ani nawet siedmiu miesięcy. Najlepiej nie zakreślać sobie
z góry, przez jak długi okres czasu ziemskiego ma nas ona trzymać w swych wię-
zach. Chyba, na miłość Boską, nie potrwa to aż siedem lat!
Tak więc zaczynamy.
- 3 -
48578059.004.png
Rozdział pierwszy
Przyjazd
Było to w środku lata. Pewien zwyczajny sobie młody człowiek jechał z Hamburga,
swego rodzinnego miasta, do uzdrowiska Davos w kantonie Graubünden. Jechał
w odwiedziny na przeciąg trzech tygodni.
Z Hamburga aż tam, na górę, daleka to podróż; właściwie zbyt daleka na tak
krótki pobyt. Jedzie się przez wiele różnych krajów, to pod górę, to na dół,
z Wyżyny Bawarskiej do brzegów Jeziora Bodeńskiego, potem statkiem po jego
skocznych falach, nad otchłaniami, które dawniej uchodziły za niezgłębione.
Stąd już komplikuje się droga, która tak długo wiodła wielkimi, prostymi szla-
kami. Zdarzają się postoje, trzeba załatwiać formalności. W miejscowości Ror-
schach, na ziemi szwajcarskiej, powierza się swój los znowu kolei żelaznej, ale
dojeżdża się na razie tylko do alpejskiej stacyjki Landquart, gdzie trzeba się prze-
siąść. Po długim wyczekiwaniu, w miejscu niezbyt malowniczym i wystawionym
na wiatr, wsiada się do kolejki wąskotorowej i z chwilą kiedy rusza niepozorna, ale
niewątpliwie bardzo mocna lokomotywa, rozpoczyna się prawdziwie karkołomna
część drogi, nagłe i uporczywe wspinanie się pod górę, nie mające, zdawałoby się,
końca. Bo stacja Landquart leży stosunkowo jeszcze nie bardzo wysoko, ale od niej
jedzie się już dziką, uciążliwą drogą skalną, naprawdę w góry.
Hans Castorp — tak się ów młody człowiek nazywał — siedział sam w ciasnym
przedziale, którego wyściełane ławki pokryte były szarym materiałem: miał z sobą
ręczną walizkę ze skóry krokodylowej, podarunek wuja i opiekuna, konsula Tienap-
pla — by wymienić tu od razu i to nazwisko — palto zimowe, które bujało na haku,
i pled zwinięty w rulon; siedział przy spuszczonym oknie, a ponieważ popołudnie
stawało się coraz chłodniejsze, rozpieszczony jedynak podniósł kołnierz swojego
skrojonego według ostatniej mody, szerokiego letniego płaszcza na jedwabnej pod-
szewce. Obok niego na ławce leżała nieoprawna książka, zatytułowana Ocean ste-
amships * , do której na początku podróży zaglądał od czasu do czasu; ale teraz leżała
* Ocean steamships (ang.) — parowce oceaniczne.
- 4 -
48578059.005.png
porzucona, a wpadający do przedziału oddech ciężko sapiącej lokomotywy posypy-
wał jej okładkę czarnym pyłem węglowym.
Dwa dni podróży oddalają człowieka — a szczególnie człowieka młodego, który
jeszcze nie tak mocno tkwi w życiu — od jego zwykłego otoczenia, od tego wszyst-
kiego, co nazywał swoimi obowiązkami, interesami, kłopotami i widokami, o wiele
bardziej, niż mogło mu się to wydawać podczas jazdy dorożką na dworzec. Prze-
strzeń, która wijąc się i pędząc wdziera się pomiędzy niego a ojczystą glebę, wyka-
zuje moc, przypisywaną na ogół wyłącznie czasowi; z godziny na godzinę wywo-
łuje ona wewnętrzne zmiany, bardzo podobne do zmian wywoływanych przez czas,
ale poniekąd jeszcze je przewyższające.
Przestrzeń, podobnie jak czas, przynosi zapomnienie, ale czyni to przerywając
dotychczasowe stosunki człowieka z jego otoczeniem, przenosząc go w stan pier-
wotnej wolności i czyniąc w mgnieniu oka nawet z pedanta i osiadłego mieszczucha
coś w rodzaju włóczęgi. Mówi się, że czas to Leta, ale i błękit oddalenia jest takim
napojem zapomnienia, a jeżeli działa mniej gruntownie, to za to o wiele szybciej.
Doświadczył tego także Hans Castorp. Nie miał zamiaru przywiązywać szcze-
gólnej wagi do swojej podróży, oddać się jej wewnętrzną swą istotą. Raczej pragnął
szybko odbyć tę podróż, bo odbyć ją musiał, chciał powrócić zupełnie takim
samym, jakim był wyjeżdżając, i na nowo rozpocząć życie dokładnie w tym samym
miejscu, w którym musiał je na chwilę porzucić. Jeszcze wczoraj obracał się
w swoim zwykłym kręgu myślowym, zajmował się tylko tym, co właśnie opuścił,
swoim egzaminem i tym, co go czekało w najbliższej przyszłości: rozpoczęciem
praktyki w firmie „Tunder & Wilms” (stocznia okrętowa, fabryka maszyn i odlew-
nia), toteż wybiegał myślą poza najbliższe trzy tygodnie z tak wielką niecierpliwo-
ścią, na jaką tylko pozwalało jego usposobienie. Teraz jednak wydawało mu się, że
okoliczności wymagają całej jego uwagi i że nie należy ich lekceważyć. To wzno-
szenie się do regionów, w których nigdy jeszcze nie oddychał i gdzie, jak wiedział,
panowały całkiem obce mu, szczególnie ciasne i skąpe warunki bytowania, zaczęło
go podniecać i budzić w nim pewną skłonność do lęku. Ojczyzna i ład były nie
tylko daleko, ale leżały, w dosłownym znaczeniu, głęboko pod nim, a on wciąż się
jeszcze ponad nie wznosił. Unosząc się między nimi a nieznanym, zapytywał sam
siebie, jak mu będzie tam w górze. Może to było niemądre i niewskazane, że, uro-
dzony i przyzwyczajony do oddychania na wysokości zaledwie kilku metrów nad
poziomem morza, kazał się wieźć nagle do tych podniebnych okolic, nie przepę-
dziwszy chociażby paru dni w miejscu położonym na średniej wysokości? Chciał
być już u celu, bo sądził, że gdy się znajdzie w górze, będzie żył jak gdzie indziej
- 5 -
48578059.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin