Ranulph Fiennes ELITA ZABÓJCÓW PRZEKŁAD Maciej Antosiewicz WARSZAWA Tytuł oryginału THE FEATHER MEN Przekład Maciej Antosiewicz Zdjęcie na okładce: Oman, pustynia Ar-Rab al-Chali © CORBIS/FotoChannels Projekt okładki Ewa Witosińska Copyright © Ranulph Fiennes, 1991 All rights reserved Copyright © 2011 for the Polish edition by Wydawnictwo Magnum Ltd. Copyright © 2011 for the Polish translation by Wydawnictwo Magnum Ltd. Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, zapisywana czy przekazywana w sposób mechaniczny, elektroniczny, fotograficzny lub w jakiejkolwiek innej formie bez uprzedniej zgody właściciela praw. Wydawnictwo MAGNUM sp. z o.o. 02-536 Warszawa, ul. Narbutta 25a tel./fax (22) 848-55-05, tel. (22) 646-00-85 magnum@it.com.pl Księgarnia internetowa MAGNUM www.wydawnictwo-magnum.com.pl Opracowanie typograficzne, skład i łamanie - Ewa Witosińska Studio komputerowe Wydawnictwa MAGNUM sp. z o.o. Druk i oprawa - Drukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca SA 30-011 Kraków, ul. Wrocławska 53 ISBN 978-83-89656-72-8 Czterem dzielnym ludziom -Johnowi, Mike'owi, Michaelowi iMacowi Nie z tego ja pierza, Bym się przyjaciół w kłopotach wypierał. WILLIAM SHAKESPEARE, Tymon Ateńczyk (przeł. L. Ulrich) PODZIĘKOWANIA Chciałbym podziękować trzydziestu dwóm osobom, które pomogły mi w zbieraniu materiałów na temat opisanych w tej książce wydarzeń i sprawdziły rzetelność mojej relacji. Z powodów, które staną się oczy- wiste, nie mogę ich wymienić z nazwiska, ale będą wiedziały, że chodzi właśnie o nie, i będą pewne mojej szczerej wdzięczności. Jestem szczególnie wdzięczny bliskim krewnym Johna Millinga, Mi- ke Kealy'ego, Michaela Marmana i Maca. Pragnę podziękować Bridgie, która 7 maja 1977 roku urodziła Pa- tricka Johna Millinga, tak uderzająco podobnego dzisiaj do swojego zmarłego ojca. Pauline i Lucii, na których prośbę zataiłem nazwisko Maca w trosce o jego bezpieczeństwo. Maggi i Nancy, wdowie po Mike'u Kealym i jego matce. Rose May i rodzicom Michaela Marmana. Wszyscy chętnie udzielali mi pomocy i cierpliwie odpowiadali na moje pytania. Dziękuję również Jane Milne za cierpliwość i wsparcie oraz Frances Pajovic za dobry humor i zaradność. Ranulph Fiennes CZĘŚĆ PIERWSZA 1 Daniel nigdy dotąd nie opuszczał domu. W tamto pogodne, słoneczne lato 1945 roku Vancouver był pełen cudów dla tego syna przedsiębior- cy z odległego miasteczka na arktycznym wybrzeżu Alaski. Powodem radosnej wizyty stało się zakończenie wojny w Europie i powrót ojca transportowcem wojskowym tego właśnie dnia. Wśród powiewających chorągiewek i wiwatów dumnych krewnych weterani wysiedli z pociągu linii kolejowej Canadian Pacific. Jedni wra- cali do dawnego życia i ukochanych kobiet, innych czekała gorycz zawo- du i niespodziewanej zdrady. Daniel nie zauważył, że jego ojciec wychudł i zmizerniał, ponieważ wciąż był wielki jak niedźwiedź i niósł paczki z prezentami o fascynu- jących kształtach. Taksówką pojechali do taniego hoteliku przy moście Lion's Gate. Po podwieczorku, kiedy pierwsze emocje opadły, ojciec wygłosił dawno przygotowane oświadczenie. - Mamy sześć dni, zanim parowiec zabierze nas do domu, moje po- tworki. - Nikt nie wiedział, dlaczego ich tak nazwał, wiedzieli tylko, że słowo to tchnie dobrocią i ciepłem. - I nigdy nie zapomnimy tych dni, ponieważ Hunowie zostali pobici raz na zawsze, a my jesteśmy razem. Zjedli jeszcze po kawałku pysznego francuskiego ciasta z borów- kami i wszyscy spali dobrze mimo podniecenia, cała szóstka w jednej sypialni. 9 Mijały dni pełne wrażeń i szczęścia. Patrzyli, jak ludzie zjeżdżają ze stoków Smętnej Góry na długich drewnianych deskach, nad którymi z pozoru nie sposób było zapanować. Wielu narciarzy przewracało się, co Dana i jego rodzinę rozśmieszało do łez. Pojechali dorożką do portu, kupili kandyzowane jabłka i spacerowa- li, przyglądając się robotnikom w cukrowni i trawlerom z ich krzepkimi załogami. Ogromne transportowce przywoziły kolejne tysiące żołnierzy i marynarzy i Dan z rodziną przyłączyli się do witających ich ludzi. Po- szli do zoo i oglądali pantomimę, zwiedzili popadającą w ruinę starą część miasta, a w niedzielę śpiewali z werwą, ponieważ mama i tata byli gorliwymi prezbiterianami - on wychowany w tradycji holenderskiego kościoła reformowanego, ona w pionierskiej rodzinie z Wyoming. W niedzielę, zanim odpłynęli na północ, ojciec sprawił im wspaniałą niespodziankę. Mieli pójść do cyrku, który właśnie występował w Van- couver. Przed wielkim wydarzeniem wcisnęli się do zatłoczonego kościoła i przyłączyli się do mieszkańców miasta śpiewających pochwalne pieśni i dziękujących Bogu za ocalenie swoich najbliższych. Potem poszli do cyrku. Klowni, słonie umiejące liczyć, żyrafy, niedźwiedzie w spódniczkach, karły, włochaty potwór z Gór Skalistych, czarni kędzierzawi ludzie, strzelanie do balonów z nagrodami i orzechy kokosowe z Południowego Pacyfiku umieszczone na słupach. Mimo zaledwie pięciu lat Daniel, wychowany wśród eskimoskich dzie- ci, rzucał drewnianą kulą prosto i pewnie. I strzelał z wiatrówki z nieza- wodną celnością, jeśli tylko nikt go nie popędzał. Pękał z dumy, pokazując całe naręcze orzechów kokosowych i drewnianych pajacyków. Piszczeli z uciechy na roziskrzonych wodach Kanału Miłości, krzy- czeli z przerażenia w Domu Strachów, kiedy duchy z workowego płótna i zwierzęce kości przemykały na niewidzialnych sznurkach. Wszyscy oprócz siedmioletniej Naomi, która bała się wysokości, byli zachwyceni, kiedy ojciec pokazał im ogromny diabelski młyn z osiemna- stoma dyndającymi gondolami. Daniel usiadł na wąskiej ławeczce, z ustami 10 lepkimi od waty cukrowej. Indianin i uśmiechnięty Chińczyk, obaj w cy- lindrach, sprawdzili, czy wszyscy są dobrze przypięci. Ponieważ Daniel był bardzo mały, wcisnął się obok jedenastoletniej Ruth, swojej najstarszej siostry. Przed nim usiadła Naomi, matka objęła ją rękami, a na dziobie jaskrawo pomalowanego stateczku, tuż za figurą dziobową przedsta- wiającą czerwonoskórego o groźnych rysach, zasiadł ojciec. Promieniał dumą i co chwila oglądał się przez ramię, żeby sprawdzić, czyjego rodzi- na „bawi się jak jeszcze nigdy wżyciu", zwłaszcza ukochana żona, której przyrzekł tego ranka, że nigdy, nigdy więcej jej nie opuści... ani dla Zjednoczonego Królestwa, ani nawet dla samego króla. W miarę jak inne rodziny zajmowały miejsca, ogromne połyskujące koło obracało się i po chwili zatrzymywało, aż wszystkie gondole zapełni- ły się roześmianymi lub przejętymi pasażerami. Potem rozległ się gwizdek, Chińczyk pomachał chorągiewką i dwie stalowe bramki zatrzasnęły się pod nimi. Daniel poczuł zapach gorące- go oleju i pieczonych kasztanów. Zimne powietrze uniosło złote włosy Naomi. Tata zawołał: - Trzymaj się, moja kochana. Trzymajcie się, moje maleństwa... spróbujcie pocałować gwiazdy. Koło obracało się coraz szybciej, a Daniel uwielbiał szybkość, wy- sokość, nowość. Kiedy Naomi krzyknęła, euforia, którą odczuwał, za- częła opadać. A kiedy jego pozostałe siostry, nawet duża Ruth, zaczęły jęczeć, uświadomił sobie, że też powinien się bać. Ale czuł tylko, że chło- nie wszystko z większą wyrazistością, uważniej obserwuje i ocenia. Przy- prawiający o zawrót głowy, rozkołysany ruch gondoli nie był taki jak przedtem. Coś się zmieniło. Gondole nie przesuwały się w jednej płasz- czyźnie z kołem macierzystym. Zobaczył snopy iskier i pęknięty wspor- nik. Kiedy osiągnęli wierzchołek wielkiego łuku ich łupinka wysunęła się ze swojej osłony. Zawias urwał się i polecieli w dół, koziołkując w po- wietrzu. Nikt nie słyszał ich krzyków, kiedy spadali, ponieważ karuzele i or- kiestry dęte, megafony i zgiełk tłumu tworzyły kakofonię dźwięków, która zagłuszyłaby trąby zwiastujące koniec świata. I nikt nie zobaczył 11 koronkowego czepeczka małej Anny, która, uczepiona tylnego siedze- nia, ześliznęła się i poszybowała jak spadający latawiec. Gondola przebiła płótno niewielkiej markizy. Ciało Ruth i przypa- dek ocaliły Danielowi życie. Wylądował na stercie bielizny. Nie mógł zła- pać tchu, miał połamane nogi, ale ani na chwilę nie stracił przytomności. Zobaczył potrzaskany, pomalowany na zielono dziób, głowę wojow- nika, wbitą głęboko w trzewia grubej kobiety w cygańskim stroju. Zoba- czył, że jego matka i Naomi wylądowały, mocno w siebie wtulone, na stole Cyganki. Zderzyły się głowami z taką siłą, że siwe włosy i złote wło- sy zdawały się wyrastać z jednej krwawej miazgi. Leżały zupełnie nieru- chomo. Po siostrze Annie nie widział żadnego śladu: być może anioł złapał ją w powietrzu i ocalił, tak jak jego. Nie czuł bólu, brakowało mu tylko powietrza. Wydawało mu się, że słyszy swoje imię, wymawiane głośnym szep- tem. Ojciec patrzył na niego z góry, uczepiony jedną ręką potrzaskanego górnego końca głównego masztu namiotu. Ale teraz był bardzo niski, jak cyrkowe karły, korpus miał przecięty na wysokości pasa. Widział jego usta, szeroko otwarte pod sumiastym wąsem. Zdawały się układać w kształt imienia Daniela. Od tamtej chwili aż do dzisiaj ilekroć de Villiers czuł, że obrazy tamtej nocy powracają, zaciskał pięści i odpędzał je. Z upływem lat nauczył się tłumić w sobie ludzkie uczucia. To stępie- nie wrodzonej wrażliwości pozwoliło mu pozostać przy zdrowych zmy- słach. Był, mimo swojej profesji zawodowego zabójcy, sympatycznym człowiekiem... 2 Zufar jest wysuniętą najdalej na południe prowincją Omanu, grani- czącą z Arabią Saudyjską i Jemenem. W latach sześćdziesiątych XX wie- ku grupa zufarskich nacjonalistów, pragnących uwolnić swój kraj spod ucisku omańskiego sułtana, odwiedziła ZSRR w poszukiwaniu popar- cia. Rosjanie wykorzystali ich nacjonalistyczne i muzułmańskie aspiracje do stworzenia nowej formacji partyzanckiej pod ...
Kuball33