Ellison J.T.
Złodziej Dłoni
Sadystyczny seryjny morderca wybiera kolejną ofiarę – dziewczynę z Nashville. Pani porucznik z wydziału zabójstw, Taylor Jackson, oraz jej przyjaciel, analityk FBI, doktor John Baldwin, wspólnie prowadzą śledztwo w tej sprawie. Dusiciel z Południa morduje kolejne osoby, a na miejscu zbrodni zostawia ponurą wizytówkę – dłoń poprzedniej ofiary. Ambitna dziennikarka telewizyjna Whitney Connolly jest przekonana, że sprawa Dusiciela z Południa pomoże jej w karierze i umożliwi wyjazd z Nashville. Posiada informacje, które mogą zmienić kierunek dochodzenia. Nie przypuszcza jednak, że sprawa będzie dotyczyć także jej osobiście, a za swoje ambicje zapłaci wysoką cenę… Nikt nie potrafi powstrzymać zwyrodnialca, ale wszyscy zaczynają sobie uświadamiać, że prawdziwe zło rodzi się z zakłamania.
Rozdział pierwszy
- Proszę tego nie robić - szeptała, jakby się modliła. - Proszę tego nie robić.
Znowu. Na ustach dziewczyny pojawiły się bańki powietrza, wydawało się, że słowa ześlizgują się jej z języka.
Nawet w obliczu śmierci Jessica Ann Porter zachowywała się nienagannie uprzejmie. Nie podjęła walki, nie szlochała, tylko błagalnie patrzyła lśniącymi, czekoladowymi oczami, niczym psiak, który pragnie zadowolić właściciela. Nie chciał teraz myśleć o szczeniakach. Kiedyś miał małego psa. Pozwalał mu się lizać po rękach, patrzył, jak skacze i domaga się uwagi. To nie jego wina, że pies miał kruche kości i podczas zabawy odprysk żebra wbił mu się w serce. Oczy szczeniaka jaśniały, a potem zgasły, gdy zdechł w trawie, na podwórzu za domem. Podobnie zajaśniały cynamonowe oczy Jessiki, kiedy życie powoli z niej umykało. Potem skonała.
Obojętnie patrzył na pojawiające się oznaki śmierci. Zsiniałe usta. Szkarłatne plamki wylewu krwotocznego na twardówce oczu. Wydawało się, że ciało momentalnie ostygło, choć wiedział, że minie trochę czasu, zanim temperatura znacząco się obniży. Energiczna, choć nieśmiała osiemnastolatka zmieniła się teraz w połeć mięsa, który wkrótce trafi do piachu. Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz. Niech ci ziemia lekką będzie, gdy cię zaczną toczyć czerwie. Życie znowu zatoczy koło.
Otrząsnął się z rozmyślań. Nadeszła pora, by wziąć się do pracy. Rozejrzał się i zawiesił wzrok na podręcznym zestawie narzędzi. Nie przypominał sobie, żeby go przewracał. Może pamięć go zawodziła? Czyżby ofiara jednak stawiała opór? Chyba nie, lecz w kluczowych chwilach mąciło mu się w głowie. Zastanowi się nad tym później, gdy nic innego nie będzie mu zaprzątało myśli. Na razie wspominał tylko jej promiennie lśniące oczy, gdy gasła. Wymacał palcami piłę i uniósł bezwładną dłoń dziewczyny.
„Proszę tego nie robić". Cztery słowa, z pozoru całkiem nieszkodliwe, pozbawione podtekstów, oczyszczone z etycznych rozterek. „Proszę tego nie robić. Proszę tego nie robić". Do przodu, do tyłu. Raz i dwa.
„Proszę tego nie robić". Wspominaj te słowa i śnij o piekle.
Rozdział drugi
W ten ciepły, letni wieczór całe Nashville wstrzymało oddech. Po czterokrotnie odraczanej egzekucji odliczanie ponownie się rozpoczęło. Porucznik Taylor Jackson z wydziału zabójstw obejrzała transmisję konferencji prasowej, na której przekazano informację, że gubernator nie zamierza ponownie zawieszać wykonania wyroku, po czym wyłączyła telewizor. Zamyślona podeszła do okna maleńkiego gabinetu w Ośrodku Ścigania Przestępstw Kryminalnych. Popatrzyła na niebo nad Nashville, bezustannie rozświetlane feerią jaskrawych barw. Widowiskowy pokaz fajerwerków należał do największych i najbardziej spektakularnych w kraju. Wszyscy obchodzili Dzień Niepodległości, najbardziej amerykańskie z amerykańskich świąt. W parku Riverfront zebrały się nieprzebrane tłumy, aby wysłuchać koncertu Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Nashville i nacieszyć oczy popisami specjalistów od pirotechniki. Uroczystości miały
się już ku końcowi. Taylor dobiegły dźwięki „Uwertury 1812 roku" Piotra Czajkowskiego, utworu skomponowanego na cześć niepodległej Ameryki. Wzdrygała się przy każdym armatnim wystrzale, perfekcyjnie zsynchronizowanym z odpaleniem rakiet.
Powszechny entuzjazm ją przygnębiał, podobnie jak to święto. Dawniej przepadała za fajerwerkami, watą cukrową i zabawą na całego. Po latach zatęskniła za tamtym utraconym dzieckiem w sobie i rozpaczliwie próbowała odnaleźć zagubioną niewinność. Bez powodzenia.
Niebo stało się już całkiem ciemne. Ludzie masowo powracali do zaparkowanych gdzie popadnie samochodów, dzieci podskakiwały między zmęczonymi rodzicami, w nocy z daleka było widać fluorescencyjne opaski i świecące patyki. Wkrótce ci poczciwcy mieli dotrzeć do swoich domów i z radością zasnąć we własnych łóżkach, pokrzepieni świadomością, że sprawili radość pociechom. Taylor nie mogła liczyć na takie szczęście. W każdej chwili spodziewała się telefonu. Przeczucie jej podpowiadało, że gdzieś po mieście krąży snajper, przecież fajerwerki doskonale zagłuszały huk wystrzału. Tak sobie powtarzała, ale w gruncie rzeczy tkwiła w gabinecie z innego powodu. Ochrona miasta była dla niej tylko wymówką. Czekała.
Nagle ożyło wspomnienie, nieproszone i niechciane. W zasadzie przebrzmiałe, lecz jego istota nadal przenikała ją do głębi. „Gdy byłem dziec-
kiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce". Mężem albo niewiastą. Jej dni niewinności były już bezpowrotnie stracone.
Po raz ostatni rzuciła okiem na szybko zapadający zmrok, zasunęła żaluzje i ciężko usiadła na krześle. Westchnęła i przeczesała palcami długie, jasne włosy. Zastanawiała się, po co tkwi w biurze wydziału zabójstw, skoro mogł...
Kuball33