Gromyko Olga - Najwyższa Wiedźma.pdf

(776 KB) Pobierz
Najwyższa Wiedźma
Olga Gromyko
Najwyższa Wiedźma
 
459592256.001.png
Olga Gromyko
Najwyższa Wiedźma
tłumaczyła:
Achaja
ze chomika hlukaszuk
Wydanie elektroniczne:
chomikrk
 
Adnotacja
Co jest potrzebne do szczęścia Najwyższej Wiedźmie najzwyklejszej doliny, zamieszkanej przez
same najzwyklejsze wampiry? Ulubiona praca? Szybka kariera? Stopień arcymaga? Lub ...
Przyjaciele nie są w stanie udzielić poprawnej odpowiedzi (mimo szczerych chęci) , a wrogowie
czekają tylko na to aby udzielać rad.
I tak, czarna kobyłka została osiodłana, czarodziejski miecz naostrzony - i Wolha Redna znowu
udaje się psuć nastroje złym bytom, a tym samym konkurentom, rycerzom a nawet świętym.
Czarna kobyłka z podejrzanie niewinnym wyglądem stojąc przy ganku, leniwie machała
wspaniałym ogonem. Za wcześnie ją osiodłali i przyprowadzili; prawdopodobnie jednak spóźnili
się ze spętaniem. Znam tego uparciucha — minuty nie postoi na jednym miejscu, zdążyła już
gdzieś pobiegać i wrócić. Tylko, tylko co się rozwidniło, dolina jeszcze śpi, otulona kołderką
mgły, nie po wiosennemu gęstej i zimnej. Jeżeli kobyłka gdzieś weszła w szkodę, prędzej czy
później wyjdzie to na jaw, tak więc trzeba będzie za nią ponieść karę – właścicielka konia
energicznie potrząsa głową, odrzuciwszy włosy na ramiona i przymierza się do strzemienia.
— Nie wyjeżdżaj.
Ona opuszcza podniesioną wcześniej nogę, obraca się. Z wyrzutem, a zarazem ze
zrozumieniem patrzy na niego. Oko w oko, nie próbując ukryć się za rzęsami albo postronnymi
myślami. Mało kto ośmiela się tak robić. Wiatr rozwiewa jej długie, złocisto-rude włosy —
jedyna jasna plama pośrodku tego szarego, chłodnego ranka.
— Dlaczego?
— Mam złe przeczucia.
— Przestań! — Ona beztrosko się uśmiecha poklepując konia po kłębie. — Dawno wszystko
omówiliśmy. Muszę zebrać praktyczny materiał do swojej obrony i otrzymać tytuł mistrza
trzeciego stopnia, dla takiego odpowiedzialnego stanowiska to po prostu niezbędne. Przecież
jestem Twoją Najwyższą Wiedźmą, zapomniałeś?
— Nie, jak i tego, że ty jeszcze jesteś moją narzeczoną - zażartował ponuro.
— Wrócę, przecież wiesz.
Оn delikatnie przeciąga koniuszkami palców od jej skroni do podbródka, w tym samym czasie
zakładając za ucho wymykający się kosmyk. Ona żartobliwie wykręca się, maca strzemię i
wskakuję na siodło.
— Wiem.
Czarny koń ochoczo rusza z miejsca. Nadzwyczaj ochoczo, to oznacza, czekaj prędko
nieproszonych gości, na wskroś niezadowolonych z nieoczekiwanych wizyt czarnego konia w ich
tylko co zasianym ogrodzie, w sadzie, a także i na strychu z nieostrożnie przystawioną do niego
drabiną...
Jeżeli jej odpowie, zrobi krok do przodu lub opuści głowę, pokazując, jak ciężko mu na sercu,
 
ona tutaj wróci.
On wie i to, ale milczy.
 
CZĘŚĆ PIERWSZA
Życie św Fendjulija
Jaki dajn, taka świątynia
Starożytne belorskie przysłowie
Wiosną nawet szumiący bór, pełen jest dzikiej zwierzyny i upiorów, język boi się nazwać go
ciemnym i złowieszczym. Mroczne skrzypienie omszałych pni utonęło w ptasim trelu, a ziemia
— w kwitnących przesiekach, nadających staremu lasowi niespotykanie radosny, czarujący i
tajemniczy wygląd. Tylko czekać, aż za tej sterty wiatrołomu pojawi się teraz przepiękna driada
wierzchem na śnieżnobiałym jednorożcu (można i pojedynczo) lub dobra czarownica omdlała na
słoneczku i dlatego gotowa bezinteresownie uszczęśliwić pierwszego napotkanego spełnieniem
trzech jego skrytych marzeń (chociażby jednego, jedniusieńkiego) .
Ostatecznie, w najgorszym razie ujdzie i zła wiedźma na czarnej kobyle.
— I tak, Smółka, co my posiadamy?
Kobyłka stuliła uszy i nieokreślenie podzwoniła uzdą. W tym momencie jej właścicielka
odznaczała się rzadką złośliwością – parę minut temu na przekór wszystkiemu odwaliła się
podeszwa, od wydawało by się całkiem nowego buta. Strzemię nieprzyjemnie chłodziło bosą
nogę. Popuściwszy cugle, kręciła w rękach felerny but, rozmyślając, czy plunąć na wszystko i
podkleić go z pomocą magii czy wrócić do wioski i natłuc nieuczciwego szewca ze zgniłą
dratwą. Wracać czy nie, — w sumie daleko, nie chciało się. Trzech kładni także było szkoda, a
zaklęcie trzeba będzie powtarzać codziennie. Dobrze, pojadę do tego chałturszczyka później, w
drodze powrotnej. Przypominam sobie, jak z przekonaniem zapewniał „jak nic sto lat w nich
wychodzisz!” . W każdym bądź razie do końca okresu gwarancyjnego jeszcze daleko.
Żegnając się poszeptał na but, ja wcisnęłam go na nogę. Niby trzymał się i był wygodniejszy,
w nosku nie cisnął. Troszeczkę był lepszy, na koniec pozwoliłam sobie rozejrzeć się ma
wszystkie strony, no i pozachwycać się odżywającą przyrodą, ale było już za późno — las
skończył się, a trawa na skraju tylko, tylko co zaczęła rosnąć, z rzadka wyglądając spod
zeszłorocznych kępek.
— Czy my mamy coś, — powiedziałam w zamyśleniu, nie doczekawszy się odpowiedzi od
kobyłki.
Pięć kroków od brzegu, na wprost stojącej na uboczu brzozy, był przybity roztrzaskany
drogowskaz z odłamanym nosem. Tak i nie udało mi się z sensem zrozumieć na wpół startych
deszczami i czasem run – czy to „ Malinniki ”, czy to „Małe Lipki” . Ani malin, ani lipek po drodze
nie zauważyłam i na mapie niczego ciekawego nie ustaliłam. Dziwne, czyżby moja mapa była
starsza od tego drogowskazu. Trzeba będzie popytać kogoś z miejscowych, gdzie to mnie
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin