Bułyczow Kirył - Teatr Cieni 02 - Operacja Żmija.rtf

(1162 KB) Pobierz

Kir Bułyczow

 

 

 

Operacja Żmija

 

Opieracija Gadiuka

Przełożył Witold Jabłoński


Rozdział pierwszy
Ławrientij Beria

 

Na celę przerobiono jeden z bunkrów łączności centrum obrony przeciwlotniczej Moskwy, lecz korytarz, przy którym znajdowały się pomieszczenia, sprawiał wrażenie więziennego, jak gdyby budowniczowie już wcześniej przewidywali, że będzie tu cela śmierci.

Sala sądowa znajdowała się jeszcze piętro niżej. Gdy ogłoszono wyrok, Ławrientija Pawłowicza Berię odprowadzono do celi. Nie wiadomo dlaczego wyobrażał sobie, że rozstrzelają go natychmiast, zamiast znowu zamykać. Po co tracić czas? Przecież wyrok był ostateczny, nie podlegający apelacji.

Skazańca ogarnęło w owej chwili oburzenie, wywołane niesprawiedliwym wyrokiem. Zabijcie mnie za to, że wiernie służyłem partii! Zabijcie w mojej osobie sumienie partii i przyznajcie: tak, odrzucamy zaszczytny tytuł komunistów, ponieważ postanowiliśmy skazać na śmierć prawdziwego leninowca. Jakie mieliście prawo nazywać mnie wrażym agentem, szpiegiem i nieuczciwym człowiekiem? Nie chcę umierać z takim piętnem na mojej reputacji!

Próbował powiedzieć to tępym generałom, którzy siedzieli rzędem za stołem kancelaryjnym i unikali jego wzroku, bo bali się go słuchać — rządził nimi strach nie tylko przed nowymi władcami, ale również przed podsądnymi.

Nienawidząc tych zastraszonych sędziów, Beria wyczuwał ich bojaźń, dlatego też, kiedy wrócił do celi, poczuł drgnienie nadziei. To wszystko nie było takie proste: wraz z nim pragną uwolnić się od strachu, dlatego chcą go zabić. Z pozoru absurdalnie, ale właśnie ten lęk może mu być pomocny.

Przeciwko niemu, samotnemu, niewysokiemu, skromnemu i zwyczajnemu na pierwszy rzut oka człowiekowi ruszyła cała machina ucisku ogromnego państwa. Jak Goliat przeciw Dawidowi. Wiadomo, czym może zakończyć się taki pojedynek.

W dodatku Beria znał sekret, którym nie podzieliłby się z tymi sługusami Chruszczowa pod żadnym pozorem. Wysłał w swoim czasie zaufanego człowieka do Szambali w Tybecie, skąd ten przywiózł mu horoskop. Dowiedział się z niego, że gwiazdy zapowiadają mu życie do końca XX wieku. Owe przepowiednie zapisane były tybetańskim alfabetem wraz z dołączonym angielskim przekładem. Nie było żadnych wątpliwości: sądzone mu było odejść dopiero przed 2000 rokiem, a dokładniej w 1998. Otrzymał ten horoskop w roku czterdziestym szóstym. Mając jednak pewne wątpliwości, rozkazał poważnie przepytać zaufanego człowieka niejakiemu Kobułowowi. Ten przysięgał potem, że dokument jest autentyczny. Ławrientij Pawłowicz głośno wtedy zakaszlał i zaczął przecierać binokle, aby skryć radość, jaka go ogarnęła. Niepotrzebnie rozkazał rozwalić hitlerowskich astrologów, skoro mieli związki ze Wschodem.

Oczywiście, Ławrientij Pawłowicz był prawdziwym komunistą, ateistą, internacjonalistą. Każdy rozumny człowiek pojmie jednak, że są na tym świecie rzeczy wyższe niż ateizm, chociaż nie należy się do tego przyznawać, choćby po to, aby tak zwanemu narodowi, czyli prostym masom, nie mącić w głowach, powinni bowiem wyznawać tylko jedną, jedynie słuszną wiarę. Kiedy odczytywano mu wyrok śmierci, przed oczyma duszy pojawiło się wspomnienie pożółkłego pergaminu i przepisany na maszynie przekład z angielskiego na rosyjski, przyczepiony doń zwykłym spinaczem.

Możecie skazywać mnie na jaką chcecie kaźń, powiedział w duchu, ale mnie nie dostaniecie.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi celi i nie został poprowadzony od razu na rozwałkę, Ławrientij Pawłowicz trochę się uspokoił. Najważniejsze, że zostało mu jeszcze trochę czasu… Jak to — trochę? A horoskop?

Radość bywa krótka, dlatego nie należy cieszyć się zbyt długo. Przecież sam skazywał setki ludzi, nie miał więc teraz prawa się tak pocieszać. Niektórych jednak oszczędzał. Może więc i nad nim się zlitują.

Beria zaczął się zastanawiać, jakim sposobem odwlec egzekucję. Horoskop horoskopem, ale jak ją odsunąć w czasie?

Zabrali mu zegarek. Cela znajdowała się w podziemiu, nie można było wyjrzeć przez okno i zorientować się w porze dnia. I co teraz? Mogli przecież zaplanować posiedzenie trybunału głęboką nocą — ich prawo.

Pod sufitem paliła się żarówka, zamknięta w metalowej siatce, nie można się było do niej dostać. To był przejaw porządku. Po podłodze biegł karaluch… Nieporządek. Za jego czasów nie było w więzieniach robactwa. Wydawał liczne polecenia, żeby dezynfekcja więziennych pomieszczeń była efektywna. Kiedyś Jagoda zażartował przy nim, że więźniowie łowią karaluchy, żeby je zeżreć. Gdy więc Ławrientij Pawłowicz doszedł do władzy, ukrócił panoszenie się insektów w celach, z tym nie było żartów. I wszystko na nic. Karaluch przebiegł po nierównej, cementowej podłodze i skrył się pod pryczą. Beria nie bał się tych stworzeń, lecz odczuwał wobec nich odrazę, co zdarza się przecież nawet najodważniejszym. Wstał i podszedł do drzwi, chcąc wezwać nadzorcę, żeby wytknąć mu niedopatrzenie, ale opamiętał się w porę. Z sąsiedniej pryczy zerwał się wojskowy w randze majora, który dotąd siedział tam i tylko obserwował go. Zapomniał, że skazanego nie zostawiano samego nawet na sekundę.

— Karaluchy — powiedział — roznoszą brud.

Major patrzył na niego w milczeniu. Oficerom dyżurującym w celi srogo zakazywano rozmów z więźniem. Beria wrócił na swoją pryczę. Ułatwili mu życie, pozwalając leżeć do woli. On sam był przeciwny, żeby więźniowie w ciągu dnia rozwalali się na pryczach, gdyż tylko się rozpuszczali i nadmiernie wypoczywali. A nazbyt wypoczęty więzień oznacza więcej problemów i wysiłków dla oficera śledczego… Oto o czym myślał w ostatnich godzinach życia. A może ostatnich minutach? A niby o czym miał myśleć?

W tej właśnie chwili otworzyły się drzwi. Przyszli po niego.

Chciało mu się krzyczeć, wyznać coś istotnego, o czym milczał podczas przesłuchań i w trakcie procesu. Co ich jednak obchodził Tybet? To wszystko byli oficerowie. Armia nigdy go nie lubiła, ponieważ popełnił błąd: dał się przekonać Wodzowi, żeby wojsko podlegało Bezpiece, w ten sposób nie miał się u nich narodzić żaden Napoleon. Co lepsi byli likwidowani.

Przecież zdarzyło mu się czytać o wojskowych zamachach: caryce Elżbietę i Katarzynę wynieśli na tron żołnierze. Uwierzył jednak Wodzowi. Pewnie dlatego, że uznał, iż w tamtych czasach były feudalne, imperialistyczne wojska, a nasza armia to wojsko ludowe, które buduje socjalizm.

Rzucił się w kąt, jak najdalej od drzwi. Szukał dłońmi, żeby się czegoś uchwycić, kiedy go będą zabierać. Robił to niepotrzebnie, bo przecież nikomu nie udało się pozostać w celi śmierci. Gdyby opowiedziano mu to w normalnej sytuacji, zacząłby się śmiać do rozpuku.

W drzwiach stanął Moskalenko w mundurze, a wraz z nim jeszcze jeden, nieznajomy generał. Może to jednak dobry znak?

— Wychodzić — powiedział.

— Nie — odparł Beria.

Starał się przemawiać przekonująco i spokojnie, lecz nie bardzo mu się to udało, a jego głos zamienił się w krzyk.

— Nie będę się odwoływał! Proszę dać mi możliwość… napisać notatkę wyjaśniającą do Komitetu Centralnego.

— Wychodzić — powtórzył Moskalenko.

To pewnie sadysta. Wie, że jeszcze trochę pożyję. Będzie mnie męczyć przed śmiercią.

Oficer dyżurny szturchnął Berię w plecy. Moskalenko odsunął się, żeby nie zetknąć się ze skazańcem. Po chwili Ławrietnij Pawłowicz znalazł się w korytarzu i kolejny kuksaniec zmusił go do ruszenia przed siebie. Szli korytarzem, w którego gładkich ścianach tkwiły żelazne drzwi. Pod nogami cementowa podłoga. Dziwnie było teraz myśleć, że to on sam otwierał w swoim czasie nowe centrum obrony przeciwlotniczej.

Oczywiście, była to całkiem zdrowa myśl. Jego prześladowcy bali się na pewno, że prawdziwi komuniści i pracownicy Bezpieki wezmą w obronę swego szefa i oswobodzą go. Przecież na wolności pozostali jego wierni towarzysze, współpracownicy, komendanci dywizji i oddziałów specjalnych… Dlatego spiskowcy ukryli go pod ziemią, bo — być może — w tej chwili szukają go przyjaciele, wdzierając się do więzień i łagrów, nigdzie nie mogąc go znaleźć. Czas ucieka, w jednej chwili mogą rozstrzelać marszałka. Wiecie, że jestem marszałkiem? Że jestem od was starszy stopniem? Nie, odparł Żuków. Najchętniej by go rozszarpał, wojennego grabieżcę. Gdzie twoje wagony, przyjemniaczku, przepełnione łupami? Nie, odparł Żuków, twój tytuł jest lipny. Nigdy nie byłeś na froncie. To nieprawda, ponieważ wartość marszałka ocenia się wedle zasług dla Ojczyzny. Nigdy nie wiadomo, czy wojskowi odnieśliby zwycięstwo, gdybyśmy nie oczyścili kraju z wszelkiego brudu jeszcze przed wojną.

Dlaczego moje myśli biegną w takim kierunku? Powinienem się skoncentrować! Od jednego słowa może zależeć moje życie. Dopóki mnie nie rozstrzelali, wciąż żyję…

Otwarły się przed nim kolejne z wielu drzwi. Za nimi znajdował się niewielki przedsionek ze stanowiskiem porucznika. To na pewno nie sala kaźni. Moskalenko wraz z drugim generałem pozostali na zewnątrz w korytarzu. Oficer otworzył drzwi wewnętrzne, wpuścił więźnia i zatrzasnął je za jego plecami.

Pokój był nieco większy od jego celi. Pośrodku znajdowało się typowe biurko oficera śledczego z dwoma rzędami szuflad. Za biurkiem spokojnie siedział Nikita, ubrany w marynarkę i białą koszulę, bez krawata.

— Stój, gdzie stoisz — powiedział Chruszczow.

Beria ani drgnął. Ogarnęła go szalona radość. Najwyraźniej tybetańscy mędrcy nie zełgali, w końcu nowy przywódca państwowy nie wzywa do siebie skazanego na śmierć po to, żeby życzyć mu szczęśliwej drogi.

— No jak tam? — spytał Chruszczow. — Masz jakieś zażalenia?

Trudno o coś bardziej głupiego, niż pytać o zażalenia skazanego na śmierć. Ale może to jakiś sygnał? Może nasi drodzy sojusznicy pożarli się między sobą? I okażę się im potrzebny?

— Protestuję — oznajmił Ławrientij Pawłowicz. — Nie masz pojęcia, w jakiej znalazłem się sytuacji! Nie dali mi papieru, na którym mógłbym napisać zażalenie.

— Bili cię? — spytał Nikita.

— Dlaczego mieliby bić?

Ten pokój był także oświetlony żarówką za siatką pod sufitem. Z tego powodu odbłyski lampy przemieszczały się niczym iskry na łysinie Chruszczowa.

— No wiesz — powiedział — ciąży na tobie zarzut naruszenia prawa.

— Wszystko, co zrobiliście przeciwko mnie, jest jaskrawym naruszeniem sprawiedliwości socjalistycznej. Jeśli nie będę miał możliwości wystąpić na posiedzeniu KC…

— Nie będziesz miał możliwości — oświadczył Nikita.

Jednym zdaniem zgasił wątły płomyk nadziei. Beria zamarł z półotwartymi ustami, lecz tylko chwilę, gdyż zaraz zapytał:

— Więc po co mnie wezwaliście?

Chciał powiedzieć: poprosiliście, lecz zdrętwiałe od trwogi, drżące usta nie zdołały wymówić tego słowa. Oczy Chruszczowa były zimne jak u wściekłej świni.

— Tak czy owak jesteś skazany — wyjaśnił. — Chciałem się z tobą spotkać, żeby usłyszeć twe ostatnie zeznania.

— Wszystko już powiedziałem.

— Nie kręć, Ławrientij. Za pół godziny będziesz pełzać u stóp wykonawcy wyroku, śpiewając Międzynarodówkę. My natomiast będziemy dalej budować socjalistyczną przyszłość. Co masz do powiedzenia?

— Nie mam nic do powiedzenia.

— Więc żegnaj. Teraz już na zawsze. Myślałem, że zechcesz złożyć dodatkowe zeznania.

Beria stał nieruchomo, po prostu czekał, aż wejdą konwojenci. Nikt jednak nie wchodził, w pomieszczeniu było bardzo cicho, może dlatego, że było ukryte wiele metrów pod ziemią. Słychać było, jak Chruszczow oddycha szybko i gwałtownie. Więzień słyszał nawet swój puls, nie wiedzieć czemu po prawej stronie szyi. Potem spłynęło na niego olśnienie. Takie, które przychodzi od Boga, a nie pojawia się w głowie samo z siebie.

— Gdyby partia dała mi taką możliwość, zeznałbym o działalności niektórych czołowych przywódców naszego państwa. Nie zeznawałem o tym wcześniej…

— Dlaczego?

Chruszczow był zawzięty, jak pies, który złapał trop i szarpał się na smyczy.

— Kwestia dotyczyła etyki partyjnej, Nikito Sergiejewiczu.

Ławrientij Pawłowicz próbował znaleźć odpowiedni ton. Za chwilę okaże się, czy mędrcy z Szambali rzekli mu prawdę.

— Konkretniej.

— Chodziło o moich starych towarzyszy, bardzo zasłużonych dla partii i dla kraju. Czy mogłem na nich donosić?

— Nawet, gdy chodziło o twoje życie?

— Powiem ci szczerze, Nikito Sergiejewiczu…

Beria trząsł się, jakby mu było zimno. Dostrzegał, jak to mówią, światełko w końcu tunelu, ale czy pozwolą mu dobiec do wyjścia?

— I tak by mnie skazali, prędzej czy później. Ci sami towarzysze, którzy obecnie uzurpują sobie prawo do władzy w kraju i boją się mnie bardziej od śmierci.

— Kto konkretnie?

Nie spiesz się teraz, Ławrientij. Pamiętaj, że stawką w grze jest twoje życie. Powinieneś wymienić najgroźniejszych rywali Nikity, tych, których się najbardziej obawia.

— Wolałbym złożyć swoje wyznania w formie pisemnej

— oświadczył. — Potrzebuję trochę czasu, żeby wszystko sobie przypomnieć i odpowiednio to sformułować.

— Nie masz już czasu — odparł Nikita. — Zostałeś skazany, w tej chwili już…

Zerknął na zegarek. Beria zdążył zauważyć, że jest dwadzieścia po ósmej. Wieczorem? Rano? Właściwie, czy to takie ważne?

— Już żyjesz na kredyt. Oficjalnie zostałeś rozstrzelany. Dowie się o tym wkrótce cały Związek Radziecki. Gadaj więc, bo wartownicy czekają.

Beria westchnął głęboko. Znalazł się w swoim żywiole, a Chruszczow stracił nad nim przewagę.

— To koniec! — pienił się Nikita, jakby ukąsiła go żmija.

— Już jesteś martwy! Kłamiesz, że masz do powiedzenia coś nowego.

— Wiem bardzo dużo — odpowiedział Beria prosto i otwarcie, dobitniej akcentując słowa niż na początku tej rozmowy.

— Gdzie te papiery?

— To nie papiery. Po co mi jakieś papierzyska? Wszystko mam w głowie.

— Wydobędziemy to z ciebie!

— Wątpię — odparł Beria. — Co zamierzasz wydobyć?

— Wszystko!

— Jeżeli się ode mnie odczepisz, dasz mi czas i trochę spokoju, otrzymasz nie tylko nazwiska, dostaniesz także kontakty zagraniczne, całą szpiegowską siatkę, spisek przeciwko tobie. Wszystko znajdzie się na twoim biurku.

— Próbujesz się targować?

Chruszczow wydobył niewielki, tani, plastikowy grzebyczek i zaczął nim nerwowo przyczesywać łysinę.

— To ci się nie uda. Jesteś już trupem!

— Trzeba mnie było nie wzywać — odparł skazaniec.

Przyczesawszy resztki włosów, Chruszczow wsunął grzebyk do zewnętrznej kieszonki marynarki i wyraźnie się uspokoił.

— Podaj wszystkie nazwiska — zażądał opanowanym głosem.

— To są ludzie ci bliscy, Nikito Sergiejewiczu.

Ton był właściwy, a także odpowiedni nacisk na imię.

— Nazwiska!

— Będę musiał trochę… — powiedział Beria — Będę musiał… Może usiądę?

— Nogi ci mdleją?

— Byłeś kiedyś skazany na śmierć, Nikito Sergiejewiczu?

— Myślę, że gdyby nie Wódz, dawno już byś mnie wsadził.

— Mieliśmy na ciebie materiały — przyznał Beria z beztroską szczerością. — I to całkiem poważne.

— Jakież to?

— O represjach na Ukrainie, o procesach w Moskwie, twój list do Wodza o Bucharinie…

— Przestań!

„Jestem starym głupcem, pomyślał Beria. Nie powinienem był o tym mówić! Czyżbym wszystko zmarnował? I to w chwili, gdy błysnął promyk nadziei?”

Chruszczow milczał chwilę.

— Boisz się, bydlaku — powiedział w końcu.

Beria powstrzymał się z trudem od oczywistej i prawidłowej odpowiedzi: I ty także, trochę bardziej niż ja, Nikito. Zamiast tego odparł:

— Nie nadałem biegu tej sprawie.

— A kto cię o to prosił?

— Wielu prosiło. Włącznie z Wodzem.

— I co cię powstrzymało?

— Dzisiejszy dzień. Dopuszczałem możliwość, że kiedyś nastąpi. Jesteś mi dziś potrzebny jako przyjaciel, a nie jako zajadły wróg.

— Zmyślasz i kręcisz. Nie znosiłeś rywali.

I znów Beria zdusił w sobie zdanie: Nie jesteś moim rywalem. Tym bardziej, że w tej sytuacji zabrzmiałoby ono dość głupio. Skazany na śmierć nie krytykuje swojego oprawcy.

— Wszystkie dokumenty zniszczyłem. Prawie wszystkie…

— Także dotyczące innych?

Zaczął się targ. I cóż, ukraiński kurduplu, dotrzymasz pola megrelskiemu wojownikowi?

— Teraz już wszystko jedno — rzekł z westchnieniem Ławrientij Pawłowicz.

— Dlaczego? Partii nie jest wszystko jedno.

— Jestem skończonym człowiekiem. Złożyłem samokrytykę, lecz partia mnie odtrąciła. Dobrze o tym wiesz, Nikito Sergiejewiczu.

— Sam sobie jesteś winien. Widocznie nie pokajałeś się odpowiednio.

Każda minuta, mówił do siebie Ławrietnij Pawłowicz, każda sekunda tej rozmowy zwiększa moje szanse przeżycia. Znał tę zasadę: jeśli bandyta z tobą rozmawia, zamiast od razu cię zastrzelić, daj mu się wygadać.

— Posłuchaj, Nikito Sergiejewiczu — podjął, starając się utrafić we właściwy ton, nie nazbyt bezczelny i nie zanadto proszący, lecz ton zwykłej rozmowy, taki, by nie rozgniewać rozmówcy, ale i nie zeszmacić się całkiem. — Lepiej niż inni wiedziałeś, że moja pozycja w Biurze Politycznym pozwalała dowiadywać się o niektórych wydarzeniach wcześniej, aniżeli ich uczestnicy.

Nikita nie uśmiechnął się, ale mu nie przerywał.

— Niektóre rzeczy chowałem w sejfie, o innych meldowałem Józefowi Wissarionowiczowi. Były jednak i takie, które mogłem ukryć tylko tutaj.

Postukał się czubkiem palca w skroń.

— To znaczy, że dobrze zrobiliśmy — odpowiedział na to Chruszczow — że cię usunęliśmy. Dopóki żyjesz, zawsze mogą wychodzić od ciebie różne oszczerstwa, jak śmierdzące, trujące pociski.

Określenie to zabrzmiało w uszach Ławrientija Pawłowicza nieprzyjemnie i uznał je za niesprawiedliwe.

— Zaraz śmierdzące! Po co się obrzucać inwektywami? Jesteśmy dorosłymi ludźmi, zarządcami wielkiego kraju…

— Zamilcz — przerwał mu Chruszczow.

„Czyżbym popełnił błąd? Powiedziałem coś nie tak? Tylko w którym momencie?”

Prędko odwrócił głowę i zatopił wzrok w zamkniętych drzwiach.

Nikita chrząknął. Wyczuwał strach Berii i sprawiało mu to przyjemność. Chruszczow rozgniewał się przede wszystkim z tego powodu, że uświadomił sobie, jaki popełnił błąd, pozwalając Berii uczepić się rąbka nadziei, co sprawiło, że po dziesięciu minutach rozmowy skazaniec ośmielił się nazwać siebie zarządcą kraju. Zrozumiał, że nigdy, pod żadnym pozorem nie może wypuścić kogoś takiego na wolność ani darować mu życia. Na wolności z pewnością znalazłby sposób, aby się zemścić. Ten świat był dla nich dwóch zbyt mały.

To jednak wcale nie oznaczało, że nie należało wycisnąć z Ławrientija wszystkiego do ostatniej kropelki. Do tej chwili Beria składał zeznania jawnie przed sądem i miał możliwość, nawet w obliczu śmierci, zataić pewne istotne, a może nawet decydujące dla istnienia ZSRR fakty. Trzeba będzie to zmienić.

— Ławrientiju Pawłowiczu — powiedział — zostałeś skazany na śmierć, więc niczego ci nie mogę obiecać. Odkryto twoje wielkie zbrodnie wobec narodu i partii. Uważam jednak, że za wcześnie na egzekucję. Możesz jeszcze być nam przydatny.

Nikita Sergiejewicz zrobił pauzę, co wykorzystał Beria:

— Gotów jestem wypełnić każde partyjne zadanie.

— Nie wyrywaj się, przecież nie wyślemy cię z bombą na tyły wroga… Twoim zadaniem będzie pozostać w tym podziemiu.

— Po co?

— Żebyś przeprowadził ostateczną samokrytykę. Obecnie niewart jesteś nawet kuli.

— Jestem gotowy — pospiesznie zapewnił Beria.

— Chętnie bym się dowiedział — zaczął Chruszczow, łamiąc zasadę, że należy przemawiać jedynie w imieniu partii — jakie były związki pomiędzy niektórymi członkami Biura Politycznego i jaki przygotowywali spisek… Jeśli, naturalnie, rzeczywiście przygotowywali coś takiego.

— Kogo masz zwłaszcza na myśli, Nikito Sergiejewiczu?

— Zastanów się, kto mógł organizować coś takiego i powiedz partii całą prawdę. Jeśli w naszych szeregach są ludzie niewinni, nie powinno się na nich w żadnym wypadku rzucać oszczerstw. Interesują mnie wyłącznie obiektywne informacje. Jak wiesz, postanowiliśmy przywrócić leninowskie zasady funkcjonowania partii i społeczeństwa.

— Sam przy tym obstawałem…

— Zamilcz. Właśnie dlatego nie będziemy tolerować fałszywych donosów na wiernych synów i córki naszej partii. Za coś takiego będziemy karać z całą bezwzględnością, towarzyszu Beria.

Cóż za zastrzeżenie!

— Jeśli jednak znasz jakieś tajemnice ważne dla naszego państwa, będziesz musiał nam je wyjawić. Zrozumiano?

Chruszczow spojrzał w oczy Berii. Wyszło to niezbyt przekonująco: Nikicie nie udało się wprowadzić samego siebie w odpowiednio groźny nastrój.

— Jak to konkretnie… zrobimy? — zapytał Beria.

— Konkretnie usiądziesz i napiszesz. Nie to, co sami mogliśmy wyczytać w twoich papierzyskach, lecz dokładnie, po nazwiskach, nikogo nie oszczędzając. Jeśli wiesz także coś na mój temat, pisz, gadaj bez względu na wszystko, rozumiesz?

— Nie dają mi papieru.

Nie była to może najmądrzejsza odpowiedź, właściwie raczej głupia, ale Chruszczowowi się spodobała.

— Więc tak — powiedział — zostałeś rozstrzelany, Ławrientiju Pawłowiczu, zgodnie z wyrokiem sądu.

Spojrzał na zegarek.

— Pół godziny temu. Twego trupa, jak się zapewne domyślasz, rzuciliśmy psom na pożarcie.

— Coś niesłychanego! — wyrwało się mimowolnie Berii, jakkolwiek w tej sytuacji los, na jaki skazywano zwłoki nie odgrywał decydującej roli.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin