Bachnow Władlen - Piąty od lewej.pdf

(178 KB) Pobierz
Wladlen Bachnow
Piąty od lewej
Koordynator trzeciego stopnia, Ejbi Si, przybył do kwatery ostatni. Statki innych
koordynatorów stały już na kosmodromie. I nic w tym dziwnego - planeta Una, gdzie
pracował Ejbi, była najodleglejsza, a rozkaz stawienia się u Głównego nadszedł zgoła
nieoczekiwanie.
Szczerze mówiąc, koordynator nie lubił i obawiał się wszelkich nadzwyczajnych
wezwań. Za każdym razem spodziewał się grubych nieprzyjemności. A jakkolwiek na razie
wszystko uchodziło na sucho, powody do obaw były.
Ale i pięć miesięcy w drodze to też mała przyjemność. Co prawda, całą niemal drogę
koordynator spędził w stanie sztucznej anabiozy. Tylko że tę anabiozę, którą każdy inny
koordynator znosił bez żadnych komplikacji, Ejbi niezmiennie przypłacał przeziębieniem.
Toteż i teraz przez całą drogę od kosmodromu do sztabu nieustannie kichał.
Nie, koordynator nie żałował, że jego planeta znajdowała się tak daleko od Centrum.
Przynajmniej chroniło to od przeklętych inspekcji. Nawet sam Główny odwiedził Unę po raz
ostatni przed stu pięćdziesięciu laty.
Przebywając jednak stale na uboczu Ejbi Si prawie nie awansował i mimo
dwustuletniego stażu wciąż jeszcze pozostawał koordynatorem trzeciego stopnia. A jakimś
tam stuletnim szczeniakom udawało się w tym czasie uzyskiwać drugi stopień, a nawet
dobierać się do pierwszego.
Nie należy jednak sądzić, że Ejbi Si był przez kierownictwo źle widziany. Wielu się
nawet dziwiło, dlaczego się nie stara o podwyżkę. On jednak wiedział dlaczego, i marzył
tylko o jednym - aby się nic nie wydarzyło. A zdarzyć się mogło wszystko.
Przylatując do kwatery Ejbi czuł się niezdarnym prowincjuszem. Spotykając się z
młodszymi stopniem fircykowatymi sztabowcami pierwszy oddawał honory. Szamerowany
złotem mundur, który innym koordynatorom nadawał taki służbisty i dumny wygląd, na nim
wyglądał jak pomięta bonżurka. Może zresztą tylko tak mu się zdawało...
Zwykle przed rozpoczęciem narady miał czas ze wszystkimi porozmawiać i
dowiedzieć się ostatnich nowości: stwierdzić, po co ich Główny zwołał; ustalić, w jakim jest
Główny nastroju; przewąchać, skąd wiatr wieje; upewnić się, czy nie ma jakichś nowych
prądów, czyli - krótko mówiąc - znaleźć się w kursie.
Tym razem jednak czasu na wyjaśnienie sytuacji nie było. Kiedy Ejbi Si przyjechał do
sztabu i wszedł do kwadratowej sali, gdzie zwykle odbywały się narady, koordynatorzy już
siedzieli wzdłuż ścian (każdy na odpowiadającym swojej randze miejscu) i w zupełnym
milczeniu oczekiwali Głównego.
Ledwie Ejbi zdążył zająć swoje stałe miejsce i głośno kichnąć, zjawił się Główny
Koordynator Dąbi Ju.
Obecni podnieśli się i w myśl regulaminu po trzykroć zgodnie klasnęli w dłonie. Dąbi
Ju niedbale odklasnął i zmęczony opadł na fotel, po czym rozsiedli się wszyscy inni.
- Panowie koordynatorzy - cicho odezwał się Główny - bardzo mi przykro, że
musiałem was oderwać od pracy. Jakeście się prawdopodobnie zdążyli przekonać, nie jestem
zwolennikiem niepotrzebnych narad. Dopiero wskutek nader nieprzyjemnego incydentu
zmuszony byłem wezwać was wszystkich do sztabu. Nazwałbym to nawet nie incydentem,
lecz wydarzeniem albo, jeśli chcecie, skandalem w skali kosmicznej!
Koordynatorzy jak jeden mąż pokiwali głowami. Widocznie wszyscy, z wyjątkiem
Ejbi Si, wiedzieli już co w trawie piszczy. Skonsternowany Ejbi także na wszelki wypadek
pokiwał z żalem głową i kichnął. Wszyscy spojrzeli w jego stronę.
I wtedy ogarnął go strach.
“Czyżby się dowiedzieli?" - pomyślał zniechęcony.
- Operacja, którą prowadzimy w tym rejonie galaktyki - kontynuował Główny - to
największa ze wszystkich operacji, jakie kiedykolwiek realizowała nasza ojczysta planeta Oz.
Przy wspomnieniu planety Oz koordynatorzy zgodnie z regulaminem jednocześnie
westchnęli, co miało świadczyć o miłości do odległej ojczyzny.
- Chciałbym jednak przypomnieć, że ta najodważniejsza operacja jest zarazem
najkosztowniejsza. Niejeden sekstylion wydali Ozjanie na tę sprawę i nie pierwsze stulecie
oczekują, kiedy wreszcie po rozchodach zaczną się dochody. A to, jak wiadomo, nastąpi
dopiero wtedy, kiedy mieszkańcy powierzonych nam planet będą mogli nabywać nasze
towary.
Przez dwieście lat robiliśmy wszystko, aby przyśpieszyć rozwój naszych
podopiecznych. A teraz, kiedy tubylcy jednej z planet - mam na myśli Miksa - znaleźli się u
wymarzonego celu i lada dzień powinni byli zacząć przynosić zyski - właśnie teraz na skutek
niedopatrzenia koordynatora wybuchła na planecie wojna bakteriologiczna, w której wyniku
poszła na marne i ich cywilizacja, i nasze nakłady kapitału. Przy tym wirus, który unicestwił
na Miksie wszystko co żywe, jest tak wytrzymały i niebezpieczny, że nawet my nie możemy
bez ryzyka dla życia wylądować na tej planecie. Miksa straciliśmy na zawsze. To właśnie,
panowie, zreferował mi odpowiedzialny za tę katastrofę koordynator pierwszego stopnia
Efcsuaj Zet.
Ejbi Si z ulgą rozparł się w fotelu. Nie była to ta wiadomość, której się obawiał
najbardziej ze wszystkiego. Po raz pierwszy zdecydował się podnieść wzrok. Ale ujrzawszy
ponure twarze pewnych siebie zazwyczaj i apatycznych koordynatorów zrozumiał, że ta
nieprzyjemność pociągnie za sobą bez wątpienia inne, i przygnębiające przeczucia znowu
opanowały koordynatora trzeciego stopnia.
II
Przed trzystu laty, kiedy Ejbi Si był jeszcze studentem, zwiad kosmiczny Ozu wykrył
na samym skraju galaktyki piętnaście planet zamieszkanych przez istoty rozumne.
Planety znajdowały się w trzech przyległych układach gwiezdnych, a ich mieszkańcy -
podobnie jak mieszkańcy Ozu - byli humanoidami, lecz znajdowali się w początkowych
stadiach rozwoju.
Przestudiowawszy uważnie sprawozdanie zwiadu kosmicznego uczeni Ozu
oświadczyli, że nowo odkryte humanoidy rozwijają się niezwykle szybko, wobec czego już
po ośmiuset - dziewięciuset latach będzie można nawiązać kontakt z najbardziej rozwiniętymi
cywilizacjami. A po dwudziestu - trzydziestu tysiącleciach będzie się można w pełni
porozumieć i z pozostałymi.
Wtedy właśnie Prezydent Ozu, Dżi Ejcz, wysunął swoją fantastyczną ideę.
- Mieszkańcy dalekich planet są nie tylko naszymi młodszymi braćmi w rozumie,
którym powinniśmy pomóc. Są oni także potencjalnymi nabywcami naszych towarów. Im
więc wcześniej przekształcą się z potencjalnych nabywców w realnych, tym lepiej i dla nas, i
dla nich.
A dopiąć tego można tylko w jeden sposób: powinniśmy sztucznie przyśpieszyć
rozwój naszych młodszych braci i przez to przyczynić się do postępu.
Niepostrzeżenie dla podopiecznych zaczniemy ich chronić przed omyłkami. Nie
pozwolimy im tracić czasu na długie poszukiwania i będziemy powoli podpowiadać gotowe
odpowiedzi.
Żadnych poszukiwań - tylko odkrycia!
Żadnych błędnych teorii i hipotez - tylko dawno wypróbowane prawdy!
Ideę tę Prezydent wyłożył w orędziu do najwyższych organów Ozu - Senatu i
Parlamentu.
Na krótko przedtem konserwatywny Parlament uzupełniono na wniosek tegoż
Prezydenta młodzieżą o poglądach postępowych. Toteż projekt ustawy o pomocy młodszym
braciom Parlament uchwalił niemal jednogłośnie.
W Senacie natomiast nastąpił rozłam - senatorzy podzielili się na liliowych, którzy
popierali projekt, i różowych - głosujących przeciw niemu. Liliowi jednak zwyciężyli. I
później też różowi zawsze pozostawali w opozycji do wszystkiego, co proponowali liliowi.
W ciągu dwudziestu lat od przyjęcia ustawy napisano drobiazgowe instrukcje,
przepisy, dyrektywy i zalecenia dotyczące całej pracy ekspedycji kosmicznej. Następnie
opracowano szczegółowe programy i harmonogramy przyśpieszenia rozwoju historycznego
dla każdej planety z osobna. Wszystko to razem stanowiło wielotomowy Kodeks Reguł
Zasadniczych (KRZ) i jeszcze obszerniejszy Kodeks Wyjątków od Reguł (KWoR) 1 .
Potem odpowiednio do liczby podopiecznych planet utworzono piętnaście grup (po
dwa tysiące instruktorów w grupie) i przydzielono do grup szefów - koordynatorów
podporządkowanych Głównemu Koordynatorowi. I oto, przybywszy na miejsce
przeznaczenia, ekspedycja kosmiczna rozpoczęła swą działalność.
Każda grupa miała własną, wiszącą wysoko nad planetą, stację kosmiczną, statek do
przelotów międzygwiezdnych i tuzin niewielkich rakietoplanów utrzymujących komunikację
między stacją a planetą.
Rozrzuceni po planecie instruktorzy podpowiadali tuziemcom wszelkie możliwe
postępowe idee. A ponieważ młodsi bracia nie powinni byli podejrzewać, że się ich na siłę
cywilizuje, instruktorzy musieli się upodobnić do tubylców, żyć w jaskiniach, znosić
potworne warunki życia i pracować w jak najściślejszej konspiracji.
1
Nie od rzeczy będzie wzmianka, że z czasem Wyjątki od Reguł rozrosły się Jeszcze bardziej
i stały się Regułami, Reguły zaś - Wyjątkami. Ponieważ jednak Wyjątki od Reguł w ogóle
wykazują tendencje do szybszego rozmnażania się. niż Reguły, po stu latach Wyjątki, które
były niegdyś Regułami, znowu zajęły swoje miejsce, a Reguły ponownie przekształciły się w
Wyjątki. Mamy podstawy przypuszczać, że tego rodzaju wymiana następowała kilkakrotnie,
ostatecznie więc nikt już nie wiedział na pewno, który kodeks zawiera Reguły, a który -
Wyjątki od Reguł (Autor).
Na bardziej rozwiniętych planetach żyć było łatwiej, a maskować się trudniej. Toteż
niejeden instruktor stał się ofiarą własnej nieostrożności.
Idee należało podpowiadać jedynie w tej kolejności, którą podawały KRZ i KWoR.
Jakakolwiek twórczość amatorska maskowana mianem inicjatywy nie znajdowała aprobaty,
gdyż autorzy Reguł Zasadniczych (a układały je przede wszystkim urządzenia elektroniczne)
wiedzieli najlepiej, jak postępować w tym lub owym wypadku.
Koordynatorzy rokrocznie dostarczali sprawozdania Głównemu Koordynatorowi,
który przesyłał je na Oz.
A raz na sześć lat szefowie grup zbierali się w sztabie, gdzie osobiście zdawali sprawę
ze swych osiągnięć i niepowodzeń.
Jak stwierdzono w pierwszym już stuleciu, niektóre cywilizacje poddawały się
przyśpieszonemu rozwojowi łatwiej, inne - trudniej. Jeśli na przykład chodzi o Miksa, to pod
względem nauki i techniki zajmował on początkowo zaledwie piąte miejsce. Później jednak
dzięki wysiłkom instruktorów i koordynatora Eksuaj Zeta Miksjanie szybko nabrali tempa i w
ciągu stu lat pozostawili w tyle wszystkie inne planety, wyprzedzając terminy harmonogramu
przyśpieszonego rozwoju niemal o półtora stulecia.
Opiekujący się tą planetą koordynator Eksuaj Zet uważany był oczywiście za
najlepszego koordynatora. Jego sukcesy sprawiły, że różowa opozycja na Ozie przycichła, i
nawet sporadyczne niepowodzenia na niektórych innych planetach nie mogły zachwiać
pozycją liliowych.
Autorytet koordynatora tak wzrósł, że pewnego razu Eksuaj po prostu przepędził
inspekcję, która przyleciała z Ozu. Skoro i taki niesłychany wybryk uszedł mu na sucho, nikt
już nie ryzykował pojawienia się na Miksie bez uprzedzenia.
Ale Eksuaj Zet przysiągł, że Miks będzie pierwszą planetą, z którą się uda nawiązać
stosunki handlowe. Wszyscy byli pewni, że takie zwycięstwo zgubi do reszty różowych.
Eksuaj relacjonował, że w myśl informacji instruktorów Miksjanie wiedzą już o
istnieniu innych zamieszkanych światów i sądzą, że dobrze by było nawiązać z nimi kontakt.
Podczas ostatniej narady Eksuaj oświadczył, że pierwsze oficjalne spotkanie z
Miksjanami nastąpi za jakieś dziesięć lat, a umowa handlowa zostanie podpisana za
piętnaście. Na podpisanie umowy zapraszał wszystkich swoich kolegów i wielką delegację z
Ozu.
Główny jednak nalegał, by koordynator przyśpieszył wydarzenia przynajmniej
dwukrotnie, i Eksuaj Zet musiał się na to zgodzić.
Do nowo wyznaczonego terminu brakowało zaledwie czterech lat, aż tu nagle taka
niemiła sprawa - wojna!...
III
- Koordynatorze Eksuaj Zet, oczekuję pańskich wyjaśnień! - ponuro powiedział
Główny.
Koordynator pierwszego stopnia wstał i z wzrokiem wlepionym gdzieś w kąt mówił
dobierając niespiesznie słowa:
- Na powierzonej mi planecie Miks istotnie wydarzyła się nieodwracalna katastrofa.
Ponieważ planeta owa znajdowała się pod moją opieką, ja odpowiadam za zniszczoną
cywilizację i gotów jestem ponieść dowolną karę. Zarazem jednak uważam za konieczne
stwierdzić, że się do winy nie poczuwam, nie naruszyłem bowiem ani Reguł, ani Wyjątków
od Reguł Ozu.
- Co to znaczy: nie poczuwa się pan do winy? - wtrącił się Główny. - Ładne rzeczy! A
kto nauczył Miksjan produkować bomby atomowe? Może ja?
- Nikt ich nie uczył. Sami się nauczyli.
- Jak to?
- A właśnie tak. Zgodnie z paragrafem 10253 i 12547 KRZ moi instruktorzy
podpowiedzieli Miksjanom podstawy fizyki jądrowej i mechaniki kwantowej. A potem
aniśmy się obejrzeli, kiedy Miksjanie mieli już bomby.
- Przede wszystkim trzeba zdążyć się oglądać, to przecież pański elementarny
obowiązek! Po wtóre zaś, dlaczegoście tych bomb nie skonfiskowali?
- Dlatego że paragraf 1121 zabrania nam zdradzać swoją obecność. Ponadto będzie
pan łaskaw sobie przypomnieć, że w memoriale nr 217342/343 informowałem pana o
pojawieniu się na planecie broni bakteriologicznej. Podawałem także panu do wiadomości, że
z powodu nieprawdopodobnie przyśpieszonego rozwoju techniki Miksjanie nie nadążają ze
zrozumieniem tego, co się dzieje, a ich instynkt walki jest silniejszy od instynktu
samozachowawczego. Biorąc to pod uwagę pytałem, czy nie należałoby na pewien czas
sztucznie zahamować postępu, jak to przewiduje wyjątek 668 od reguły 123. Zupełnie
słusznie odpowiedział pan na to, że w myśl paragrafu 6699 wyjątek ten staje się przepisem
dopiero po odpowiedniej decyzji Senatu. Do Senatu zaś zwracać się nie możemy, tego
rodzaju prośba byłaby bowiem na rękę różowym, którzy od początku sprzeciwiali się naszej
ekspedycji!
Koordynator, jak zawsze, przemawiał precyzyjnie i gładko. Ejbi Si nawet mu
pozazdrościł opanowania. Gdyby to się jemu zdarzyła taka historia, zacząłby się jąkać, bąkać
i pleść diabli wiedzą co. A zresztą może on, Ejbi, znajduje się w jeszcze gorszej sytuacji. W
każdym razie bardziej upokarzającej i żałosnej, chociaż do czasu nikt tego nie wie.
- Tak właśnie odpowiedziałem na pańskie pytanie - potwierdził Główny. - I tak dość
pomagaliśmy różowym. Proszę sobie przypomnieć chociażby haniebny wypadek na Luksie.
Wszystko szło według harmonogramu. Zapoznano tuziemców z pożytecznymi rzemiosłami i
naukami. Podniesiono niebywale poziom sztuki. Rozkwit! A później? Później spoczęto na
laurach i ziewano, kiedy na Luksie nastąpiło mroczne średniowiecze. Zanim się spostrzeżono,
Luksjanie się cofnęli tak, że potem musiano diabli wiedzą ile czasu tracić na odrodzenie! Cóż
to, jak nie skutki nieodpowiedzialności i niedbalstwa?!
Taki wypadek zdarzył się rzeczywiście przed stu laty. Ale Główny nie pomijał żadnej
okazji, żeby nie wspomnieć o tym osobliwym zdarzeniu. I za każdym razem mówił tak, jakby
to było wczoraj.
Szef przypomniał jeszcze kilka takich wybranych przykładów. Ejbi zaś, całym swoim
wyglądem demonstrując niezwykłe zainteresowanie tymi wzbudzającymi odrazę
opowiadaniami, zaczął z nudów oglądać wiszące na przeciwległej ścianie obrazy. W sali było
dwanaście obrazów. Jednakże z miejsca, na którym siedział Ejbi, można było bez odwracania
głowy zobaczyć tylko pięć z nich.
Od dwustu lat podczas zwyczajnych i nadzwyczajnych odpraw w sztabie Ejbi
siadywał na tym samym, odpowiadającym jego randze miejscu. Przez dwieście lat widział na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin