133 - Labirynt.pdf

(1158 KB) Pobierz
Ewa wzywa 07... nr.133 Labirynt – Jerzy Kulczyński
1
959593625.001.png
Ewa wzywa 07... nr.133 Labirynt – Jerzy Kulczyński
2
959593625.002.png
Ewa wzywa 07... nr.133 Labirynt – Jerzy Kulczyński
I
Jeszcze przed chwilą wnętrze jaskini rozbrzmiewało echem człapiących po
błotnistym dnie kroków. Jeszcze po ścianach wąskiego, skalnego korytarza
błądził coraz bardziej oddalający się krążek latarki, to znikając za załamaniami
korytarza, to znowu się pojawiając. Wreszcie odgłos kroków ucichł, a światło
latarki znikło. Wnętrze jaskini ogarnęły wszechwładnie cisza i nieprzeniknione
ciemności.
Ta cisza, zakłócana jedynie monotonnym szmerem ściekającej po ścianach wody
i melodyjnym dźwiękiem spadających gdzieś aż spod stropu kropel, potęgowała
jeszcze przytłaczające uczucie osamotnienia. We wnętrzu jaskini było wilgotno.
Temperatura oscylowała w pobliżu zera.
Nie denerwowała się wcale. Wiedziała, że za chwilę pojawi się znowu refleks
światła i w perspektywie korytarza, przy akompaniamencie człapiących kroków,
zamajaczy ludzka sylwetka.
Mijały jednak minuta za minutą, a nic nadal nie mąciło panującej we wnętrzu
jaskini ciszy. Żaden odgłos nie wskazywał na to, że ten, na którego oczekiwała,
powraca.
II
Szedł szybko, równym, rytmicznym krokiem. Byle tylko prędzej wyskoczyć na
grań. Nie wolno mu zbytnio się spóźnić, gdyż wtedy cały jego plan okaże się
niewart funta kłaków. Spotkanie, na które zdążał, miało dla niego bardzo duże
znaczenie.
Przyspieszył jeszcze kroku... Aby tylko wydostać się w górne piętro doliny i wejść
na pnącą się po stromym zboczu ścieżkę! Pod górę szło mu się jakoś lepiej i
szybciej. A może tak mu się po prostu wydawało? Wreszcie próg skalny,
oddzielający dolne piętro doliny od górnego. Niema! nań wbiegł, skacząc ze
skalnego stopnia na stopień.
Nic upłynęło więcej niż kilkanaście minut, a już wspinał się serpentynami
ścieżki, wijącej się Stromym, skalnym zboczem w kierunku grani. Kiedy wreszcie
tam stanął, był spocony i lekko zadyszany. Nic dziwnego, od dwóch przeszło
godzin nie zwalniał nawet na chwilę forsownego tempa marszu. Teraz jednak
mógł już sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Był całkowicie pewny, że uda mu
się zmieścić w wyznaczonym czasie.
Stał na grani i rozwartymi szeroko ustami łowił powietrze tak długo, aż
wyrównał się rytm serca, a oddech stal się normalny. Zerknął na zegarek.
Dwunasta dwadzieścia.
Dobre tempo — mruknął pod nosem z zadowoleniem. — W dwie i pół godziny
taki szmat drogi i to przy dużej różnicy wzniesień! Co to jednak znaczy kondycja
i rutyna...
Ruszył w dalszą drogę i znowu z miejsca narzucił sobie ostre tempo. Żeby nie
wiem co, musi być w schronisku najpóźniej o czternastej. Szedł jak maszyna, z
3
Ewa wzywa 07... nr.133 Labirynt – Jerzy Kulczyński
każdym krokiem jeszcze przyspieszając. Na grani szło mu się lekko, prawie jak
po równinie. Różnice wysokości były tu nieznaczne, co pozwalało utrzymywać
równy rytm kroku. Toteż nie minęło nawet i pół godziny, kiedy miał już poza
sobą grań. Docierał do szerokiego siodła przełęczy. Stanął na chwilę i popatrzył
w dół. U jego stóp rozpościerała się rozległa dolina, a w jej dalekiej perspektywie
widniało schronisko, cel jego wędrówki. Była dwunasta pięćdziesiąt.
No, jeszcze pół godziny i będę na miejscu — skonstatował z zadowoleniem.
Poprawił na ramieniu szelki małego plecaczka i ruszył wijącą się po zboczu
ścieżką w dół. Teraz już nie schodził, a po prostu zbiegał, przeskakując z
kamienia na kamień i uważając tylko, aby się
przypadkiem nic potknąć. O trzynastej dwadzieścia pięć był przed schroniskiem.
III
Było jej zimno, przeraźliwie zimno w tym lekkim stroju, w jakim się na tę
wycieczkę wybrała. Nie była zupełnie przygotowana — ani technicznie, ani
psychicznie — na takie eskapady. Niepokój narastał. Budzić się zaczęły różne
wątpliwości, a przez głowę przelatywały coraz bardziej trwożąc myśli.
Bo właściwie, tak logicznie rzecz biorąc (teraz dopiero zwróciła na to uwagę)
zaskakujące było to spotkanie z nim właśnie w Dolinie Kościeliskiej. Skąd on się
tam wziął? Wyraźnie przecież wracał w stronę przystanku. Poza tym skąd u
niego ten przypływ serdeczności i ta chęć zrobienia jej przyjemności? Była jego
zachowaniem tak zaskoczona, że propozycję wspólnego zwiedzenia jaskini
przyjęła bez słowa protestu. Zresztą miała wiele czasu. Nie zastanawiała się więc
wcale, zwłaszcza że — jak sądziła — nie miała żadnych podstaw, aby mu nic
ufać...
Więc to chyba niemożliwe, żeby on celowo... Zresztą po co? Nie, na pewno
grzebie się tam jeszcze i szuka tego portfela. Tylko patrzeć, jak wróci tu do niej i
wszystko będzie w porządku.
Popatrzyła na zegarek. z. zielonkawo fosforyzującej tarczy odczytała, że dochodzi
pierwsza po południu. Była zaskoczona. A więc od momentu wejścia do jaskini
minęły przeszło trzy godziny? Więc dlaczego go nic ma? Złe go porwało? Trzy
godziny to wystarczy, by przeszukać cały ten kawałek jaskini i wrócić.
Przeszukać i znaleźć... jeśli było czego szukać. A jeżeli on tu już naprawdę nie
wróci?! Tylko, na miły Bóg. w jakim celu to zrobił?
Nie była w stanie tego zrozumieć. Nie potrafiła znaleźć żadnej przyczyny. Ale
może istniała taka. dla niego oczywista, a tylko dla niej niezrozumiała?...
Musiała istnieć, bo przecież zdrowy, normalny człowiek nie skazuje ot, tak sobie
drugiego człowieka na powolną śmierć, wiedząc, że lam, gdzie ją zaprowadził i
zostawił, nikt jej na pewno szukać nie będzie. Nikomu nawet do głowy nie
przyjdzie, że ona może być tu.
Zaczęły ogarniać ją znużenie i apatia.
Był piękny, słoneczny, sierpniowy dzień. Schronisko na Hali Ornak tętniło
4
Ewa wzywa 07... nr.133 Labirynt – Jerzy Kulczyński
życiem. To przecież pełnia letniego sezonu, pogoda wspaniała, więc nic
dziwnego, że turyści dopisali. Tak we wnętrzu schroniska, jak na obszernej
polanie przed nim kłębiły się tłumy. Personel uwijał się jak' w ukropie. a
kierownik Lipiński zacierał z zadowoleniem ręce. bo utarg tego dnia zapowiadał
się doskonały.
Było dobrze po południu, kiedy do schroniska zbliżył się szybkim krokiem
młody, najwyżej trzydziestoletni mężczyzna o typowo góralskiej, nieco orlej w
wyrazie twarzy, ubrany w czerwony, goprowski sweter z dużą blachą
przewodnicką na piersiach i niebieskie pompki. Szedł elastycznym krokiem ludzi
gór z fantazyjnie zwisającym z ramienia plecaczkiem. Na widok Lipińskiego
zawołał wesoło.
Witajcie, gazdo! Jak interesy!
Nie narzekam odpowiedział pogodnie Lipiński. — Żeby tylko każdego dnia tak
było!
- No. no. bez przesady — roześmiał się przybyły. — Rozpuścilibyście się za
bardzo i nie wiedzieli, co z pieniędzmi zrobić!
Spokojna głowa! — zareplikował ze śmiechem Lipiński. — Urząd podatkowy
czuwa. A swoją drogą nic miałbym nic przeciw takim kłopotom. Skąd to bogi
prowadzą? — dodał ciekawie.
Zapytany uśmiechnął się szeroko, ukazując dwa rzędy równych, chociaż niezbyt
białych
zębów.
- Miałem taką małą fuchę na Świnicę — powiedział. — Obrobiłem się do
dziesiątej, a ponieważ byłem tu umówiony, więc granią przebiegłem od
Kasprowego. Miałem być o pierwszej, ale i tak niewiele się spóźniłem, dochodzi
dopiero wpół do drugiej. Na pewno już czeka.
Znowu jakaś babka? rzucił domyślnie Lipiński, mrugając do swego rozmówcy
znacząco. — Podrywacz z pana. panie Janku.
Przybyły wzruszył ramionami przybierając niewinny wyraz twarzy.
- Eeee, jaki tam ze mnie podrywacz —
powiedział. — Lecą na mnie, 10 prawda, ale sam właściwie nie wiem. dlaczego.
- No, a ta, z którą się pan umówił, warta grzechu? — zapytał Lipiński ciekawie.
- Fajna babka, tylko że zamężna odrzekł na to przybysz. Ale to czasem ciekawiej.
- Ale też czasom smutno się kończy — roześmiał się Lipiński.
Przybyły przewodnik nic już na to dictum nie odpowiedział. Skinąwszy lekko
głową Lipińskiemu zaczął przepychać się przez tłum turystów do wejścia i po
chwili zniknął we wnętrzu schroniska.
Wszedł na salę jadalną i uważnym wzrokiem omiótł wnętrze. Tej. na którą
oczekiwał, nie było na sali.
- Może jest na zewnątrz i opala się za schroniskiem mruknął do siebie. — A
może jeszcze nic doszła? Mogła przecież spóźnić się na autobus i wyjechać
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin