Kosik Rafał - Na obraz i podobieństwo.pdf

(225 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
RAFAŁ KOSIK
NA OBRAZ I PODOBIEŃSTWO
Białe chmurki wisiały na błękitnym niebie niemal w całkowitym bezruchu. Żółcienie
falowały po horyzont, poruszane łagodnymi podmuchami wiatru. Morze żółtych traw. Ocean
żółtych traw.
Ilsa muskała wierzchołki fal dłonią. Szła przez złote łany, starając się nie deptać roślin.
Końcówki żółtych łodyg delikatnie skubały rękawice jej kombinezonu. Szukały najmniejszej
szczeliny, by dostać się do środka i zabić. Czuła to, choć nie było sposobu, by to sprawdzić, nie
narażając życia.
Rośliny... Kolejne uproszczenie, kolejny schemat. W dotyku, przynajmniej przez rękawice,
sprawiały wrażenie plantacji gumowych węży.
Niepewny spokój spaceru zakłócił łoskot helikoptera. Przeleciał kilkadziesiąt metrów nad nią
i, wznosząc się, odleciał na północny zachód, stając się powoli małą, czarną kropką.
Ilsa... – odezwały się słuchawki wewnątrz hełmu. – Nie za długi ten spacer?
Uśmiechnęła się, rozpoznając głos.
– Już wracam.
* * *
– Kaspar Hauser w wydaniu żeńskim – mruknął Hancock, patrząc na dziewczynę, która
biegła przez leniwie kołyszące się łodygi sięgające jej prawie do szyi. Za duży kombinezon
krępował jej ruchy.
Rozgarnęła ostatnie żółcienie i wbiegła na wypalony promieniami UV obszar ochronny
wokół stacji.
– Patrząc na nią, ciągle widzę Samanthę – powiedział stojący obok Reed, gdy Ilsa już znikła
pod obłym nawisem dachu chroniącym główną śluzę.
– Nie mówcie przy niej o tym. – Siedząca za barem Lena podniosła głowę znad parującego
kubka herbaty. – Będzie jej przykro.
– Nie widziałem, żeby kiedykolwiek było jej przykro – odparł Hancock. – Odnoszę
wrażenie, że ona traktuje nas jak elementy wystroju wnętrza.
Z dołu doszedł ich cichy dźwięk zamykanej śluzy, co znaczyło, że dziewczyna dotrze na górę
za jakieś dwie minuty.
Z zewnątrz stacja wyglądała jak wielki, biały grzyb.
Główna część kapelusza miała średnicę blisko dwudziestu metrów. Mieściły się tam
pomieszczenia techniczne, laboratoria, kuchnia, mesa, centrum operacyjne oraz sterownia.
O połowę węższy garb, tworzony przez łagodne załamanie linii dachu, krył pomieszczenia
mieszkalne. Zwieńczały go ażurowe konstrukcje anten i urządzeń ochronnych bazy.
Konstrukcje upodabniał nadto do grzyba szeroki „pieniek” wyrastający spod kapelusza. Tam
była śluza oraz garaże dla pojazdów. Jednak pieniek ów nie dotykał ziemi. Unosił się pół metra
ponad gruntem, wsparty na czterech amortyzowanych łapach, wyrastających z miejsca, gdzie
łączył się z kapeluszem.
Centralną część kapelusza zajmował układ napędowy. Obiegał go na połowie obwodu
korytarz, z którego wchodziło się do kolejnych pomieszczeń. Z jednej strony kończył się
magazynami, a z drugiej dochodził do mesy będącej największym pomieszczeniem na stacji.
Rozsunęły się drzwi. Ilsa wpadła do środka, pocałowała obydwu mężczyzn i, obiegając bar,
rzuciła się na szyję kobiecie.
– Ilsa, kochanie...– Lena bez przekonania próbowała zaprotestować. – Nie było cię ledwo pół
godziny.
– Ale już się stęskniłam.
Wybiegła nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć.
Drzwi zamknęły się automatycznie.
– Dla niej wszystko jest zabawą – powiedział Hancock. Usiadł w miękkim fotelu i zaczął
nabijać fajkę. Sam zezwolił na palenie w mesie, gdy okazało się, że wystarczy prosta filtracja, by
powietrze z zewnątrz nadawało się do oddychania.
– Czemu miałoby być inaczej? – powiedziała Lena, odstawiając kubek. – Pójdę zobaczyć,
jak idzie Joannie.
* * *
– Nie dość, że ciała mają zbudowane z białek zbliżonych do ziemskich, to ich DNA wydaje
się działać na tej samej zasadzie, co nasze. Kto by się spodziewał? Zakładaliśmy do tej pory, że
jeśli gdzieś w kosmosie pojawi się życie, to będzie ono ewoluowało na sposób darwinowski, ale
nie znaczy to wcale, że musi być choćby odrobinę zbliżone do ziemskiego.
Niewiele bardziej by mnie zaskoczyło, gdyby tubylcy przypominający Indian przywitali nas
łamaną angielszczyzną.
– No, ja bym się bardziej zdziwiła... – Lena po raz kolejny obrzuciła uważnym spojrzeniem
niby rośliny, obiekt badań Joanny. – Można by z nich zrobić zupę?
– Nie ryzykowałabym. – Joanna uśmiechnęła się. – Tak naprawdę, to nic nowego nie mam.
Wciąż zdychają w kontakcie z ziemskimi białkami. Może Craig z Brianem coś przywiozą.
W podłużnych, cylindrycznych zbiornikach, zawieszone w przesyconej tlenem i azotem
wodzie unosiły się dwumetrowe łodygi żółcieni. Wykonywały leniwe ruchy przypominające
falowanie wodorostów.
Nazywanie tego, co tu rosło, trawą czy zbożem nie oddawało rzeczywistości. Były to raczej
cienkie łodygi zakończone u góry czymś na kształt ssawki.
– Nie wiem nawet, czy to jest otwór gębowy – dodała Joanna. – Nie ma tu żadnych innych
form życia, na które mogłyby polować. Może chodzi o wodę? Ale wtedy zapewne wtedy miałyby
bardziej kształt lejka...
Lenę przeszedł kolejny dreszcz. Mroczne laboratorium i podświetlone cylindry śniły się jej
już parę razy. Kilka żółtych węży. Sen kończył się zawsze w ten sam sposób, a ona budziła się
z krzykiem.
– Mówiłam ci już, to pancerne szkło – powiedziała Joanna, jakby czytając w jej myślach.
Odsunęła się od mikroskopu i rozpuściła ciemnorude włosy, ściągając z nich gumkę. Wokół niej
rozszedł się zapach dobrego tytoniu.
Lena miała krótkie, czarne włosy, ale odruchowo też je poprawiła.
– Od kilku miesięcy stoimy w miejscu – powiedziała.
– Jeszcze trochę, a wrócimy z niczym.
– Niezupełnie z niczym, ale fakt: przywieziemy więcej pytań niż odpowiedzi.
Wskazała ruchem za siebie. W szklanym pojemniku, umocowany na pleksiglasowych
podpórkach, trwał kwarcowy szkielet przedziwnego zwierzęcia sprzed kilkudziesięciu milionów
lat.
– Skończyłaś na dziś?
– Można tak powiedzieć.
– Zaraz wysyłamy kolejny raport na Ziemię...
– Wiem... W drodze powrotnej przecież je wyprzedzimy. Jeśli kiedykolwiek się przydadzą,
to tylko wtedy, gdy my nie wrócimy.
* * *
Ilsa siedziała na fotelu w mrocznym kącie centrum operacyjnego, z dala od wszystkich.
Podciągnęła kolana pod brodę, patrzyła na rzędy świecących monitorów, ale zdawała się ich nie
dostrzegać, ani niczego innego wokół, błądząc myślami o setki mil stąd. Na nią też nikt nie
zwracał uwagi.
Duży ekran wyświetlał mapę kontynentu. Błękitna kropka w górnym lewym rogu oznaczała
aktualną pozycję helikoptera.
– Myślisz, że to bezpieczne? – zapytała Lena. – Nie mamy drugiego helikoptera.
Hancock odwrócił głowę i spojrzał na nią nieco rozdrażniony.
– Całą powierzchnię tej przeklętej planety, za wyjątkiem wody i skał, pokrywa to żółte
świństwo – powiedział. – Zebraliśmy wszystkie możliwe dane i nadal niemal nic nie wiemy.
– Przestańcie – przerwał Reed. – Kwestię ryzyka trzeba było rozważać trzy godziny temu.
Błękitny punkt zmienił się na ciemnoniebieski. Z głośników rozległ się głos:
Helikopter do bazy. Tu Craig. Wylądowaliśmy bez przeszkód. Jest 15:14 waszego czasu.
W tle silnik turbinowy zwalniał obroty.
– Co widzicie?
To samo, co zawsze... Zboże po horyzont. Do punktu „zero „jest jakieś pięćset metrów.
Właśnie zakładamy plecaki i idziemy... Zaraz podłączą wizją...
Mikrofon w hełmie aktywował się ludzkim głosem.
Gdy mężczyzna przestawał mówić, zapadała cisza.
Mniejszy monitor ożył i wyświetlił kiepskiej jakości obraz twarzy Craiga wewnątrz hełmu.
Potem przez dłuższą chwilę widać było niebo i zwalniający wirnik helikoptera. W końcu obraz
ustabilizował się i wyostrzył po cichym kliknięciu, oznaczającym wpięcie kamery do uchwytu na
hełmie. Craig rozejrzał się, omiatając kamerą monotonną okolicę. W końcu wycentrował obraz
na plecach Briana zakładającego właśnie ciężki plecak ze sprzętem.
– Mam złe przeczucia... – mruknęła Lena – Więc zachowaj je dla siebie – zgasił ją dowódca.
Plecak Briana, jak i cała widoczna okolica podskakiwały w rytm kroków Craiga. Obraz
momentami śnieżył.
Główny ekran wykonał zbliżenie wycinka mapy z oznaczonym niebieską kropką
helikopterem i dwoma zielonymi oznaczającymi ludzi. Zielone punkty zmierzały w kierunku
czerwonej litery „x”.
Teren obniżał się, z początku ledwo widocznie, ale coraz wyraźniej w miarę dalszego
marszu. Dookoła pojawiały się szare skały wystające z morza traw.
– Czego szukacie? – zapytała ze swojego kąta Ilsa. – Po co oni tam polecieli?
Wszyscy spojrzeli na siebie.
– Satelita wykrył źródło ciepła – wyjaśnił Hancock. – Polecieli sprawdzić, co to takiego.
– To może być źródło energii geotermalnej.
Wciąż potrafiła ich zaskoczyć. Przyspieszona edukacja dziewczyny odbywała się bez
nauczycieli, za to z nielimitowanym dostępem do wszystkich baz danych na statku. Doskonale
dogadywała się z komputerami. Gorzej z ludźmi.
– To nie jest gejzer, jeśli to masz na myśli. Obiekt ma kilka metrów. Ma stałą temperaturę
nieco poniżej czterdziestu stopni. Cała okolica ma teraz koło piętnastu.
– Myślicie, że to zwierzę?
– Nie rusza się. Na zdjęciach satelitarnych wygląda jak czerwona plama.
Craig do bazy. Widzimy obiekt.
– Możesz podejść bliżej? – Hancock szybko stracił zainteresowanie dziewczyną.
Żółcienie rzedły, odsłaniając cel wyprawy. Twór wyglądał jak nieregularna, gładka
rozgwiazda zagrzebana w ziemi. Jaskrawa czerwień jej powierzchni kontrastowała z żółtymi
łodygami oddalonymi o kilka metrów. Brian stanął na granicy jałowej ziemi i zdjął plecak.
W głośniku słychać było przyspieszony oddech stojącego kilka kroków za nim Craiga.
– Puśćcie robota.
Brian wyciągnął z plecaka mały pojazd i postawił go na ziemi na sześciu kołach.
– Cofnijcie się.
Wycofali się i otworzyli na ziemi metalową walizeczkę sterowania robota.
– Czy oni nie są za blisko? – zapytała Lena.
– Są. Inaczej się nie da.
– Nie mogliśmy wysłać automatów?
– Za daleko od stacji – rzucił dowódca, nie odrywając wzroku od monitorów. Włączył się
kolejny monitor przekazujący obraz z kamery robota i kilka następnych wyświetlających wyniki
pomiarów detektorów pokładowych. Robot ruszył, trzęsąc się na nierównościach terenu jak
dziecięca zabawka.
Elektronicznie stabilizowany obraz i tak drgał bez przerwy.
Robot znieruchomiał kilka centymetrów od czerwonej powierzchni.
– Drży delikatnie – powiedziała Joanna. – Nie mam pojęcia, co to jest.
– Jesteś biologiem.
– Ale nie jasnowidzem. Żadna inna ziemska ekspedycja nie przyniosła informacji o życiu.
Działam po omacku.
– Wygląda, jak napięta folia – zauważył Reed, wychylając się od swojej konsoli, aż
zatrzeszczał fotel.
– Może się nie znam, ale to sprawia wrażenie, jakby miało zaraz pęknąć.
– Promieniowanie w większości zakresów nie odbiega znacząco od tła. – Lena odczytała
wynik z bocznego monitora. – Ale wewnątrz wszystko się rusza.
Jakby się gotowało. Mikrofon rejestruje ciche buczenie.
Żółcienie zachowują się dziwnie.
– A konkretnie, Craig?
Falują, a nie ma prawie wiatru. Nie podoba mi się to. Nigdy nie widziałem ich w takim
stanie.
Kontynuować?
Następny etap przewidywał pobranie próbki obiektu.
Hancock zerknął na obraz z satelity meteorologicznego.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin