Zygmunt Zeydler Zborowski - Eliza nie zgadza się na rozwód.pdf

(735 KB) Pobierz
(Microsoft Word - Zygmunt Zeydler Zborowski - Eliza nie zgadza si\352 na rozw\363d)
1
664065630.001.png
Ewa wzywa 07... Ewa Wzywa 07...
Zygmunt Zeydler Zborowski
ELIZA NIE ZGADZA SIĘ NA ROZWÓD
ISKR'Y - WARSZAWA • 1977
ROZDZIAŁ I
Od dawna spodziewała się tej rozmowy. Czekała na nią, Chciała już to mieć
poza sobą. Lubiła wyraźne, jasne sytuacje. I chociaż sytuacja była zupełnie
wyraźna i jasna, pragnęła usłyszeć to od niego, niechże się wreszcie zdecyduje,
niech zdobędzie się na tyle odwagi, żeby... Intuicyjnie wyczuła, że właśnie
dzisiaj nadeszła ta „historyczna" chwila. Bawiła się znakomicie, obserwując jego
zakłopotanie, rozdrażnienie.
Wszyscy mężczyźni to tchórze — myślała pogardliwie. — Udają bohaterów, a
kiedy przyjdzie co do czego, nie mogą zdobyć się na tę odrobinę cywilnej od-
wagi. Z dnia na dzień odwlekają decydującą rozmowę, bojąc się spojrzeć praw-
dzie w oczy. Tchórze, podli tchórze!
Karol od rana był milczący i ponury. Unikał jej wzroku. Ubrał się pośpiesznie,
wyjął z szafy parasol, mruknął: — Do widzenia — i skierował się ku drzwiom.
— Nie jesz śniadania? — spytała.
— Nie, dziękuję. Nie jestem głodny. Czy po południu zastanę cię w domu?
— Dlaczego pytasz?
— Bo chciałem z tobą porozmawiać. Uśmiechnęła się. Naprawdę już dawno
tak dobrze się nie bawiła.
— Jeżeli chcesz ze mną porozmawiać, to oczywiście nie będę nigdzie wycho-
dziła — powiedziała bardzo uprzejmie.
2
664065630.002.png
Możliwie jak najciszej zamknął drzwi za sobą. Usiłował panować nad zdener-
wowaniem.
Podeszła do radia, nacisnęła klawisz i zaczęła szukać jakiejś muzyki rozryw-
kowej. Znalazła. Wykonała na dywanie kilka tanecznych pas, usiadła na tapcza-
nie i przez chwilę słuchała wesołej melodii. Potem poszła do łazienki. Stanęła
przed lustrem, przyglądając się z uwagą odbiciu swej twarzy. To jej popsuło hu-
mor. Na odległość wyglądała jeszcze bardzo efektownie i atrakcyjnie, ale tak z
bliska... No cóż... Nikt nie potrafi zatrzymać czasu, a czas, niestety, miał, ma i
zawsze mieć będzie te straszliwe, destrukcyjne właściwości. Wszystko przemija,
a młodość chyba najszybciej.
Może za bardzo się odchudziłam? — pomyślała z niepokojem, dotykając nieco
zwiotczałej skóry na szyi. — Ale za to sylwetkę mam fantastyczną — próbowała
się pocieszyć. — Muszę poszukać sobie innego gabinetu kosmetycznego. Ta pani
Stefa jest zupełnie do niczego.
Wyjęła z szafeczki buteleczkę z acetonem, wróciła na tapczan i zabrała się do
zmywania lakieru z paznokci. Przy tej czynności popadła w głęboką zadumę. A
może machnąć na wszystko ręką i zacząć nowe życie, znaleźć sobie nowego
męża? Zaraz jednak pojawiła się refleksja. To się tak tylko łatwo mówi: znaleźć
sobie nowego męża. Ale gdzie go szukać? Kochanek to zupełnie co innego.
Niejeden mężczyzna chętnie zostanie przyjacielem eleganckiej, szykownej,
bogatej pani z najlepszego towarzystwa, ale małżeństwo... To nie taka prosta
sprawa. Amatorów flirtu, przelotnej, nieobowiązującej przygody z efektowną
mężatką nie brakuje, czy jednak uda się jej poznać człowieka, który
odpowiadałby jej wymaganiom, zapewnił beztroską, luksusową egzystencję,
pozycję towarzyską? Trudne i ryzykowne przedsięwzięcie!
Podniosła słuchawkę, nakręciła numer i zamówiła wizytę u fryzjera. Pan Ludwik
był, jak zawsze, niesłychanie uprzejmy, rozpływał się w komplementach,
zapewniał o gotowości zaopiekowania się fryzurą swojej uroczej klientki.
Gabinet kosmetyczny, fryzjer, krawcowa — to wszystko zabiera bardzo dużo
czasu. Zdawało jej się, że dopiero co zjadła śniadanie, a już nadeszła pora obiado-
wa. Zrezygnowała z zakupów i wróciła do domu.
— Pana jeszcze nic ma? —spytała, wchodząc do kuchni.
Gosposia ubijała pianę.
— Pan dzwonił, że nie będzie na obiedzie — odparła, nie odwracając głowy.
Nie będzie na obiedzie. Nie ma odwagi. Boi się. Jaki on jest śmieszny, jaki nie-
samowicie śmieszny.
Zjadła obiad, załatwiła parę telefonów i usadowiła się z książką w ręku na tap-
czanie. Nie mogła jednak czytać. Mimo wszystko była podekscytowana. Wzięła
z toaletki lusterko i zaczęła przyglądać się swojej fryzurze, stwierdziwszy zaś, że
pan Ludwik spisał się znakomicie, podeszła do szafy, żeby wybrać jakąś
sukienkę. Ta, którą miała na sobie, nie wydawała jej się odpowiednia na
„zasadniczą." rozmowę. Po dłuższym namyśle wybrała granatowe spodnie i biały
golf z cieniutkiej anilany, który efektownie podkreślał jej złotawą opaleniznę.
3
Karol przyszedł około piątej. Przez uchylone drzwi słyszała, jak mył ręce i
chrząkał.
Próbuje swych strun głosowych — pomyślała.
Następnie zapukał i energicznie wkroczył do jej pokoju.
— Nie przeszkadzam ci?
— Nie. Proszę, siadaj.
Usiadł w wygodnym fotelu, ale zaraz przeniósł się na krzesło. Widocznie wyda-
wało mu się, że ten mebel bardziej pasuje do sytuacji.
. — Przepraszam cię, że nie byłem na obiedzie — powiedział i znowu odchrzą-
knął.
— O, nie masz mnie za co przepraszać. Przecież w ostatnim czasie najczęściej
jadamy osobno. To już weszło w zwyczaj.
Nie zwrócił uwagi ani na treść tych słów, ani na ton, jakim zostały wypowie-
dziane. Zbyt był zaabsorbowany własnymi myślami.
— Chciałbym z tobą pomówić, Elizo. Uśmiechnęła się, ale nie by! ta wesoły
uśmiech. Patrzyła na niego z zimną obojętnością. Z prawdziwym zadowoleniem
czuła, jak ogarnia ją ogromny spokój. Wiedziała, że panuje nad sytuacją.
— Chciałbym z tobą pomówić, Elizo — powtórzył.
Skinęła głową.
— Już dziś rano. mi to powiedziałeś. Właśnie czekałam na ciebie. Słucham.
Poruszył się na krześle, założył nogę na nogę : wyjął z kieszeni papierosy.
— Pozwolisz, że zapalę?
— Oczywiście.
Trzasnęła zapalniczka. Zaciągnął się głęboko, wypuścił dym nozdrzami i
wreszcie podjął decyzję.
— Posłuchaj mnie, Elizo... Bardzo bym chciał, żebyśmy porozmawiali jak para
dobrych przyjaciół.
— Nie jestem pewna, czy to możliwe.
— Tak mnie nienawidzisz?
— Nie. Nie ma mowy o nienawiści. Po prostu nie mogę cię chyba zaliczać do
swoich przyjaciół.
— Przecież kiedyś kochaliśmy się.
— Och! To było tak dawno.
— I nie zostało z tego nawet odrobiny przyjaźni?
— Myślę, że nie, ale nie z mojej winy. Próbował się uśmiechnąć.
— Daj spokój. Nie będziemy się teraz zastanawiać nad tym, kto zawinił, czyja to
wina.
— Jak sobie życzysz.
— Tyle małżeństw rozstaje się w dobrej zgodzie...
— Kto mówi o rozstaniu? Spojrzał na nią uważnie.
— Czy sądzisz, że powinniśmy nadal utrzymywać tę fikcję? Czy ci z tym dobrze?
— Nie wiem, czy dobrze, ale wiem na pewno, że wygodnie.
— Jesteś cyniczna.
4
— A ty śmieszny. Cóż ty sobie właściwie wyobrażasz?
— Wydawało mi się, że oboje doszliśmy do pewnych wniosków. Przecież to nie
ma najmniejszego sensu, żeby zupełnie obojętni sobie ludzie mieszkali pod
jednym dachem.
Wzruszyła ramionami.
— Jak dla kogo. Dla mnie to ma sens. Nie wyobrażaj sobie, mój drogi, że zgodzę
się na rozwód, O, to by było zbyt piękne. Panu i władcy znudziła się żona, więc
rozwodzi się i bierze sobie młodą, śliczną dziewczynę. Tak łatwo nie likwiduje
się małżeństwa ze mną.
-— Ależ my już od dłuższego czasu nie jesteśmy małżeństwem.
— Powtarzam: nie z mojej winy. Wstał i szybkim, nerwowym ruchem zgasił
w popielniczce papierosa.
— Słuchaj, Elizo. O co ci właściwie chodzi? Chyba nie zależy ci na tym, żeby
mieszkać razem z człowiekiem, który cię nie kocha i którego ty także nie
kochasz. Musisz zrozumieć, że pewne rzeczy się kończą, że nic nie trwa wiecznie
i że trzeba wreszcie taką bezsensowną sytuację zlikwidować. Otrzymasz ode
mnie alimenty. Wiesz chyba, że nie zostawię cię bez środków do życia.
— Jeszcze by tego brakowało.
— Zerwijmy z tą idiotyczną, fikcją. Każde z nas zorganizuje sobie swoje własne
życie. Jestem pewien, że spotkasz Człowieka, który cię pokocha, który da ci
szczęście. Z twoją urodą i z twoim powodzeniem. No więc jak?... Zgadzasz się na
rozwód?
— Nie.
— Ale dlaczego?
— Bo mi odpowiada rola twojej żony. Żyły nabrzmiały mu na czole.
— Ale mnie nie odpowiada rola twojego męża! — wrzasnął. — Mam dość!
Rozumiesz?
— Przestań krzyczeć. — powiedziała spokojnie. — Przestraszysz gosposię.
Wyjął z kieszeni chustkę i przez chwilę sapał, wycierając pot spływający mu po
policzkach.
— Przepraszam cię — mruknął. — Niepotrzebnie się uniosłem.
— I mnie się także tak zdaje. Każdą rzecz można załatwić w sposób kulturalny.
— Masz rację. Jestem zdenerwowany. Przepraszam.
Przez chwilę w milczeniu chodził po pokoju. Widać było, że usiłuje zapanować
nad ogarniającym go podnieceniem. Wreszcie zatrzymał się przed żoną i po-
wiedział:
— Bardzo ci się dziwię.
— Dziwisz się?
— No, tak. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego chcesz na siłę utrzymywać nasze
małżeństwo?
— Już ci powiedziałam: odpowiada mi rola twojej żony. Jest mi z tym wygodnie.
— Nie możemy tego ciągnąć w nieskończoność.
—Dlaczego?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin