DIANA PALMER
Fotel w samolocie był o wiele za niski dla postawnego mężczyzny; pasażer ledwo się w nim mieścił. Na dodatek siedząca obok dziewczyna rozłożyła wokół siebie jakieś rupiecie. Zmierzył ją nieprzyjaznym spojrzeniem ciemnobrązowych oczu. Zarumieniła się, spuściła wzrok, przełożyła ogromną torbę na drugą stronę fotela i próbowała się uporać z pasami bezpieczeństwa.
Westchnął i zaczął ją obserwować. Na pewno jest starą panną, pomyślał złośliwie. Kogóż mogłyby zachwycić rozwichrzone, brunatne włosy i oczy ukryte za drucianymi okularami. Obszerny biały sweter, długa popielata spódnica i praktyczne szare pantofle też nie dodawały dziewczynie uroku. Odwrócił wzrok i rozglądał się z niesmakiem po wnętrzu samolotu. Cholerne linie lotnicze, pomyślał ze złością.
Gdyby nie spóźnił się na wcześniejszy rejs, nie musiałby tkwić w tym fotelu, ściśnięty niczym sardynka w puszce.
Na domiar złego ta mała czarownica jako sąsiadka.
Nigdy nie lubił kobiet, a teraz czuł do nich jeszcze większą niechęć. San Antonio było odległe od meksykańskiego Veracruz o kilkaset kilometrów. Będzie musiał przez wiele godzin znosić towarzystwo tej dziwacznej kobiety. Znowu spojrzał na nią gniewnie. Wyjęła z torby stos książek. Na miłość boską, tylko tego brakowało!
Czy ta idiotka nie wie, że w samolocie jest luk bagażowy?
- Trzeba było zarezerwować na te szpargały dodatkowy fotel - burknął, zerkając na stertę romansów.
Dziewczyna niechętnie podniosła wzrok, onieśmielona trochę obecnością przystojnego, jasnowłosego mężczyzny, który patrzył na nią z pogardą. Miał takie ładne dłonie, wąskie, mocno opalone i na pewno bardzo silne. Na jednej dostrzegła bliznę...
- Przepraszam - mruknęła. - Przyjechałam na lotnisko w San Antonio bezpośrednio po spotkaniu z autorką książki. Te... podpisane przez nią egzemplarze dam w prezencie moim przyjaciołom po powrocie z wakacji. Wolałam nie oddawać ich z resztą bagażu.
- Pewnie to bezcenne arcydzieła? - spytał z ironią, zerkając wymownie na wypchaną torbę, którą dziewczyna usiłowała wcisnąć pod fotel.
- Owszem, zdaniem niektórych osób - przyznała dziwna pasażerka. Wyglądała z niepokojem przez okno. Rozległ się warkot silników, a załoga samolotu przystąpiła do rutynowej demonstracji sprzętu ratunkowego.
Zniecierpliwiony mężczyzna westchnął i założył ręce na szerokiej piersi. Miał na sobie wymiętą koszulę w kolorze khaki. Odchylił głowę i gapił się bezmyślnie na stewardesę. Uroda tej dziewczyny nie robiła na nim żadnego wrażenia. Od paru lat kobiety wcale go nie obchodziły, chyba że ciało upominało się o swoje prawa, co nie zdarzało się często. Parsknął śmiechem i zerknął na urażoną sąsiadkę. Zastanawiał się, czy wie, czego potrzebuje niekiedy mężczyzna, i uznał, że to niemożliwe. Była pewnie cnotliwa niczym zakonnica. Zdradzały ją płochliwe oczy i niespokojne dłonie. Śliczne dłonie, pomyślał zaciskając usta. Długie, smukłe palce, nie lakierowane paznokcie. To były ręce prawdziwej damy. Rozłościł się sam na siebie za to, że się jej tak przygląda. Spojrzał na dziewczynę nieprzyjaźnie.
Zauważyła to. Póki sąsiad okazywał irytację i próbował wyładować na niej swoją złość, wcale się nie przejmowała, lecz w końcu uznała, że ma dość jego pogardliwych spojrzeń. Odrzuciła dumnie głowę i zmierzyła go wzrokiem. Spostrzegła nagle dziwny błysk w ciemnych oczach mężczyzny. Odwrócił się do niej bokiem i zaczął gapić się na stewardesę.
Ta niezwykła dziewczyna ma temperament, pomyślał.
Kto by się tego spodziewał po osóbce pryncypialnej i wstydliwej jak panienka. Zastanawiał się, czym się zajmuje. Na pewno jest bibliotekarką. Tak, to by tłumaczyło jej miłość do książek. A te romantyczne powieści... Na pewno i jej marzy się jakiś mały romansik. Mężczyźni to idioci, pomyślał, a oczy mu pociemniały, nie zauważają tej uroczej dziewczyny, a pociąga ich blichtr i krzykliwa elegancja kobiet wyzwolonych.
Z boku dobiegł go cichutki szept. Miał doskonały słuch i wkrótce zaczął rozróżniać wypowiadane gorączkowo słowa: „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna.?.” Niemożliwe!
Odwrócił się i popatrzył na nią szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Czyżby naprawdę była zakonnicą?
Napotkała jego pytający wzrok i w zakłopotaniu przygryzła wargę.
- Przyzwyczajenie - szepnęła. - Moja najlepsza przyjaciółka jest katoliczką. Nauczyła mnie odmawiać różaniec. Modliłyśmy się podczas podróży. Szczerze mówiąc - dodała po cichu - nie sądzę, żeby tam, w kabinie, siedział jakiś pilot kierujący tą maszyną!
- Co pani powie? - spytał z lekkim rozbawieniem.
- Czy kiedykolwiek widział pan tam kogoś? - Przysunęła się do niego i wskazała głową kabinę. - Zawsze ryglują drzwi. Gdyby nie mieli nic do ukrycia, to by ich nie zamykali.
- Nie chcą, abyśmy się dowiedzieli, że samolotem kieruje robot - wyjaśnił uśmiechając się mimo woli.
- Przypuszczam raczej, że pilot nie chciał lecieć, więc został tu przyprowadzony siłą i przywiązany do fotela. Załoga chce to przed nami ukryć. - Roześmiała się cicho i jej twarz natychmiast zmieniła wyraz. Gdyby ją odpowiednio umalować i ostrzyc, gdyby jej włosy nie były tak rozwichrzone i niesforne, wyglądałaby całkiem nieźle.
- Za dużo się pani tego naczytała - stwierdził wskazując torbę z książkami.
- Istotnie, lubię marzyć - westchnęła. - Ale myślę, że czasami potrzebne nam są marzenia. Nie pozwalają rzeczywistości zbytnio się panoszyć.
- Wolę rzeczywistość - odparł. - Nie pozostawia żadnych złudzeń, nie można się rozczarować.
- Pozostanę jednak przy moich złudzeniach.
Przyglądał się jej otwarcie. Duże, ładnie zarysowane usta, prosty nos, szeroko rozstawione, jasnoszare oczy, twarz w kształcie serca. I mocno zarysowany podbródek, pomyślał uśmiechając się z ociąganiem.
- Dziwna z pani osóbka - powiedział.
- Dlaczego zaraz osóbka? - odparła. - Nie jestem wcale taka mała. Mam sto sześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu.
- A ja grubo ponad metr osiemdziesiąt. Przy mnie wydaje się pani mała - oznajmił wzruszając ramionami.
- Nie będę się z panem spierać - odparła z nieśmiałym uśmiechem.
- Ma pani jakieś imię? - wypytywał ją żartobliwie.
- Danielle. Danielle St. Clair. Jestem właścicielką księgarni w Greenville w Południowej Karolinie. - To zajęcie świetnie do niej pasowało.
- Wszyscy mówią do mnie Dutch - odpowiedział - ale w rzeczywistości nazywam się Eryk van Meer.
- Jest pan Holendrem?
- Moi rodzice mieszkali w Holandii - potwierdził skinieniem głowy.
- Jak to dobrze mieć rodziców - odrzekła i nagle posmutniała. - Byłam całkiem mała, gdy straciłam moich. Nie mam nawet krewnych.
Oczy mężczyzny pociemniały gwałtownie. Odwrócił głowę.
- Mam nadzieję, że dostaniemy tu jakiś posiłek - stwierdził, zmieniając niespodziewanie temat. - Nic nie jadłem od wczorajszego wieczora.
- Pan na pewno umiera z głodu! - wykrzyknęła i zaczęła grzebać w torbie. Samolot szarpnął. Kołował na pas startowy. - Mam ciasto. Po spotkaniu z pisarką było przyjęcie. Zostało mi trochę. Nie zdążyłam wszystkiego zjeść. Może pan spróbuje? - zapytała wręczając mu kawałek kokosowego placka.
- Nie, poczekam, aż podadzą coś do jedzenia na pokładzie. Ale dziękuję pani. - Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Nie powinnam jeść ciasta. Próbuję schudnąć, ważę prawie o dziesięć kilogramów za dużo.
Przyjrzał się jej uważnie. Rzeczywiście miała niewielką nadwagę, ale nie była gruba, tylko przyjemnie zaokrąglona. Chciał jej o tym powiedzieć, ale w samą porę przypomniał sobie, że wszystkie kobiety to podłe stworzenia, i ugryzł się w język. Miał dość własnych kłopotów i nie zamierzał pocieszać starych panien.
Usadowił się wygodnie, zamknął oczy i przestał się zajmować sąsiadką.
Lot do Veracruz przebiegł bez żadnych zakłóceń.
Dutch miał nadzieję, że wkrótce znajdzie się na lotnisku i zapomni na zawsze o siedzącej obok dziewczynie, ale widać nie było mu to pisane. Gdy tylko samolot zakończył kołowanie, Danielle zerwała się i stanęła w przejściu między fotelami. Sięgnęła po torbę z książkami, która niespodziewanie pękła.
Niewiele brakowało, by Dutch wybuchnął śmiechem, widząc przerażoną minę dziewczyny. Szybko pozbierał książki, rzucił je na sąsiedni fotel i przyciągnął Dani do siebie, żeby nie stała na drodze tłoczącym się w przejściu pasażerom.
- O Boże! - jęknęła, jakby los uwziął się na nią.
- Na pewno zapakowała pani do walizki zapasową torbę. Wszyscy tak robią - rzekł pogodnie. Podróżni kierowali się w stronę wyjścia. Wielkie, szare oczy patrzyły na niego błagalnie i rozpaczliwie. Zapomniał nagle, co chciał powiedzieć. Dani miała bardzo delikatną cerę. Gotów był się założyć, że nie musi używać żadnych upiększających kosmetyków.
- Zapasowa torba? - powtórzyła machinalnie.
- Oczywiście, zapasowa torba! - Uśmiechnęła się i znowu wstała.
- Co pani chce zrobić? - wypytywał uprzejmie.
Wskazała ręką półkę na bagaż ponad jego głową.
- Poczekajmy, aż wszyscy wysiądą - zaproponował.
- Ja również położyłem tam swoje rzeczy. Chętnie pomogę.
Odgarnęła kosmyki rozwichrzonych włosów.
- Gdy siedzę w domu, nie miewam takich kłopotów - tłumaczyła się zmieszana. - W moim mieszkaniu panuje zawsze idealny porządek, każdy drobiazg ma swoje miejsce. Lecz gdy tylko wyjadę z Greenville, staję się okropnie roztrzepana, wszystko leci mi z rąk i nie potrafię dać sobie rady bez cudzej pomocy.
- Ze mną pani nie zginie - powiedział ze śmiechem.
- Czy ma pani rezerwację?
- Rezerwację? Aha, chodzi panu o hotel. Wybrałam „Mirador”.
- Ja też tam zamieszkam. - Przeznaczenie, pomyślał ze smutnym uśmiechem. Podniosła głowę i spojrzała na niego. Wyraz jej twarzy wprawił go w zakłopotanie.
Szare oczy wyrażały bezgraniczną ufność i nadzieję.
- Zna pan ten hotel? Właściwie chciałam zapytać, czy był pan już w Veracruz - dodała niepewnie, żeby nie pomyślał, że jest wścibska.
- Kilkakrotnie - odparł i rozejrzał się. - Przyjeżdżam tu parę razy w roku, gdy potrzebuję trochę odpoczynku. Możemy iść.
Zdjął z półki walizkę Danielle i pomógł jej znaleźć zapasową torbę, spoglądając z kwaśną miną na wygodne, bawełniane nocne koszule i bieliznę. Zaczerwieniła się okropnie, gdy z całkowitą obojętnością przeszukiwał jej rzeczy. Starannie zapakowała książki do torby.
Razem opuścili samolot. Była mu nieskończenie wdzięczna. Bez trudu mógł to wyczytać z jej twarzy.
Miała ochotę go ucałować, bo, zamiast kpić, po prostu się nią zaopiekował. Pomyśleć tylko, taki przystojny mężczyzna pospieszył jej z pomocą!
- Przykro mi, że sprawiam tyle kłopotu - powtarzała. Prawie biegła, żeby dotrzymać mu kroku, gdy szli załatwić formalności paszportowe. Pochyliła głowę i grzebała w torebce, szukając gorączkowo dokumentów. Nie zauważyła pobłażliwego uśmiechu, który złagodził na chwilę twarde rysy mężczyzny.
- To żaden kłopot - odparł. - Znalazła pani?
- Dziewczyna odetchnęła z ulgą, ściskając paszport w dłoni.
- Dzięki Bogu, wreszcie mi się coś udało - powiedziała.
- Nigdy jeszcze nie był mi potrzebny.
- Po raz pierwszy wyjechała pani za granicę?
- zapytał uprzejmie, gdy stanęli w kolejce.
- Rzadko opuszczam Greenville - przyznała.
- Skończyłam niedawno dwadzieścia sześć lat. Postanowiłam, że czas najwyższy zakosztować przygody, nim będzie za późno.
- Dwadzieścia sześć lat to jeszcze nie starość - oświadczył marszcząc brwi.
- Zgoda, ale i nie pierwsza młodość. - Odwróciła wzrok. Z rezygnacją i spokojem pomyślała o wszystkich latach, które przeżyła w samotności.
- Ma pani kogoś? - zapytał, nie wiedząc dlaczego.
Zaskoczył go ironiczny uśmiech i zmęczone spojrzenie dziewczyny.
- Nawet już o tym nie marzę - powiedziała i przesunęła się dźwigając ogromną walizkę. Wpatrywał się w nią, próbując zapanować nad sprzecznymi uczuciami.
Dlaczego to takie ważne, że Danielle jest samotna?
Potrząsnął głową i odwrócił wzrok, chcąc się uwolnić od jej uroku. Nic go nie obchodziły cudze sprawy.
Danielle podeszła do celników. Wkrótce dopełniła wszystkich formalności. Zastanawiała się, czy powinna czekać na przystojnego znajomego z samolotu, ale uznała, że dość już miał z nią kłopotów. Autokar należący do agencji turystycznej przewoził pasażerów z lotniska do hotelu, lecz Danielle wolała pojechać taksówką niż zatłoczonym autobusem. Po chwili usadowiła się w aucie z torbą pełną książek i ogromną walizką.
- Hotel „Mirador” - poprosiła.
Kierowca uśmiechnął się, uruchomił silnik i wyjechał na ulicę. Panował ogromny ruch. Żądna wspaniałych wrażeń i nowych przeżyć Dani rozglądała się gorączkowo na wszystkie strony. Patrzyła na zachwycającą błękitem wód zatokę Campeche, na palmy, piaszczystą plażę i eleganckie hotele. Veracruz zostało założone na początku szesnastego wieku. Podobnie jak w innych miastach z tamtej epoki budynki wzniesione w czasach, kiedy grasowali tu piraci, sąsiadowały z nowoczesnymi gmachami ery kosmicznej. Dani miała wielką ochotę wyruszyć na wycieczkę zaraz po przyjeździe, ale dokuczał jej upał, a poza tym zdawała sobie sprawę, że niemądrze byłoby biegać po mieście, póki się nie zaaklimatyzuje.
Kierowca zatrzymał się przed jednym z hoteli. Był to biały, piętrowy budynek ozdobiony prześlicznymi arkadami i kaskadami kwitnących roślin. Podróż taksówką z lotniska trwała zaledwie kilka minut, lecz opłata za kurs była zadziwiająco wysoka. Dani trochę się przestraszyła. Dwadzieścia dolarów za kilkanaście kilometrów? Ale może takie tu są obyczaje, pomyślała i zapłaciła bez sprzeciwu. Kierowca uśmiechnął się szeroko, uchyla kapelusza i odprowadził ją do recepcji.
Podała swoje nazwisko i czekała wstrzymując oddech.
Pokój był zarezerwowany. Na szczęście miała gdzie mieszkać. Wakacje będą wspaniałe.
Pokój spodobał się Dani. Niestety, okna wychodziły na miasto, a nie na piękną zatokę. Za niewiarygodnie niską cenę nie mogła się jednak spodziewać luksusowych warunków. Zdjęła sweter zdziwiona, że wydawał się całkiem odpowiedni, gdy wsiadała do samolotu. Ale w Stanach wiosna dopiero się zaczynała.
Tutaj okazał się za ciepły. Powietrze w pokoju było rozgrzane, mimo włączonej klimatyzacji. Popatrzyła na miasto przez okno. Przyjechała do Meksyku.
Jej sen się ziścił. Oszczędzała i ciułała przez dwa lata, żeby pojechać na egzotyczną wycieczkę, ale i tak pieniędzy starczyło tylko na wyjazd poza sezonem.
Wtedy miała najwięcej pracy, ale Harriett Gaynor, przyjaciółka Dani, która pracowała w księgarni jako ekspedientka, pilnowała interesu pod jej nieobecność.
Jedź, namawiała cierpliwie, i ciesz się życiem przez kilka dni.
Dani spojrzała w lustro i skrzywiła się. Ciesz się życiem, łatwo powiedzieć. Co innego, gdyby była tak urodziwa jak tamta stewardesa. Może wtedy jasnowłosy olbrzym nie odwracałby wzroku i okazałby jej coś więcej niż tylko niechętne współczucie, które czytała w jego ciemnych oczach.
Zaczęła rozpakowywać torbę podróżną. Nie powinna się łudzić. Pomógł jej tylko dlatego, że nie miał innego wyjścia. Gdy rozsypała swoje bezcenne książki, zatarasowała mu przejście. Westchnęła, sięgając po bluzki i powiesiła je do szafy.
Późnym popołudniem Dani wybrała się na spacer.
Uradowana niczym mała dziewczynka wędrowała ulicami wiekowego miasta. Przebrała się w dżinsy i obszerną, cienką koszulę. Nie różniła się wyglądem od innych turystów zwiedzających port. Bardzo ją zaciekawił rząd straganów ciągnący się wzdłuż nadmorskiej promenady. Długo oglądała towary. Kupiła sobie starannie wykonany srebrny krzyżyk inkrustowany masą perłową. Słabo znała hiszpański, ale dawała sobie radę, ponieważ większość sprzedawców mówiła trochę po angielsku. Wszystko ją zachwycało - prześliczne suknie we wszystkich kolorach tęczy, chusty, kapelusze, torby, zwierzaki wyplatane ze słomy, muszle. Podziwiała stare budynki wznoszące się w pobliżu portu. Patrzyła na zatokę i próbowała sobie wyobrazić, jak bywało tu w dawnych czasach, gdy przybywali do miasta żądni przygód piraci. Nagle stanął jej przed oczyma jasnowłosy olbrzym poznany w samolocie. Tak właśnie powinien wyglądać pirat.
Jak Dutch o nich mówił? Korsarze? Wyobraziła go sobie z nożem w garści. Uśmiechnęła się i poszła dalej nabrzeżem, by obserwować rozładunek frachtowca.
Nigdy nie miała okazji przyjrzeć się statkom z bliska.
Greenville leżało w głębi lądu, daleko od oceanu. Dani poznała dobrze okoliczne wzniesienia i nie zatrute przez fabryki wiejskie okolice. Statki były dla niej czymś zupełnie nowym. Patrzyła na nie z przyjemnością.
Zatopiła się w marzeniach i zupełnie straciła poczucie czasu. Nie przyszło jej do głowy, że to zaciekawienie może zwrócić czyjąś uwagę. Jeden z robotników portowych zaczął się na nią gapić. Zakłopotana ruszyła w stronę grupy turystów. Samotna kobieta była narażona na zaczepki, a Dani wcale nie miała ochoty znaleźć się w kłopotliwej sytuacji.
Mrok zapadał nad cichnącymi ulicami Veracruz.
Nieznajomy nadal przyglądał się Dani. Zerknęła kątem oka i spostrzegła, że idzie za nią. O Boże, pomyślała przestraszona, co ja teraz zrobię? Nie widziała w pobliżu żadnego policjanta, a wśród turystów przeważali starsi ludzie, którzy na pewno nie chcieli mieszać się do cudzych spraw. Dani jęknęła w duchu, ścisnęła mocniej torebkę i szybkim krokiem ruszyła w stronę hotelu. Zrobiło się zupełnie pusto. Nadal słyszała dobiegający z tyłu odgłos kroków: Jej serce uderzało pospiesznie. A jeśli ten natręt napadnie ją i obrabuje?
Może pomyślał, że poszła do portu, żeby szukać męskiego towarzystwa.
Przyspieszyła kroku, skręciła w najbliższą przecznicę i nagle znalazła się twarzą w twarz z innym mężczyzną. Stanęła jak wryta i niewiele brakowało, żeby krzyknęła, ale rozpoznała od razu jasną czuprynę, połyskującą w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
Dutch patrzył na nią obojętnie. W jednej ręce trzymał papierosa, drugą schował do kieszeni. Nadal miał na sobie ubranie w stylu safari, w którym widziała go w samolocie, a jednak wydawał się świeży i wypoczęty.
Zastanawiała się, czy cokolwiek mogło wyprowadzić tego człowieka z równowagi. Cechowała go szczególna pewność siebie, jakby poddano go najcięższym próbom; doskonale znał swoje możliwości.
Popatrzył w głąb ulicy ponad jej ramieniem. Wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumiał, co się stało.
Oczy mu pociemniały.
- Veracruz to doskonałe miejsce do odpoczynku, pod warunkiem że po zmierzchu unika się tej części miasta - oznajmił uprzejmie, ale stanowczo. - Masz wielbiciela.
- Tak, zauważyłam... - Chciała się obejrzeć, ale Dutch pokręcił głową.
- Nie odwracaj się. Uzna, że go zachęcasz. - Wybuchnął śmiechem i dodał: - Ma koło pięćdziesiątki i jest łysy. A może specjalnie poszłaś do portu, żeby kogoś poderwać? W takim razie zrób do niego oko i umów się na randkę.
Żartował, ale Dani poczuła się urażona. Czy jego zdaniem nie jest dość ładna, by się spodobać młodemu, przystojnemu mężczyźnie?
- Wyobraź sobie, że po prostu zapomniałam, gdzie jestem i straciłam poczucie czasu. Następnym razem będę bardziej uważała. Przepraszam - odparła spokojnie i przeszła obok niego. Patrzył za nią, czując że ogarnia go wściekłość. Skąd miał wiedzieć, że całkiem poważnie potraktuje jego żart. Był na siebie zły, ponieważ tego nie przewidział. Wymamrotał jakieś przekleństwo i poszedł za dziewczyną.
D ani miała dość wrażeń jak na jeden dzień. Pobiegła do hotelu, nie czekając na windę wspięła się na piętro, wpadła do pokoju i zamknęła drzwi na klucz.
Zastanawiała się, dlaczego tak postępuje. To nie jest mężczyzna, który chciałby się uganiać za handlującą książkami okularnicą, powtarzała sobie. Nie zeszła tego wieczora na kolację. Dutch na pewno by do niej nie podszedł, ale czuła się zażenowana i nie chciała ryzykować kolejnego spotkania. Zamówiła posiłek do pokoju i z apetytem zjadła w samotności owoce morza.
Następnego ranka zeszła na śniadanie. Nie mogła wiecznie unikać tego człowieka. Duma jej na to nie pozwalała. Dutch siedział przy osobnym stoliku w pobliżu okna i czytał gazetę. Prezentował się wspaniale, chociaż miał na sobie zwykłe, białe spodnie i rozpiętą koszulę w białe i czerwone paski. Przeciętny turysta.
Oderwał wzrok od gazety, jakby poczuł, że mu się przygląda. Złapana na gorącym uczynku, zarumieniła się ze wstydu. Dutch obdarzył ją wymuszonym uśmiechem i zagłębił się w lekturze. Gdy wróciła do pokoju, nie mogła sobie przypomnieć, co jadła na śniadanie. Przez cały czas mimowolnie zerkała na niego kątem oka.
Postanowiła jak najlepiej wykorzystać czterodniowy urlop. Zamierzała wybrać się na plażę. Wyjęła jednoczęściowy czarny kostium kąpielowy. Odgarnęła rozwichrzone włosy i spojrzała w lustro. Oto zachwycająco piękna kobieta, pomyślała z ironią. Trudno się dziwić, że Dutch nie zwrócił na nią uwagi.
Z takim wyglądem nie skusiłaby nawet rekina. Nagle podniosła słuchawkę, zadzwoniła do salonu piękności, który mieścił się w hotelu, i umówiła się z fryzjerką.
Postanowiła obciąć włosy.
Jedna z klientek odwołała spotkanie i Dani mogła być obsłużona natychmiast. Chwilę później siedziała w fotelu, przyglądając się nowej fryzurze. Niesforne kosmyki zostały starannie podcięte. Krótkie loki otaczały jej drobną twarzyczkę, opadając ku wielkim, szarym oczom i nadając dziewczynie szelmowski wygląd.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem do swego odbicia, zapłaciła i tanecznym krokiem wbiegła na piętro. Włożyła kostium kąpielowy, lekko się umalowała (czego zazwyczaj nie robiła), a nawet skropiła się perfumami. Wprawdzie nie wyglądała jak królowa piękności, ale prezentowała się teraz o wiele lepiej.
Popatrzyła ze smutkiem na wydatny biust. Tu nie pomoże żaden cud, powiedziała sobie i narzuciła na kostium plażowe wdzianko. Jasna tkanina w lawendowym odcieniu doskonale ukrywała niedostatki figury. Do plażowej torby, kupionej w hotelowym sklepie, wrzuciła krem ochronny oraz duży ręcznik. Zmieniła okulary na specjalne, przeciwsłoneczne, i poszła nad morze.
Było cudownie. Rozgrzany piasek, ciepło słońca i monotonny szum wody sprawiły, że odprężyła się całkowicie. Wyciągnęła się na ręczniku, oczarowana pięknem zatoki i miasta pełnego zabytków.
W pewnej chwili poczuła czyjeś spojrzenie. Otworzyła oczy, odwróciła głowę i ujrzała Dutcha spacerującego po plaży z papierosem w dłoni. Jasne włosy lśniły w słońcu jak białe złoto. Nie mogła oderwać od niego wzroku.
Mocno opalony tors i nogi mężczyzny porośnięte były niezbyt gęstymi, kędzierzawymi, jasnymi włosami. Miał na sobie tylko krótkie, drelichowe szorty i sandały, które nosili prawie wszyscy plażowicze, by uniknąć przykrych niespodzianek, gdyby na coś nadepnęli.
Odwróciła głowę. Nie chciała na niego patrzeć. Ten zmysłowy mężczyzna mógłby bez trudu złamać serce kobiecie tak niedoświadczonej jak ona. Na pewno zauważył jej prostoduszność i nieźle się tym bawił, pomyślała z goryczą.
Dutch zauważył, że odwróciła głowę, i poczuł złość.
Czemu ta dziewczyna wpatruje się w niego ze smutkiem i dziecięcą tęsknotą? Odebrała mu spokój. Zmrużył oczy. Czyżby zmieniła fryzurę? Było jej z tym do twarzy, ale dlaczego, u licha, włożyła na siebie tyle ciuchów? Wygląda jak ryba owinięta w gazetę. Wolałby oglądać Dani bez tych szmat zasłaniających ją od szyi do talii. Zmarszczył brwi. Może jest płaska jak deska i nie chce, żeby zwracano na to uwagę. Czy naprawdę nie rozumie, że takie maskowanie tylko podkreśla niedostatki figury?
Zmierzył dziewczynę krytycznym spojrzeniem.
Miała zgrabne, długie nogi. Przymknął oczy i zaczął ją obserwować. Zauważył, że miała szczupłe biodra i wąską talię. Resztę przykrywało wdzianko. Twierdziła, że powinna schudnąć, lecz chyba bezpodstawnie.
Uznał, że ma doskonałą figurę.
...
gabrycha912