Igor Cyprjak Katedra Kobieta zatoczy�a si�, uderzy�a plecami o �cian� i osun�a na drewnian� pod�og�. Z nadgryzionych warg pop�yn�a krew. Goris Berga spojrza� na �on� i krzykn��: - Nie pr�buj mnie zatrzyma�, kobieto! Tak by� musi! Pochyli� si� nad ko�ysk�, owin�� dziecko derk� i wzi�� je w ramiona. Niemowl� p�aka�o. Uparcie i jednostajnie. Berga z trudem odzyskiwa� r�wnowag�, gdy potykaj�c si� i przyciskaj�c dziecko do piersi, pochylony jak z�odziej, przemyka� zab�ocon� uliczk�. By� blisko. Poczu� si� pewniej. Min�� wbite w ziemi� paliki i skierowa� si� na �rodek placu. Tam przystan��, ukl�kn�� i od�o�y� dziecko. Dr��cymi palcami rozgrzebywa� wilgotn� ziemi�. Nagle znieruchomia�. Ba� si�. Ona tu by�a. Czu�, �e by�a przy nim. Ros�a wok� majestatycznym ci�arem wielkich �cian. S�ysza� dzwony, skryte pod dachami wie�. Jej serce bi�o wraz jego sercem. L�k przerodzi� si� w rado��. - Ty� moja krew i cia�o. Berga powoli opu�ci� niemowl� do w�skiego do�u. Srebrzyste klingi przywar�y do siebie i wyszeptawszy kilka s��w iskrz�cej nienawi�ci, odskoczy�y. Zawis�y na chwil� w powietrzu, po czym zn�w podj�y nerwowy taniec. Jares opu�ci� bro� i podni�s� r�k�. - Wystarczy, fechmistrzu - wydysza�. - To by�o dobre. Przyjd� jutro. - Wedle twojej woli, panie - odpar� szermierz, schyli� si� po kaftan i odszed�. Jares rzuci� miecz na drewniany st�, jedyny mebel w rozleg�ej sali. Podszed� do okna, otworzy� je szeroko i odetchn�� ciep�ym, wiosennym powietrzem. Si�gn�� po stoj�c� na parapecie butelk� wina, posmakowa� trunku i splun�� przed siebie. Wino by�o kwa�ne. Kogo za to ukara�? Nikt konkretny nie przychodzi� mu na my�l. Gdyby mia� cesarskie piwnice, gdyby by� Cesarzem... Za �cian�, na drugim ko�cu miasta, ludzie pracowali jak mr�wki pod okiem budowniczego Gorisa Bergi. Pracowali, by z�o�y� ho�d Bogu. By stworzy� pomost mi�dzy sob� a Panem. Tylko ksi��� Jares i jego kuzyn wiedzieli, �e ma to by� tak�e droga do cesarskiego diademu. Ryzykowna droga. Jares Moriny u�wiadomi� sobie, i� nie pami�ta czasu, gdy imi� Cesarza kojarzy�o mu si� z czym� poza nienawi�ci� i ha�b�. Od chwili, kiedy stary Moriny zgin�� w latach Wielkiego Buntu pod kopytami cesarskiej konnicy, a miasto Dorik sta�o si� cz�ci� molocha, Jares Moriny poprzysi�g� zemst�. W imi� ojca i w imi� honoru. Najpierw z�ama� prawo, kt�re zakazywa�o posiadania wi�kszej liczby �o�nierzy ni� tysi�c. Tak powsta�a Gwardia. Potem pr�bowa� uk�ada� si� z innymi w�adcami, ale s�siedzi byli zbyt g�upi i tch�rzliwi, by my�le� o spisku. Pozostawa�o dzia�a� samemu. Poza tym Stolica by�a daleko, a cesarscy urz�dnicy nie przejawiali ochoty do m�cz�cych podr�y. - Gdzie� jest ten Sarin! - westchn�� ksi���, przeklinaj�c kuzyna w duchu. Doskonale pami�ta� zaskoczenie i niedowierzanie Sarina, gdy powiedzia� mu o Katedrze. - S�dzisz, �e podo�amy? - zapyta� tamten. - Nie sta� nas na to. - Musimy! To jedyna droga! - Wszystko to bardzo przewrotne. A Cesarz? - Nie mo�e si� dowiedzie� zbyt wcze�nie. - Chcesz zbudowa� najwi�ksz� �wi�tyni� w ca�ym Cesarstwie, centrum wiary, do kt�rego b�d� zewsz�d przybywa� t�umy i my�lisz, �e on si� nie dowie?! Jares roze�mia� si�. - Dowie si�, dowie, lecz po fakcie! Je�li spr�buje uczyni� cokolwiek przeciw nam, to wi�kszo�� stanie po naszej stronie. A zw�aszcza Ko�ci�! G�os gwardzisty wyrwa� go z zamy�lenia. Odziany w zielon� opo�cz� i uzbrojony w miecz oraz kr�tk� pik� �o�nierz m�wi�: - Wasza mi�o��, przyby� kuzyn waszej mi�o�ci... Zza jego plec�w wy�oni� si� Sarin. D�ugie, czarne w�osy okala�y poszarza�� ze zm�czenia twarz. Ciemny p�aszcz podr�ny zwisa� na nim niedbale. - Wina! - wychrypia�. Jares podbieg� i chwyci� kuzyna za ramiona. - Dostaniesz wszystko, ale m�w, cz�owieku! - Jest dobrze, przywiod�em ich. Po cichu. - Nie s�ysza�e�, durniu?! - wrzasn�� ksi���. - Przynie� wina, �o�nierzu! Du�o wina! Kaplica zamkowa by�a ch�odna niczym grobowiec i r�wnie ciemna. Tylko kilka �wiec rozja�nia�o mrok. Jares zbli�y� si� do kl�cz�cej przed o�tarzem postaci i ukl�kn�� obok. Dorano podni�s� oczy. - Witaj, ksi���. - Witaj, ojcze - odpar� Jares i pochyli� g�ow�. - Niech chwa�a b�dzie Panu. - Na Wieczno��. - Wiele my�la�em, ojcze - zacz�� powoli Moriny - o losach ksi�stwa. Sekretarz biskupa milcza�. - Jak uk�adaj� si� twoje stosunki z Arcybiskupem, ojcze? - Jestem w nie�asce - duchowny u�miechn�� si�. - Mo�na si� tego domy�li� po miejscu, w kt�rym jestem i po roli, jak� tu pe�ni�. - Min�o wiele lat - powiedzia� Jares. - Ju� dawno powiniene� otrzyma� biskupstwo. Jeste� jego krewnym, ojcze. To zobowi�zuje. - Dalekim krewnym, a on ma dobr� pami�� - Dorano westchn�� ze smutkiem. - Nasz biskup jest ju� stary - zasugerowa� Moriny. - Do czego zmierzasz, ksi���? Jares wydoby� z kieszeni list i poda� sekretarzowi. - Znasz zapewne jego tre��, ojcze? - Owszem. Biskup mi go dyktowa� - przyzna� duchowny. - Nie pytam, jakim sposobem znalaz� si� w twoich r�kach, a nie Arcybiskupa. Pytam: dlaczego? - Nasz biskup wiele m�wi i czyni niepotrzebne spekulacje. - To chwalebne budowa� �wi�tyni� - Dorano u�miechn�� si� przebiegle. - Tym bardziej absurdalne s� jego insynuacje. - A czy si� myli? Nie ty jeden my�lisz w tym mie�cie, ksi���. Dorano nie przestawa� si� u�miecha�. Jares nie odpowiada�, przez chwil� sprawia� wra�enie pogr��onego w modlitwie. - Gdyby biskup zmar� w �o�u z kobiet�... - rzek� wreszcie. Duchowny uni�s� si� fa�szywym oburzeniem. - Ksi���! - ... A ty, ojcze, przekaza�by� ow� smutn� wiadomo�� Arcybiskupowi, to jestem pewien, �e by�by wdzi�czny za zachowanie dyskrecji. Idzie tu przecie� o zachowanie twarzy przed papie�em. - Chcesz powiedzie�, �e pami�� mo�e by� s�absza ni� wdzi�czno��? - spyta� niepewnie Dorano. - Dok�adnie. - By�by to zbieg okoliczno�ci, gdyby Pan powo�a� w najbli�szej przysz�o�ci naszego biskupa do siebie. - Zbieg okoliczno�ci- przytakn�� ksi���. Zamilkli. Duchowny podni�s� si� i rzek� w zamy�leniu: - Biskup Dorano. Podoba mi si� d�wi�k tych s��w. Konie sz�y powoli, grz�zn�c kopytami w b�ocie. Jaresowi zbiera�o si� na md�o�ci. Jechali przez najpodlejsz� dzielnic� Dorik, pe�n� ma�ych, krzywych dom�w i brudnych, schorowanych ludzi. - Bo�e, co za smr�d! - j�kn�� do Sarina. - Trzeba to zlikwidowa�, wyburzy�! - A co z lud�mi? - Niech si� wynosz�! Nie mog� pozwoli�, by obok Katedry gni�o �mietnisko! Sarin popatrzy� na �ebrak�w, siedz�cych we w�asnych odchodach, na wychudzone dzieci, na stosy odpadk�w. - Niech si� wynosz� - przytakn�� cicho. Otoczeni gwardzistami dotarli do placu budowy i zsiedli z koni. Rottilen i pozostali trzej budowniczowie ze Stolicy, kt�rych przywi�z� Sarin, ju� tam byli. St�pali ostro�nie w labiryncie kamiennych fundament�w, staraj�c si� nie pobrudzi� kosztownych ubra�. Przygl�dali si� murarzom, opukiwali ceg�y, dostarczone z podmiejskich cegielni, zagl�dali do kadzi z zapraw�. Pok�onili si� ksi�ciu i kontynuowali obch�d. W�r�d podda�czo pochylonych robotnik�w Jares dostrzeg� Gorisa Berg� i przywo�a� go ruchem d�oni. Ten odgarn�� pozlepiane potem w�osy i ruszy� w kierunku swojego w�adcy. Kaftan budowniczego by� brudny i postrz�piony, a oczy dzikie i chore. - �le wygl�dasz, Berga. - Ci�ko pracujemy, panie. - Widz�, widz� - Jares pokiwa� g�ow�. - Mo�e nazbyt ci�ko? - Nie pojmuj�, panie - w g�osie Bergi zad�wi�cza�a nuta podejrzliwo�ci. - I kim s� ci ludzie, co w�sz� na mojej budowie? Wygl�daj� jak kuk�y. - No, Berga! - zawo�a� ksi���. - W�a�nie o nich chcia�em m�wi�. To budowniczowie z po�udnia. Goris Berga milcza�, spogl�daj�c na Rottilena i jego towarzyszy. - Na co mi tacy pomocnicy? - Oni przejmuj� prace, Berga. Masz im przekaza� plany, kt�re� sporz�dzi�. Powiedz te� murarzom, by ich s�uchali i... zajmij si� rodzin�. Jares wskaza� �on� budowniczego, siedz�c� na starej belce. - Panie, jak�e to? - wykrztusi� Berga. Moriny poczu� od�r bij�cy od rozm�wcy i cofn�� si�. Czosnek, pot i stare piwo. Obrzydliwe! - Ale�... te plany, panie, m�j ojciec i ja..., to moje �ycie - j�ka� si� Berga. - Tak by� nie mo�e! - Nie mam zamiaru traci� z tob� czasu. To moja wola! - ksi��� podni�s� g�os. Ruszy� w stron� swojego konia. - Tam moja krew i cia�o! - bredzi� budowniczy. - Tak by� nie mo�e! Nie pozwol�, psie! Jares odwr�ci� si� gwa�townie. W ostatniej chwili. Uzbrojona w d�ugi n� r�ka Bergi pomkn�a przed siebie. Ksi��� pr�bowa� uskoczy�, ale ostrze dosi�g�o jego uda. B�l sprawi�, �e pociemnia�o mu w oczach. Z boku b�ysn�� miecz Sarina. Berga j�kn�� i powali� si� na Jaresa. Moriny zacz�� si� dusi�. Na twarzy mia� krew. Kto� wyci�gn�� go spod trupa. - Do mnie, ludzie! Medyka! �ywo! Jares rozpozna� g�os Sarina i zamkn�� oczy. Kobiety wysz�y. Ksi��� zosta� sam. Usiad� na ��ku i przetar� usta wierzchem d�oni. - Wyko�cz� mnie - westchn�� ci�ko, schylaj�c si� po lask� le��c� na pod�odze. Potem podni�s� si� i poku�tyka� w stron� drzwi. Min�� wypr�onego gwardzist� i rozejrza� si� po szerokim korytarzu, zdobionym kolorowymi gobelinami. Szczerze ich nie cierpia�. Przez ma�e, barwione szybki wychodz�ce na podw�rze widzia� konie, �o�nierzy, kilku mo�nych, roze�miane damy. Nuda! Chmury na niebie zapowiada�y ostatni�, letni� burz�. - C� to, kuzynie? Spacer? Jares odwr�ci� si�. Twarz zbli�aj�cego si� Sarina przybra�a wyraz nieszczerej troski. - Nie powiniene� si� przem�cza�. Umrzesz i kto da mi ksi�stwo? Medyk m�wi�, �e... - Niech diabli porw� medyk�w! - zawo�a� ksi���. Sarin roze�mia� si�. - Lepiej m�w, co z budow�. Jestem zdany na wasze relacje - rzek� Moriny. - Czy ten staruch Rottilen zamierza si� tu pojawi�? - Z pewno�ci�. Skoro zn�w ruszy�y prace... Jares zmru�y� oczy. - Co to znaczy "zn�w ruszy�y"? - Nic wielkiego - wzruszy� ramionami Sarin. - K�opoty z zapraw�... nie znam si� na tym. - I dopiero teraz mi o tym m�wisz?! - ksi��� p...
ZuzkaPOGRZEBACZ