Jadwiga Courths_mahler Per�y Jedyny pasa�er, siedz�cy przy oknie w przedziale drugiej klasy, zerwa� si� szybko ze swego miejsca i spogl�da� jak urzeczony na wspania�y krajobraz. Przed oczyma jego mign�� wynurzaj�cy si� na ciemnym tle lasu prze�liczny pa�acyk barokowy, podobny do zakl�tego pa�acu z bajki. Natychmiast jednak znik� mu sprzed oczu. Poci�g potoczy� si� dalej w mroczn� ziele� boru. Podr�ny odetchn�� g��boko i opad� znowu na �awk�. - Kto wie, mo�e w�a�nie w tym uroczym zak�tku mieszka spok�j - pomy�la�, a jego ciemna, opalona na br�z, pos�pna twarz przybra�a na chwil� wyraz rozmarzenia. By�a to twarz o rysach ostrych, energicznych, zw�aszcza usta i podbr�dek zdradza�y stanowczo�� i siln� wol�. Dziwnie jasne oczy, osadzone g��boko pod pi�knie sklepionym czo�em, spogl�da�y pos�pnie i czyni�y t� twarz niezwykle interesuj�c�. Prosty nos o w�skim grzbiecie harmonizowa� z w�skimi, bole�nie zaci�ni�tymi wargami, kt�rych nie zas�ania� �aden zarost. Nieznajomy by� wysoki, szczup�y i mia� dumn�, imponuj�c� postaw�. Mia� na sobie elegancki, praktyczny ubi�r podr�ny i wygl�da� w nim niezmiernie wytwornie, cho� w niczym nie przypomina� "gogusia". Po chwili namys�u wsta� znowu i zacz�� studiowa� rozk�ad, wisz�cy w przedziale. Nikt mu nie przeszkadza�, gdy� inni podr�ni powysiadali na poprzednich stacjach. On sam zamierza� wysi��� na stacji ko�cowej, aczkolwiek nie mia� w�a�ciwie okre�lonego celu podr�y. Wsiad� w Monachium do pierwszego poci�gu, kt�ry odje�d�a� w g�ry. Pu�ci� si� w podr� w Nieznane... Pragn�� znowu odetchn�� woni� ojczystego lasu, napawa� si� orze�wiaj�cym g�rskim powietrzem... A przede wszystkim pragn�� odpoczynku i spokoju, ach tak - spokoju!!! Na nast�pnej stacji poci�g zatrzymywa� si� tylko minut�. By�a to male�ka, g�rska wioska. Zapewne w pobli�u niej wznosi� si� �w male�ki, zaczarowany pa�acyk na wzg�rzu. Nieznajomy pochwyci� szybko eleganck�, sk�rzan� walizk�, oblepion� licznymi, barwnymi etykietami, �wiadcz�cymi o tym, �e musia� podr�owa� bardzo wiele. Nie wiadomo czemu skusi� go nagle spok�j tego odludnego zak�tka w�r�d g�r. Zaledwie poci�g przystan��, podr�ny otworzy� drzwiczki i wyskoczy� na peron. Sta� teraz, jako jedyny pasa�er, przed male�kim budynkiem stacyjnym. "Pan zawiadowca" osobi�cie odebra� bilet z jego r�k. - Chcia�bym tu przerwa� podr� - rzek� Ralf Lersen, tak bowiem nazywa� si� nieznajomy. Zawiadowca zaznaczy� to na bilecie. - Ostemplowa�em ju� bilet, prosz� pana - powiedzia�. - Czy m�g�bym tu pozostawi� moj� walizk�? Pragn� si� troch� przej�� po lesie, przy czym walizka b�dzie mi zawadza�. - Mo�e pan zostawi� swoj� walizk�. - Z okien poci�gu widzia�em z daleka, po prawej stronie toru ma�y, bia�y pa�acyk z zielonymi �aluzjami. Jak� drog� mo�na si� tam dosta�? - Ach, pan ma na my�li "Solitude"? Trzeba i�� lasem, przej�� tor po prawej stronie, a p�niej p�j�� prosto. Ale droga do "Solitude" potrwa dobr� godzink�... - Nie szkodzi. Prosz� mi tylko pilnowa� mojej walizki. - Dobrze, panie, oto kwit. Ralf Lersen schowa� kartk�. Po chwili w�drowa� ju� spr�ystym krokiem w oznaczonym kierunku. Niekiedy przystawa� na �cie�ce, wij�cej si� w�r�d lasu, podziwiaj�c drzewa przystrojone w wiosenn� szat�. Raz nawet otworzy� szeroko ramiona: - Lesie! Ojczysty lesie! - zawo�a� ze wzruszeniem, jakby wita� dawno nie widzianego przyjaciela. Westchn�� g��boko i pomy�la�: - W twoim cieniu, w twojej ciszy powinna ozdrowie� moja chora, zbola�a dusza! W�drowa� przesz�o godzin�, rozkoszuj�c si� wspania�ym krajobrazem. W dali, na tle nieba, rysowa�y si� wysokie, o�nie�one szczyty g�r. Wreszcie wyszed� z lasu i przystan��. Na szerokiej polanie, pokrytej setkami wiosennych kwiat�w, wznosi� si� bia�y pa�acyk, kt�ry ujrza� poprzednio przez okno poci�gu. Barokowa budowla ja�nia�a na tle ciemnego boru, g�rowa� nad ni� wynios�y szczyt w �nie�nej koronie. U podn�a jego pi�trzy�y si� inne g�ry, wszystkie a� do po�owy poro�ni�te g�stym lasem. Westchn��, zapatrzony w przecudny widok, kt�ry si� roztacza� przed jego oczyma. Wynios�y g�rski szczyt wygl�da� jak stra�nik, kt�ry czuwa nad bia�ym pa�acem. By�o tu cicho i pusto. Rozbrzmiewa� jedynie cichy �piew ptasz�t. Samotny m�czyzna wpatrywa� si� p�on�cymi oczyma w ten obraz doskona�ej ciszy. Powoli zbli�y� si� do sztachet, przez kt�re wychyla�y si� ga��zie bz�w i ja�min�w. Ogr�d by� dziki, zapuszczony, wszystko tu kwit�o i zielenia�o, nietkni�te r�k� ogrodnika. Pa�acyk zdawa� si� by� nie zamieszkany. Spa� jakby, cichy i zamkni�ty, w�r�d wiosennego przepychu. Otacza� go ze wszystkich stron szeroki taras, do portalu wiod�y wysokie schody. Ralf Lersen spogl�da� w zachwycie na prze�liczny pa�acyk, kt�ry nosi� pewne �lady zniszczenia. To jednak nie razi�o Ralfa - przeciwnie, uwa�a�, �e to zaniedbanie harmonizuje z ca�ym otoczeniem. Zapewne barokowy pa�acyk musia� by� od wielu lat nie zamieszkany i �ni� samotnie sw�j sen w tym zdzicza�ym parku. Wreszcie, budz�c si� jakby z zadumy, odgarn�� z czo�a ciemne w�osy i ruszy� dalej, zmierzaj�c ku furtce. Furtka by�a nie domkni�ta, sprawia�o to wra�enie jakby kto� przechodzi� tamt�dy. Ralf spostrzeg� teraz na furtce prymitywn� tabliczk� z tektury, przywi�zan� nitk� do sztachet. Zaciekawiony przeczyta�: "Pa�acyk ten jest do sprzedania lub do wynaj�cia. Interesanci zechc� zg�asza� si� na folwark. Droga na folwark prowadzi w p�nocnym kierunku, u podn�a g�ry". Ralf Lersen zdj�� szybkim ruchem czapk� podr�n�, jakby mu si� nagle zrobi�o zbyt gor�co. Zbudzi�o si� w nim �yczenie, �eby kupi� ten pa�ac �pi�cej kr�lewny, �eby znale�� w nim nareszcie cisz� i spoczynek. Przez ca�e lata tu�a� si� po �wiecie, z kraju do kraju, z miejsca na miejsce. Teraz nagle zapragn�� spokoju i wytchnienia, zapragn�� w�asnego domu. My�l o tym zmieni�a si� wkr�tce w mocne postanowienie. C� mog�oby mu przeszkodzi� w kupnie tego pa�acyku. By� do�� bogaty, �eby sobie pozwoli� na zaspokajanie takich �ycze�. M�g� si� schroni� ze swym z�amanym �yciem w tej ciszy le�nej, pracowa� tu, po�wi�ci� si� swoim badaniom naukowym. Nie zastanawiaj�c si�, pod��y� drog� wskazan� w og�oszeniu. Po kilkunastu minutach spostrzeg� mi�y, ma�y domek z werand�. Dalej ci�gn�y si� zabudowania gospodarskie. Obok stajni spostrzeg� otwarte drzwi, prowadz�ce do ch�odni mleka. Przed ch�odni� sta�y drewniane koz�y, na nich za� ogromne dzie�e, nape�nione mlekiem. W drzwiach zjawi�a si� po chwili t�ga, rumiana, sympatyczna kobieta, mog�ca liczy� oko�o lat pi��dziesi�ciu. Mia�a na sobie kretonow� sp�dnic� w kwiaty, bia�y kaftan i szeroki, granatowy fartuch. Jej siwe, g�ste w�osy splecione by�y w grube warkocze i upi�te wko�o g�owy. Zdumiona, spostrzeg�a wysok� posta� m�czyzny. - Dzie� dobry! Panoczek chcia�by si� pewnie napi� mleka. - Ch�tnie, je�eli mo�na. Przede wszystkim jednak chcia�bym si� dowiedzie� o ten pa�acyk, kt�ry podobno jest do sprzedania. - O m�j ty Bo�e kochany! Panoczek chcia�by kupi� "Solitude"? - Mia�bym na to ochot�. Ma si� rozumie�, �e przede wszystkim musia�bym dok�adnie obejrze� wn�trze pa�acyku. Czy pani mog�aby mi udzieli� bli�szych wyja�nie�? - Po trosze. Ja�nie panienka posz�a w�a�nie do pa�acyku, �eby troch� przewietrzy� pokoje. Czy panoczek nie spotka� ja�nie panienki? - Nie spotka�em nikogo. Zdawa�o mi si�, �e w pa�acu nie ma �ywej duszy. Tylko furtka by�a otwarta... Kobieta ci�ko westchn�a. - Biedactwo! Pewnie siedzi znowu w jednym z ciemnych pokoi i p�acze. Nie ma si� nawet gdzie spokojnie wyp�aka�, nieboraczka - szepn�a bardziej do siebie ni� do nieznajomego. Ralfa Lersena dziwnie uderzy�y te s�owa. Ta kobieta m�wi�a o jakiej� ja�nie panience, kt�ra zwyk�a op�akiwa� swoje smutki w samotnym pa�acyku. - Czy pani m�wi o w�a�cicielce "Solitude"? - Ano tak, w�a�nie. Ona jest praw� w�a�cicielk� maj�tku, chocia� ja�nie pan udaje zawsze, �e wszystko nale�y do niego. Nazywa si� panna Fryda von D~orlach i jest starsz� c�rk� pana von D~orlach, kt�ry ze swymi dwiema c�rkami mieszka tam naprzeciwko, w dawnym domu administratora. Tak, dawniej do pa�acu nale�a�y jeszcze rozleg�e w�o�ci; w�wczas mieszka� tu administrator i s�u�ba. Teraz musi wystarczy� dla pa�stwa. Ale ja plot� i plot�! Niech pan nie wspomina o tym, �e panna Fryda p�acze. Nie chcia�am tego powiedzie�, tylko mi si� tak wyrwa�o... - Prosz� si� nie l�ka�, nie wspomn� o tym. - Od razu sobie pomy�la�am, �e pan nie jest gadu��. Aha! Je�eli pan chce si� dowiedzie� o pa�acyk, to zaprowadz� pana zaraz do ja�nie pana. To blisko... I kobieta wskaza�a r�k� ma�y, �adny domek, opleciony dzikim winem. Z jednej strony domu ci�gn�� si� spory ogr�d warzywny. - Jak to, wi�c tu mieszka w�a�ciciel pa�acyku? - spyta� ze zdziwieniem Ralf Lersen. Nie m�g� po prostu poj��, dlaczego w�a�ciciel nie mieszka w tym �licznym pa�acu. Kobieta z westchnieniem skin�a g�ow�. - Nasi pa�stwo zubo�eli. Ja�nie pan �y� weso�o, wyrzuca� po prostu pieni�dze za okno. Wszystko zmarnowa�, co w�a�nie nale�a�o do panny Frydy, bo ona odziedziczy�a to po swojej matce. Ale nasz pan wszy�ciute�ko sprzeda� i przehula�. Oj, dzia�o si� tu, dzia�o, gdy po �mierci pierwszej �ony o�eni� si� drugi raz. �yli sobie jak ksi���ta! W�a�ciwie to nasz pan nic nie odziedziczy�, mia� tylko dostawa� po�ow� dochod�w z maj�tku, a by�a to kiedy� wielka, pi�kna posiad�o��. C�, tak si� prowadzi�, jakby wszystko by�o jego. A nasza panieneczka, panna Fryda, by�a jeszcze male�ka, a nawet i p�niej s�owem si� nie sprzeciwi�a, bo tak...
ZuzkaPOGRZEBACZ