JOSEPH CONRAD ZWIERCIAD�O MORZA PRZEDMOWA AUTORA Ksi��ka ta mniej potrzebuje przedmowy ni� inne, b�d� moje, b�d� czyjekolwiek. Poniewa� jednak zaopatruj� w przedmow� wszystkie swoje ksi��ki, nie wy��czaj�c nawet Ze wspomnie�, kt�re s� po prostu fragmentem �yciorysu, niepodobna mi wy��czy� tej jednej, aby nie stworzy� fa�szywych pozor�w oboj�tno�ci lub znu�enia. Widz� a� nadto dobrze, i� napisanie niniejszej przedmowy nie b�dzie �atwym zadaniem. W danym, wypadku potrzeba - matka wynalazk�w - jest wykluczona, tote� �aden temat do pogaw�dki nie przychodzi mi na my�l; a �e najskuteczniejszym bod�cem do pracy jest r�wnie� potrzeba, wi�c po prostu nie wiem, jak si� zabra� do tej przedmowy. Wchodzi tu r�wnie� w gr� moje usposobienie; unika�em wysi�k�w przez ca�e �ycie. Mimo tych odstr�czaj�cych warunk�w poczucie obowi�zku zmusza mnie jednak do pracy. Obieca�em napisa� przedmow�. W przeci�gu niespe�na minuty kilku nieostro�nymi s�owami wzi��em na siebie zobowi�zanie, kt�re odt�d ci�y mi bardzo na sercu. Bo ta ksi��ka jest spowiedzi� si�gaj�c� bardzo g��boko; z czego wi�c jeszcze m�g�bym si� zwierzy� na paru kartkach, kt�re dodaj� do mniej wi�cej trzystu, zawieraj�cych najszczersze wyznania? Usi�owa�em tu ods�oni� z bezpo�rednio�ci� ostatniej spowiedzi, jaki by� m�j zwi�zek z morzem, kt�ry zacz�� si� tajemniczo jak ka�da wielka nami�tno�� zes�ana na �miertelnych - przez niezbadanych bog�w, rozwija� si� nieodparcie wbrew zasadom zdrowego rozs�dku, wytrzymuj�c pr�b� straconych z�udze� i przezwyci�aj�c rozczarowanie, co si� czai w ka�dym dniu czynnego �ycia; trwa� dalej w�r�d mi�osnych rozkoszy i mi�osnych m�k, pe�en uniesienia, lecz pr�en z�udze�, bez goryczy i bez skarg, od pierwszej chwili a� do ostatniej. Ujarzmiony, ale nigdy nie upad�y na duchu, ca�e istot� podda�em si� tej nami�tno�ci r�norodnej i wielkiej jak samo �ycie, zawieraj�cej jak �ycie okresy cudownej pogody, kt�rymi nawet i p�ocha kochanka w chwili ukojenia darzy nas niekiedy na swej piersi, pe�nej podst�p�w, pe�nej szale�stwa, a jednak zdolnej upoi� zachwycaj�c� s�odycz�. Je�li mi ktokolwiek powie, �e to jest liryczne z�udzenie starego, romantycznego serca, odrzekn�, i� przez dwadzie�cia lat �y�em jak pustelnik ze sw� nami�tno�ci�! Poza lini� morskiego widnokr�gu �wiat dla mnie nie istnia�, tak jak nie istnieje dla mistyk�w, kt�rzy chroni� si� na szczyty wysokich g�r. M�wi� tu o �yciu najwewn�trzniejszym, o burzliwych g��biach naszej istoty, gdzie spotyka na to, co najlepsze, i to, co najgorsze, gdzie cz�owiek musi �y� sam, lecz nie potrzebuje si� wyrzec wszelkiej nadziei porozumienia z bli�nimi. Mo�e ju� do�� powiedzia�em przy tej sposobno�ci o tych swoich po�egnalnych s�owach, o tej ostatniej fazie mego wielkiego umi�owania morza. Nazywam je wielkim, poniewa� takim dla mnie by�o. Inni mog�, je nazwa� g�upim zadurzeniem si�. Tak okre�laj ludzie ka�de mi�osne prze�ycie. Ale jakkolwiek by nazwa� t� moj� mi�o��, jedno pozostaje niezbite: by�a czym� zbyt wielkim, aby mo�na wyrazi� j� w s�owach. Oto co zawsze czu�em niejasno: i dlatego to moje karty pozostan� niby szczera spowied� z fakt�w, kt�re komu� przyjaznemu i �askawemu w s�dach mog� da� wyobra�enie o wewn�trznej prawdzie niemal ca�ego �ywota. Okresu mi�dzy szesnastym a trzydziestym sz�stym rokiem �ycia nie mo�na nazwa� wiekiem, ale jest to wcale d�ugi szereg tego w�a�nie rodzaju do�wiadcze�, kt�re powoli ucz� cz�owieka patrze� i czu�. By� to dla mnie okres odr�bny; a gdy przeszed�em z niego do innej atmosfery, �e si� tak wyra��, gdy rzek�em sobie: "Teraz musz� m�wi� o wszystkich tych rzeczach lub te� pozosta� nieznany do ko�ca swych dni", �ywi�em niez�omn� nadziej� - kt�ra towarzyszy cz�owiekowi zar�wno w samotno�ci, jak w t�umie - i� w ko�cu nadejdzie taki dzie�, taka chwila, �e mnie zrozumiej�. I to si� zi�ci�o! Zrozumiano mnie tak zupe�nie, jak tylko to jest mo�liwe na naszym �wiecie, gdzie, rzek�by�, wszystko si� sk�ada z zagadek. M�wiono o tej ksi��ce rzeczy g��boko mnie wzruszaj�ce, tym g��biej, �e pochodzi�y od ludzi, kt�rych zaj�ciem jest bezsprzecznie zrozumienie i analiza, i obja�nienie - jednym s�owem, od krytyk�w literackich. Wypowiadali si� stosownie do swego sumienia, a niejeden wyra�a� si� w taki spos�b, �e poczu�em i rado��, i smutek z powodu napisania tej spowiedzi. Jasno lub m�tnie, krytycy poj�li, co mia�em na my�li, i orzekli w ko�cu, �e sprosta�em swemu zamierzeniu. Zrozumieli, i� ksi��ka ta nale�y do kategorii zwierze�, lecz w niekt�rych wypadkach uznali zwierzenia moje za niezupe�ne. Jeden z recenzent�w napisa�: "Czytaj�c te karty cz�owiek spodziewa si� wci�� rewelacji; lecz osobowo�� autora nigdy nie ujawnia si� w ca�ej pe�ni. Mo�emy tylko stwierdzi�, �e taka oto rzecz wydarzy�a si� p. Conradowi, �e zna� takiego a takiego cz�owieka i �e w�a�nie tak mija�o jego �ycie pozostawiaj�c mu owe wspomnienia. S� one zapiskami wydarze� przez niego prze�ytych, nie zawsze wybitnych lub uderzaj�cych, raczej przypadkowych, wydarze�, co z jakiej� nieuchwytnej przyczyny ryj� si� w umy�le i wy�aniaj� z pami�ci po up�ywie d�ugiego czasu niby symbole niepoj�tego, �wi�tego obrz�dku, kt�ry si� odbywa za zas�on�." Mog� na to tylko powiedzie�, �e moja ksi��ka, pisana na wskro� szczerze, nie ukrywa niczego poza fizyczn� w niej obecno�ci� autora. Na tych kartach spowiadam si� najpe�niej nie ze swych grzech�w, lecz ze swych wzrusze�. Jest to najw�a�ciwszy ho�d, jaki m�j pietyzm m�g� z�o�y� ostatecznym tw�rcom mego charakteru, mych przekona� i w pewnym znaczeniu mego losu - niezniszczalnemu morzu, okr�tom,, kt�rych ju� nie ma, i prostym ludziom, co swoje prze�yli. J. C. 1919 "...Albowiem ten cud czy to dziwo wzrusza mi� wielce" Boethius, de Con. Phil. B. IV. Prose VI. Pani Katherine Sanderson kt�rej serdeczne powitanie i �askawa go�cinno�� okazana przyjacielowi jej syna rozja�ni�y pierwsze mroczne oni mego rozstania z morzem ZAOCZENIE L�DU. ODERWANIE SI� OD BRZEGU A statki niech do brzegu podchodz� i gin� I niech tak wszystko trwa kr�tkich dni par� The Frankkeleym's Tale I Zoczenie l�du i oderwanie si� od. brzegu nadaj� rytm �yciu marynarza i dziejom statku. Od l�du do l�du - oto najzwi�lejsze okre�lenie dla ziemskich los�w okr�tu. Oderwanie si� od l�du nie jest tym, za co je m�g�by uwa�a� r�d szczur�w l�dowych. Termin "zaoczenie l�du" �atwiej zrozumie�: marynarz dostrzega l�d - to kwestia bystrego oka i jasnej pogody. Oderwanie si� od brzegu nie jest wyj�ciem, statku z portu, tak jak zaoczenie l�du nie mo�e by� uwa�ane za jednoznaczne z zawini�ciem do portu. Ale w oderwaniu si� od brzegu jest pewna cecha odr�bna: ten termin oznacza nie tyle etap morskiej podr�y, co okre�lon� czynno�� poci�gaj�c� za sob� szereg innych, a mianowicie dok�adn� obserwacj� niekt�rych l�dowych znak�w orientacyjnych przy u�yciu kompasu. Zaoczony l�d - czy to b�dzie g�ra osobliwego kszta�tu, czy skalisty przyl�dek, czy te� obszar piaszczystych wydm - ogarnia si� z pocz�tku jednym spojrzeniem. Dalsze rozpoznanie nast�pi w swoim czasie; lecz w zasadzie dobre czy z�e zaoczenie l�du zawarte jest w pierwszym okrzyku: "L�d!" Natomiast oderwanie si� od brzegu jest przede wszystkim obrz�dem nawigacyjnym,. Zdarza si�, �e statek opu�ci� port ju� od pewnego czasu, �e od szeregu dni znajdowa� si� na morzu - w najpe�niejszym znaczeniu tego s�owa; a jednak p�ki wybrze�e, kt�re opu�ci�, pozosta�o widzialne, okr�t minionych dni zd��aj�cy na po�udnie nie rozpocz�� by� jeszcze rejsu w poj�ciu �eglarza. Oderwanie si� od brzegu nie nast�puje w chwili, kiedy l�d znika z oczu, lecz w momencie ostatniego fachowego rozpoznania l�du przez marynarza. Jest to techniczne "�egnaj", tak odr�bne od uczuciowego. Odt�d marynarz sko�czy� ju� z brzegiem za ruf� swego statku. Sprawa ta dotyczy osobi�cie marynarza. To nie statek odrywa si� od brzegu, lecz marynarz, z chwil� gdy nakre�li� o��wkiem na bia�ej przestrzeni mapy drogowej pierwszy drobniutki krzy�yk oznaczaj�cy pozycj� statku otrzyman� za pomoc� krzy�owych namiar�w; ka�dego dnia podr�y pozycja statku w po�udnie musi by� oznaczona takim samym drobniutkim krzy�ykiem na tej�e mapie. A krzy�yk�w tych mo�e si� znale�� sze��dziesi�t, osiemdziesi�t czy tam ile, na szlak okr�tu od l�du do l�du. Najwi�ksza ich liczba w ci�gu mego marynarskiego �ywota dosz�a do stu trzydziestu - od stacji pilot�w przy Sand Heads w Zatoce Bengalskiej do latarni morskiej na wysepkach Scilly. By�a to z�a podr�... Oderwanie si� od brzegu, ostatni fachowy rzut oka na l�d, bywa zawsze dobre lub przynajmniej do�� dobre. Bo nawet je�li pogoda jest z�a, nie obchodzi to wiele statku, przed kt�rym ca�a przestrze� morza stoi otworem. Natomiast zaoczenie l�du mo�e by� dobre lub z�e. Okr��amy ziemi� z my�l� o jednym jej miejscu. W�r�d wszystkich kr�tych trop�w, kt�re kurs �aglowca zostawia na bia�ym papierze mapy, statek ma zawsze na celu jeden drobny punkt - czy to b�dzie ma�a wysepka na oceanie, czy pojedynczy przyl�dek na d�ugim wybrze�u kontynentu, czy latarnia morska na urwistym brzegu lub po prostu spiczasty kszta�t g�ry, niby mrowisko unosz�ce si� na wodach. Lecz je�li si� ujrzy brzeg w kierunku oczekiwanym, w�wczas zaoczenie l�du jest pomy�lne. Mg�y, zawieje, sztormy p�dz�ce chmury i, deszcz - oto nieprzyjaciele dobrych zaocze� l�du. II Niekt�rzy kapitanowie odrywaj� si� od brzegu ze smutkiem, pe�ni �alu i niezadowolenia. Maj� �ony, mo�e dzieci lub w ka�dym razie jakie� wi�zy uczuciowe czy po prostu ulubiony na��g, kt�ry trzeba porzuci� na rok lub wi�cej. Pami�tam tylko jednego cz�owieka, co przemierza� sw�j pok�ad spr�ystym krokiem i podawa� pierwszy kurs podczas rejsu g�osem radosnym. Ale, jak si� p�niej dowiedzia�em, cz�owiek �w nie zostawia� poza sob� nic pr�cz mn�stwa d�ug�w i wezwa� s�dowych. Sk�din�d zna�em wielu kapitan�w, kt�rzy natychmiast po opuszczeniu ...
ZuzkaPOGRZEBACZ