Philip K. Dick Kosmiczne Marionetki Mojej siostrze Fran Gibson z zachwytem i mi�o�ci� 1 Peter Trilling przygl�da� si� spokojnie grupce dzieci, kt�re bawi�y si� na podw�rzu obok werandy. By�y bardzo poch�oni�te swoj� zabaw�. Mary pieczo�owicie ugniata�a br�zowe bry�y gliny, nadaj�c im bli�ej nie okre�lone kszta�ty. Noaks stara� si� zawzi�cie jej dor�wna�. Dave i Walter sko�czyli ju� modelowa� swoje bry�y i odpoczywali. Wtem Mary odrzuci�a do ty�u czarne w�osy, wypr�y�a si� i postawi�a obok gotow� figurk� glinianej kozy. - Widzisz? - rzuci�a. - A gdzie twoja? Noaks zwiesi� g�ow�. Jego r�ce by�y zbyt powolne i toporne, aby nad��y� za jej zr�cznymi palcami. Mary tymczasem zgniot�a ju� swoj� glinian� koz� i szybko przekszta�ci�a j� w konia. - Sp�jrz na m�j model - mrukn�� ochryple Noaks. Postawi� na ogonie niezdarnie uformowany samolot i odpowiednio zabucza� za�linionymi ustami. - Widzisz? Niez�y, co? - Jest brzydki - parskn�� Dave. - Sp�jrz na to - doda� i przesun�� w pobli�e psa Waltera swoj� glinian� owc�. Peter obserwowa� ca�� t� zabaw� w milczeniu. Siedzia� skulony z dala od reszty dzieci, na dolnym stopniu schod�w prowadz�cych na werand�, z r�koma za�o�onymi na piersi i szeroko otwartymi du�ymi, br�zowymi oczyma. Zmierzwione jasne w�osy, o piaskowym odcieniu, zakrywa�y jego szerokie czo�o. Policzki mia� mocno opalone. By� drobny, szczup�y, mia� drugie r�ce i nogi, ko�cist� szyj� i dziwnie ukszta�towane uszy. By� ma�om�wny, lubi� siedzie� na uboczu i obserwowa� innych. - Co to takiego? - zapyta� Noaks. - Krowa - odpar�a Mary i uformowawszy nogi, postawi�a swoj� figurk� na ziemi obok samolotu Noaksa. Noaks spojrza� na krow� z podziwem i cofn�� si�, opieraj�c r�k� o sw�j samolot. Podni�s� go i �a�o�nie wodzi� nim w powietrzu. Doktor Meade i pani Trilling zeszli schodami pensjonatu. Peter odsun�� si� na bok, ust�puj�c drogi doktorowi; starannie unika� kontaktu z jego nogawk� w niebieskie drobne pr��ki i czarnymi po�yskuj�cymi butami. - No - zawo�a� doktor Meade energicznie, zwracaj�c si� do swojej c�rki i spogl�daj�c na zloty kieszonkowy zegarek - pora wraca� do Domu Cieni. - Czy nie mog�abym zosta�? - zapyta�a Mary, wstaj�c z oci�ganiem. Doktor Meade obj�� c�rk� z czu�o�ci�. - Chod�, moja ma�a w�drowniczko - powiedzia�. - Do samochodu. - Obr�ci� si� do pani Trilling i rzek� do niej: - Nie ma si� czego obawia�. To prawdopodobnie sprawa py�ku �arnowca. W�a�nie teraz kwitnie. - Te ��te krzewy? - zdziwi�a si� pani Trilling, wycieraj�c �zawi�ce oczy. Jej pulchna twarz by�a obrzmia�a i zaczerwieniona, a oczy ledwie widoczne. - Ale w ubieg�ym roku tego nie mia�am. - Alergie to dziwna rzecz - powiedzia� niejasno doktor Meade, �uj�c koniuszek cygara. - Mary, powiedzia�em ci przecie�, �eby� wsiad�a do samochodu. - Otworzy� drzwi i usiad� za kierownic�. - Prosz� do mnie zadzwoni�, pani Trilling, je�li te tabletki antyhistaminowe nie pomog�. Tak czy inaczej, b�d� prawdopodobnie dzisiaj wieczorem na kolacji. Potakuj�c i pocieraj�c oczy, pani Trilling wesz�a z powrotem do pensjonatu, do gor�cej kuchni pe�nej nie pozmywanych talerzy po lunchu. Mary, z r�koma w kieszeniach d�ins�w, ruszy�a niech�tnie w kierunku furgonetki. - No i po naszej zabawie - mrukn�a. Peter zsun�� si� ze stopnia, na kt�rym siedzia�. - Teraz ja si� pobawi� - powiedzia� cicho. Wzi�� pozostawion� przez Mary glin� i zacz�� j� formowa�. Gor�ce letnie s�o�ce spowija�o po�o�one na wzg�rzach farmy, k�py krzak�w i drzew oraz samotnie rosn�ce cedry, wawrzyny i topole. I oczywi�cie sosny. Opuszczali okr�g Patrick i zbli�ali si� do Carroll, kieruj�c si� do po�o�onego w jej sercu Beamer Knob. Droga, kt�r� jechali, by�a mocno zaniedbana. ��ty l�ni�cy packard krztusi� si�, z trudem wspinaj�c si� po stromych zboczach Wirginii. - Ted, wracajmy - j�kn�a Peggy Barton. - Mam ju� dosy�. Odwr�ci�a si� i zacz�a grzeba� za siedzeniem, szukaj�c puszki piwa. Piwo by�o ciep�e. Wrzuci�a je do torby i usadowiwszy si� z powrotem w fotelu, opar�a si� o drzwi, zak�adaj�c ze z�o�ci� r�ce na piersi. Kropelki potu sp�ywa�y jej po policzkach. - Jeszcze nie teraz - mrukn�� Ted Barton. Opu�ci� szyb� w drzwiczkach samochodu i spojrza� przed siebie z wyra�nym podnieceniem na twarzy. S�owa �ony nie zrobi�y na nim �adnego wra�enia. Ca�a jego uwaga skoncentrowana by�a na drodze rozci�gaj�cej si� przed nimi i tym, co spodziewa� si� ujrze� za nast�pnymi wzg�rzami. - To ju� niedaleko - doda� po chwili. - Ty i to twoje cholerne miasto! - Ciekawy jestem, jak ono teraz wygl�da. Wiesz, Peg, to ju� osiemna�cie lat. Mia�em zaledwie dziewi�� lat, kiedy moja rodzina wyjecha�a do Richmond. Ciekaw jestem, czy jeszcze kto� b�dzie mnie pami�ta�. Ta stara nauczycielka, panna Baines. I ten Murzyn - ogrodnik, kt�ry piel�gnowa� nasz� posesj�. Doktor Dolan. A tak�e inni. - Pewnie ju� nie �yj�. - Peg wyprostowa�a si� i nerwowo szarpn�a odpi�ty ko�nierzyk swojej bluzki. Zlepione potem kosmyki ciemnych w�os�w oblepia�y jej szyj�; kropelki potu sp�ywa�y po piersiach, po jasnej sk�rze. Zdj�a buty i po�czochy, podwin�a r�kawy. Jej sp�dnica by�a pomarszczona i brudna od py�u. Wok� samochodu brz�cza�y muchy; jedna z nich usiad�a na jej po�yskuj�cym ramieniu i Peg uderzy�a j� ze z�o�ci�. C� za pomys�, �eby tak sp�dza� urlop! R�wnie dobrze mogliby�my zosta� w Nowym Jorku i by�oby to samo, pomy�la�a. Przynajmniej jest tam co� do picia. Znajduj�ce si� przed nimi wzg�rza zacz�y gwa�townie rosn��. Packard zwolni�, d�awi�c si�, a nast�pnie przy�pieszy�, kiedy Barton zmieni� bieg. Olbrzymie szczyty wznosi�y si� na tle nieba, przypominaj�c Appalachy. Oczy Bartona nape�ni�y si� podziwem na widok las�w i g�r, majestatycznych szczyt�w, dolin i prze��czy, kt�rych nie spodziewa� si� kiedykolwiek jeszcze zobaczy�. - Millgate le�y na dnie niewielkiej doliny - mrukn��. - Dooko�a otaczaj� j� g�ry. To jedyna droga, kt�ra tam prowadzi, chyba �e do tego czasu zbudowali inne. To male�kie miasto, kochanie. Senne i zupe�nie typowe, jak wiele innych tego rodzaju. Dwa sklepy z artyku�ami metalowymi, drogerie... - A bary? Prosz�, powiedz mi, �e jest tam chocia� jeden porz�dny bar. - Zaledwie kilka tysi�cy mieszka�c�w. Niewiele samochod�w. Okoliczne farmy s� takie sobie. Ziemia jest tu zbyt skalista. �nieg w zimie i potworne upa�y w lecie. - Nie bujaj - mrukn�a Peg. Jej zarumienione policzki poblad�y, a obrze�e ust przybra�o zielonkawy odcie�. - Ted, czuj�, �e chyba dostan� choroby samochodowej. - Zaraz b�dziemy na miejscu - powiedzia� uspokajaj�co Barton. Wychyli� si� przez okno, wyginaj�c, jak tylko m�g�, szyj�, aby ogarn�� wzrokiem jak najwi�cej krajobrazu. - O, jest ten stary dom na farmie! Pami�tam go. I t� boczn� dr�k� - rzek�, skr�caj�c z g��wnej drogi w boczn�. - Jeszcze tylko to wzniesienie i jeste�my na miejscu. Packard przy�pieszy�. Sun�� po�r�d spalonych s�o�cem p�l i wal�cych si� ogrodze�. Droga by�a pe�na wyboj�w i poro�ni�ta zielskiem, w fatalnym stanie. W�ska i pe�na ostrych zakr�t�w. Barton wci�gn�� g�ow� do �rodka. - Wiedzia�em, �e tu trafi�. - Zanurzy� r�k� w kieszeni p�aszcza i wyj�� z niej sw�j szcz�liwy kompas. - On mi w tym pom�g�, Peg. M�j ojciec da� mi go, kiedy mia�em osiem lat. Kupi� go w sklepie jubilerskim Berga na ulicy Centralnej. Jedynym sklepie jubilerskim w Millgate. Nigdy mnie nie zawodzi. Zawsze go nosz� ze sob� i... - Wiem - j�kn�a Peg. - S�ysza�am to ju� milion razy. Barton z czu�o�ci� od�o�y� srebrny kompas. Chwyci� mocno kierownic� i wlepi� wzrok przed siebie, jego podniecenie ros�o w miar� zbli�ania si� do Millgate. - Znam ka�dy centymetr tej drogi. Wiesz, Peg, pami�tam, jak kiedy�... - Wiem, �e pami�tasz. M�j Bo�e, tak bym chcia�a, �eby� wreszcie co� zapomnia�. Mam ju� dosy� s�uchania szczeg��w z twojego dzieci�stwa, wszystkich tych radosnych opowie�ci o Millgate i Wirginii. Chwilami, jak to s�ysz�, chce mi si� wr�cz krzycze�! Droga skr�ca�a stromo w d�, prosto w gruby ob�ok mg�y. Z nog� na hamulcu Barton skierowa� packarda w d� i zacz�� zje�d�a�. - Oto jest - powiedzia� �agodnie. - Sp�jrz. Pod nimi rozci�ga�a si� niewielka dolina zasnuta niebiesk� mgie�k�. W�r�d ciemnej zieleni wi� si� strumie� niczym czarna wst�ga. W oddali wida� by�o mistern� siatk� polnych dr�g i skupiska dom�w przypominaj�cych ki�cie owoc�w. Millgate we w�asnej postaci. Masywna, pot�na niecka utworzona z g�r otaczaj�cych szczelnie dolin�. Serce Bartona zabi�o mocniej z podniecenia. Jego miasto... miasto, w kt�rym si� urodzi�, wyr�s� i sp�dzi� dzieci�stwo. Nigdy nie liczy�, �e jeszcze je kiedykolwiek zobaczy. Sp�dzali w�a�nie urlop i przeje�d�aj�c przez Baltimore, wpad� nagle na ten pomys�. Szybki skr�t przy Richmond... by zobaczy� jeszcze raz swoje Millgate, zobaczy�, jak si� zmieni�o... Millgate majaczy�o przed nimi. Skupiska zakurzonych br�zowych dom�w i sklepy znajduj�ce si� po obu stronach drogi. Szyldy. Stacja benzynowa. Kawiarnie. Kilka moteli i zaparkowane samochody. Piwiarnia Zloty Blask. Packard min�� drogerie, obskurny urz�d pocztowy i nagle znalaz� si� na �rodku miasta. Boczne ulice. Stare domy. Zaparkowane samochody. Bary i tanie hotele. Wolno poruszaj�cy si� ludzie. Farmerzy. Bia�e koszule w�a�cicieli sklep�w. Herbaciarnia. Sklep meblowy. Dwa sklepy spo�ywcze. Du�y targ, owoce i warzywa. Barton zwolni� przed �wiat�ami ulicznymi. Skr�ci� w boczn� ulic� i min�� niewielk� szko�� og�lnokszta�c�c�. Kilkoro dzieci gra�o w koszyk�wk� na placu. Potem min�� jeszcze dalsze domy, wi�ksze i staranniej wykonane. Oty�� kobiet� w �rednim wieku, w zdefasonowanej sukni, kt�ra podlewa�a ogr�d. Stado koni. - No? - rzuci�a Peg. - Powiedz co�! Jakie s� twoje wra�enia? Barton nie odpowiedzia�. Trzymaj�c jedn� r�k� kierownic�, wyjrza� przez okno; twarz mia� blad�. Zbli�ywszy si� do bocznej uliczki, skr�ci! w prawo i wyjecha� z powrotem na g��wn� ulice. W chwil� potem packard sun�� pon...
ZuzkaPOGRZEBACZ