John Fowles Mag PRZEDMOWA Nie jest to wprawdzie w sensie tematycznym czy narracyjnym nowa wersja Maga, stanowi jednak co� wi�cej ni� tylko przer�bk� stylistyczn�. Wiele scen napisa�em prawie w ca�o�ci od nowa, jedn� czy dwie doda�em. Obra�em tak� do�� niezwyk�� drog� wcale nie dlatego - je�eli listy mog� by� jakimkolwiek sprawdzianem - �e ksi��ka ta wzbudzi�a wi�ksze zainteresowanie od poprzednich. Dawno ju� nauczy�em si� godzi� z faktem, �e powie��, kt�ra mnie jako pisarzowi podoba�a si� najmniej (niezadowolenie takie wyra�a�o r�wnie� wielu pierwszych recenzent�w), nadal podoba si� najbardziej wi�kszo�ci moich czytelnik�w. Mag ukaza� si� w 1965 roku jako trzecia moja ksi��ka, ale pomin�wszy dat� publikacji jest w�a�ciwie pierwsz� moj� powie�ci�. Zacz��em j� pisa� w pocz�tku lat pi��dziesi�tych i zar�wno narracja, jak i nastr�j uleg�y licznym przemianom. W pierwotnej wersji maszynopisu wyst�powa� czynnik zdecydowanie ponadnaturalny - pr�bowa�em stworzy� co� w rodzaju arcydzie�a Henry Jamesa W kleszczach l�ku. Nie mia�em jednak w�wczas �adnego sp�jnego pogl�du na to, do czego zmierzam zar�wno w �yciu, jak i w tej ksi��ce. Bardziej obiektywna strona mojej natury nie pozwala�a mi wierzy�, �e kiedykolwiek b�d� mnie wydawa�, subiektywizm nie pozwala� porzuci� mitu, kt�ry tak niezr�cznie i pracowicie pr�bowa�em stworzy�; z owego okresu najlepiej zapami�ta�em to, �e stale musia�em rezygnowa� z kolejnych wersji z powodu nieumiej�tno�ci wyra�enia tego, co chcia�em napisa�. Zar�wno niedostatki techniki, jak i ta dziwna cecha wyobra�ni, kt�ra wydaje si� raczej niezdolno�ci� zapami�tania tego, co istnieje, a nie tym, czym jest w rzeczywisto�ci, czyli niemo�liwo�ci� wywo�ania nie istniej�cego - w przykry spos�b hamowa�y post�py pracy. Sukces Kolekcjonera w 1963 roku doda� mi jednak troch� wiary we w�asne si�y i naturalnie prac� nad tym tekstem, bez ko�ca torturowanym i przerabianym, uzna�em za znacznie pilniejsz� ni� doko�czenie wielu innych powie�ci zacz�tych w latach pi��dziesi�tych, cho� podejrzewam, �e przynajmniej dwie z nich bardziej nadawa�y si� do publikacji i mog�yby znacznie lepiej przys�u�y� si� mojej reputacji literackiej, w ka�dym razie w Anglii. W 1964 roku zabra�em si� do pracy, zestawi�em i poprawi�em wszystkie wcze�niejsze szkice. Mimo to Mag pozostawa� ci�gle powie�ci� nowicjusza, spod warstwy fabularnej wyziera� notatnik z wyprawy na nieznany l�d, cz�sto zab��kanej i �le zaplanowanej. Nawet w ostatecznej, opublikowanej formie ksi��ka ta by�a dzie�em przypadku i naiwnej intuicji w stopniu znacznie wi�kszym, ni� mog� to sobie wyobrazi� bardziej wyrafinowani czytelnicy; najci�szym zarzutem, jaki spotka� mnie ze strony krytyki, by�o pot�pienie powie�ci jako wykalkulowanego na zimno �wiczenia, jako gry intelektualnej. A przecie� jedn� z (nieuleczalnych) wad tekstu by�a pr�ba ukrycia nieustannych zmian, jakim ulega� w trakcie pisania. Poza oczywistym wp�ywem Junga, kt�rego teorie bardzo mnie w tym okresie interesowa�y, du�� rol� w procesie pisania odegra�y trzy inne ksi��ki. By�em do tego stopnia �wiadom zapo�ycze� z Mojego przyjaciela Meaulnes Alaina Fourniera, �e w czasie przygotowywania nowej wersji tekstu usun��em kilka zbyt wyra�nych odniesie�. Mo�e badaczowi podchodz�cemu formalnie do sprawy nie narzucaj� si� te paralele, ale Mag by�by zupe�nie im ksi��k�, gdyby nie istnia�a jego francuska poprzedniczka. Moc� oddzia�ywania Mojego przyjaciela Meaulnes na sfere� pozaliterackich do�wiadcze� (przynajmniej niekt�rych z nas) chcia�em nasyci� tak�e w�asn� ksi��k�. Inny b��d Maga, na kt�ry r�wnie� nie mog� ju� nic poradzi�, p�ynie z mojej niezdolno�ci zauwa�enia, �e wyra�a on charakterystyczn� t�sknot� wieku dojrzewania. Przynajmniej dojrzewanie bohatera Alaina Fourniera jest wyra�ne i okre�lone. Mo�e si� wyda� dziwne, �e kolejn� ksi��k�, kt�ra wywar�a na mnie wp�yw, by� niew�tpliwie Bevis Richarda Jefferiesa, silnie oddzia�uj�cy na m� dzieci�c� wyobra�ni�. Jestem przekonany, �e powie�ciopisarz, �wiadomie b�d� nie�wiadomie, zostaje ukszta�towany w bardzo m�odym wieku, a Bevis ma jedn� cech� wsp�ln� z Moim przyjacielem Meaulnes - jest projekcj� �wiata zupe�nie odmiennego ni� ten, jaki widzi dziecko zamo�nych rodzic�w, za kt�re musia�em w�wczas uchodzi�. Przytaczam to jako przypomnienie, �e wp�ywy tego rodzaju lektur dzia�aj� na nas jeszcze d�ugo po tym, kiedy wyra�nie ju� z nich wyro�li�my. Pocz�tkowo nie zdawa�em sobie sprawy, �e u podstaw Maga le�y jeszcze jedna ksi��ka; u�wiadomi�a mi to pewna spostrzegawcza studentka z Uniwersytetu w Reading, kt�ra w wiele lat po jego wydaniu napisa�a do mnie, wskazuj�c na liczne podobie�stwa z Wielkimi nadziejami. Moja korespondentka nie mog�a wiedzie� o tym, �e jest to jedyna powie�� Dickensa, kt�r� zawsze bezkrytycznie podziwia�em i lubi�em (i dzi�ki kt�rej wybaczam mu tak wiele innych niedoci�gni��); �e kiedy zacz��em pisa� w�asn� powie��, Wielkie nadzieje by�y tematem wyk�ad�w, w kt�rych z ogromn� przyjemno�ci� przedstawia�em je jako ksi��k� wzorcow�; �e przez d�ugi czas nosi�em si� z zamiarem uczynienia Conchisa kobiet� i �e pomys� ten przetrwa� w postaci pani de Seitas. W obecnej nowej wersji ksi��ki doda�em jeden niewielki ust�p, sk�adaj�c ho�d temu nie dostrze�onemu wcze�niej wp�ywowi. Kr�tkiego wyja�nienia wymagaj� dwie nieco wi�ksze zmiany. W dwu scenach motyw erotyczny zosta� znacznie wzmocniony. Traktuj� to po prostu jako skorygowanie wcze�niejszego braku odwagi. Inna zmiana dotyczy zako�czenia. Cho� jego og�lny zamys� nigdy nie wydawa� mi si� tak niejasny jak niekt�rym czytelnikom (mo�e dlatego, �e nie przywi�zywali nale�ytej wagi do dwuwiersza z Pervigilium Veneris, kt�ry zamyka ksi��k�), przyznaj�, �e mog�em mniej dwuznacznie oznajmi� po��dane nast�pstwa... wi�c zrobi�em to teraz. �aden pisarz nie wyjawia ch�tnie g��bszych biograficznych uwarunkowa� swojego dzie�a, kt�rymi rzadko s� konkretne fakty i zaj�cia; ja r�wnie� nie stanowi� pod tym wzgl�dem wyj�tku. Ale moj� wysp� Phraxos ("ogrodzon�" wysp�) by�a prawdziwa grecka wyspa Spetsai, gdzie w latach 1951-1952 uczy�em w prywatnej szkole z internatem, kt�ra jednak nie bardzo przypomina�a wtedy, szko�� opisan� w ksi��ce. Gdybym pr�bowa� odmalowa� prawdziwy obraz tej szko�y, musia�bym napisa� powie�� komiczn�.* Dobrze znany milioner grecki, kt�ry teraz obj�� w posiadanie cz�� wyspy Spetsai, nie jest w �aden spos�b powi�zany z moim fikcyjnym milionerem; zreszt� pan Niarchos przyby� na wysp� znacznie p�niej. R�wnie� �wczesny w�a�ciciel willi na "Bourani", kt�rej wygl�d zewn�trzny i cudowne po�o�enie opisa�em w ksi��ce, nie by� bynajmniej pierwowzorem dla mojej postaci, chocia� podobno staje si� to teraz jeszcze jedn� miejscow� legend�. Widzia�em tego pana, kt�ry jest przyjacielem starszego Venizelosa, jedynie dwa razy, i to przelotnie. Zapami�ta�em natomiast jego dom. Nigdy ju� nie wr�ci�em na wysp� Spetsai, ale z tego, co s�ysz�, dzi� trudno by�oby j� sobie wyobrazi� tak�, jaka by�a wtedy. W�wczas �y�o si� tam w skrajnym osamotnieniu, chocia� w szkole by�o zawsze dw�ch nauczycieli Anglik�w, nie jeden jak w ksi��ce. Mia�em szcz�cie, �e moim przypadkowym koleg�, dzi� ju� starym przyjacielem, okaza� si� Denys Sharrocks. By� wyj�tkowo oczytany i znacznie wi�cej ode mnie wiedzia� o Grekach. On pierwszy zaprowadzi� mnie do willi. Nied�ugo przedtem postanowi� zrezygnowa� z w�asnych ambicji literackich. O�wiadczy� z wymuszonym u�miechem, �e podczas poprzedniej wizyty w "Bourani" napisa� ostatni wiersz w swoim �yciu. W jaki� szczeg�lny spos�b rozpali�o to moj� imaginacj�, ta dziwnie odosobniona willa, jej wspania�e otoczenie, kres z�udze� przyjaciela. Kiedy po raz pierwszy zbli�ali�my si� do owej willi usytuowanej na przyl�dku, us�yszeli�my d�wi�ki naprawd� niezwyk�e w tym klasycznym pejza�u... nie dostojny klawesyn z mojej ksi��ki, ale d�wi�ki absurdalnie przywo�uj�ce na pami�� walijsk� kaplic�. Mam nadziej�, �e ta fisharmonia jeszcze tam jest. Ona r�wnie� da�a czemu� pocz�tek. Obce twarze na wyspie - nawet twarze greckie - nale�a�y w�wczas do rzadko�ci. Pami�tam, jak pewnego dnia do Denysa i do mnie podbieg� ch�opiec, by oznajmi�, �e z parowca p�yn�cego z Aten wysiad� Anglik, i jak pu�cili�my si� obaj na podobie�stwo dw�ch Livingstone'�w, aby powita� tego nies�ychanego przybysza na naszej opuszczonej wyspie. Innym razem spieszyli�my pok�oni� si� kolosowi z Maroussi Henry Millera, Katsimbalisowi. By�o wtedy w Grecji co� z wzruszaj�cej atmosfery jednej wioski. Spetsai, poza granicami jej zamieszkanej cz�ci, by�a naprawd�, nawiedzona, tyle �e przez duchy subtelniejsze i pi�kniejsze od tych, kt�re ja stworzy�em. Cisza las�w piniowych mia�a charakter niezwyk�y, podobna wiecznie bia�ej stronicy czekaj�cej na nut� czy s�owo; nie do�wiadczy�em podobnej ciszy w �adnym miejscu. Dawa�a dziwne poczucie nieistnienia czasu i uczestnictwa w narodzinach mitu. Wydawa�o si� nieprawdopodobne, by w takim miejscu mog�o si� co� wydarzy�, a jednak przez ca�y czas zapowied� wydarze� zdawa�a si� unosi� w powietrzu. Genius loci bardzo przypomina� najwspanialsze wiersze Mallarm�go o niewidzialnym wzlocie, o s�owach bezradnych wobec tego, co nie da si� wyrazi�. Trudno mi oceni� znaczenie tego do�wiadczenia dla mnie jako pisarza. Przepoi�o i naznaczy�o mnie ono o wiele g��biej ni� jakiekolwiek towarzyskie czy fizyczne prze�ycia i doznania z wyspy. Wiedzia�em ju� wtedy, �e jestem pod wieloma wzgl�dami permanentnym wygna�cem z angielskiego spo�ecze�stwa, ale powie�ciopisarz musi osi�gn�� jeszcze g��bsze stadia wygnania. Zewn�trznie by�o to na poz�r do�wiadczenie przygn�biaj�ce, o czym przekona�o si� wielu m�odych kandydat�w na pisarzy i malarzy, kt�rzy udali si� do Grecji w poszukiwaniu natchnienia. P�yn�ce st�d poczucie nieudolno�ci i duchowego ot�pienia zwykli�my nazywa� "egejsk� ch...
ZuzkaPOGRZEBACZ