STEFAN GRABI�SKI B��dny poci�g (Legenda kolejowa) Z TOMU DEMON RUCHU [1919] Na dworcu w Horsku panowa� gor�czkowy ruch. Czas by� przed�wi�teczny, w perspektywie par� dni wolnych od pracy, pora wymarzona. Peron mrowi� si� od przyjezdnych i wyje�d�aj�cych. Miga�y podniecone twarzyczki kobiet, wi�y si� barwne wst��ki kapeluszy, pstrzy�y szale podr�ne; tu przeciska� si� w�r�d t�umu smuk�y cylinder wytwornego pana, tam zaczernia� sutann� duchowny; �wdzie pod arkadami sinia�y poprzez ci�b� kolety wojskowych, obok szarza�y robotnicze bluzy. Wrza�o bujne �ycie i Uj�te w zbyt ciasne ramy dworca przelewa�o si� z szumem poza jego brzegi. Chaotyczny gwar pasa�er�w, nawo�ywania tragarzy, gwizd �wistawek, szum wypuszczanej pary zlewa�y si� w zawrotn� symfoni�, w kt�rej traci�o si� siebie, oddawa�o zmala��, og�uszon� ja�� na fale pot�nego �ywio�u, by ni�s�, ko�ysa�, odurza�... S�u�ba pracowa�a intensywnie. Co chwila wynurza�y si� w�r�d zgie�ku to tu, to tam czerwone kepi urz�dnik�w ruchu wydaj�cych rozkazy, usuwaj�cych z toru roztargnionych, przeprowadzaj�cych bystrym i czujnym okiem poci�gi w chwili odjazdu. Konduktorzy uwijali si� bez przerwy, przebiegaj�c nerwowym krokiem d�ugie pierzeje wagon�w; blokmistrze - piloci stacji - spe�niali instrukcje kr�tkie a sprawne jak tr�bki - has�a odlotu. Wszystko sz�o w tempie ra�nym, odmierzonym na minuty, sekundy - wszystkich oczy odruchowo kontrolowa�y czas na podw�jnej bia�ej tarczy zegara tam w g�rze. Mimo to spokojny widz, stan�wszy na uboczu, dozna�by PO kr�tkiej obserwacji sprzecznego z pozornym porz�dkiem rzeczy wra�enia. Co� jakby wkrad�o si� w unormowany przepisami i tradycj� bieg czynno�ci; jaka� nieokre�lona, cho� wa�ka zawada stan�a w poprzek regularno�ci u�wi�conej ruchu. Zna� to by�o w nerwowych nadzwyczaj gestach ludzi, j niespokojnych rzutach oczu, wyczekuj�cym czego� wyrazie twarzy. Co� si� popsu�o we wzorowym dot�d organizmie. Jaki� niezdrowy, niesamowity pr�d kr��y� po jego rozga��zionych stokrotnie arteriach i przesi�ka� na powierzchni� w p�wiadomych wyb�yskach. Gorliwo�� kolejarzy cechowa�a widoczna ch�� przezwyci�enia tajemnej rozterki, kt�ra wn�ci�a si� ukradkiem W wyborny mechanizm. Ka�dy dwoi� si� i troi�, by gwa�tem przydusi� denerwuj�c� zmor�, utrzyma� wymarzon� do automatyzmu sforno�� pracy, �mudn�, lecz bezpieczn� r�wnowag� funkcji. By�a to przecie� ich dziedzina, ich "rejon" uprawiany od wielu lat pilnej praktyki, teren, kt�ry, zdawa�o si�, znali par excellence na wylot. Byli przecie� przedstawicielami tej kategorii pracy, tego zakresu czynno�ci �yciowych, gdzie dla nich, wtajemniczonych, nic nie winno by�o ' pozosta� niejasnym, gdzie ich, reprezentant�w, jedynych wyk�adnik�w ca�ej skomplikowanej sieci zaj��, nie mog�a, j nie powinna by�a zaskoczy� jakakolwiek zagadka. Wszak�e wszystko od lat obliczone, zwa�one, odmierzone - wszak�e wszystko, cho� z�o�one, nie przekracza�o ludzkich poj�� - wszak�e wsz�dzie dok�adno�� umiaru bez niespodzianek, regularno�� powtarzaj�cych si� zaj��, obliczonych i z g�ry! Poczuwali si� tedy niejako do solidarnej odpowiedzialno�ci wobec zwartej masy podr�nych, kt�rym nale�a�o zapewni� spok�j i bezpiecze�stwo zupe�ne. Tymczasem wewn�trzna ich rozterka udziela�a si� publiczno�ci i p�yn�c od nich fal� zdenerwowania, rozwodzi�a si� w nieokre�lone pr�dy nurtuj�ce pasa�er�w. Gdyby przynajmniej chodzi�o o tzw. "przypadek", kt�rego wprawdzie nie mo�na przewidzie�, lecz kt�ry daje si� potem, po momencie spe�nienia wydedukowa� z tego, co poprzedza�o - zapewne wobec przypadku, i oni, zawodowcy, stawali bezradni, cho� nie zrozpaczeni. Lecz tutaj chodzi�o o co� zupe�nie innego. Zasz�o co� nieobliczalnego jak chimera, kapry�nego jak szale�stwo, i przekre�li�o za jednym zamachem prastary uk�ad zdarze�. Wi�c wstyd im by�o przed sob� i przed innymi poza obr�bem zawodu. W obecnej chwili sz�o tedy przede wszystkim o to, by si� "sprawa" nie rozesz�a, by si� "szeroka publiczno��" nie dowiedzia�a; nale�a�o do�o�y� wszelkich mo�liwych stara�, by "dziwaczna historia" nie nabra�a rozg�osu w dziennikach, by unikn�� za wszelk� cen� "skandalu". Dot�d jako� rzecz pozosta�a w �cis�ej tajemnicy, zatrzymana cudem w wy��cznym obr�bie dotycz�cego �rodowiska. Przedziwna i�cie solidarno�� po��czy�a tych ludzi w wyj�tkowym wypadku: milczeli. Tylko wymowne spojrzenia oczu, specjalne gesty i gra s��w dobranych u�atwia�y porozumienie. Dot�d "publiczno��" nie wiedzia�a o niczym. Lecz ju� niepok�j s�u�by, nerwica funkcjonariuszy przenosi�a si� z wolna i na ni�, przygotowuj�c gleb� podatn� pod zasiew "zmory". A "sprawa" by�a istotnie dziwaczn� i zagadkow�. Od pewnego czasu pojawi� si� na liniach kolei pa�stwowych jaki� poci�g nie obj�ty powszechnie znanym rejestrem, nie wci�gni�ty w poczet kursuj�cych parowoz�w, s�owem, intruz bez patentu i aprobaty. Nie zdo�ano nawet okre�li�, do jakiej nale�a� kategorii i z jakiej wyszed� fabryki, gdy� momentalnie kr�tki przeci�g czasu, przez jaki dawa� si� za ka�dym pojawieniem obserwowa�, uniemo�liwia� jak�kolwiek w tym wzgl�dzie orientacj�. W ka�dym razie, wnosz�c z nieprawdopodobnej wprost chy�o�ci, z jak� przesuwa� si� przed oczyma zdumionych widz�w, musia� zajmowa� bardzo wysoki stopie� w skali pojazd�w: by� to poci�g co najmniej b�yskawiczny. Lecz rzecz� najbardziej niepokoj�c� by�a jego nieobliczalno��. Intruz pojawia� si� to tu, to tam, nadchodzi� nagle ni st�d, ni zow�d, sk�d� z odleg�ej przestrzeni linii kolejowej, przelatywa� z szata�skim szumem po torach i znika� w dali; dzi� widziano go ko�o stacji M., nazajutrz wy�oni� si� gdzie� w czystym polu poza miastem W., w par� dni p�niej przeszybowa� z o�lepiaj�cym tupetem ko�o budki dr�nika w okolicy przystanku G. Zrazu my�lano, �e szalony poci�g nale�y do istniej�cego etatu i tylko opiesza�o�� lub pomy�ka urz�dnik�w ruchu nie zdo�a�a dot�d stwierdzi� jego to�samo�ci. Zacz�y si� wi�c dochodzenia, sygnalizacje bez ko�ca, wzajemne porozumiewania si� stacji - wszystko bez skutku: intruz po prostu drwi� sobie z wysi�k�w funkcjonariuszy, wynurzaj�c si� zwykle tam, gdzie go si� najmniej spodziewano. Szczeg�lnie przygn�biaj�co dzia�a�a okoliczno��, �e nigdzie go nie mo�na by�o przy�apa�, nigdzie dopa�� ni zatrzyma�. Urz�dzony kilkakrotnie w tym celu po�cig na jednej z najwyborniejszych maszyn, uznanej w ca�ym tego s�owa znaczeniu za ostatni wyraz wsp�czesnej techniki, zrobi� ohydne fiasko; niesamowity poci�g wzi�� rekord bez zaj�knienia. Wtedy zacz�a ludzi ogarnia� przes�dna obawa i g�ucha, t�umiona strachem w�ciek�o��. Rzecz bowiem istotnie nies�ychana! Od lat szeregu kursowa�y wozy wed�ug wytkni�tego z g�ry planu, kt�ry uk�adano w dyrekcjach, zatwierdzano w ministeriach, realizowano w ruchu - od lat wszystko mo�na by�o obliczy�, mniej wi�cej przewidzie�, a gdy zasz�a jaka� "pomy�ka" lub "przeoczenie", te naprawi�, logicznie wyt�umaczy� - a� tu nagle nieproszony go�� w�lizguje si� na tory, psuje porz�dek, wywraca na nice regulamin, wnosi w zgrany organizm zaczyn nie�adu i rozstroju! Ca�e szcz�cie, �e dot�d natr�t nie spowodowa� �adnej katastrofy. By� to w og�le szczeg�, kt�ry zastanawia� od samego pocz�tku. Zawsze jako� przestrze�, na kt�rej si� wynurza�, by�a w danej chwili woln�; szaleniec dot�d nie wywo�a� zderzenia. Lecz mog�o to nast�pi� lada dzie�, tym bardziej �e z wolna zaczai zdradza� w tym kierunku pewn� inklinacj�. Po jakim� czasie skonstatowano z przera�eniem w jego ruchach pewn� d��no�� do wej�cia w bli�szy kontakt z regularnie kursuj�cymi towarzyszami. O ile zrazu zdawa� si� unika� bliskiego ich s�siedztwa, pojawiaj�c si� zawsze w znacznej odleg�o�ci za lub przed, obecnie wyrasta� na szynach po up�ywie coraz to kr�tszych odst�p�w czasu za plecyma poprzednik�w. Raz ju� przemkn�� obok ekspresu w drodze do O., tydzie� temu ledwo wymin�� osobowy na przestrzeni mi�dzy S. a F., onegdaj cudem tylko skrzy�owa� si� szcz�liwie z pospiesznym z W. Dr�eli naczelnicy stacji na wiadomo�� o tych wyj�tkowych wymini�ciach, kt�re nale�a�o zawdzi�cza� li tylko podw�jnej wst�dze tor�w i przytomno�ci maszynist�w. Podobnie "cudowne ocalenia" zacz�y w ostatnich czasach zdarza� si� coraz cz�ciej, przy czym szans� szcz�liwego wyj�cia ze spotkania widocznie mala�y z dniem ka�dym. Intruz z roli �ciganego przeszed� w czynn�, pchany jakby magnetycznym pop�dem do tego, co regularne i w norm� uj�te, zacz�� grozi� bezpo�redni� destrukcj� starego spraw porz�dku. Historia mog�a lada dzie� sko�czy� si� tragicznie. Tote� i kierownik ruchu w Horsku od miesi�ca wi�d� �ycie nad wyraz przykre. W ci�g�ej obawie przed niepo��dan� wizyt� czuwa� prawie bez przerwy, nie opuszczaj�c dniem i noc� posterunku, kt�ry mu powierzono niespe�na od roku w dow�d uznania "jego energii i niezwyk�ej spr�ysto�ci". A plac�wka by�a wa�na, bo na stacji w Horsku przecina�o si� par� zasadniczych linii kolejowych i ogniskowa� ruch ca�ej po�aci kraju. Dzisiaj zw�aszcza, wobec niebywa�ego nap�ywu go�ci, praca w podobnie napr�onej sytuacji by�a nader uci��liwa. Zapada� powoli wiecz�r. Rozb�ys�y �wiat�a lamp elektrycznych, rzuci�y pot�ne swe projekcje reflektory. W zielonych ogniach zwrotnic szyny l�ni� pocz�y ponurometalicznym po�yskiem, gi�� si� zimnymi wst�gami �elaznych w�y. Gdzieniegdzie w pomroce zape�gota� nik�y kaganek konduktora, b�ysn�� sygna� dr�nika. W dali, hen, hen za dworcem, tam gdzie ju� gasn� szmaragdowe oczy latar� kre�li� nocne swe znaki stacyjny semafor. Oto w�a�nie wychodz�c z poziomu zatoczy� k�t 45� i ustawi� si� w linii uko�nej: szed� poci�g osobowy z Brzeska. Ju� s�ycha� zdyszany oddech lokomotywy, miarowy gruchot k�, ju� wida� jasno��te okulary na przedzie. Wtoczy� si� na stacj�... : Z otwartych okien wychylaj� si� z�ote loki dzieci, ciekawe twarze kobiet, powiewaj� przywitalne chusty... �awa czekaj�cych na peronie posuwa si� gwa�townie kit wagonom, wyci�gni�te ramiona d��� obustronnie ku spotkaniu... Co to za ha�as tam z prawej?! Przera�liwe gwi...
ZuzkaPOGRZEBACZ