Kress N Żebracy nie mają wyboru.txt

(675 KB) Pobierz
Nancy Kress

�ebracy nie maj� wyboru

Dla Miriam Monfredo i Mary Stanton, 
kt�rych przyja�� pozwoli�a mi doko�czy� t� ksi��k� 
mimo niesprzyjaj�cych okoliczno�ci 
PROLOG 
2106 
OSTRY D�WI�K DZWONKA ALARMOWEGO WDAR� SI� w cisz� obszernej 
garderoby. Dan Arlen, jej jedyny u�ytkownik, gwa�townym ruchem zwr�ci� g�ow� w 
stron� 
stoj�cego przy toaletce holoterminalu. Ekran zarejestrowa� jego odbitk� 
siatk�wkow� i 
pojawi�a si� na nim twarz Leishy Camden. 
- Dan! S�ysza�e�? 
M�czyzna siedz�cy w w�zku inwalidzkim, kt�rego niewiarygodnie umi�niony tors i 
ramiona kontrastowa�y ostro z wyschni�tymi nogami, powr�ci� do nak�adania 
makija�u. 
Pochyli� si� bli�ej lustra. 
- O czym? 
- Widzia�e� �Timesa� o sz�stej? 
- Leisho, za kwadrans wychodz� na scen�. Niczego nie s�ucha�em. - Czu�, �e jego 
g�os 
zmienia barw�, i mia� nadziej�, �e ona tego nie zauwa�y�a. To przecie� tyle ju� 
lat. I przecie� 
to tylko jej holograficzny obraz. 
- Miranda i Superbystrzy... Miranda... Dan, oni zbudowali sobie ca�� wysp�! Przy 
meksyka�skim wybrze�u. U�yli nanotechniki, atom�w z wody morskiej i dokonali 
tego 
niemal z dnia na dzie�! 
- Ca�� wysp� - powt�rzy� Dan. Rzuci� chmurne spojrzenie w stron� lustra, potar� 
makija�, na�o�y� jeszcze troch�. 
- Nie �adn� p�ywaj�c� konstrukcj�, ale prawdziw� wysp�, kt�ra schodzi a� na sam 
d� 
i ��czy si� z szelfem kontynentalnym. Wiedzia�e� o tym? 
- Leisho, za pi�tna�cie minut mam koncert... 
- Wiedzia�e�, co? �wietnie wiedzia�e�, co robi Miranda. Dlaczego mi nic nie 
powiedzia�e�? 
Dan odwr�ci� w�zek. Leisha wygl�da�a na jakie� trzydzie�ci pi�� lat. Mia�a 
dziewi��dziesi�t osiem. 
- Dlaczego nie powiedzia�a ci Miranda? - odpar�. 
Twarz Leishy z�agodnia�a. 
- Masz racj�. To Miranda powinna by�a mi powiedzie�. A nie powiedzia�a. O wielu 
rzeczach mi nie m�wi, prawda, Dan? 
Min�a d�uga chwila, zanim Dan rzuci� �agodnie: 
- Przykro znale�� si� dla odmiany poza kr�giem, co, Leisho?
- D�ugo czeka�e�, �eby m�c mi to powiedzie�, prawda, Dan? - odrzek�a nie mniej 
�agodnie. 
Odwr�ci� wzrok. W k�cie wielkiego pomieszczenia co� zachrobota�o - mysz albo 
uszkodzony robot. 
- Czy teraz przeprowadz� si� na t� wysp�? Wszyscy, dwadzie�cioro siedmioro 
Superbystrych? 
- Tak. 
- Nawet w kr�gach naukowych nikt nie mia� poj�cia, �e nanotechnika osi�gn�a ju� 
taki poziom. 
- Bo te� nigdzie indziej nie osi�gn�a. 
- Nie wpuszcz� mnie na t� wysp�, prawda? Nigdy?
Ws�ucha� si� w z�o�one �wier�tony jej g�osu. Pierwsza generacja Bezsennych, 
pokolenie Leishy, nie potrafi�a ukrywa� swoich odczu�. W przeciwie�stwie do 
generacji 
Mirandy, kt�ra wszystko potrafi�a ukry�. 
- Zgadza si� - odpowiedzia�. - Nie wpuszcz� ci�. 
- Otocz� wysp� czym�, co wymy�li Terry Mwakambe, a ty b�dziesz jedynym spo�r�d 
reszty �wiata, kt�ry b�dzie wiedzia�, co oni tam wyczyniaj�. 
Nie odezwa� si�. W drzwiach ukaza�a si� g�owa technika. 
- Prosz� pana, zosta�o ju� tylko dziesi�� minut. 
- Tak, tak. Ju� id�. 
- Straszne t�umy dzisiaj, prosz� pana. 
- Tak. Dzi�kuj�.
G�owa znikn�a. 
- Dan - rzuci�a Leisha dr��cym g�osem. - Ona jest dla mnie c�rk� tak samo, jak 
ty 
by�e� mi synem... Co Miranda chce robi� na tej wyspie? 
- Nie wiem - odpowiedzia� Dan i by�o to zarazem k�amstwo i prawda, w spos�b, 
jakiego nigdy nie zdo�a poj�� Leisha. - Leisho, za dziewi�� minut musz� by� na 
scenie. 
- Oczywi�cie - odpar�a Leisha znu�onym g�osem. - Wiem. Jeste� przecie� �ni�cym 
na 
jawie. 
Dan jeszcze raz zapatrzy� si� w jej obraz - pi�kny owal twarzy, wiecznie m�oda 
sk�ra 
Bezsennej i co� jakby �lad wilgoci w zielonych oczach. Kiedy� by�a najwa�niejsz� 
osob� w 
jego �yciu, a tak�e w �yciu publicznym. A teraz, cho� sama o tym jeszcze nie 
wiedzia�a, by�a 
prze�ytkiem. 
- Tak - odpowiedzia�. - Zgadza si�. Jestem �ni�cym na jawie. Obraz znikn��, a on 
powr�ci� do nak�adania makija�u. 
KSI�GA PIERWSZA 
Czerwiec
2114 
Nadrz�dnym celem wszelkich innowacji technicznych powinien by� zawsze cz�owiek i 
jego los, a tak�e troska o rozwi�zanie odwiecznego problemu organizacji pracy i 
dystrybucji 
d�br tak, a�eby twory naszego umys�u sta�y si� dla ludzko�ci b�ogos�awie�stwem, 
nie 
przekle�stwem. 
ALBERT EINSTEIN, 
PRZEM�WIENIE W CALIFORNIA INSTITUTE OF TECHNOLOGY, 1931 
1 
Diana Covington: San Francisco 
DLA NIEKT�RYCH Z NAS, RZECZ JASNA, NICZEGO Nigdy do��. 
To zdanie da si� odczyta� na dwa sposoby, nieprawda�? Ale mnie nie chodzi o to, 
�e 
zawsze chcieliby�my nic nie mie�. Tym nie zadowol� si� nawet Amatorzy �ycia, bez 
wzgl�du na to, ile �a�osnego nacisku k�a�� b�d� na sw�j �arystokratyczny styl 
�ycia�. Tak. 
W�a�nie. Nie ma w�r�d nas ani jednej osoby, kt�ra nie zna�aby si� na wszystkim 
lepiej od 
innych. My, Wo�y, bezb��dnie potrafimy rozpozna� kipi�ce niezadowolenie. 
Codziennie 
przecie� widzimy je w lustrze. 
�Mnie nie podkr�cili IQ tak wysoko jak Paulowi�. 
�Moich rodzic�w nie sta� by�o na te wszystkie modyfikacje, jakie ma Aaron�. 
�Mojej firmie nie wiedzie si� tak dobrze jak firmie Karen�. 
�Moja sk�ra nie jest tak delikatna jak sk�ra Giny�. 
�M�j okr�g wyborczy ��da znacznie wi�cej ni� okr�g Luke�a. Czy te pijawki my�l�, 
�e ja ca�y jestem z pieni�dzy?� 
�M�j pies nie jest tak ostro genomodyfikowany jak pies Stephanie�. 
Prawd� m�wi�c, to w�a�nie pies Stephanie sprawi�, �e postanowi�am zmieni� swoje 
�ycie. Wiem, jak to zabrzmia�o. Ale z drugiej strony, wszystko, co wi��e si� z 
tym, �e rozpo-
cz�am s�u�b� w Agencji Nadzoru Standard�w Genetycznych, brzmi r�wnie �miesznie. 
Dlaczego by wi�c nie zacz�� od psa Stephanie? Dzi�ki temu ca�a historia 
nabra�aby pewnego 
satyrycznego zaci�cia i stylu. A ja dzi�ki tej historyjce mog�abym miesi�cami 
naci�ga� ludzi 
na wystawne kolacyjki. 
No, oczywi�cie tylko w wypadku, gdyby kogo� dzisiaj jeszcze interesowa�y 
wystawne 
kolacyjki. 
Dobry styl to cecha zanikaj�ca. 
Stephanie przyprowadzi�a swojego psa do mojego mieszkania w Enklawie Bezpie-
cze�stwa Bayview pewnego niedzielnego czerwcowego poranka. Dzie� wcze�niej 
kupi�am 
sobie kilka doniczek z nowymi kwiatkami od BioForms w Oakland, wi�c sp�ywa�y 
teraz 
przez por�cz tarasu rozwichrzon� kaskad� b��kit�w, bardziej r�norodnych ni� 
wody Zatoki 
San Francisco sze�� pi�ter ni�ej. Kobaltowy, b��kit paryski, akwamaryna, lazur, 
turkusowy, 
sinawy i modry. Le�a�am na tarasowym szezlongu i pojadaj�c any�owe ciasteczka 
przygl�da�am si� swoim kwiatkom. Geniusze genetyczni ukszta�towali ka�dy w 
mi�kk�, 
roztrzepotan� tub�, zako�czon� niedu�� kopu�k�. Kwiatki by�y do�� d�ugie. 
Og�lnie rzecz 
bior�c, m�j taras pieni� si� kaskad� niebieskich, sflacza�ych, ro�linnych 
penis�w. David 
wyprowadzi� si� tydzie� temu. 
- Diano - zawo�a�a Stephanie przez pole Y, kt�re wype�nia�o framug� otwartych 
drzwi 
balkonowych. - Puk, puk. 
- Jak wesz�a� do mojego mieszkania? - zapyta�am, lekko poirytowana. Nie 
podawa�am 
Stephanie swojego kodu; a� tak blisko ze sob� nie by�y�my. 
- Kto� z�ama� tw�j kod. Jest w policyjnej sieci. Pomy�la�am, �e lepiej ci o tym 
powiem. 
Stephanie by�a glin�. Rzecz jasna, nie pracowa�a w �adnym komisariacie, bo to 
brudna 
i przykra robota w�r�d Amator�w �ycia. To nie dla naszej Stephanie. By�a 
w�a�cicielk� 
firmy, kt�ra dostarcza�a roboty patroluj�ce do enklaw bezpiecze�stwa. 
Projektowa�a te roboty 
osobi�cie. Jej firma, o kt�rej sukcesach by�o do�� g�o�no, mia�a kontrakty z 
wi�kszo�ci� 
enklaw w San Francisco, cho� z moj� akurat nie. M�wi�c mi, �e m�j kod znalaz� 
si� w 
informacyjnej sieci dla robot�w, bez krzty wdzi�ku pr�bowa�a mi dogry��, tylko 
dlatego, �e 
moja enklawa korzysta�a z us�ug innych si� policyjnych. 
Rozpar�am si� na szezlongu i si�gn�am po drinka. Najbli�sze z niebieskich 
kwiatk�w 
wyci�gn�y si� w stron� mojej d�oni. 
- Wywo�ujesz u nich erekcj� - oznajmi�a Stephanie, przechodz�c przez balkonowe 
drzwi. - O, ciasteczka any�owe! Mog� wzi�� jedno dla Katousa? 
Pies wynurzy� si� za ni� z mrocznego ch�odu mojego mieszkania i stan�� w pe�nym 
s�o�cu, w�sz�c i mrugaj�c �lepiami. By� ostentacyjnie - wr�cz agresywnie - 
nielegalnie 
genomodyfikowany. Agencja Nadzoru Standard�w Genetycznych pozwala by� mo�e na 
drobne kaprysy z kwiatkami, ale na pewno nie ze zwierz�tami z gromad wy�szych 
ni� ryby. 
Przepisy pod tym wzgl�dem s� jednoznaczne, a co wi�cej, poparte stosownymi 
precedensami 
s�dowymi, w kt�rych drastyczne kary pieni�ne nie pozostawia�y najmniejszych 
w�tpliwo�ci 
co do ich interpretacji. �adnych genomodyfikacji, kt�re mog� powodowa� 
cierpienia. 
�adnych genomodyfikacji, kt�re mog� s�u�y� jako bro�, w najszerszym z mo�liwych 
sens�w. 
Oraz �adnych modyfikacji, kt�re �zmieniaj� wygl�d zewn�trzny lub funkcje 
organiczne, jakie 
dana istota dziedziczy nie tylko po przedstawicielach swego gatunku, ale i 
rasy�. To znaczy, 
�e owczarek collie mo�e sobie biega� jednochodem, ale lepiej, �eby wygl�da� przy 
tym jak 
Lassie. 
A ju� nigdy, przenigdy �adna genomodyfikacja nie mo�e by� dziedziczna. Nikt nie 
�yczy sobie drugiej takiej klapy jak z Bezsennymi. Nawet te moje falliczne 
kwiatki s� ja�owe. 
A genomodyfikowane istoty ludzkie, my, Wo�y, jeste�my jednostkowymi dzie�kami 
rzemie�lnika, z�o�onymi w prob�wce w pojedyncze kolekcjonerskie egzemplarze. 
Taki to 
w�a�nie �ad utrzymujemy w naszym uporz�dkowanym �wiecie. Tak twierdzi S�dzia 
S�du 
Najwy�szego Richard J. Milano w spisanej przez siebie opinii wi�kszo�ci w 
sprawie 
Lindbeker przeciwko Agencji Nadzoru Standard�w Genetycznych. Istoty 
cz�owiecze�stwa 
nie wolno zmienia� tak, by przesta�a by� rozpoznawalna, bo inaczej zatracimy 
rozeznanie w 
tym, co nale�y, a co nie nale�y do cech cz�owiecze�stwa. Dwie r�ce, jedna g�owa, 
dwoje 
oczu, dwie nogi, sprawne serce, konieczno�� oddychania, jedzenia i srania - to 
w�a�nie jest 
ci�g�o�� gatunku ludzkiego. W�a�ciwi ludzie - to w�a�nie my. 
Albo, jak w tym wypadku, w�a�ciwe psy. A mimo to mamy tu tak� Stephanie, 
t...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin