Kres F Władcy śniegu.txt

(140 KB) Pobierz
Feliks W. Kres  

W�adcy �niegu 

Kiedy� by�y tu pot�ne fortyfikacje. Sta�y si� zb�dne i wch�on�o je 
rozrastaj�ce si� miasto. Baszty, kt�rych nie wyburzono, popad�y w ruin�. 
Potem miasto umar�o w mro�nych okowach lodu, okryte ca�unem �niegu. I nie 
powsta�o z martwych, gdy l�d i �nieg odesz�y. 
Szed�em spiesznie wzd�u� poszczerbionego muru, u st�p kt�rego pleni�o 
si� zielsko, skrywaj�ce pokruszone ceg�y. Po drugiej stronie ulicy sta�y 
domy, strasz�ce czelu�ciami wybitych okien. Ogarn�y mi� setki wspomnie� - 
z�ych i dobrych, rozkosznych i straszliwych. Z coraz wi�kszym trudem 
odp�dza�em my�li o przesz�o�ci. Pr�ny wysi�ek i daremna walka. Re Alide, 
martwa stolica przekl�tej prowincji Valaquet, zaj�a przecie� w mym �yciu 
nazbyt du�o miejsca. Tu przyszed�em na �wiat. Tu kocha�em, zdradza�em, a 
na koniec sam zosta�em zdradzony. Od�egnawszy si� od przesz�o�ci czynem i 
s�owem - �adn� miar� nie umia�em wyrzuci� jej z pami�ci. Bo i jakim 
sposobem? B�g nie zsy�a, na ka�de �yczenie, daru zapomnienia. 
Lecz oto by�em u celu i wspomnienia uciek�y. Zwolniwszy kroku, 
spogl�da�em na stary oktogon. Kilka po�amanych p�yt kamiennych tworzy�o 
kiedy� stopnie, wiod�ce do ostro�ukowych drzwi. Teraz owe stopnie 
stanowi�y ledwie kup� gruzu. Lecz nabijane �wiekami odrzwia wci�� trwa�y, 
solidne i mocne... 
Cofn��em si� mimo woli. Wierzeje pokrywa� szron. 
Opar�em d�o� na r�koje�ci rapiera, nie spuszczaj�c wzroku z owych 
drzwi. Cofn��em si� jeszcze o krok, bo zda�o mi si�, �em stan�� przed g�r� 
lodow�: z wn�trza oktogonu bi� przera�liwy ch��d; prawiem widzia�, jak 
kamienne �ciany przebijaj� sztylety mrozu. 
"Dalej�e, spiesz si�!" - nap�yn�o ponaglenie z oddali. 
Pani Dorota Atheves, niegdy� dama dworu i przyjaci�ka mojej matki. 
Oskar�ona o zdrad� stanu, wyp�dzona... Kim�e teraz by�a ta kobieta? 
Wstr�tna wied�ma, jawnie i nieomal ostentacyjnie praktykuj�ca swe magiczne 
sztuczki w kr�lestwie, gdzie za czary p�on�o si� na stosie... Lecz 
pomaga�em jej w dobrej wierze - i w�a�nie zaczyna�em rozumie�, �e oto po 
raz kolejny sprowadzono mi� do roli bezwolnego pionka na szachownicy. 
Ten oktogon! Uni�s�szy d�o�, dotkn��em zroszonego potem czo�a. 
- Nie post�pi� nawet p� kroku dalej, mo�ci czarownico - rzek�em 
cokolwiek ochryple. - Postrada�em honor tak dawno, �e po jedno mi, czy 
spe�ni� dzi� swoje zadanie, czy te� znowu z�ami� dane s�owo. Nie p�jd� 
tam. 
Owia� mi� nowy lodowaty podmuch, id�cy od drzwi wie�y. Zdj�wszy 
kapelusz, osuszy�em czo�o sztywnym mankietem kaftana. 
- Co tam jest? Chc� wiedzie�, co tam jest. 
Przez chwil� nie by�o odpowiedzi. Powt�rzy�em pytanie; przecie� dziwna 
ta rozmowa na odleg�o�� nie toczy�a si� bynajmniej tak g�adko, jakem to 
ukaza�. Pe�na przerw i niejasno�ci, przywodzi�a na my�l, wypisz wymaluj, 
dialog dwojga przyg�uchych... Brzydzi�em si� wszelkimi czarami i magi� - 
bom mia� po temu powody, na honor. Wiedz�c o tym, pani Atheves uciek�a si� 
do podst�pu, cz�stuj�c mi� winem, po kt�rym do tej pory szumia�o mi w 
g�owie. �w napitek sprawi�, �em m�g� s�ysze� jej wypowiedziane my�li. Ale 
i na odwr�t... Chcia�a mi� kontrolowa�. Intrygantka, przed kt�r� pilnie 
nale�a�o mie� si� na baczno�ci. 
A najgorsze... owe czarcie sztuczki. 
- Co jest za tymi drzwiami? - rzek�em po raz trzeci. - Czy pani 
s�yszy, co do niej m�wi�? 
Faluj�cy g�os zda� mi si� wyra�niejszy. 
"To po co przyszed�e� - pos�a�a. - Wype�nij swoj� misj�, a ja ze 
swojej strony dotrzymam warunk�w umowy." 
- Dotrzyma pani warunk�w? 
"B�d� pan pewien." 
- Jak mog� by� pewien widz�c, �e ok�ama�a mnie pani? Nie znajd� tu 
przecie� nic, co mog�oby skompromitowa� ksi�n� Se Potres i zachwia� jej 
pozycj�. Zamiast tego znajd� pewien klejnot, czy tak? 
Milczenie. 
- Odpowiadaj, do diab�a! 
"Tak, to prawda. Obawia�am si�, �e nie zechce pan..." 
- Pos�uchaj mnie, podst�pna kobieto - przerwa�em brutalnie i gniewnie. 
- Tysi�c grzech�w ci��y na moim sumieniu i pragn��em udzieli� ci wsparcia, 
by odkupi� jak�� ich cz��. Ale teraz widz�, �em pope�ni� najstraszliwszy 
b��d. Jeste� pani piek�em i szatanem, wszystkim co najgorsze. Dobrze 
wiesz, co jest za tymi drzwiami. Na wszystko co �wi�te! - zawo�a�em. - Jak 
mog�a� mi uczyni� co� takiego!? 
Chwyci�em si� za g�ow�. 
- Jak�e by�em naiwny, �em nie poj�� od razu... Ale jakim cudem, wielki 
Bo�e, ten diament trafi� w to miejsce? Jakim cudem!? I w jaki spos�b 
dowiedzia�a� si� pani, �e tu jest? 
"Przecie� musi by� tam, gdzie osoba, do kt�rej nale�a�." 
Najpierw nie poj��em, co rzek�a. 
- Osoba?... Co chcesz pani przez to powiedzie�? 
"Ona jest martwa, hrabio, martwa od lat. Stan��e� pan u celu, 
przedar�e� si� do serca Re Alide. Czy po to, by wr�ci� z niczym? Zwa� o 
jak� stawk� toczy si� nasza gra. Je�li zawiedziesz... - grozi�a i prosi�a 
na przemian. - Ty jeden mo�esz wykona� to zadanie, zupe�nie niemo�liwe dla 
innych. Tak, to prawda, na szczycie tej wie�y znajdziesz komnat�, b�d�c� 
jej grobowcem... Wi�c c�, uciekniesz przed trupem? Ta kobieta jest martwa 
od dw�ch lat!" 
- Nie kobieta, bo by�a potworem z lodowego piek�a. I nie martwa, bo 
mr�z nie umiera. Mo�esz pani o tym nie wiedzie�, albo chocia� udawa�, �e 
nie wiesz. Ale zechciej pami�ta�, kim jestem. 
Zn�w zacz��em cofa� si� bezwiednie. Przenikliwy ch��d wci�� by� tak 
samo dojmuj�cy - i dopiero �ciana domu za plecami powiedzia�a mi, �em 
odst�powa� w ty� krok po kroku. Nie zdejmuj�c r�kawicy, przetar�em oczy i 
twarz. 
- By�em jej m�em przez pi�� lat. Pi�� potwornych lat, wype�nionych 
sam� tylko nienawi�ci�, wstr�tem i zdrad�. Nie chcia�a� o tym pami�ta�, 
wysy�aj�c mi� tutaj po sw�j diament. Ale co m�wi�? Przecie� po jej 
diament, po m�j diament, na Boga! 
Milcza�a. 
- Mam wi�c przynie�� pani �lubn� koli�... przekl�t� koli� hrabiny Se 
Rhame Sar, mojej �ony. 
Bez odpowiedzi. 
- Tego chcesz? - nalega�em ze �ci�ni�tym gard�em. 
"Tak..." 
- W nic ju� nie wierz� - rzek�em. 
Wn�trze oktogonu pobrzmiewa�o cisz� - t� szczeg�ln�, rozedrgan� cisz�, 
podszyt� rykiem �nie�nej zawiei, zawodzeniem pot�nym, ale tak odleg�ym, 
�e niemal nies�yszalnym. Zna�em ten rodzaj ciszy. 
Pokryte szadzi� stopnie kr�tych schod�w wtapia�y si� w ciemno��. 
Szed�em po omacku; tylko czasem przecina�y mrok wst�gi szarego �wiat�a, 
wp�ywaj�ce przez w�skie okienka. K��bi� si� w tych wst�gach m�j oddech, 
przemieniony w par�. 
Wyj��em zza pasa pistolet i odwiod�em kurek. To dziwne zaiste, jak 
bardzo krzepi m�czyzn� cho�by sam dotyk broni. Wiedzia�em przecie, �e 
rapier czy pistolet nie zdadz� si� tu na nic. Przesz�o�ci niepodobna 
unicestwi� �adn� kul� - oboj�tne: zwyk�� o�owian�, czy te� po�wi�con�, 
albo srebrn� nacinan� w znak krzy�a. 
Ale szed�em. Bo i c� mog�em zrobi� innego? Zawr�ci�, uciec... 
Przyszed�bym znowu, skoro wreszcie pokazano mi jej gr�b. O, doprawdy, 
przewrotna pani Atheves doskonale wiedzia�a, kogo pos�a� do tych zimnych 
ruin! Kog�, je�li nie morderc�, kt�ry musia� cho� raz w �yciu ujrze� 
mogi�� ofiary (nie wierzy�em kiedy� w t� prawd�) - i tak samo musia� 
oprze� si� pokusie podniesienia z grobu upiora. 
Bo nieprawda, �e tylko ja jeden mog�em wykona� zadanie. Owszem, by�em 
jedynym na ca�ym �wiecie cz�owiekiem, kt�rego �aden mr�z nie �mia� dotkn�� 
i kt�rego p�uca bez obawy mog�y wdycha� zatrute powietrze lodowego piek�a. 
Lecz w ruinach Re Alide dawno ju� nie by�o mrozu ani �niegu i cho� 
powszechnie uwa�ano to miejsce za przekl�te, to jednak �atwo znalaz�by si� 
najemnik, got�w za pieni�dze dokona� takiego czynu. 
Ale ka�dy m�g� ulec pokusie, zdradzi�. Wskrzesi� okrutn� i pi�kn�, 
potworn� kr�low� �niegu, zwiedziony u�ud� bogactwa, mo�e pot�gi i w�adzy. 
Ka�dy m�g� odda� odebrane �ycie. Ka�dy - opr�cz mordercy. 
Spowity ch�odem i mrokiem, przeby�em mo�e p� drogi. 
W kamiennej �cianie zia�a wyrwa. Ujrza�em ulic� w dole, fragmenty 
martwych mur�w, kt�re naraz przesta�y by� gro�ne i wstr�tne. W zamian 
ogarn�� mi� smutek. Opuszczone, umar�e, niepotrzebne miasto. Nic wi�cej. 
Lecz czy naprawd� nic wi�cej?... 
Powoli ruszy�em dalej. 
�elazne okucia na masywnych drzwiach rozpozna�em dotykiem. Namaca�em 
wielki pier�cie� i szarpn��em. Drzwi ust�pi�y z j�kiem. Z czarnej czelu�ci 
buchn�y, uniesione wirem powietrza, drobniutkie igie�ki lodu. Stopnie 
wiod�y dalej. Pokona�em ich dziesi�� czy pi�tna�cie, by zn�w natkn�� si� 
na drzwi. Te tak�e nie stawi�y oporu. 
Z uniesionym pistoletem przekroczy�em pr�g ma�ej izby, roz�wietlonej 
takimi samymi smugami �wiat�a, jak na schodach. Smugi owe krzy�owa�y si� w 
�rodku pomieszczenia, pokazuj�c spoczywaj�ce na wysokim krze�le, za 
sto�em, drobne cia�o, przyodziane w bia�o-czarn� sukni�. 
Upu�ci�em pistolet pod nogi i sta�em, opieraj�c plecy o �cian�. Znowu 
zdj�wszy z g�owy kapelusz, unios�em d�o� do oczu, kt�re pocz�y mi� piec. 
Szron na w�sach i brodzie usztywni� moj� twarz - wi�c mo�e pozosta�a 
nieruchoma i bez wszelkiego wyrazu... 
Sta�em patrz�c. By�em w �rodku przesz�o�ci; czu�em j� ka�dym skrawkiem 
roztrz�sionego cia�a i struchla�ej duszy. Bo hrabina Se Rhame Sar tak 
w�a�nie zosta�a wydana w r�ce �mierci. Tak umar�a, a raczej - tak zacz�a 
umiera�, jeszcze o tym nie wiedz�c, u�miechaj�c si� i rozmawiaj�c, pij�c 
wino... Na tym krze�le i w tej samej sukni. 
Otru�em j�. A potem patrzy�em, jak skr�ca si� z b�lu, �ebrz�c o lito�� 
i ratunek. Sta�em i patrzy�em, a na koniec uciek�em. Jak tch�rz. 
W komnacie, podobnie jak na schodach, wsz�dzie srebrzy� si� szron, 
okryty zastyg�ym w powietrzu, s�abym mrozem. Na blacie sto�u, obok 
sztu�c�w i pustych naczy�, pokryte tym szronem le�a�y drobne przedmioty, 
noszone b�d� u�ywane na codzie�: troch� klejnot�w, wachlarz, puderniczka z 
masy per�owej, aksamitna czarna wst��ka i grzebie�... Batystowa chusteczka 
z inicja�ami w rogu - zamarzni�ta szmatka bez warto�ci, kt�rej nigdy ju� 
nie dotkn� smuk�e palce w�a�cicielki. 
Nie widzia�em, jak umar�a. Widzia�em tylko, jak - umiera�a... 
Ok...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin