Ja kradłem, kradnę i będę kradł.pdf

(132 KB) Pobierz
425614296 UNPDF
Ja kradłem, kradnę i będę kradł!
425614296.001.png 425614296.002.png
Spotykamy się po zmroku, w jednej z bocznych uliczek miasta S., w małej obskurnej knajpce. Nie
wiem, czemu Marek kilkakrotnie zmieniał termin tego spotkania. - Czego się boisz? Policji? -
pytam. Marek śmieje mi się prosto w twarz. - Coś ty! Jaki polski złodziej boi się policji?
Marek siada naprzeciwko wejściowych drzwi. Obserwuje je przez cały czas, milknie, gdy ktoś
przechodzi obok naszego stolika. Ma głęboko na oczy nasuniętą czapkę i kurtkę zapiętą pod szyję.
W razie czego może wstać i wybiec, niczego nie będzie musiał szukać i ubierać. Ukrywa się na
mieście, zalega ludziom z pieniędzmi. Pożyczał na hazard i amfetaminę, dużo tego, zrobiło się
cztery tysiące trzysta złotych. A z ludźmi na mieście nie ma żartów. Kto jak kto, ale on wie o tym
najlepiej.
Uważnie ogląda mój długopis, bierze w dłoń nakrętkę. – Tym nagrywasz? - podejrzliwie patrzy mi
w oczy. - Tym to może nagrywałaby Angelina Jolie , ja mam zwykły dyktafon, wielkości komórki.
Ale nie wzięłam go ze sobą, bo mi zabroniłeś - odpowiadam. - Możesz mnie przeszukać. – No
dobra – wzdycha Marek. - To co chcesz wiedzieć?
1001 drobiazgów
Marek urodził się i wychował w S. na jednej z bardziej znanej policji ulicy. Mama zmarła przy
porodzie jego najmłodszej siostry, on miał wtedy dwa latka. Został z tatą, monterem z zawodu oraz
dziewięciorgiem rodzeństwa. Miał cztery lata, kiedy ukradł po raz pierwszy. Co? Banknot z portfela
swojej babci. Na co? Na cukierki.
- Szybko zakolegowałem się z chłopakami z ulicy - wspomina Marek. – Widziałem, jak kradną, jak
wydzierają kobietom na ulicy torebki, jak obszukują pijaczków czy leją kijem tych niesfornych,
którzy nie chcą po dobroci oddać pieniędzy. Najpierw chodziłem z nimi na włamania z ciekawości.
Potem zacząłem brać w tym udział. Pierwszy sklep, jaki obrobiłem samodzielnie - to "1001
drobiazgów". Ukradłem cztery samochodziki i miałem z nich frajdę przez wiele dni.
Tato o niczym nie wiedział. Był zbyt zajęty zamartwianiem się, jak wyżywić dziesięcioro dzieci,
żeby zauważyć, że z Markiem dzieje się coś złego. Starał się być surowy i konsekwentny - za
wagary bił pasem, za papierosa, znalezionego w kurtce Marka - bił pasem, za złe oceny - bił pasem
jeszcze mocniej.
- Pierwsza rozprawa w sądzie i pierwszy ośrodek wychowawczy dosięgły Marka, gdy skończył
czternaście lat. -Trafiłem do Pobiedzisk, potem do kilku innych ośrodków. Ale wszędzie było tak
samo - twarde reguły gry. Żadnych uczuć, żadnej sprawiedliwości. Tam nauczyłem się, jak
zachowuje się prawdziwy młodociany przestępca.
Był na niepowrocie z przepustki, w 1987 roku, właśnie skończył osiemnaście lat, kiedy w domu, na
jego rękach tato skonał na zawał. Marek właśnie kończył podstawówkę, zapisał się też na warsztaty
do WSK, ale ani razu nie trafił na praktyki. - Już wtedy wiedziałem, że nie chcę i nie będę żył
uczciwie - zapewnia mnie spokojnie. - Chciałem kraść, oszukiwać, nigdy nie korciło mnie ,żeby iść
do pracy. Po co? Z kolegami było fajnie i kolorowo. Tanim kosztem zdobywane pieniądze
pozwalały żyć luksusowo. To, co się ukradło ze sklepu, sprzedawało się paserom, a oni puszczali
towar dalej. Wiadomo, że zapotrzebowanie było na wszystko, bo wszystkiego wtedy w sklepach
brakowało. Ludzie mieli pieniądze, nie to, co dziś. Kupowali na pniu, czy to pralkę, czy telewizor,
czy dżinsy. No, i wtedy ulica miała swój honor, żyła według jasno określonych zasad. Wszyscy
wiedzieliśmy, że policję należy bić. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
- Pamiętam, jak goniło mnie kiedyś czterech policjantów, chłopcy byli dzielni, bo szli w czterech
na jednego, ale nagle z bram powychodzili koledzy i za tą czwórką już biegło dziesięciu naszych. Z
okien sąsiadki wyrzucały nam kije ,miotły, żeby było czym policjantów bić. Takie to były czasy.
Zero konfidentów. Nie to, co dziś.
Rozboje i wymuszenia
Pierwszy wyrok i pierwsza odsiadka - to rok 1990. Co prawda siedział tylko cztery miesiące w
śledztwie w areszcie, potem dostał wyrok w zawieszeniu, ale to był początek jego romansu z
polskimi zakładami karnymi. Zarzuty - kradzieże, włamania, wymuszenia rozbójnicze, pobicia.
Drugi wyrok - za groźby karalne. - Wjechaliśmy z nożem do jednej ze szkół, chodziło o to, żeby
nastraszyć jednego takiego, co się na mieście odgrażał, że nas załatwi. Tymczasem to on załatwił
nas. I ja, i kolega trafiliśmy do więzienia. Sąd odwiesił poprzednie wyroki, takie śmieszne, po kilka
miesięcy, na przykład za to, że okradliśmy faceta z drobnej kwoty. Pół litra kosztowało wtedy 81
tysięcy złotych, a my potrzebowaliśmy na popitkę, więc mu rąbnęliśmy sto tysięcy.
Po tych trzech latach Marek wyszedł na wolność dosłownie na chwilę. Podrabiał czeki i realizował
je w banku. Wpadł. Wyszedł na przepustkę, nie wrócił do więzienia na czas. Zaliczył niepowrót, a
na tym niepowrocie usiłował przekręcić spółdzielnię mieszkaniową w Warszawie na sto
sześćdziesiąt nowych już tysięcy złotych. - Udało się, kolega haker zrobił przelew, ale byłem zbyt
chytry - ubolewa dziś nad kawą. - Spółdzielnia jeszcze się nie zorientowała, ale ja niepotrzebnie
chciałem od razu wypłacić całą kwotę. Ktoś w banku się zaniepokoił i zawiadomił policję. Wpadka.
Sprawa i wyrok. Zakład Karny we Wronkach.
Marek zna je prawie wszystkie - nasze polskie więzienia. Rawicz, Szczecinek, Strzelce Opolskie,
Czarne. Siedział pod celą z kilkoma gośćmi, którzy brali udział w najsłynniejszym polskim buncie
więźniów w Czarnem w 1989 roku. - Chłopaki opowiadały, że zaczęło się od nasmarowania pleców
pastą do butów wszystkim cwelom, podpaleniu ich i wyrzuceniu przez okna. Powód buntu? Źle
ustawiona amnestia. Chłopaki nie mogli zdzierżyć, że na wolność wyjdą pedofile i gwałciciele, a
złodzieje i oszuści zostaną za kratami.
- Zawsze w czasie buntu na pierwszy ogień idą cwele - uśmiecha się drapieżnie Marek. - A kto to
jest cwel, to przecież wiesz. Cwel jest najniżej postawiony w hierarchii więziennej. Zostaje nim
albo pedał, albo gwałciciel, albo pedofil. Są więzienia, gdzie pedofile i gwałciciele są specjalnie
chronieni, osobne mają cele, osobno wychodzą na spacerniak, ale nie wszędzie tak jest. A my
potrafimy się dowiedzieć w try miga, kto za co siedzi. Wystarczy wysłać listy do innych zakładów
karnych z zapytaniem o kolesia i jego przeszłość. Bo mało kto to "petka", czyli pierwszy raz
skazany.
Kiedyś, dawno temu Marek, oczywiście, grypsował. - Gryps nie był tylko sposobem
porozumiewania się między więźniami, był też pakietem zasad i reguł, panujących w zakładzie. Ale
odkąd szmaciarze sprzedali grypserę klawiszom, Marek grypsować nie chciał. Po co? Zawsze
byłem w tym lepszym więziennym towarzystwie, dawałem radę i bez grypsowania. Zresztą - boli
mnie to, że mentalność więźniów tak bardzo się zmieniła. Kiedyś te nasze zasady miały sens.
Ludzie ich przestrzegali, nie było donosicielstwa. Nawet, jak mnie policja biła, to nigdy nic nie
sypnąłem, tak, że jak wychodzę na wolność po kolejnym wyroku, to mogę chodzić po mieście z
podniesioną głową. I nie bać się zemsty. Ale wielu gnojków donosi, donosi, jak cholera.
Nienawidzę konfidentów, dlatego z wieloma kolegami spod celi zerwałem kontakt.
Resocjalizacja? Zdaniem Marka, to mit i tyle. - Jeśli na stu czterdziestu więźniów masz dwóch
wychowawców, to kiedy i jak mają cię oni zresocjalizować? - pyta. - Albo kiedy na wizytę u
psychologa czekasz pięć miesięcy. Więc gdybyś miała myśli samobójcze, to w czasie tych pięciu
miesięcy trzy razy byś się zdążyła powiesić.
Zgadza się z tym mecenas z Poznania. - Nasz system penitencjarny, to mit - mówi adwokat. - Z
tego, co wiem, to w ramach resocjalizacji każe się więźniom pisać wypracowania na temat tego,
jaki model życia chcą dla siebie wybrać po wyjściu na wolność. I to wszystko. Wypracowaniem
chce się przekonać dożytych recydywistów do uczciwego życia? To nie może dawać - i nie daje -
dobrych rezultatów. No i jest jeszcze kwestia pomocy ludziom, którzy właśnie wyszli na wolność.
Kto da im pracę? Kto pomoże znaleźć lokum? Nikt. Dlatego wielu z nich z powrotem bierze się za
kradzieże - żeby jakoś żyć.
Ostatni Marka wyrok – to 14 miesięcy pozbawienia wolności. Siedział w sumie osiem razy. Teraz
jest na wolności ,od kwietnia ubiegłego roku. Nie pracuje. Kradnie, oszukuje. Szczegółów nie poda.
- Ja wolność kocham, bardzo kocham, ale ja nie umiem jej uszanować - wyznaje. - Nie wiem,
dlaczego. Byłem ostatnio u siostry, kilka lat temu wyszła za mąż, ma dwoje dzieci, w dużym
pokoju stoi ciemna ława, na ławie stoi kawa, na ścianie wisi plazma, dzieciaki biegają z pokoju do
pokoju. I kiedy ona tak spokojnie kroiła sernik i nakładała mi kawałek na talerzyk, przeszyło mnie
takie głębokie uczucie - Jezu, jakie to jest nudne życie. Jakie przewidywalne, ustalone, raz na
zawsze. A gdzie adrenalina? Wieczorem, na ekranie, jak leci jakiś thriller?
Więc Marek woli swoje życie i swoje towarzystwo. Żony nie ma i nigdy nie miał, dzieciaków też
nie, sam sobie jest sterem, żeglarzem ,okrętem. Z jakich fuch żyło mu się najlepiej? Ze sprzedaży
węgla. Jeździł Żukiem, wypełnionym węglem, i sprzedawał głównie starszym ludziom "po bardzo
atrakcyjnej cenie." I robił czary-mary. -Dziadek schodził potem do piwnicy, patrzy - węgiel jest,
nasypany wysoko, do kreski na ścianie, tak, jak miało być. Trzy tony. I nie wiedział, że pod
węglem jest wszystko, co było w sąsiednich piwnicach do wzięcia, a na różnego rodzaju graty,
słoiki, skrzynki, szafy, nasypano na wierzchu może z dwieście kilo.
- Policja doskonale wiedziała, jak my handlujemy tym węglem. I opłacało się panów policjantów
łapówkami. Raz 50 złotych, innym razem stówka. Tak sobie żyliśmy w zgodzie. Dopóki nie
dopadła mnie amfetamina.
To przez narkotyki Marek ma dziś kłopoty i nie wychodzi na miasto za dnia. Dopiero wieczorem,
gdy ulice zalewa bezpieczna ciemność. Napożyczał pieniędzy i teraz ma problemy, żeby je oddać.
Jakiś interes się szykuje, ale dopiero na przyszły tydzień, to się Marek częściowo wykaraska z
długów. Ale tylko częściowo. - Kurczę, tylu kłopotów nie narobiłem sobie przez lata kradzieży i
wymuszeń, co przez kilkanaście miesięcy ćpania. Co to za niebezpieczne cholerstwo jest - Marek
kręci głową z niedowierzaniem. - Żeby tak się załatwić i to na własną prośbę.
Bo teraz trudnej się poruszać po mieście, a poruszać się trzeba, jeśli chce się mieć pieniądze. Od
sióstr Marek nie chce brać kasy, a bracia - wszyscy już nie żyją. I wszyscy siedzieli, tak, jak on, w
wielu polskich więzieniach. Żaden nie wyszedł na ludzi, ale też żaden nie chciał. - Taką drogę
wybrałem i taką kroczę - patetycznie wyjaśnia Marek. - Nie żałuję niczego, co zrobiłem, gdybym
miał wybierać, poszedłbym tą samą trasą jeszcze raz. Na wolności trzymam się tylko jednej zasady
- nie oglądam wiadomości i nie czytam gazet. Po co? I bez tego wiem, że na świecie króluje zło.
Świat jest zły i ludzie są źli. No, podaj mi, proszę, trzy dobre wiadomości, które usłyszałaś wczoraj
w mediach. Milczysz? No widzisz. A złych mogłabyś mi pewnie podać ze dwanaście.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin