Roszel Renee - Imperium Mitchella.pdf

(361 KB) Pobierz
343654193 UNPDF
Renee Roszel
Imperium Mitchella
343654193.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Okrutny, bezduszny rekin finansowy zabrał dom Elaine, a
ona nie mogła zrobić nic, by temu przeszkodzić. Zatopiona w
ponurych rozmyślaniach szorowała z zacięciem podłogę, w
końcu potrząsnęła ramionami i odwróciła się, usłyszawszy
swoje imię.
- Tak, ciociu Claire?
Starsza pani wytarła ręce o dżinsy i zdmuchnęła z twarzy
srebrzysty lok.
- Czas na kolację, Lainey. Zrób sobie przerwę, od rana
pracujesz jak szalona. - Elaine próbowała protestować, ale
ciotka uniosła rękę, ucinając wszelkie dyskusje.
- Mamy dwa tygodnie, zanim będziesz musiała się
wyprowadzić z tego mauzoleum. Zdążysz jeszcze wysprzątać,
nie musisz się zamęczać i robić wszystkiego dzisiaj.
- Delikatnie potarła policzek Elaine. - Jak zdołałaś
wybrudzić się sadzą? - spytała z uśmiechem.
Elaine próbowała odpowiedzieć jej tym samym, ale
wiedziała, że efekt był raczej mizerny. Była wdzięczna, że
ciotka próbuje żartami podnieść ją na duchu, ale nie potrafiła
wydobyć z siebie nawet cienia uśmiechu. Szczerze mówiąc, w
nastroju, w jakim była ostatnio, nie udałoby się jej rozbawić
najlepiej opłacanemu komikowi.
Zbankrutowała, straciła firmę, wszystkie oszczędności, a
teraz również posiadłość, która od pokoleń należała do
rodziny jej męża. Jakby tego było mało, wciąż nie mogła
otrząsnąć się po jego śmierci i, chociaż to zupełnie
irracjonalne, nie radziła sobie z nieustannym poczuciem winy.
Nie, w tej sytuacji nikt nie powinien wymagać od niej
radosnego uśmiechu. Spojrzała na ciotkę.
- Czyściłam kominek - odpowiedziała smutno.
- I musiałaś wsadzać tam od razu całą głowę? - zdziwiła
się starsza pani. Wyjęła z kieszeni chusteczkę, pośliniła ją
343654193.003.png
lekko i wyciągnęła rękę, aby zetrzeć sadzę z twarzy Elaine.
Nie było to jednak proste, bo dziewczyna uchyliła się z
niechęcią. - Nie ruszaj się - mruknęła ciotka.
- Daj spokój, proszę. - Elaine wytarła policzek
nadgarstkiem i odwróciła się, by uniemożliwić ciotce dalsze
zabiegi higieniczne. Miała dwadzieścia siedem lat i była już za
stara na takie zabawy.
Westchnęła ciężko, wytarła ręce w stare dżinsy i ruszyła
za Claire. Nie miała siły ani ochoty z nią walczyć. Poza tym
rzeczywiście powinna coś zjeść. Nie pamiętała, kiedy ostatnio
miała cokolwiek w ustach.
- Chodźmy do kuchni, zrobimy sobie jakieś kanapki -
odparła z westchnieniem.
W tym momencie usłyszały dźwięk mosiężnej kołatki,
którą ktoś energicznie uderzał w drzwi wejściowe. Echo tego
odgłosu odbijało się od wysokich sufitów, obszernych
korytarzy i wpadało aż do rozległego salonu, w którym nadal
były.
- To na pewno Harry. Miał mi przywieźć pastę do zębów
i sznurowadła. - Ciotka wskazała swoje wysłużone traperki i
dodała z uśmiechem: - Te są już tak porwane, że nie mam
gdzie wiązać nowych supłów. Otwórz mu, Lainey, a ja zacznę
robić kolację. - Ruszyła długim korytarzem do kuchni.
Wzrok Elaine powędrował w tamtym kierunku. Chociaż
mieszkała tu już ponad rok, wciąż nie mogła się przyzwyczaić
do oszałamiającego przepychu rezydencji. Wyklejone
malowniczymi tapetami ściany, okna ze szczodrze
udrapowanymi zasłonami, kryształowe, dziewiętnastowieczne
żyrandole mieniące się jaskrawymi kolorami, bogato
inkrustowane, zabytkowe meble - wszystko to stanowiło
prawdziwą ucztę dla oka i sprawiało, że dom Stubenów zyskał
sławę eklektycznego arcydzieła o niezwykłym uroku.
343654193.004.png
Teraz to wszystko miało wpaść w ręce jakiegoś
bezdusznego wierzyciela, który pewnie nawet nie będzie w
stanie docenić piękna domu.
- Zapłać Harry'emu, obiecałam mu piętnaście centów za
przywiezienie zakupów - dobiegł ją z tyłu głos ciotki. -
Chłopak zbiera na nowy rower. Ten rupieć, na którym jeździ,
rozpadnie się lada dzień.
Elaine pokręciła głową i ruszyła do drzwi. Dwunastoletni
dzieciak szybciej kupi sobie nowy rower, niż ja będę w stanie
uzbierać na buty, pomyślała. Piętnaście centów to było
poważne naruszenie jej zasobów, ale nie poprosiła ciotki o
pieniądze. Wiedziała, że przez nią finanse Claire są w równie
opłakanym stanie, jak jej własne. Poza tym lubiła Harry'ego.
Dzieciak ciężko pracował i zasłużył sobie na nowy rower.
Wyobraziła sobie jego piegowatą, zadowoloną twarz i
szczerbaty uśmiech pod odwróconą daszkiem do tyłu
czapeczką Chicago Cubs.
Sięgnęła do kieszeni. Wiedziała, że im też nie jest lekko.
Kiedy likwidowała firmę, musiała zwolnić JoBeth, matkę
Harry'ego. Na szczęście znalazła dla niej pracę w pobliskim
supermarkecie.
Podeszła do masywnych drzwi z drzewa czereśniowego,
nacisnęła mosiężną klamkę i zawołała radośnie:
- Jak się masz, łobuziaku?! Dzięki za... - Podniosła wzrok
i głos uwiązł jej w gardle.
Kimkolwiek był stojący na ganku człowiek, zupełnie nie
przypominał dwunastoletniego dziecka w poszarpanych
dżinsach. Miała przed sobą dojrzałego, niezwykle
przystojnego mężczyznę ubranego z wyszukaną elegancją.
Nieznajomy miał na sobie ciemny kaszmirowy płaszcz, a jego
potężna sylwetka wypełniała niemal całą przestrzeń na ganku i
przesłaniała blade, styczniowe słońce. Elaine nigdy nie
uważała się za kruszynę, jednak ten człowiek przewyższał ją
343654193.005.png
co najmniej o głowę. Stał tak blisko, że tuż przed oczami
miała jego imponującą klatkę piersiową. Biła od niego
niezwykła siła i energia. Przez Elaine przebiegł dziwny
dreszcz i instynktownie cofnęła się o krok. Poczuła się
zaskoczona i zirytowana. Była poważną kobietą i już od
dawna nie reagowała jak nastolatka na widok przystojnego
mężczyzny.
Jednak tym razem nie była to tylko reakcja na atrakcyjne,
męskie ciało. Nieznajomy wzbudzał mimowolny respekt.
Sprawiał wrażenie istoty niemal nieludzkiej. Nie zdradzał
żadnych emocji, jakby był odlany ze spiżu.
Podniosła głowę i spojrzała na niego. Jej uwagę
natychmiast przykuły niezwykłe oczy koloru nocnego nieba.
Mroczne spojrzenie zapierało dech i budziło mimowolny
strach, ale Elaine miała nieodparte wrażenie, że gdzieś na jego
dnie czaiło się ciepło, które nie mogło się przebić przez
budzący dystans chłód.
Mężczyzna wpatrywał się w nią uważnie, jakby wiedział,
jakie myśli przelatują jej przez głowę. Oczy zwęziły mu się w
cyniczne szparki, a usta wygięły w kpiącym uśmiechu.
Nieśpiesznie zaczął zdejmować czarne, skórzane rękawiczki.
Miała wrażenie, że rozmyślnie przedłuża ten gest.
Najwyraźniej bawiło go jej zmieszanie i fakt, że nie potrafiła
oderwać od niego wzroku.
Schował rękawiczki do kieszeni i zręcznym ruchem złapał
monety, które ciągle trzymała w dłoni.
- Witam - powiedział, podrzucając je w powietrzu. -
Napiwek i miłe słówka od razu w drzwiach... Hmm, muszę
przyznać, że rzadko zdarza mi się takie powitanie.
Głęboki, ciepły baryton sprawił, że znowu przebiegł ją
dreszcz. Dziwna, dawno zapomniana świadomość własnej
kobiecości przeszyła jej ciało i odebrała zdolność myślenia.
Nie rozumiała sensu słów, które właśnie usłyszała, miała
343654193.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin