Anderson Poul - Dzieci wodnika.pdf

(1186 KB) Pobierz
1140300787.001.png
Poul Anderson
Dzieci wodnika
The Mermaris Children
Przełożyła Ewa Witecka
PROLOG
Wybrzeże Dalmacji pnie się stromo wzwyż. Zaledwie o milę od brzegu morza, nad rzeką Krką na
wysokim wzgórzu, skąd łatwo dojrzeć szczyty gór na wschodzie, leży miasto Szibenik. Rzeka
rozlewa się tam szeroko, choć w miarę jak zbliża się do morza, jej koryto staje się coraz węższe. W
górnym biegu natomiast wartko toczy swe wody, wypływając szumnymi kaskadami z jeziora, które
utworzyła wraz z innymi rzekami.
W owych dniach gdy Karol Robert Andegaweńczyk jako młody chłopiec został królem Chorwatów i
Węgrów *1, t ereny wokół wodospadów porastała gęsta puszcza. Podobnie było nad jeziorem, z
wyjątkiem miejsca, gdzie wpada do niego Krka. Tu już przed wiekami ludzie wykarczowali las i
wzięli ziemię pod uprawę. Trochę dalej w górę rzeki, tam gdzie łączy się ona z Szikolą, wioska
Skradin rozłożyła się w pobliżu zamku swego włodarza, żupana.
Dzikie tchnienie puszczy przenikało jednakże nawet przez zamkowe mury.
Nocą często słyszano wycie wilków, w dzień szczekanie szakali, jelenie i dziki nieraz pustoszyły
pola, można też było niekiedy dostrzec wspaniałego łosia lub żubra. Co więcej — żyły tam również
niesamowite istoty: borowiec w leśnym gąszczu, utopiec w głębinach jeziora, a ostatnio, jak
szeptano, także i wiła.
Żupan Iwan Subitij nie zwracał uwagi na tego rodzaju wieści, krążące wśród jego poddanych. Ów
surowy, chociaż sprawiedliwy mąż był bliskim krewnym wielkiego bana* Pawle, wiedział znacznie
więcej od nich o tajemnicach, i dziwach świata, ponadto spędził wiele lat za granicą i brał udział w
licznych wojnach, które opancerzyły mu serce.
Jego najstarszy syn, Michajło, także nie lękał się leśnych straszydeł.
1140300787.002.png 1140300787.003.png 1140300787.004.png
Młodzieniec ów prawie zapomniał wszystkie słyszane w dzieciństwie legendy, przez te lata gdy
kształcił się w opactwie w Szibeniku, podróżował do 1* Lata 1308–1342 (przyp. tłum.).
* Ban — namiestnik królewski w średniowiecznej Chorwacji (przyp. tłum.).
tętniących życiem portów Zandaru i Splitu, a raz nawet przeprawił się przez Adriatyk do Italii.
Pragnął zdobyć bogactwo i sławę, przede wszystkim zaś uciec przed monotonią życia, jakie musiałby
wieść tam, gdzie spędził
dzieciństwo. Dlatego skorzystawszy z poparcia Iwana przyłączył się do świty Pawle Subitija,
zwanego twórcą królów.
Michajło kochał jednak swoje rodzinne strony i często odwiedzał Skradin.
Tutejsi wieśniacy znali go jako wesołego, nieco lekkomyślnego, ale obdarzonego dobrym sercem
młodzieńca, który przywoził ze sobą posmak nie znanego im wielkiego świata oraz pieśni i
fascynujące opowieści o nim.
Pewnego ranka, na początku lata, Michajło w towarzystwie sześciu mężów wybrał się na polowanie.
Trzej spośród nich byli jego przybocznymi strażnikami i sługami — przybyli wraz z nim z Szibeniku.
Panował naonczas pokój, którego nie zakłócali ani Wenecjanie, ani przywódcy miejscowych
możnych rodów, dodać też należy, że przed kilku laty na rozkaz Iwana Subitija ścięto ostatniego
rozbójnika grasującego w tych stronach. Mimo to mężowie rzadko odważali się podróżować
samotnie, a niewiasty nigdy. Michajle towarzyszył jeszcze jego młodszy brat Luka, jechali też z nim
dwaj wolni kmiecie, którzy mieli być przewodnikami i wykonywać ciężkie prace. Z tyłu biegła za
jeźdźcami sfora psów.
Myśliwi wyglądali wspaniale. Michajło odziany był wedle ostatniej zachodniej mody w zielony
kubrak i długie obcisłe spodnie tegoż koloru, koszulę o barwie szafranu, płaszcz naszywany
jedwabiem, na nogach miał
kordobiańskie ciżmy. Długie kasztanowe kędziory przykrył płaskim aksamitnym biretem; twarz była
gładko ogolona. Kiedy jego wierzchowiec stawał się niespokojny, ozdobny kordelas grzechotał u
pasa żupanowego syna.
Młodzieniec siedział na koniu tak, jakby zrośli się w jedno ciało. Jego pomocnicy odziani byli
niemal równie kolorowo; groty ich włóczni połyskiwały w górze. Luka, podobnie jak skradińscy
kmiecie, miał na sobie sięgający kolan kaftan, wykładaną na wierzch koszulę i długie workowate
spodnie opasane rzemieniami wiązanymi wzdłuż łydek na krzyż, ale jego strój uszyto z lepszego
materiału, rękawy i brzegi szat pokrywały piękne hafty, a stożkowaty kapelusz bez skrzydeł
ozdobiony był nie króliczym, lecz sobolowym futrem. Wszyscy trzej uzbrojeni byli w łuki oraz w
długie noże przydatne do walki z niedźwiedziem.
Kopyta ich koni najpierw dzwoniły na ulicach miasta, później zadudniły głucho na leśnych drogach.
W przeciwieństwie do frankońskich panów, chorwaccy wielmoże na ogół szanowali swoich
poddanych: gdyby Michajło przejechał przez zieleniące się ozimym zbożem pola, musiałby
odpowiedzieć za to przed swoim ojcem. Mijając jakąś łąkę, radosną grą na rogu spłoszył kilka
cielaków, ale ogrodzenie uniemożliwiło im ucieczkę.
Teraz jechali już przez las, tropiąc zwierzynę. Był to las, w którym rosły obok siebie dęby i buki,
strzelały w górę smukłe pnie i wyginały się łukiem potężne konary, las szepcących cicho liści,
cienistych sklepień i przestrzeni, gdzie promienie słońca z trudem przedzierały się przez gęstwinę,
zdobiąc ziemię złocistymi plamami i cętkami. W panującej tu głębokiej ciszy dźwięki ptasich treli
wydawały się bardzo odległe i jakby przytłumione. Powietrze było ciepłe ale ostre, przesycone
zapachami nie mającymi nic wspólnego z domem czy z oborą.
Psy zwęszyły zwierzynę. Ich szczekanie rozeszło się po puszczy.
W ciągu kilku następnych godzin myśliwi zabili jelenia, wilka i parę borsuków, a choć umknęła im
locha, byli zadowoleni z wyników polowania.
Dotarłszy nad jezioro, spłoszyli stado łabędzi, wypuścili z łuków strzały i strącili na ziemię trzy
ptaki. Uznali, że mogą już wracać do domu.
I wtedy stało się to, co postanowił Bóg.
Inny jeleń wypadł na brzeg jeziora o jakieś sto jardów od nich. Promienie zachodzącego słońca
ubarwiły go złotem i błękitem. Był śnieżnobiały i wielki niczym łoś. Jego rogi wyglądały na tle nieba
jak korona wielkiego drzewa.
— Na wszystkich świętych! — zawołał Michajło i zerwał się na równe nogi.
Żadna z wypuszczonych strzał nie trafiła jelenia. Zwierzę zamarło w bezruchu, czekając, aż myśliwi
wskoczą na siodła, a potem rzuciło się do ucieczki. Nie szukało jednak gęstego poszycia, gdzie konie
nie mogłyby za nim nadążyć. Majacząc w półmroku, jeleń trzymał się leśnych ścieżek. Daremnie
myśliwi szczuli go psami. Prowadził prześladowców tam i z powrotem, w górę i w dół, w lewo, w
prawo i dookoła. A czas płynął. Konie były zdrożone, psy ciężko dyszały zziajane, gdy wreszcie
zawiódł ich znowu nad jezioro.
Kontury drzew ciemniały nad lśniącą tonią. Słońce zaszło, pozostawiając tylko siarkowożółtą smugę
na błękicie nieba od zachodu. Na wschodzie rozlała się mroczniejąca szybko purpura i zabłysła
pierwsza gwiazda. Mgła rozsnuwała się w powietrzu niby rozwijające się szare paprocie. Wysoko
pod niebem śmigały bezgłośnie nietoperze. Robiło się zimno. Głęboka cisza zaległa wokół
jeziora.
Wtem królewski zwierz zadrżał i rozpłynął się jak pasmo mgły.
Michajło zmełł w ustach przekleństwo. Luka żegnał się raz po raz, podobnie jak czynili to ich słudzy.
Obaj kmiecie zeskoczyli na ziemię, padli na kolana i jęli modlić się głośno.
— Zostaliśmy tu zwabieni — wymamrotał starszy, imieniem Sisko. — Ale przez kogo i dlaczego?
— Wynośmy się stąd, na Boga — poprosił jego przyjaciel Draża.
— Nie, stójcie! — Michajło opanował lęk. — Nasze rumaki muszą odpocząć.
Zabijemy je, jeśli zaraz wyruszymy. Dobrze o tym wiecie.
— Czy… czyżbyś chciał spędzić tu noc? — wyjąkał Luka.
— Godzinę lub dwie, aż wzejdzie księżyc i będziemy mogli odnaleźć drogę
— odparł Michajło.
Jeden ze sług spojrzał na połyskującą niby żywe srebro powierzchnię jeziora, na majaczące w mroku
listowie i zaprotestował:
— Panie, to nie jest miejsce dla chrześcijan. Pradawne pogańskie potwory krążą po okolicy.
Ścigaliśmy nie jelenia, lecz sam wiatr, a teraz on zniknął tam, gdzie zawsze się kryje. Dlaczego?
— I to mówi mieszczanin? — zadrwił Michajło. — Zwiodły nas nasze zmysły i to wszystko. Nic w
tym dziwnego, przecież jesteśmy wielce utrudzeni.
— Powiódł spojrzeniem po ich twarzach ledwie widocznych w gęstniejącym mroku. — Nie ma
takiego miejsca na ziemi, gdzie nie mogliby przebywać chrześcijanie, jeśli tylko nie są ludźmi małej
wiary — rzekł. — A teraz najlepiej wezwijmy na pomoc naszych świętych. I niech wtedy diabły
spróbują nam zaszkodzić!
Nieco pokrzepieni na duchu myśliwi zsiedli z koni, jeśli nie uczynili tego wcześniej, pomodlili się
razem, rozsiodła—li wierzchowce i jęli wycierać je szmatami. Na ciemniejącym niebie zapalało się
coraz więcej gwiazd.
Gromki śmiech Michajły przerwał nagle głęboką ciszę.
— Widzicie? Nie mamy się czego bać…
— Nie, nigdy — zadźwięczał gdzieś bardzo blisko śpiewny dziewczęcy głos.
— Czy to naprawdę ty, mój najdroższy?
Młodzieniec odwrócił się i zobaczył kobiecą postać. Chociaż on sam i jego towarzysze ledwie
majaczyli w ciemnościach, widział ją niemal wyraźnie, kiedy wyszła spomiędzy trzcin na brzeg
jeziora, tak jasne były jej obnażone ciało i rozpuszczone włosy, tak wielkie i błyszczące oczy.
Podeszła ku niemu i wyciągnęła ramiona.
— Ratujcie nas, Jezusie i Maryjo — jęknął z tyłu Draża. — To wiła.
— Michajło? — zawołała cicho. — Michajło, wybacz mi, staram się przypomnieć sobie wszystko,
naprawdę się staram.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin