Connie Brockway - Grożny i nieczuły.pdf

(1548 KB) Pobierz
Microsoft Word - Brockway Connie - Grozny i nieczuly.doc
CONNIE BROCKWAY
GRO NY I NIECZU Y
30036235.002.png
Betinie i Donowi
Jeli w której z mych ksiek zdoam zawrze
choby cie ich cudownej, prawdziwej mioci,
b"d" wiedziaa, e stworzyam Wielki Romans.
30036235.003.png
Prolog
Teksas, 187Z
ie tak atwo ugry, co? - szydzi bandyta.
- Jasne. - Duke stara si przez cay czas mie go na muszce, ale nie
byo to proste. Maa wiercia si nieustannie w objciach porywacza;
koszmarna parodia miosnego u%cisku! Duke zgrzytn’ zbami. Jego rka
zaci%nita na rewolwerze bez przerwy dokonywaa minimalnych popra-
wek, gdy cel - gowa bandyty - to pojawia si, to znów znika za gów-
k’ dziecka.
- Chyba nie taki twardziel z ciebie, jak gadaj’, Duke! - drwi
bandyta.
- Skoro tak mówisz - odpar Duke agodnie, bez wikszego zainte-
resowania.
Znad brudnej rki, która zatykaa usta dziewczynki, patrzyy na nie-
go zielone dziecinne oczy. Pakaa, ale - o ile si nie myli - byy to zy
bezsilnego gniewu, nie strachu.
Miaa temperament, musia to przyzna.
-A jak-e! - pia triumfalnie bandyta. - Zapamitaj to sobie, Duke!
Bdzie dokadnie, jak mówi! Mam wszystkie karty w gar%ci. Lepiej
o tym nie zapominaj!
Z ogromn’ ulg’, która nie odbia si wcale na jego twarzy, Duke
spostrzeg, -e maa jest do cna wyczerpana. Mo-e przestanie si szamo-
ta cho na kilka sekund! To by w zupeno%ci wystarczyo.
- Nie zapomn. Tylko pu% dziecko.
-Za kogo mnie bierzesz, Duke? Za durnia?! -obruszy si zbir
i szarpn’ ma’ z caej siy tak, by ich gowy znalazy si na jednej linii.
7
N
30036235.004.png
- Sk’d-e znowu.
- Tylko spróbuj, ty zasrany Angolu! To ty jeste% durniem! Nie ja!
Ciekawe, co si stanie z twoj’ fors’, jak powiesz szefowi, -e jego córunia
si zawieruszya! - mówi’c to, cofa si niezdarnie ku drzwiom. Przerzu-
ci sobie dziewczynk przez biodro i osania si ni’ jak tarcz’. Maa
zorientowaa si w sytuacji i zacza miota si z nowym ferworem.
- Ostra - wycedzi beznamitnie Duke. Jeszcze tylko kilka kroków i
bandyta wymknie si ze swym upem. A maa po-egna si z -yciem. Chy-
ba bez wikszego -alu po tym, co j’ czeka przed %mierci’.
- Prawda? - na brudnej gbie ukaza si oble%ny u%mieszek. - Ju-
mi si portki pal’!
- Wiesz, -e ci to nie ujdzie na sucho - zagadn’ przyjaznym tonem
Duke. Mia nadziej, -e przeciwnik wda si w dyskusj i przestanie mie
si na baczno%ci. Oni wszyscy, cho tacy niby twardzi, lubili sobie poga-
da! A w tej sytuacji jedyn’ broni’, jak’ Duke móg wykorzysta, byy
sowa.
- Gówno prawda! Mam najlepsz’ oson pod so6cem: jedyna có-
ruchna twojego szefa! Wiesz, na czym j’ przyapaem? Podwdzia tacie
zagraniczne cygaro i kasaa jak owca! Sodka dziecinka! - Za%mia si,
gdy maa znów zacza si szamota i wierzga nogami. Zbir przytuli
twarz do jej szyi, ale ani na chwil nie traci z oczu rewolweru Duke'a. -
No... mo-e nie taka znów sodka. Ale przydatna. Gdyby nie ona, ju- by%
si na mnie rzuci, co?
Przygarn’ dziewczynk do siebie, cofaj’c si nadal ku drzwiom.
- Rzu gnata, Duke! - Jeszcze tylko kilka kroków i znajd’ si po
drugiej stronie.
Je%li rzuci bro6, podpisze wyrok na ma’ i na siebie.
- Nie ma gupich.
Paskudny u%mieszek znikn’ z gby zbira.
- Mówi ci: rzu gnata!
- A ja mówi: nie ma mowy!
Pozostawao tylko jedno wyj%cie: pozbawi go tarczy. To byo du-e
ryzyko... ale musia je podj’.
Na twarzy Duke'a nie ukaza si nawet cie6 emocji, kiedy strzeli.
Sia uderzenia sprawia, -e dziewczynka opada bezwadnie na ban-
dyt, on za% straci równowag. Oboje zatoczyli si na drzwi. Maa jk-
na i mdlej’c, osuna si na podog. Zbir w osupieniu patrzy na try-
skaj’c’ z dziecinnego ramienia krew.
8
30036235.005.png
1
Berkshire County, 1878
- Zastrzelie% j’! - powiedzia z niebotycznym zdumieniem. - Ty dia-
belskie nasienie, ty skur...
- A jak-e - odpar Duke i wypali mu midzy oczy.
Do licha! Jestem rad, -e ci znów widz, Perth! - zawoa wysoki,
chudy modzieniec do Harta Morelanda, hrabiego Perth, i zbieg po fron-
towych stopniach imponuj’cej wiejskiej rezydencji Actonów na jego spo-
tkanie. Nieco zasapany dotar do Harta.
Perth odpowiedzia skinieniem gowy na wylewne powitanie szwa-
gra, Richarda Whitcombe'a, wicehrabiego Claredon. Przybysz %ci’gn’
rkawiczki z mikkiej kolcej skórki i obrzuci wzrokiem zamieszanie
na dziedzi6cu. Wiejska posiado% Actonów znajdowaa si w niewiel-
kiej odlego%ci na zachód od Londynu. Mo-na byo tu dojecha ze stolicy
w ci’gu godziny. S’dz’c jednak ze stert baga-u pitrz’cych si na dzie-
dzi6cu, wikszo% go%ci wybieraa si na drugi koniec %wiata.
Liczba go%ci ci’gle si powikszaa. W landach i kabrioletach przy-
bywao eleganckie towarzystwo strojne w klejnoty, wst’-ki i koronki, by
wspi’ si po szerokich frontowych schodach do wntrza imponuj’cego
paacu z ró-owego granitu. Hart nie dostrzeg w tumie -adnej znajomej
twarzy. Nic dziwnego. Mimo swego tytuu i pozycji, nie bra czynnego
udziau w -yciu wielkiego %wiata.
- Fanny bdzie wniebowzita, kiedy si dowie, -e ju- jeste% - mówi
dalej Richard. - Nie widzieli%my ci przecie- od naszego %lubu, a to ju- pra-
wie rok! Beryl i Henley te- bd’ zachwyceni, kiedy si tu zjawi’. No i oczy-
wi%cie Annabelle! Wszystkie twoje siostry uwa-aj’ ci za ósmy cud %wiata!
9
30036235.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin