Cook Glen - IG_01 - Zapada cień wszystkich nocy.pdf

(1351 KB) Pobierz
Cook_Glen_-_Zapada_cien_wszystkich_nocy
Background color: black white
Font family: Tahoma Georgia Times
Glen Cook
Zapada cień wszystkich nocy
Tom pierwszy cyklu „Imperium grozy”
Jan Karłowski
Data
wydania
oryginału:
1979
Data
wydania
polskiego:
1999
Wydanie I
Spis treści
7832343.002.png 7832343.003.png 7832343.004.png
PROLOG: Lato 994 roku OUI;
Od ufundowania Imperium Ilkazaru;
Koniec polowania [top]
Zalane błękitnym światłem pomieszczenie wydrążone w litej skale. Czterech mężczyzn już czekało.
Wszedł piąty.
— Miałem rację. — Znużenie i okrywający go kurz zdradzały trudy przebytej podróży.
— Gwiezdny Jeździec siedzi we wszystkim po uszy. — Rozparł się w krześle.
Pozostali czekali.
— Kosztowało to życie dwunastu moich ludzi, jednak opłaciło się. Przesłuchałem trzech mężczyzn, któ­
rzy towarzyszyli Adeptowi do Malik Taus. Ich świadectwo było przekonujące. Aniołem Ucznia okazał
się Gwiezdny Jeździec.
— W porządku — odparł ten, który podejmował decyzje. — Ale gdzie on teraz jest? I gdzie jest Jerrad?
— Dwa pytania — jedna odpowiedź. Góra Grzmotu.
Wobec braku reakcji nowo przybyły ciągnął dalej.
— Zginęła większość moich najlepszych agentów. Ale wiadomość dotarła: małego staruszka i skrzydla­
tego konia widziano w pobliżu Grot Starożytnych. Jerrad zabrał ze sobą gołębie. Ptasznik przyniósł jed­
nego z nich dokładnie w chwili, gdy wróciłem do domu. Jerrad odkrył obozowisko starego u stóp góry.
Ma ze sobą Róg. — Ostatnia uwaga rozbrzmiała nutą histerycznego niemalże podniecenia.
— Wyruszamy rankiem.
Róg ten, Róg Gwiezdnego Jeźdźca, Windmjirnerhorn, zasłynął jako róg obfitości. Człowiek, który potra­
fiłby wydrzeć go z rąk właściciela i podporządkować swoim rozkazom, nie potrzebowałby troszczyć się
już o nic, mógłby tworzyć bogactwa zdolne kupić cały świat.
Cała piątka snuła marzenia o odbudowie dawnego imperium, zagrabionego ich przodkom.
Czas pogrzebał ich imperium. Nie było już na świecie niszy, którą mogłoby wypełnić. To były marzenia,
7832343.005.png
nic więcej. Większość z nich doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jednak niezmiennie trwali przy
swoim, wiedzeni siłą tradycji, chęcią sprostania wyzwaniu oraz zapałem przepełniającym tych dwóch,
którzy rozmawiali.
* * *
— Tam w dole — oznajmił Jerrad, wskazując na pogrążony w wieczornym półmroku głęboki, porośnięty
zielonymi sosnami wąwóz. — Obok wodospadu.
Reszta z trudem zdołała dostrzec niknący w oddali dym obozowego ogniska.
— Co on zamierza?
Jerrad wzruszył ramionami.
— Tylko tam siedzi. Od miesiąca. Z wyjątkiem jednej nocy w ubiegłym tygodniu, kiedy to pofrunął na
koniu gdzieś z powrotem na wschód. Wrócił następnego dnia przed zmierzchem.
— Wiesz, jak tam zejść?
— Dotąd nie podchodziłem bliżej. Nie chciałem go przestraszyć.
— W porządku. Lepiej od razu zabierzmy się do tego. Wykorzystajmy resztę światła, jaka nam została.
— Rozłączmy się i wpadnijmy na niego ze wszystkich stron. Jerrad, cokolwiek się stanie, nie pozwól mu
dopaść Rogu. Zabij go, jeśli będzie trzeba.
Było po północy, kiedy zaatakowali starca, a zaczęliby jeszcze później, gdyby nie wzeszedł księżyc.
Gwiezdny Jeździec obudził się na odgłos kroków i z oszałamiającą prędkością rzucił w kierunku Rogu.
Jerrad skoczył pierwszy, z nożem w dłoni. Starzec w pół drogi zmienił kierunek ruchu i wykonał zadzi­
wiający skok na grzbiet skrzydlatego konia. Zwierzę wzbiło się w niebo wśród odgłosów przypominają­
cych łopot smoczych skrzydeł.
— Wymknął się! — złorzeczył przywódca. — Przeklęty! Przeklęty! Przeklęty!
— Szybkonogi stary pierdziel — zauważył któryś.
— Co za różnica? — powiedział Jerrad. — Mamy to, po co przyszliśmy.
 
Przywódca uniósł pękaty Róg.
— Tak. Teraz już go mamy. Zalążek Nowego Imperium. A Wiatrołak będzie jego kamieniem węgielnym.
— Chwała Imperium! — wykrzyknęła reszta, wzorem swych przodków, aczkolwiek z różnym entuzja­
zmem.
Z wysoka dobiegł stłumiony, odległy dźwięk, który mógł być echem śmiechu.
JEDEN: Lata 583-590 OUI;
Wkracza na arenę świata [top]
Kiedy kaci w kapturach wznosili ozdobnie ciosany pal stosu, dziecko płakało u ich stóp. Gdy przyprowa­
dzili kobietę, o oczach czerwonych od płaczu i rozwichrzonych włosach, chciało do niej pobiec. Kat po­
chwycił je delikatnie i złożył w ramionach zdumionego starego wieśniaka. Gdy mężczyźni w kapturach
rozkładali wokół niej wiązki chrustu, kobieta w niemym błaganiu patrzyła na dziecko i mężczyznę, nie
widząc nic poza nimi. Kapłan udzielił jej sakramentów, ponieważ według jego religii była bez winy. Za­
nim powrócił na przypisane mu w czas obrzędu miejsce, potrząsnął jaskrawo pomalowanym kropidłem z
końskiego włosia nad jej potarganymi włosami, obsypując ją uśmierzającym ból pyłkiem lotosu snu. Za­
intonował modlitwę za jej duszę. Główny oprawca dał znak, by zaczynać. Jego pomocnicy przynieśli
głownię. Kat przyłożył ją do wiązek chrustu. Kobieta spoglądała na swoje stopy, jakby nie rozumiejąc, co
się dzieje. A dziecko nie przestawało płakać.
Rolnik, z charakterystyczną dla wieśniaków szorstką delikatnością, pocieszał chłopca i odniósł go do
miejsca, skąd nic już nie mogli usłyszeć. Wkrótce mały przestał szlochać, jakby pogodził się z okrutnymi
kaprysami Przeznaczenia. Stary człowiek postawił go na ulicy wyłożonej brukowaną kostką, lecz nie wy­
puszczał z dłoni jego ręki. Sam znał gorycz żalu i wiedział, że strata musi doznać ukojenia, aby nie prze­
rodziła się w zaciekłą nienawiść. Ten chłopiec pewnego dnia zostanie mężczyzną.
Mężczyzna i chłopiec przeciskali się przez rozbawione tłumy — Dzień Egzekucji zawsze był w Ilkazarze
świętem — malec podskakiwał, aby nadążyć za maszerującym szybko wieśniakiem. Otarł łzy wierzchem
brudnej dłoni. Opuściwszy okolice Pałacu, wkroczyli w dzielnicę slumsów, a potem poszli cuchnącymi
uliczkami, pod gąszczem rozwieszonego prania, aż dotarli do placu zwanego Rynkiem Wieśniaków.
Stary człowiek zaprowadził chłopca na stragan, za którym wśród melonów, pomidorów, ogórków i war­
koczy kukurydzy rozsiadła się starsza kobieta.
7832343.001.png
— Więc — zagadnęła dźwięcznym głosem. — Cóżeś ty przyprowadził, Royal?
— Ach, zobacz, Mama, jakie biedactwo — odparł. — Widzisz te smugi łez? Chodź tu, chodź, dostaniesz
coś słodkiego. — Podniósł chłopca i wszedł za stragan.
Kobieta przetrząsnęła małe zawiniątko i wyciągnęła cukierek.
— Proszę, mały. To dla ciebie. Siądź, Royal. Za gorąco, żeby włóczyć się po mieście — spojrzała nad
głową chłopca i pytająco uniosła brwi.
— Gorący dzień, o tak — odparł Royal. — Ludzie Króla znów spalili czarownicę. Była młoda. Czarny
kaptur kazał mi zabrać stamtąd dziecko.
Stojący w cieniu starej kobiety chłopiec żałośnie spoglądał wielkimi oczami. Lewą piąstką przyciskał do
ust twardy jak kamień cukierek. Prawą ocierał resztki płynących łez. Ale już ucichł. Wyglądał niczym
mały bożek.
— Pomyślałem sobie, że moglibyśmy go wychować — powiedział Royal miękko, niepewnie. Myśl ta
zahaczała o bolesne dla obojga kwestie.
— To wielka odpowiedzialność, Royal.
— Tak, Mama. Ale sami nie mamy dzieci. Jednak kiedy nas zabraknie, będzie komu zostawić gospodar­
stwo, a i on będzie miał z czego wyżyć. — Nie powiedział tego jasno, ale zrozumiała, że oddałby gospo­
darstwo każdemu, byle nie królowi, który odziedziczy je, jeśli nie będą mieli potomka.
— Odtąd będziesz przygarniał wszystkie sieroty, jakie znajdziesz?
— Nie. Lecz wychowanie tego jest obowiązkiem, który nałożyła na nas Śmierć. Jak mielibyśmy Ją zlek­
ceważyć? Poza tym czyż poprzez wiosny i lata, aż po jesienie, nie żyliśmy rozpaczliwą nadzieją, że
drzewo kiedyś wyda owoc? Czy mam służyć tej ziemi jak niewolnik, ty zaś tu sprzedawać jej plony po to
jedynie, aby zostawić po sobie trochę srebra zakopanego pod podłogą drewutni? Albo żeby starczyło na
chłopski grób?
— W porządku. Ale jesteś zbyt dobry jak na ten świat. Choćby dlatego, że poślubiłeś mnie, wiedząc, iż
jestem bezpłodna.
— Nigdy nie żałowałem.
— Zatem zgadzam się.
Dziecko przyjęło to wszystko w milczeniu. Kiedy staruszka skończyła, odjęło rękę od oczu i położyło w
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin