Arkham Courier 4.pdf

(3909 KB) Pobierz
47094266 UNPDF
47094266.002.png
To nie jesT czwarTy
arkham courier
Przed sobą macie zbiór tekstów, jakie otrzymałem podczas przygotowywania
czwartego numeru fanzinu Arkham Courier . Numeru, który nigdy się nie
ukazał.
Kiedy wydawałem AC #3 , wierzyłem, ze na kolejny numer uda się przygotować
w pół roku. Niestety, rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana, niż
sądziłem. Teksty nie spływały tak szybko, jakbym chciał. Potem ja nie miałem
czasu się nimi zająć. Ilustracji nie udało mi się zaś zdobyć nigdy. Potem cała
scena Zewu Cthulhu w Polsce padła. Nie było komu pisać i dla kogo.
Teksty, które Wam oddaję, są w takiej postaci, w jakiej je otrzymałem. Nie
chcę, by leżały dłużej na dysku porastając mchem i czekając, aż znajdę czas na
choćby pobieżną redakcję. Nie znalazłem go przez trzy lata.
Ten zbiór to pożegnanie z Arkham Courierem . To także moje podziękowanie
dla wszystkich, którzy wspierali ten fanzin, przede wszystkim dla Cierzego i
GGFF. Mackę (nowego) Roku otrzymuje Drozdal za pomoc przy stworzeniu
niniejszej publikacji.
Cthulhu fhtagn!
Seji
47094266.003.png
spis Treœci
“non omnis…”, ulmo & szy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4
Bestia, jaros³aw Pokus. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .41
Prawda Dziwniejsza od Fikcji , kormak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .45
nie r¿nij g£upa! , julie hoverson . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .49
mr. spock, kurs na r’lyeh! , czeski. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .53
muzyka mitów , Levir . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .56
Piwnica, cezary czy¿ewski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .62
nadchodz¹ , kchemosh . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .75
wampir z Lovlisy , kchemosh . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .79
katastrofa w Tajdze , kchemosh . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .84
cthulu, autor nieznany . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 91
wszystko Dla sztuki, Bartomiej ‘mapeta’ machuta. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .93
calista , Bart³omiej ‘mapeta’ machuta. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .98
Przystanek Greenhill , Bart³omiej ‘mapeta’ machuta . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 102
z³o zawsze Przychodzi z Lasu , jadzia i Viktor . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 106
Tajemnica Pana stewarta , jerzy ‘cierzy’ cichocki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .112
Pocztówka z Pary¯a, marcin ‘szyd’ we³nicki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .117
cthulhu monster, jerzy ‘cierzy’ cichocki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121
anatomia koszmaru, jerzy ‘cierzy’ cichocki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 126
wywiad z Lynenm willisem i Brianem simmonsem,
jerzy ‘cierzy’ cichocki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 132
cults across (Post)america, jerzy ‘cierzy’ cichocki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135
morr, jacek ‘Pickman” Bujko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 138
mrrroczna ksi¹¿ka, janek. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .140
i Gwiazdy stanê³y w Porz¹dku…, maciej ‘Levir’ Bandelak . . . . . . . . . . . . . . . .141
syreny i Trytony w Prawdziwym Œwiecie, maciej ‘Levir’ Bandelak . . . . . . .143
miejsca kultu chtulhu, maciej ‘Levir’ Bandelak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 144
miejsca kultu chtulhu ii, maciej ‘Levir’ Bandelak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .146
miejsca kultu chtulhu iii, maciej ‘Levir’ Bandelak. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .149
Listy do redakcji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 150
arkham courier #4
W Y DAW N IC T WO N I ED OC HOD OW E
Redaktor naczelny: Marcin ‘Seji’ Segit (seji@rpg.pl)
Zastępca red. nacz.: Artur ‘Ulmo’ Wszeborowski
Sekretarz redakcji: Marek ‘Surmik’ Spichalski
Projekt logo i ramki: Piotr ‘Rust’ Cieśliński
Okładka: Piotr ‘Rust’ Cieśliński
Korekta: Brak
Skład: Radek ‘Drozdal’ Drozdalski bazując na projekcie Marcina ‘eona’ Lewandowskiego
PDF: Radek ‘Drozdal’ Drozdaski
Miejsce wiecznego spoczynku: Poltergeist (http://www.polter.pl)
47094266.004.png
U lmo & S zy
“non omnis…”
sPacer
Ciemność…Nieodłączny towarzysz
mrocznej części jego duszy. Ona była,
gdy brał do ręki pędzel, gdy malował
Te obrazy…Nigdy jeszcze…Żaden
człowiek nie widział tych płócien. Z
wyjątkiem jednego…Tak, ale wów-
czas tylko przekonał się o tym, jak
bardzo jego sztuka jest nierozumiana,
jak trudno ją zaakceptować i ogarnąć
umysłem…
“Dlaczego tu jest tak ciemno? Czuję,
że jestem, ale…” coś było nie tak. Patrick
w jednej chwili poczuł strach. Ciemność
była przyjemna, ale nie do tego stopnia.
Nerwowo rozejrzał się wokół, jakby
czegoś szukał…Czerń otaczająca tak
szczelnie jego istnienie (a moze nieist-
nienie?) powoli przerzedzała się. Mógł
rozróżnić poszczególne kształty…Tak,
coś widział…Ciemny kształt pojawiający
się przed nim coś mu przypominał…
Zdaje się, że…Ależ…to bylo płótno…
Jedno z jego płócien…
Ze zdumieniem stwierdził, że w jed-
nym ręku trzyma paletę z farbami, a w
drugim pędzel. Obraz stawał się coraz
bardziej wyraźny. Mógł już wyodrębnić
poszczególne elementy całości…Jego
szkic…To był jeden z jego ostatnich
szkicy…Nie przedstawiał niczego. Tak
zwykle zaczynał. W pośpiechu rysował
je. Reszta powstawała później. Nagły
ruch ręki zdziwił Patricka. Był jakby
podświadomy…Pędzel powędrował w
kierunku palety i zanurzywszy się w
kolorowej mazi rozpoczął magiczny
taniec po płótnie. Płynność i szybkość
w połączeniu z niezwykłą dokładnością
coraz bardziej przerażały młodego
artystę. Przecież on jeszcze nigdy
tak…
Ruchy stawały się coraz szybsze.
Postać…Twarz na płótnie stawała się
wyraźniejsza i…przerażająca. Grotes-
kowe rysy, niespotykane barwy i kom-
pozycje poszczególnych elementów
składowych obrazu…TO żylo…“Te
przęklete linie…One…ta twarz…Mój
Boże…Nnnnnieeeeeeeeee!…” - niemy
krzyk wypełnił umysł. Obraz zgasł.
Stał przed wejściem do groty. Wokół
nie było nic prócz tej czarnej pust-
ki…Był nagi. “Dlaczego On…?” Nogi
ruszyły. “Przecież my…” Nie panował
nad ciałem.
Podążał ku nieznanemu. Wewnątrz
panowała cisza, wokół unosiła się de-
likatna, zielonkawa poświata. Mijał ko-
rytarze, jakby tunele…Nogi prowadziły
go dalej…Nie czuł nic prócz żalu,
połączonego z przerażeniem. “Wielka
sala…jakieś głazy…” - czy to były jego
myśli? Pomieszczenie było olbrzy-
mie. Całe wypełnione głazami, jakby
wyrastającymi z posadzki…“Na Boga…”
- w każdym kamieniu był człowiek…
niczym ukrzyżowany…zrośnięty ze
strukturą głazu…bez twarzy…tam…
tam była pustka…Nogi podążały dalej
mijając te dziwne posągi. Patrick (czy
to wciąż był on?) zatrzymał się. Stał
przed kamieniem. Takim samym jak
te, które mijał. Był pusty…Jego ciało
odwróciło się, cofając…Plecami dotknął
głazu…Czuł zimno…Kamień ożył.
“…!” Przez kilka sekund struktury
jednoczyły się. Dziwna, nieprzyjemna
masa otulała go coraz bardziej. Chciał
krzyczeć…Nie mógł. Ciemność. Znów
ciemność. Początek i koniec…
Ciężko sapiąc Patrick siedział na
łóżku. Strużki potu spływały po jego
przerażonej twarzy. Odgarnąwszy kołdrę
wstał. “Woda, ochłonąć…” - natłok
myśli spowodował nagłą dezorientację.
Idąc w kierunku łazienki, potknął się
parokrotnie o jakiś przedmiot stojący na
podłodze. Nawet nie zareagował. Ręka
obojętnie sięgneła po włącznik światła.
Nagła jasność oślepiła go na moment.
Zbliżył się do lustra. Spojrzał. Był mokry
od potu. Twarz, tors, całe ciało pokryte
było niewielkimi kroplami potu. W ciszy
47094266.005.png
odkręcił kurek. Zimna ciecz popłynęła.
Stał jeszcze przez chwilę wpatrując się
w blade oblicze swojej twarzy. Nabrał
wody w obie rece. Była zimna, przyjem-
nie zimna…Chlusnął w twarz. Poczuł
ulgę. Powtórzył czynność. Na ślepo
wymacał ręcznik wiszący w pobliżu
lustra i nie otwierając oczu przyłożył go
do twarzy. Wrócił do pokoju, ocierając
ciało z mieszaniny potu i wody. Usiadł
w fotelu skierowanym do okna. Był to
jedyny, bardziej luksusowy przedmiot
w jego skromnym mieszkanku.
- Mój Boże… - cichy szept wypełnił
pustkę panującą w mieszkaniu.
Chmury za oknem powoli przesuwały
się, skrywając tajemniczą poświatę
księżyca i gwiazd. Patrick wstał rzucając
ręcznik na łóżko. “To zawsze pomaga”
- odwrócił się na pięcie, zastanawiając
się gdzie złożył rzeczy przed spaniem.
Nocne wędrówki nie były rzadkością w
jego samotnym życiu. Minęło 6 lat. 6
długich lat. Wciąż tak samo. Zakładał
płaszcz i wychodził na spotkanie
nocy. Spacery pomagały ukoić ból.
Były swoistym panaceum na troski.
Najbardziej pomagały zapomnieć…To
właśnie podczas tych nocnych eskapad
wpadał na pomysły kolejnych “zakaza-
nych” prac. Wychodząc spojrzał w stronę
łóżka - miejsca ostatnio przeżytego ko-
szmaru. Poprawił kołnierz płaszcza i
wyszedł, zamykając drzwi.
Płatki śniegu delikatnie muskały
jego twarz. Był zimny, mroźny wiec-
zór 21. grudnia 1924 r. Swieży śnieg
przyjemnie skrzypiał pod jego stopami.
Po raz kolejny poczuł ulgę. Mijane
ulice były przyjemnie puste. Latarnie
lśniły słabym blaskiem. Lubił takie
chwile. Tylko on i…miasto. Jego cała
tajemniczość była na wyciągnięcie
ręki. Nocą dostrzegał wszystkie sekrety
tej Istoty, tak głęboko skrywane za
dnia. Spojrzał w niebo. Chmury wciąż
wędrowały po ciemnym nieboskłonie,
jakby szukały właściwej drogi ku
Nieznanemu…
Jego myśli uspakajały się. Nawet nie
pamiętał, kiedy znalazł się na Rynku
Miejskim. W pewnej chwili do uszu
doszedł go dziwny dźwięk, jakby odgłos
silnika…Tak, to był samochód, oso-
bowy…Obejrzał się. Dźwięk stał się
głośniejszy. Nagle, zza rogu Peabody
Avenue wyłonił się jakiś pojazd. Jego
oślepiające światła zmusiły Patricka do
przysłonięcia oczu. Samochód zbliżał
się do niego z duża szybkością. Paddy
tknięty jakimś ukrytym instynktem
odwrócił się i zaczął uciekać. Patrick
wyczuwał jego bliskość. Ryk silnika
dodawał mu siły. Biegł nie obracając
się. Myślał tylko o tym, jak uniknąć
piekielnej machiny. Nogi przebierały,
jedna za drugą, jedna za drugą…Ta
wzajemna harmonia przez jedną chwilę
uległa załamaniu…Przez tę jedną chwilę
zniknęła nadzieja…Patrick stracił
równowagę i padając na twarz skulił
się, zaciskając zęby…
- Boże, nie…- pojazd minął go,
zostawiając coś na śniegu. Paddy
usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami i
oddalający się odgłos silnika. Wciąż
leżał, bojąc się chociażby podnieść
głowę. Znów zapanowała cisza. Jak on
jej nienawidził. Towarzyszyła mu nie-
mal przez wszystkie te lata. Usłyszał
kroki. Zbliżały się. Szybko. Jakieś
światło. Chaotyczne i nierównomierne
smugi oświetlały mu twarz. “Latarka”
- przemknęło mu przez myśl.
- Mark, Elizabeth, szybko, tu leżą
jacyś ludzie - głos był dźwięczny, pełen
wyrainowania, akcent typowy dla Bry-
tyjczykow. O’Connor podniósł głowę.
- Mój Boże. Nic panu nie jest? Wciąż
nie widział twarzy. Ta latarka…Nic nie
mówiąc obejrzał się. Metr od niego leżał
jakiś człowiek z workiem na głowie. Na
sobie miał strój wiezienny. Nie ruszał
się.
wiÊzieÑ
Paddy powoli podniósł twarz. Cza-
pka zsunęła się z głowy odkrywając
ogniście rudą czuprynę. Zatańczyła jak
pomarańcza na porcelanowym białym
talerzu, kiedy próbował otrząsnąć się i
strzepnąć z twarzy biały puch. Na polic-
47094266.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin